piątek, 1 marca 2013

|18|


~Wspomnienia~

Dobra to pierwsza pierwszoosobówka jaką pisałam pełną parą i o dziwo jestem z niej nawet zadowolona :D Hmm muszę znaleźć szablonarnie, która może zrobić jakiś mroczniejszy szablon bo to co widziałam ni jak ma się do tego opowiadania, a moje zdolności graficzne jak widzicie są mierne xd Zapraszam do czytania :D

Przeszywający ból z tyłu głowy sprawił, że szybciej podniosłam powieki. Wyczuwałam pod sobą twardą i chropowatą powierzchnię. Ból sprawił, że nie chciałam otwierać oczu, a jedynym co słyszałam dookoła była przerażająca cisza, jakbym ogłuchła. Wymacałam pod sobą asfalt. Spałam na drodze? Ta wiadomość zmusiła mnie do otworzenia oczu i zrobiłam to. Zobaczyłam niebo, czyste i błękitne, usłyszałam włączone alarmy w samochodach i przerażone szczekanie psa. 
Gdzie ja byłam? Zapytałam samą siebie, ale nie dostałam odpowiedzi. Podniosłam się do siadu musząc przy okazji podtrzymać się za bolącą głowę. Wtedy też poczułam coś lepkiego na mojej szyi. Wzięłam głęboki wdech, powtarzając w myślach “Nie, nie, nie” przerażonym głosem. Spojrzałam na swoje dłonie, splamione ciemną krwią sączącą się z rany na mojej czaszce. Wypuściłam powietrze, a mój oddech zadrżał kilka razy nim znów wciągnęłam powietrze. Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła. Na ulicach leżały rozbite samochody, ich części latały po całej okolicy, szkło w witrynach było wybite i porozrzucane po chodnikach. I tak wyglądało całe miasto. Co tu się do cholery stało? 
Rozejrzałam się dokładniej i bliżej siebie metalowy łuk refleksyjny z naciągniętą cięciwą oraz kołczan wypełniony strzałami. To… należało do mnie? Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek ćwiczyła łucznictwo, żebym ćwiczyła cokolwiek… Jak mam na imię? 
Pustka. Tak się wtedy czułam, pusta. Nic prócz czerni, nie pamiętałam nic innego. Oczywiście, że znałam mapę świata, wiedziałam kto jest prezydentem USA i odróżniałam prawą od lewej, ale wszystko co dotyczyło mojej osoby znikło.
Akasa. 
Coś rozbrzmiało w mojej głowie niczym budzik mówiący mi, że mam wstać. Był to kobiecy głos, ale żadna twarz z nim związana nie przychodziła mi do głowy. Czy to moje imię? Zaraz to tym pytaniu w mojej głowie rozbrzmiała setka głosów, mówiących to imię. Moje imię? Cóż nic lepszego nie przychodziło mi do głowy, a przecież musiałam się czegoś trzymać, aby nie zwariować… Mojej tożsamości. Mam na imię Akasa, umiem strzelać z łuku, nie wiem gdzie jestem, co do cholery stało się z moją głową i dlaczego miasto wygląda jakby rozpętała się III wojna światowa? Być może nie wiem jak mam na nazwisko i ile mam lat, ale jestem pewna co do jednego - muszę dowiedzieć się co tutaj się stało. 
Podniosłam broń przerzucając kołczan przez lewe ramię, tak abym mogła wygodniej wyciągać strzałę. Musiałam w końcu sprawdzić swoje umiejętności. Za cel wyznaczyłam sobie drzewo stojące przy jednym ze zmasakrowanych samochodów, było dosyć daleko, ale jak już mówiłam, musiałam sprawdzić czy dam radę się bronić. Podniosłam łuk i nałożyłam strzałę na cięciwę, ruch był machinalny, działałam na wyczuciu. Podniosłam broń na wyczucie, wiedząc dokładnie jak dużej siły użyć aby trafić prosto w korę drzewa. Wypuściłam jedną z dwudziestu czterech strzał znajdujących się w kołczanie. Rozległ się głośny świst, a moja strzała wbiła się w korę, dokładnie w tym miejscu, w którym chciałam. Hmm… więc jednak umiem strzelać z łuku. Pomyślałam zakładając broń na plecy. 
Zaczęłam iść w kierunku strzały, nie mogłam przecież pozwolić sobie na stratę chociaż jednej i wtedy to zobaczyłam. Kuliło się w cieniu niczym bezdomny w zaułku. Miało na sobie beżową przetartą kurtkę z futerkiem na kapturze i kołnierzu. Zwieszało głowę niczym trup, nie zauważyłam nawet ruchu ramion, jednak kiedy postawiłam niepewny krok, w jego kierunku podniósł na mnie swoje blade podkrążone oczy. Jego skóra była blada, a z pod niej wystawały żyły. Grube czerwone linie zakrzepniętej krwi stanowiły przedłużenie dla ust. Rzucił się w moim kierunku otwierając paszcze tak daleko jak pozwalały mu czerwone linie. Przerażona do granic możliwości szybko zdjęłam łuk z pleców i sięgnęłam po strzałę, zanim jednak moje palce zdążyły choćby musnąć lotkę stworzenie zatrzymało się. Dokładnie na granicy cienia i światła słonecznego. Wyciągnął rękę w mim kierunku, ale kiedy wystawił ją na działanie promieni ta natychmiast zajęła się czerwonymi bąblami jakby miała zaraz wybuchnąć. Czując ból stwór zabrał rękę, ale nadal stał na granicy światła i cienia jakby na mnie czekał.
Apokalipsa zombie? 
Serio? Naprawdę świat zniszczyła apokalipsa zombie? 
To chyba jakiś chory sen. Pomyślałam. Ciągle targały mną silne emocje w końcu obudziłam się bez imienia i wspomnień w środku apokalipsy zombie. To brzmi idiotycznie, ale tak jest! Ponadto wygląda na to, że nie mogą wychodzić na słońce, a takim razie muszę znaleźć jakiś pistolet, bandaże i miejsce w, którym mogłabym się zaryglować. 

Trzy miesiące ciężkiej tułaczki później znalazłam się w Keenewick małym miasteczku kawał drogi od Seattle. Tak jak każde miasto, było opustoszałe i ledwo można było w nim znaleźć jakiś samochód zdatny do jazdy. Mój zepsuł się dobre 10 kilometrów temu i od tamtej pory szłam na piechotę. Dotarłam więc do Keenewick o zachodzie słońca w dodatku wyczerpana do granic możliwości. Uzbrojona w łuk, piętnaście strzał i pistolet z kilkoma magazynkami szłam nerwowym krokiem przez puste miejskie uliczki. Każdy szmer wydawał mi się podejrzany, nawet wiatr huczący w moich uszach był podejrzany. 
Szłam wzdłuż głównej ulicy, miasto było inne od poprzednich. Było puste! Naprawdę puste. Żadnych wybitych szyb czy poprzewracanych śmietników, ani jednego samochodu! O co tu chodziło? Zombie nie potrafią przenosić rzeczy, więc odpowiedź nasuwała jej się sama, ktoś żywy był w tym mieście i najwyraźniej nieźle sobie poczynał. Może byłby w stanie mi pomóc? Na początek wystarczyłaby mi wanna gorącej wody, nie brałam porządnej kąpieli od… nie pamiętam od kiedy. W każdym razie, naprawdę jej potrzebowałam. Tak jak nowych ubrań. 
Pomyślmy… gdzie mógłby się ukryć? Nie zdążyłam się nawet zastanowić kiedy do moich uszu dotarły kościelne dzwony. Zauważyłam szpiczastą dzwonnicę z prostym złotym krzyżem na czubku dachu. W sumie i to miejsce jest dobre na rozpoczęcie poszukiwań w czasach takich jak te ludzie są w końcu o wiele bardziej religijni niż zazwyczaj. 

Czułam jak na mojej szyi ciąży srebrny krzyżyk. Byłam religijna, tak doskonale pamiętałam modlitwy wymawiane przez moje usta tak często. To zabawne, że tak małe rzeczy wydają mi się teraz tak ważne. Kiedy nic o sobie nie wiesz, kiedy twoja tożsamość jest czymś naprawdę przez ciebie pożądanym nawet taka drobna rzecz jak data twojego urodzenia jest nie osiągalna, rzeczy takie jak twoja religia są prawdziwym skarbem. Stałam właśnie pod mosiężnymi drzwiami kościoła, był chyba… nie chyba z pewnością pochodził z baroku. Przy drzwiach bowiem stały dwa anioły, swoimi marmurowymi dłońmi przytrzymywały się drzwi. Każda z nich trzymała w drugiej dłoni tablicę, a obie razem tworzyły dekalog. Stare Przymierze. Góra Synaj. Uczyłam się o tym w szkole, chociaż nie pamiętałam jak ona wygląda. 
Pchnęłam drzwi, a te otworzyły się ze skrzypnięciem. Moim oczom ukazało się urocze wnętrze barokowego kościółka. Ławki ustawione były w czterech rzędach wzdłuż głównej nawy. Po obu stronach stały po dwa filary i tak jak na wejściu powitały mnie rzeźby patrzące na mnie z góry w blasku zapalonych pod i nad nimi świec. Witraże oświetlały wnętrze z góry, a kolorowe mozaiki tańczyły w miejscu gdzie padało światło. Nie myliłam się, kiedy tylko moje kroki rozległy się pośród głuchej ciszy kościoła, zauważyłam jakiś ruch w cieniu. Niemal machinalnie zdjęłam łuk z pleców i błyskawicznie naciągnęłam strzałę na cięciwę. 
- Pokarz się! - chciałam zabrzmieć spokojnie, jednak wyszło na to, że mój głos trząsł się jak galareta. Usłyszałam chichot, męski chichot. Znów ruch w cieniu tym razem dłuższy i ciągły. W końcu mój potencjalny wróg skąpał się w świetle kolorowego witraża. Na nawie stanął chłopak, miał nie więcej niż 25 lat. Jego blond włosy sterczały na wszystkie strony, wbił we mnie wzrok rozbawionych, ale zaskoczonych zielonych oczu, a z jego ust nie schodził rozbawiony uśmiech. Podnosił ręce do góry. Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę, czarne spodnie, glany i rękawiczki. Nie dostrzegałam w nim więc żadnych innych kolorów niż te w jego zielonkawych oczach. 
- Kim jesteś? - zapytałam. Uśmiech na ustach chłopaka poszerzył się. 
- Mógłbym zapytać o to samo. - Pewniej uniosłam łuk ściągając brwi i powstrzymując drżenie w palcach. 
- Zapytałam pierwsza. - powiedziałam.
- Słyszałaś o łowcach? - zapytał. Głupie pytanie, przecież ja nie pamiętałam nic! Stanowczo pokręciłam głową. Chłopak ściągnął brwi. 
- Nic? Nawet przed apokalipsą? - No to teraz dowalił, poczułam jak moje ramiona zaczynają drżeć, jednak powstrzymałam te odruchy, skupiając się na chłodnej metalowej konstrukcji łuku. Poprawiłam  swoją postawę i spojrzałam chłopakowi w oczy. Byłam wręcz pewna, że dojrzał w nich strach i zagubienie. Cholera! Nie byłam dobra w te klocki. 
- Mam amnezje. - odparłam spokojnie. 
- Amnezje. - powtórzył nieco rozluźniony, ale oszołomiony. - Jak to się stało? - zapytał. 
- Najpierw mi powiedz kim są łowcy. - powiedziałam z naciskiem na pierwsze słowo. Nie wiedziałam czy może mu zaufać. A wiedziałam, że jeżeli zacznę o tym mówić prawdopodobnie rozryczę się jak małe dziecko. 
Chłopak odpowiedział mi szarmanckim uśmiechem i wskazał na ławkę przy sobie po czym sam na niej usiadł. Miałam wrażenie, że to będzie długa historia, naprawdę długa. Popatrzyłam na niego spode łba. Chociaż, czy to naprawdę dobrze? Był jedynym człowiekiem jakiego spotkałam od trzech miesięcy i odmawiałam pomocy? Kimkolwiek byli łowcy, mogli mi pomóc. Pokręciłam głową jakby sama do siebie i założyłam łuk na plecy. Posłusznie usiadłam na ławce obok niego i spuściłam głowę, nerwowo zagryzłam wargę. Szczerze? W tamtym momencie się go bałam, był uzbrojony na zęby i wyglądał na niebywale wyszkolonego. Kiedy się poruszał nawet nie słyszałam jego kroków. 
- Hej, nie denerwuj się, nic ci nie zrobię. - upewnił mnie w swoim przekonaniu kładąc mi dłoń na ramieniu, nawet nie podniosłam wzroku i tak pewnie wyczuł, że drżałam pod wpływem jego dotyku. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek dotykała człowieka. 
- Pamiętasz jak masz na imię? - zapytał. 
- Akasa. - odparłam niepewnie. - chyba… 
- Jestem Nilam. - odparł szybko, aczkolwiek pewnie. - Dawno nie widziałem żadnego człowieka, a już nikomu nie opowiadałem o łowcach, więc wybacz, że jestem taki narwany- Miałam ochotę się uśmiechnąć, ale to co pojawiło się na moich ustach było bardziej grymasem niż uśmiechem. I wtedy opowiedział mi o łowcach. Dosłownie o wszystkim o powstaniu, strukturze, o sytuacji na świecie i o tym jak łowcy starają się temu jakoś zaradzić. Z każdym jego słowem nabierałam do niego co raz więcej zaufania, w sumie był typem człowieka, któremu łatwo da się zaufać, otwarty, wygadany i troszeczkę nerwowy, a kiedy coś jest dla niego cenne walczy o to do końca. Takim typem człowieka mi się wydał. Może dlatego kiedy zapytał o moją amnezję, słowa wylały się ze mnie niemal strumieniem. 
- Wszystko w porzą… - zapytał, jednak urwał ostatnią część zdania i ugryzł sam siebie w język. - Musi być ci ciężko… - Podkuliłam nogi opierając brudne podeszwy trampek o drewnianą ławkę. 
- Chciałabym wiedzieć, ile mam lat, jak tak naprawdę mam na imię… Chciałabym to wszystko pamiętać. Mieć wspomnienie mojej matki, ojca. Pamiętać swoją szkołę, swój pierwszy pocałunek, najlepszą przyjaciółkę… Chciałabym znać swoje życie… Czy to tak dużo? - zapytałam retorycznie unosząc głowę do góry, powstrzymując samą siebie od łez. Nie udało się. Ciepłe krople spłynęły po moim umazanym policzku, a za nimi kolejne. Nie udało mi się ich powstrzymać. Podczas apokalipsy uznałam, że mazanie się w niczym mi nie pomoże, a te uczucia, które w sobie gromadziłam wypełniały wszechobecną pustkę. Nagromadzone pytania, same nasuwały odpowiedzi, dzięki, którym mogłam stworzyć ułudę swojej przeszłości, to jednak nie było prawdziwe. W momencie, w którym zaczęłam płakać wszystkie uczucia uleciały ze mnie niczym powietrze z przebitego balona. Została mi tylko pustka. Nilam położył mi dłoń na ramieniu. Tym razem jego uścisk był silniejszy, bardziej stanowczy. Zmusił mnie do spojrzenia na niego. Ledwo co, ale zmusiłam się do odwrócenia głowy. Jego zielone oczy naprawdę przykuwały mój wzrok. W tamtej chwili widziałam w nich wszystko. Uśmiechnął się pocieszająco. 
- Pierwsza zasada apokalipsy: Nie patrz za siebie. - powiedział. - To co było pozostanie już za tobą, nie musisz się z niczym żegnać Akasa… Możesz sama stworzyć nowe wspomnienia…- w tym momencie zaciął się na chwilę i spojrzał na ławkę obok, zarumienił się. Po chwili wahania jego wzrok znów powędrował na moją twarz, na moje oczy. - Ze mną jeżeli chcesz… - Zaskoczenie, zmieszanie, pragnienie, czułam to wszystko kiedy w tamtym momencie, kiedy patrzyłam w oczy Nilama, to one wypełniły moją pustkę. Pomimo tego, iż w tamtym momencie nie zdawałam sobie z tego sprawy to właśnie wtedy zakochałam się w Nilamie. 

___________

CDN

sobota, 23 lutego 2013

|17|


~Poczucie winy~

Z lekkim opóźnieniem ale jest :D

- Więc jak to zrobimy? - zapytał Nilam spoglądając na Mickey, już wcześniej zdążył się przekonać, że jest mistrzem planowania.
Mickey nerwowo rozejrzała się po okolicy. Jej wzrok raz powędrował w lewo raz, w prawo, raz do góry i raz na jej niezawodny pas. Już wiedziała co robić. Odwróciła się w stronę towarzyszy.
- Posłuchajcie - zaczęła. - Najpierw wdrapiemy się na górę po drabinie, tylko błagam cicho, nie możemy ich zwabić. Z tego co pamiętam ta dzielnica nadaje się do skakania po dachach. Potem rzucę granat w odwrotną stronę do tej, w którą się kierujemy.
- Proste i miejmy nadzieję, że wypali.
- Miejmy nadzieję, że któryś z was nie narobi szumu. - skwitowała dziewczyna. Nilam i Patric popatrzyli po sobie z uśmiechem.
- No to jedziemy! - oświadczył Patric - Będę osłaniać tyły właźcie pierwsi. - Powiedział wychodząc na alejkę. Chwycił dwie bretty, jedną lufę kierując w prawo, drugą w lewo. Jego wzrok przeskakiwał z jednej strony na drugą.
- Idźcie! - zawołał czując na sobie wzrok Mickey. Wiedział, że dziewczyna się martwiła chociaż bała się do tego przyznać, taka po prostu była.
- Tylko nie daj się zabić Dagger. Kogo będę wtedy wnerwiać? - zapytała wchodząc za Nilamem po drabinie. Patric uśmiechnął się rozbawiony.
- Też cię kocham. - odparł z rozbawieniem w głosie. Mickey już kiedy postawiła pierwszy stopień na tej przeklętej zardzewiałej drabinie czuła jak  bardzo się chwiała. Była jednak pewna, że wytrzyma jeszcze chwilę. Cóż myliła się.
Chwilę po tym jak Mickey weszła na gzyms metalowa drabina zachwiała się i odpadła od ściany. Z głośnym trzaskiem odbiła się od betonowej kostki tuż obok Patrica. Wszyscy na równi zaklęli. I tak głośny charkot trupów nasilił się jeszcze bardziej. Wszystkie blade, puste oczy zwróciły się w ich kierunku. Jednak po chwili ich niewidoczne źrenice skupiły się na czymś bardziej osiągalnym czymś do czego mieli dostęp - na Patricu.
Pierwsza fala - ta szybsza- rzuciła się na bruneta. Ciała, które powinny leżeć na ziemi rozwinęły niesamowitą prędkość, ale do tego trenowani są łowcy. Każdy łowca wie, że niektóre z nich potrafią poruszać się niemal tak szybko jak zdrowy, nieźle przestraszony czymś człowiek, na całe szczęście większość z nich była powolna niczym ślimaki, w dodatku często potykali się o własne nogi. Szybko i celnie kilka razy pociągnął za spust trafiając całą falę.
- Natychmiast idźcie! - krzyknął nawet nie patrząc w górę.
Słowa ugrzęzły w gardle Mickey. Nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Czuła jak Nilam ciągnął ją za ramię i z czasem udało mu się ją ruszyć. Jednak ona nadal wbijała oszołomiony wzrok w alejkę, w której Patric bezustannie zmagał się ze śmiercią. Cóż dobrze mu szło, przynajmniej na razie. Przecież nie mógł się bronić w nieskończoność, w końcu straci siły, a wtedy umrze. Nie mogła do tego dopuścić.
Adrenalina napłynęła do jej mózgu. Miała wrażenie, że wszystko dzieje się w spowolnionym tempie, albo nagle to ona zaczęła myśleć tak szybko. W jednej milisekundzie postawiła sobie jedno pytanie: Co mogę zrobić, żeby go uratować?
W jej umyśle jak na znak rozbrzmiały odpowiedzi.
Granat odpada, mogę zranić Patrica, a nie mam pewności, że załatwi trupy. 
Petarda hukowa też odpada, zwabi co najwyżej kilka zombie, przecież mają przed sobą jedzenie, jak mogą odejść przez trochę szumu! Jasne będą zdezorientowani, ale to nie to! 
Jak tam wskoczę, zginę razem z nim! 
Musiała myśleć perspektywicznie, przecież znała się na planowaniu. W wojsku była za to niezmiernie ceniona, dzięki temu on ją zauważył. To był jej as w rękawie, wyglądała przecież niepozornie jak zwykły żołdak nie mistrz taktyki. A przecież taktyka polegała na patrzeniu na wszystko nie na skupianiu się wokół jednego punktu. Musiała więc oderwać swój wzrok od Patrica. Posłała go w stronę w, którą ciągnął ją Nilam. Przed nimi piętrzył się betonowy poziomowy parking.
Teraz to ona pociągnęła Nilama za rękę. Zaczęła szaleńczy bieg w stronę parkingu nawet nie wyjaśniając nic Nilamowi. Była mu winna wyjaśnienia, w końcu w jednej sekundzie diametralnie zmieniła zdanie, cóż z takich rzeczy słynęła. Z częstego zmieniania decyzji, miała tylko nadzieję, że dobrze robiła. Miała nadzieję, że jej decyzja nie zabije Patrcia, ale mu pomoże. Pat był jej przyjacielem, nie chciała znów przez to przechodzić, znów stracić kogoś ważnego. Dlatego ciągnąc za sobą Nilama, zeskoczyła z dachu i znów nie dając blondynowi chwili wytchnienia pociągnęła go w stronę parkingu.
- Możesz mi powiedzieć co ty do cholery robisz? - zapytał kiedy przeszli przez podniesiony szlaban.
- Posłuchaj mnie uważnie, weźmiesz samochód i pojedziesz do kryjówki, ja zaraz znajdę jakiś motocykl i zabiorę Pata, z tej masakry. - powiedziała. Innego wyjścia nie widziała. Czasem najprostsze strategie są po prostu najlepsze, warto by było zaryzykować też z petardą hukową i zwabić kilka trupów w inną stronę. Przynajmniej kilka.
- Kumam. - odparł Nilam. Rozejrzał się po parkingu. Rozumiał plan Mickey i nie miał nic przeciwko niemu, musiał tylko znaleźć odpowiednie auto. Coś wytrzymałego, a zarazem szybkiego. Cóż nie musiał szukać długo.
W rogu parkingu stał sporej wielkości jeep. Jego karoseria miała głęboki kruczy kolor, cóż miała trzy lata temu, teraz była poszarzała i porysowana w wielu miejscach, a po za tym i kilkoma wgnieceniami, auto trzymało się dobrze, powinno spełnić swoją rolę. Podbiegł do niego, nie mieli czasu na pieprzenie się z zamkiem. Tym razem poszedł za przykładem Mickey i wybił szybę łokciem. Porysowana i wymęczona szyba poszła natychmiast pod naporem jego siły. Dało się usłyszeć głośny trzask i charakterystyczny dla tłuczonego szkła dźwięk. Nilam obrócił się nerwowo i z zadowoleniem stwierdził, że hałas nie przyciągnął tu żadnego zombie. Tylko tego jeszcze brakowało. Obejrzał się jeszcze raz, ale tym razem w innym celu. Jego wzrok zatrzymał się na Mickey. Ku jego zaskoczeniu dziewczyna wyparowała, po prostu rozpłynęła się w powietrzu.

Pierwsze piętro - nic.
Drugie piętro - tak samo.
Wdrapała się po krętej rampie na trzecie piętro.
Proszę! Proszę tak ładnie proszę! Niech tu będzie jakiś motocykl. 
Szukała już chwilę co piętro posyłając w stronę Patrica petardę hukową. Kolejny raz przebiegła parking. W jej umyśle rozbrzmiały wyrzuty. Wiedziała, że Patric jeszcze żyje. Widziała jak zmaga się z trupami, jednak wiedziała, że to nie potrwa długo, musiała się sprężyć.
Ktoś przez ciebie umrze.
Kolejny raz w jej umyśle rozbrzmiał pełen wyrzutu głos. Znała go doskonale, od kilku lat tak brzmiało jej sumienie. Kobiecy, zwiędły głos pełen wyrzutu, obrzydzenia i pogardy. Niemal czuła jej ciemne oczy na swoim karku. Te same, które kiedyś uśmiechały się widząc w Brosie przyszłość swojej rodziny, które wiodły za nią podczas procesu, obarczały ją za śmierć swojego jedynego syna. Jakby wina, którą ona sama siebie obarczała była niewystarczająca.
Ta stara baba tkwiąca w jej umyśle i powtarzająca wyrok jak mantrę nie wiedziała jednak, że tylko ją motywowała.
Jest! Jest! Jest!
Zawołała dziewczyna, powstrzymując się, aby nie wypuścić tych słów ustami. Zauważyła czarną Hondę stojącą samotnie pośród nielicznych samochodów na tym piętrze. Szybko podbiegła do niej uruchamiając swoją Cyber-siatkę i program na nią nałożony.
Dziękowała Bogu, za to, że w tych czasach klucze były szyfrowane, innymi słowy metal był nafaszerowany elektroniką potrzebną do otwarcia zamka. Dzięki temu Mickey mogła otworzyć zamek bez klucza starczył tylko odpowiedni szyfr. Patrzyła jak na ekranie jej Cyber-siatki pojawiają się szeregi cyferek, migających, próbujących się odnaleźć, ułożyć.
- No dalej mała!
Mogłaś coś zrobić! On umarł przez ciebie! Mój ukochany synek przez ciebie nie żyje!  Wszyscy których kochasz umrą tak jak on! Jesteś pechową dziwką! 
Głos zwiędłej kobiety znów rozbrzmiał w jej głowie. Słowa były na tyle ostre, aby były po prostu jej wyobrażeniem, ale tak nie było, każde jej słowo było po prostu przykrym wspomnieniem.
- Zamknij mordę! - warknęła Mickey pod nosem. Cyfry na jej Cyber-siatce rozbłysły, a zamek samoistnie przekręcił się. Nadeszła pora, aby udowodnić tej starej babie, że się myliła. Nikt kogo kocham więcej nie umrze, nikt! Z tą myślą Mickey zapaliła silnik.

Cholera! Cholera! Cholera! Gdzie ty się podziewasz głupia? Zapytał sam siebie kiedy w pośpiechu wkładał nowy magazynek i odbezpieczał pistolet. Kiedy wykończał kilkoro z nich znów przybywały nowe, innymi słowy falom napadów nie było końca. W przeciwieństwie do zapasu amunicji. To dwa ostatnie magazynki. Jego życie leżało w rękach narwanej, lekkomyślnej, ale pomysłowej brunetki, która uciekła z jakimś planem w głowie. Problem w tym, że najwyraźniej wprowadzanie go w życie zajmuje brunetce “dłuższą chwilę”. Wtedy też usłyszał głośny ryk silnika. Mickey dosłownie przeskoczyła przez hordę zombie ( tak, tak, niemożliwe, wybaczcie tak to jest kiedy wiktoria ogląda za dużo Durarary xd) Wylądowała dokładnie między jedną, a drugą falą. Wyciągnęła dłoń w jego stronę uśmiechając się przesłała mu niemą wiadomość “chyba we mnie nie wątpiłeś co?”
Uśmiechnął się i chwycił jej dłoń, wreszcie wydostali się z tego piekła.

- Nie mów mi, że masz zamiar się z nią spotkać?! - Ryknęła wściekła Ariane wychodząc z samochodu.
Trzasnęła drzwiami, tak, że o mało nie wypadły z zawiasów. Spojrzała na Maroona, spode łba. Ściągnęła brwi tak mocno, że na jej czole, zaczęły się tworzyć pojedyncze zmarszczki. Maroon natomiast był spokojny, jednak jego twarz wyrażała lekki smutek. Oparł się o maskę sportowego auta, które stanęło po środku autostrady usianej zmasakrowanymi samochodami. Wpatrywał się w równiny rozciągające się przed nimi. Autostrada była w gruncie rzeczy wysokim mostem, który dawał dużo cienia, nawet stąd słyszał gardłowy warkot zombie.
Ariane wbiła w niego pełen wyczekiwania wzrok.
- Kocham ją. - odparł Maroon. Ariane westchnęła, cała wściekłość nagle z niej uleciała. Podeszła do Maroona i położyła dłoń na jego ramieniu, prowokując go, aby na nią spojrzał.
- Ona zabiła Hariet, Mar. - powiedziała Ariane. Maroon spuścił wzrok szukając dobrego argumentu. Wiedział, że Hariet była przyjaciółką Ariane i wiedział, że dziewczynie łatwo nie przyjdzie polubienie Ace, jednakże był jeden fakt, którego Ariane nie dostrzegała - Ace była niewinna.
- Ona jest łowczynią Ariane. - skwitował Maroon, a następnie rozwinął myśl. - Skąd możemy wiedzieć czy my nie zabiliśmy jej przyjaciół? Skąd? - zapytał Maroon. Tym razem to Ariane spuściła wzrok. Maroon miał rację, łowcy i odkupiciele byli swoimi naturalnymi wrogami i temu nie można było zaprzeczyć.
- Po za tym jak byś się zachowała gdyby ktoś brutalnie zamordował dwie bliskie ci osoby? Puściłabyś ją wolno gdyby zamordowała mnie i Harleya? Raczej wątpię. - Maroon nadal mówił spokojnie, jednak ton jego głosu podpowiadał Ariane, że niewiele brakowało, aby wytrąciła go z równowagi. - Jestem na nią zły to prawda, jestem wściekły i prawdopodobnie zrobię jej awanturę kiedy ją spotkam, ale ją kocham i wybaczę jej wszystko wiesz o tym dobrze. - dokończył uśmiechając się z własnej głupoty. Ariane także się uśmiechnęła, może nie powinna, aż tak roztrząsać tej sprawy, a po prostu to zostawić. Pożegnać się z przyjaciółką. Położyła głowę na ramieniu Maroona, który uśmiechnął się pod nosem.
- Mam nadzieję, że ją polubię. - powiedziała mrużąc oczy pod wpływem chylącego się ku zachodowi słońca.
- Na pewno. - odparł.

Błękitna Cyber-siatka Ace rozbłysła dając jej znać, że otrzymała nową wiadomość. Dziewczyna zahuśtała się na krześle na, którym koczowała już od dłuższego czasu gawędząc z nowo poznaną Akasą. Mia leżąca na łóżku za nią spojrzała na nią podejrzliwym wzrokiem. Nie wiedziała dlaczego miała przeczucie, że nadawcą wiadomości był Maroon.
Rudowłosa podniosła bezwiednie swoje lewe przedramię. Zamarła. Na wyświetlaczu błyszczało imię nadawcy “Maroon Eagle”. Spojrzała przerażona na Mię. Natomiast Akasa przeskakiwała pytającym wzrokiem z jednej towarzyszki na drugą.
- To Maroon - wyszeptała Ace. Mia niemal automatycznie zerwała się z łóżka.
- Co napisał? - zapytała.(Normalnie jakbym widziała moją przyjaciółkę xd) Ace przeniosła wzrok na swoją Cyber-siatkę już samo imię mężczyzny zszokowało ją, aż nadto. “Możesz rozmawiać?” Tak brzmiała treść wiadomości. Ace nie wahała nawet przez chwilę, niemal natychmiast wystukała na Cyber-siatce odpowiedź. Wstała.
- Przepraszam, ale muszę na chwilę wyjść. - oznajmiła. Zostawiając dwie kobiety same. Akasa machnęła ręką uśmiechając się matczynie. Ace odpowiedziała wdzięcznym uśmiechem po czym zniknęła za rogiem.
- Kim jest Maroon? - zapytała Akasa ciekawskim tonem kiedy tylko usłyszała jak za Ace zamykają się balkonowe drzwi. Mia uśmiechnęła się i z powrotem położyła się na łóżko.
- Odkupicielem i kochankiem Ace. - odparła w skrócie. Akasa uśmiechnęła się.
- Zakazana miłość co? - odparła retorycznie jednak Mia i tak jej odpowiedziała.
- Można tak powiedzieć. - uśmiechnęła się. - A tak właściwie to miałam się ciebie zapytać. Jak poznałaś Nilama? - zapytała z chytrym uśmieszkiem na ustach. Akasa spłonęła obfitym rumieńcem, a pomimo to rozpoczęła swoją opowieść.

- Maroon? Maroon to ty? - zapytała, później karcąc się w myślach. Oczywiście, że to był on idiotko. Specjalnie przełączyła rozmowę na swój panel celowniczy, i tak go nie widziała. Po jaką cholerę, więc trzymać cyber-siatkę przy uchu?
Oparła się o barierkę skanując wzrokiem panoramę Chicago, którą tak dobrze znała.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał. Cóż, nie takiego powitania się spodziewała, nie wiedziała specjalnie co powiedzieć. Nie wiedziała o co mu chodziło. - Dlaczego zabiłaś Hariet? - sprecyzował. Jego ton był nieco wkurzony, jednak słyszała, że powstrzymywał się od wybuchu gniewu.
Hariet.
Tak musiała mieć na imię odkupicielka, którą zabiła Ace, która zabiła Lorett i Marka. Ace zacisnęła dłonie w pięści.
- Zabiła Lorett i Marka, chciała zabić mnie. - odparła spokojnie znów spokojnie opierając się o barierkę. - Miałam pozwolić jej mnie zabić i uciec z dokumentami? - zapytała i usłyszała jak Maroon głęboko wciąga powietrze.
- A, więc to tak… - powiedział jakby sam do siebie. Ace słyszała w jego głosie smutek, ściągnęły brwi, a jej wargi zacisnęły się w smukłą linię. Czuła napływające poczucie winy. Tak długo jak oprawczyni Kinweyów nie miała imienia, tak długo Ace utrzymywała się w przekonaniu, że nie była nikim ważnym, jednak pomyliła się. Dziewczyna miała na imię Hariet i najwyraźniej znaczyła coś dla Maroona.
- Przepraszam. - szepnęła przerywając głuchą ciszę. - Ja… nie wiedziałam, że ona coś dla ciebie znaczy…- zrobiła krótką pauzę, aby przełknąć wielką gulę, która nagle utworzyła się w jej gardle. - Nie dała mi wyboru. - Miała wrażenie, że zaraz rozpadnie się na kawałki. Wcale nie dlatego, że nagle dopadło ją gorzkie poczucie winy. Hariet dostała to na co zasłużyła, przynajmniej dla zaślepionej gniewem Ace. Jednakże rudowłosa miała przeczucie, że Maroon ją za to znienawidzi, a to najgorsze co mogłoby się stać.
- Aceleve - poczuła jak włosy na jej karku stają dęba, a po całych plecach przechodzi przyjemny dreszcz. Zawsze lubiła kiedy wypowiadał jej pełne imię. - Jestem zły, to prawda, ale jeżeli mówisz prawdę to tak czy tak Hariet już by nie żyła. - zrobił, krótką pauzę. - Jeżeli by ci coś zrobiła sam wpakowałbym jej kulkę między oczy. Za bardzo cię kocham. - Uśmiechnęła się mimowolnie, pierwszy raz od ponad dwóch lat słyszała to słowo z jego ust i ono wystarczyło, aby obawy uleciały z niej niczym z przebitego balona.
- Też cię kocham. - odpowiedziała wesołym głosem.
- Ace, gdzie jesteś? - zapytał już nieco rozluźniony.
- W Chicago. - odparła. - Mam misję.
- Masz wyjść z tego cało. - powiedział. - Przyjedź za tydzień do Waszyngtonu, będę w Divinson plaza w południe. - zaproponował. - Nie przyjmuję odmowy!
- Jakbym mogła się nie zgodzić?

___________

CDN

piątek, 15 lutego 2013

|16|


~Ulice Chicago~

Czarne błyszczące ślepia wbiły swój bystry wzrok w ulicę. Ich właściciel przechylił lekko swoją główkę. Do tej pory nie patrzył się na nic innego jak tylko wolno chodzące istoty o zielonkawej cerze i wystających żyłach. Poruszali się wolno i niezdarnie, ale czasem potrafili dorównać kroku jego skrzydłom, kiedy tylko chcieli. Niekiedy jego czarne oczy spotykały się z ich bladymi ślepiami przyćmionymi mgłą. Nie zwracał na nich najmniejszej uwagi, tak samo jak oni na niego. Dziś jednak napotkał coś o wiele ciekawszego, byli podobni do tych, którzy szwendali się po ulicach odkąd pamiętał. Ich cera miała żywy kremowy kolor, a ich oczy w niczym nie przypominały bladych zamroczonych ślepi. Byli żywi. Jedna z nich kobieta w długich prostych brązowych włosach, na które naciągnięta została czarna dzianinowa czapka spojrzała w górę. Miał rację, jej kawowe tęczówki były nieporównywalnie bardziej intrygujące niż tamte puste oczy. Uśmiechnęła się, a lewy kącik jej ust wykrzywił się bardziej niż prawy. Odleciał, a jego krakanie rozeszło się po okolicy. Mickey jeszcze przez kilka sekund patrzyła jak czarny kruk szybuje wśród wysokich budynków, po czym jej umysł znów ogarnęła jedna i niezmienna od kilkunastu minut myśl. Przeżyć. 
Wyjrzała zza rogu starając się nie wychylać za nadto. Miała rację grupa trupów stała pochylona nad czymś zapewne nad jakimś wilkiem lub innym zwierzęciem. Wydawało się, że kończyli już swój posiłek. Było ich pięciu, ale ich liczba nie miała dla Mickey najmniejszego znaczenia. Każdy z nich był w końcu tak samo głupi. Wzięła wdech i mogła przysiąść, że już stąd czuje ten okropny smród. Za każdym razem kiedy widziała zombie do jej nozdrzy docierał zapach ich rozkładających się ciał i brudu. Poczuła jak obiad podchodzi jej do gardła. Szybko przełknęła ślinę, musiała się skupić. Znów przywarła do ściany. Obróciła się. Patric i Nilam przykucali obok niej czekając na reakcję. Machnięciem ręki dała im znać, aby uruchomili bombę. Wydawało jej się, że Patric skinął głową, kiedy podniósł swoją cyber-siatkę, jednak nie za bardzo interesowały ją szczegóły. Interesował ją tylko huk, który rozległ się za nimi kilka sekund później. Wyjrzała.
Bingo! To działa! Trupy natychmiast odwróciły się w stronę dźwięku i podążyły do niego. Niektóre robiły to nawet szybko, a niektóre wlokły się za nimi. Nie miało to jednak znaczenia. Ważne, że nie myślały o niczym innym jak tylko podążać w stronę huku nie odwracając się. Mickey wzięła głęboki wdech. Zgodnie z jej wytycznymi trupy powinny zorientować się, że coś jest nie tak po trzech minutach, nie należało więc tracić czasu. Wyjrzała raz jeszcze i wyciągnęła desert eagle z kabury, od tak dla pewności. Na sekundę obróciła głowę i machnęła nią w stronę przeciwległego budynku niegdyś będącego kawiarenką. Był to ceglany budynek z powybijanymi witrynami. Przed nim stały metalowe stoliki, na których niegdyś ludzie przysiadali na popołudniową kawę. Najpierw wolno przeszła kilka kroków przykucnięta, jednak potem zauważyła, że po przeciwległej stronie nadal znajdują się trupy, byli jednak zbyt odlegli by ich wyraźnie dostrzec, wolała jednak przyspieszyć kroku. Słyszała także jak przyspieszają jej towarzysze. W końcu przedostali się na drugi koniec ulicy i dziewczyna odetchnęła z ulgą. 
Nie odzywali się praktycznie całą drogę, woleli nie zwracać na siebie większej uwagi niż było to konieczne. Nilam także nie kwapił się do rozmowy, jednak Mickey miała wrażenie, że był przyzwyczajony do cichego poruszania się. Podczas skradania jego buty nie wydawały żadnego dźwięku, choćby najcichszego. Zaczęła się zastanawiać kim był Nilam zanim wstąpił do łowców. Koniec końców takich umiejętności nie można nauczyć się w dwa lata co najwyżej udoskonalić. Może był szpiegiem? A może po prostu miał takie hobby? Cóż takie wiadomości posiadał tylko Nilam lub jego żona, znajdująca się teraz pod opieką Mii i Ace. Z drugiej jednak strony każda historia ludzi którzy przetrwali była tak przesycona smutkiem i melancholią, że Mickey nie miała najmniejszej ochoty tego słuchać, jednakże ciekawiło ją to. Spojrzała na swój nadgarstek, naprawdę wyglądał jak jakiś halloweenowy makijaż. Patric mówi, że wygląda jak oderwana i przyszyta powrotem, cóż śmiała się z tego, ale w rzeczywistości tak było. Spędziła osiem godzin, próbując odzyskać swoją dłoń, miała przynajmniej na tyle szczęścia aby tego nie pamiętać. 
- Tam! - prawie krzyknął Nilam. Mickey obróciła się i uciszyła go wzrokiem mówiącym: Co ty do cholery wyprawiasz?!. Nilam jednak nie przejął się tym i chcąc zwrócić jej uwagę wyciągnął dłoń w pewne miejsce. Mickey westchnęła, ale powiodła wzrokiem za jego wskazującym palcem. Po drugiej stronie ulicy jakieś dobre 100 metrów od nich znajdował się nieduży sklep. Nad drzwiami wisiał wyblakły szyld. “U Mont’ego”. Wyglądał na spożywczak i oby się nim okazał, wystrzelili już dosyć petard hukowych. Dziękowała bogu, że znaleźli się na prostej ulicy bez żadnych rozwidleń, żaden trup nie mógł ich tutaj zaskoczyć. Podniosła się, nie było się przed czym kryć po za tym tak szybciej dotrą do sklepu. Nie dawała nawet znaku chłopakom po prostu zaczęła biec, a oni podążyli za nią. Zmusiła swoje ciało do pracy na najwyższych obrotach jednak dla łowców była to norma, w końcu musieli umieć zwiewać od hord nieumartych, taka robota. I tak dosłownie w minutę dotarli pod sklepowe drzwi. 
Patric podszedł bliżej i pociągnął za klamkę. Drzwi ani drgnęły. Pchnął je, także nic, po chwili popatrzył się dokładniej na drzwi i zauważył ciężką stalową kłódkę. Przykucnął i obrócił zamek w dłoni. Westchnął i zwrócił się do Nilama stojącego obok. 
- Nie masz przy sobie czegoś co mogłoby otworzyć zamek? - zapytał nieco rozbawionym tonem. Nilam uśmiechnął się krzywo i zaczął grzebać w kieszeni, a kiedy wyciągnął z niej dwie wsuwki przykucnął obok Patrica. Włożył wsuwki do zamka i zaczął nimi obracać. 
- Może udałoby się… - mruknął bawiąc się zamkiem. Mickey stojąca za nimi westchnęła. I licz tu na faceta kiedy trzeba coś rozwalić. Schowała pistolet do kabury i sięgnęła do metalowego narzędzia przy pasie. Czerwony oskard z dwoma ciężkimi i grubymi ostrzami leżał idealnie w jej pewnej dłoni. 
- Dobra baby odsuńcie się! - warknęła dziewczyna, a mężczyźni jakby mimowolnie otworzyli jej drogę. Usłyszeli świst i po chwili ciężkie haczykowate ostrze oskarda spotkało się z oporem żelaznej kłódki, natychmiast jednak pokonało je. Przecięta kłódka z brzdękiem opadła na chodnik, a Mickey nie chcąc tracić więcej czasu wyważyła drzwi mocnym kopniakiem. Nieco oszołomiony całą sytuacją Nilam wstał i zwrócił się do Patrica. 
- Kobieca ręka, co? - burknął bardziej niż zapytał. Patric uśmiechnął się, z początku każdy musi się przyzwyczaić do porywczego charakteru Mickey. Uśmiechnął się więc krzywo i podążył wzrokiem za brunetką, która już zabrała się za przeszukiwanie sklepowych półek. Tak jak podejrzewał był to mały sklep pełen zaopatrzenia, Mickey bowiem pamiętała, że tam chowały jedzenie na czarną godzinę, więc miejsce było wręcz wypełnione pokarmem wszelkiej maści. Zanim jeszcze przekroczyli próg sklepu Mickey spiorunowała ich wzrokiem. Podniosła paczkę M&M’sów i z całą siłą jaką z siebie wykrzesała rzuciła nią prosto w Patrica. 
- Słyszałam. - wysyczała przez zaciśnięte zęby. Patric posłał jej gniewne spojrzenie gdyby nie to, że chociaż jeden okrzyk może zwabić tu trupy wydarłby się na Brosę ze trzy razy jak nie więcej. Patric westchnął i wpakował paczkę cukierków do plecaka. 
- Bardzo lubisz się nade mną znęcać co nie? - zapytał zgarniając z półek kilka zupek chińskich na raz. Brosa uśmiechnęła się zza półki po drugiej stronie. Podniosła oczy na Patrica nadal nie przestając pakować konserw i tego typu żywności. Jedyną ich szansą na zdobycie chleba była mąka, więc i to będą musieli znaleźć. 
- Kocham cię wnerwiać przecież wiesz. - powiedziała półszeptem, aby tylko mógł to usłyszeć. Patric westchnął przeciągle, a Mickey posłała mu całusa w odpowiedzi. Na tym polegały ich relację na wzajemnym dogryzaniu sobie, coś co oni uznawali za okazywanie sympatii. Dla Mickey Patric był przyjacielem, ale tylko w ten sposób potrafiła to okazać. Brunet przeszedł na drugi koniec sklepu w poszukiwaniu mąki, a Mickey skończyła pakować konserwy. Odwróciła się, cały czas chodziło jej to po głowie. 
- Hej Nilam kim byłeś za nim dołączyłeś do łowców? - zapytała Brosa kiedy podeszła do niedziałającej chłodziarki przy, której buszował Nilam. Szukał wody dla Akasy, naprawdę martwił się o ranną żonę. Przywoływało to wspomnienia sprzed trzech lat, wspomnienia, które teraz wywoływały cierpki uśmiech na ustach Mickey. 
- Dzieckiem - stwierdził Nilam posyłając dziewczynie uśmiech. 
- A więc twoi rodzice należeli do łowców. Tak jak Mii. - stwierdziła Mickey z uśmiechem.
- Niezupełnie, jestem sierotą, łowcy po prostu uratowali mnie od sierocińca. Dali dom, tożsamość, wykształcenie, wszystko po to, abym teraz mógł się im odwdzięczyć. - odparł zapinając torbę wypełnioną piciem. Odwrócił głowę w stronę Mickey i spojrzał jej w oczy z delikatnym uśmieszkiem na ustach. - Akasa to moja jedyna rodzina, dlatego muszę o nią dbać. - odparł i uśmiechnął się na wspomnienie czarnowłosej małżonki. Mickey założyła ręce na piersi. 
- Ja od 3 lat nie słyszałam wieści od moich rodziców i brata, wyparli się mnie kiedy byłam w więzieniu. - Nilam lekko otworzył usta, ale Mickey spodziewała się takiej reakcji. Każdy tak reagował, no może prócz Patrica, on był bardziej wkurzony niż zaskoczony. Po chwili Nilam zamknął usta, tym samym przypominając samemu sobie, że zachowuje się niestosownie. 
- Byłaś w gangu? - zapytał. Mickey wyglądała mu na taką, silna, feministyczna, a jednocześnie na swój sposób urocza, może nie dla niego, w końcu miał żonę, ale gdy o tym pomyślał od razu mimowolnie przeniósł wzrok na Patrica, miał wrażenie, że łączy ich więcej niż przyjaźń. Mickey z uśmiechem potrząsnęła głową. 
- Nie, w wojsku. - odparła spokojnie z uśmiechem na ustach. Rozbawiły ją podejrzenia Nilama. Wyglądała na członkinie gangu? 
- Jakim cudem ktoś z wojska trafił do więzienia? - zapytał Nilam. Mickey nie wyglądała na kogoś, kto zabiłby z zimną krwią. Primo - Mickey nie zdradziłaby swoich. Dziewczyna oparła się o opustoszałe sklepowe półki. Do jej umysłu zaczęły napływać wspomnienia, które instynktownie przyzwała. Zagryzła dolną wargę kiedy w jej umyśle pojawił się obraz uśmiechniętych bursztynowych tęczówek. 
- Byłam saperem - zaczęła dziewczyna, za każdym razem kiedy kogoś poznawała musiała opowiadać tą historię, wyryła się w jej umyśle niczym tatuaż. - Ja i mój oddział mieliśmy podłożyć bombę na jednej z wysp, konkretniej ja miałam, kiedy inni na powierzchni zajęli się dywersją. Miałam podłożyć bombę w podziemnej jaskini z dostępem do wody. Okazało się jednak, że nie znałam takiej bomby, wyglądała jak zwykły prosty wojskowy model jednak kiedy ją podłączyłam okazała się bombą czasową, której odłączenie prowadziło do natychmiastowego wybuchu. Kazałam moim towarzyszom uciekać, ale oni się nie zgodzili, powiedział, żebym ratowała siebie - Nilam od razu wyłapał jej zachowanie, kiedy wypowiadała końcówkę tego zdania. Mocniej zacisnęła palce na ramionach, jej głos zadrżał, a oczy wbiły nieobecny wzrok w ziemię, Nilam pomyślał, że chodziło o “niego”. Nie był jednak wścibski, widać było, że Mickey wyraźnie nie chce rozmawiać o świętej pamięci mężczyźnie. - Do ostatniej sekundy próbowałam to zatrzymać jednak nie dało się, wskoczyłam na wody i praktycznie nic się nie stało. - powiedziała z cierpkim uśmiechem na ustach. 
- Praktycznie? - zapytał, a lewy kącik jego ust poszedł w górę. - Podliczysz? - zapytał. Mickey uniosła wzrok na sufit przypominając sobie każde złamanie i ranę, którą podliczył jej lekarz w szpitalu, kiedy wybudziła się ze śpiączki farmakologicznej. 
- Miałam trzy złamane żebra, wstrząs mózgu. Złamaną nogę, kilka głębokich ran w okolicach żołądka no i oderwało mi dłoń. - powiedziała pokazując Nilamowi prawy nadgarstek, nawet po trzech latach szrama z widocznymi wgłębieniami w miejscu szwów wyglądała okropnie. 
- I ty mówisz, że nic ci się nie stało? Straciłaś rękę. - skwitował Nilam, a w odpowiedzi otrzymał szeroki uśmiech Mickey. W tym momencie jednoznacznie stwierdził, że nigdy nie zrozumie kobiet. Mickey była skrajnym przypadkiem, z zewnątrz piękna i pociągająca, jednak jej natura i umiejętności zwykle przypisywane były tylko mężczyznom. 
- To jest Mickey, jej nigdy nie zrozumiesz. - rzucił Patric kładąc dłoń na głowie niemal dziesięć centymetrów niższej Mickey. Dziewczyna wystawiła mu język, a w odpowiedzi mężczyzna poszerzył swój uśmiech. 
Rozległ się pomruk, najpierw głośny, ale pojedynczy, a następnie zawtórowała mu cała seria. Niczym krwawa ballada. Znajomość tych dźwięków sprawiła, że krew w ich żyłach omal nie zakrzepła. Mężczyźni odruchowo sięgnęli do kabur, a palce Mickey zacisnęły się na rączce oskarda. 
Za sklepowymi drzwiami niedbale otworzonymi na oścież niedługo będzie można zobaczyć niosący śmierć pochód. 
- Zmywamy się- szepnęła Mickey odruchowo cofając się do tyłu. Mężczyźni zawtórowali jej skinięciem głowy. Nilam rozejrzał się uważniej po pomieszczeniu. Zauważył tylne wyjście za sklepową ladą, zapewne prowadziło na zaplecze, a zaplecze do wyjścia dla pracowników. Taka mała logika. 
- Na zaplecze. - szepnął w odpowiedzi i dał im znak ruchem dłoni, aby szli przodem. Mickey popatrzyła to na Nilama, to na Patrica, czuła ścisk w żołądku, nie wiedzieli jak daleko jest horda, jak mało czasu mieli? Nie chciała zostawiać Nilama z tyłu. 
Jej wahania trwały jednak tylko ułamki sekund, Nilam był wyszkolonym łowcą, da radę uciec w odpowiednim momencie. Chwyciła więc Patrica za nadgarstek i pociągnęła do tyłu. Chłopak dotrzymał jej kroku, a ona puściła jego nadgarstek. Prześlizgnęli się przez ladę i otworzyli drzwi na zaplecze, jeszcze raz spojrzała na Nilama. Wszystko będzie w porządku. Powtarzała jak mantrę. Zaplecze było puste i schludne, najwyraźniej nikogo nie było tu pierwszej nocy apokalipsy. To były przecież najgorsze chwile. Patric szybkim krokiem  doszedł do drzwi. Kłódka. Tym razem jednak nie próbował manewrować zamkami. Za mało czasu. Zamiast tego odsunął się, a na jego usta wstąpił rozbawiony uśmiech. 
- Czyń honory. - powiedział z uśmiechem. Mickey od razu zrozumiała o co chodziło, wyciągnęła broń z kabury przy pasie i wpasowała rączkę z swoją dłoń. Uniosła ostrze do boku i płynnym ruchem przecięła stalową kłódkę, która z brzdękiem opadła na metalowe płyty podłogi. 
- Możemy się zmywać. - stwierdził Nilam wchodząc na zaplecze. Ostrożnie i cicho zamknął za sobą drzwi, oczywiście gdyby się nie odezwał Mickey i Patric, nawet nie zauważyliby, że jest za nimi, w końcu to mistrz cichego poruszania się. Dziewczyna uśmiechnęła się przelotnie i kiwnęła głową. Patric otworzył drzwi, a przed nimi pojawiła się wąska alejka, między sklepem, a kamienicą z czerwonej cegły. Brunet rozejrzał się i zamarł. 
Trupy. W dodatku po obu stronach. 
- Chyba jaja sobie robicie!- skwitowała Mickey starając się nie krzyczeć. 

_________

CDN

~*~

Tak możecie mnie zabić, mogę wam nawet dać siekierę albo linę, ale no...nie bijcie? I oto zasada nigdy nie wierzyć Novie jeżeli mówi, że wena wróciła, tak to złota zasada :D Dobra, dobra jak wam minęły walentyki co? jeżeli nikt was nie przytulił to ja mogę, bardzo chętnie :) Ah i wiem Maroona, Maroona, ale spokojnie w następnym rozdziale się pojawi :3 No, a co do weny, to małymi kroczkami po za tym to co teraz pisze nie wydaje mi się tak dobre jak było przed moją "przerwą", ale ok, przynajmniej coś jest xd Tak więc do zobaczenia w następnym tygodniu, mam nadzieję :D



piątek, 25 stycznia 2013

|15|


~Akasa i Nilam~

Patric spokojnie spokojnymi, pewnymi ruchami obracał kierownicę. Dostosowywał się do ruchów motoru Ace, który wraz z właścicielką zwinnie poruszał się obok nich. Ace jakby z nudów manewrowała raz eskortując ich prawą raz lewą stronę, czasem znikała mu z oczu za nimi, a czasem wyjeżdżała przed nich. Dowiedział się jednak od Mii siedzącej obok niego na przednim siedzeniu, że taki stan rzeczy jest rutynową eskortą. Ace była wyuczona, aby zabezpieczać każdą stronę wozu. Chociaż nie powiedziała, że nie czerpie przyjemności z narzucania Patricowi tak dużej prędkości. (Ale się zrymowało xd. Dop. Autorki)
- Właściwie dlaczego to ja musiałem z wami jechać? - zapytał - Wasza trójka by nie wystarczyła? - Mia odwróciła wzrok od holomapy, którą bawiła się niemal od początku podróży. Uśmiechnęła się. 
- Strach cię obleciał? - zapytała żartobliwie, a w tym samym momencie znalazł podobieństwo, między nią, a Mickey. 
- Po prostu się pytam - odparł spokojnie. Z doświadczenia, które nosiło imię Mickey wiedział, że nie powinien okazywać urazy to jeszcze bardziej nakręcało cała sprawę. Mia wzruszyła ramionami. 
- Fave miał swoją robotę, ale powiedział, że jesteś najlepszy ze swoich uczniów i nadasz się do tego. Po za tym - Uśmiechnęła się i stuknęła w logo na jego czarnej skórzanej, kurtce z takimi samymi ramionami jakie miał mundur Ace i Mii. - Nie nosiłbyś tego gdybyś nie był łowcą. Prawda? - zapytała z dumnym uśmiechem na ustach. Patric westchnął. 
- Rozumiem, że ma mnie rozpierać duma? - zapytał. 
- Dokładnie. - odparła Mia, która znów zaczęła grzebać w holomapie. 
- W końcu się przymknęliście. Nie dawaliście człowiekowi spać. - burknęła Mickey do tej pory cicho śpiąca na tylnych siedzeniach Jeepa. Teraz odwróciła się do nich plecami, próbując na powrót odciąć się od promieni słońca, rozmów i warkotu silnika czyli wszystkiego co mogło ją obudzić. Patric uśmiechnął się chytrze i sięgnął do konsoli. Włączył radio, a z głośników zaczęła sądzić się głośna muzyka. Zobaczył jak Mickey “wstaje” i przenosi na niego morderczy wzrok. 
- Co jest księżniczko? - zapytał Patric i wrócił do kierowania czekając na jej reakcję, nie musiał jednak czekać długo. 
- Patric… - warknęła, a bulgotanie, które wydobyło się z jej gardła przypominało dźwięki wydawane przez zombie. - … Zabije cię ty pieprzony… - już miała posłać mu wiązankę jakże przyjemnych słów kiedy dotarł do niej widok zza szyby. 
- Chicago! - niemal pisnęła dziewczyna patrząc na panoramę budynków. Ace pruła przed nimi także wyraźnie podniecona perspektywą powrotu do dawnej bazy, pod byle pratekstem. Rozpoznawała każdy budynek i wszystkie wiązała z jakąś “zabawną” sytuacją. Na przykład rozwalony dach jednego z wieżowców to sprawka testowania prototypu bomby na grupie zombie. Nie musiała chyba mówić, że bomba była udana. Ace, która przedtem zniknęła im z oczu teraz zawróciła się jadąc na jednym kole po czym z piskiem opon obróciła maszynę w dobrym kierunku. 
- Ace chyba też się cieszy. - zauważył Patric coraz silniej dociskając gaz. Mia uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła przecząco głową, nie odezwała się jednak wracając do studiowania holomapy. Mickey westchnęła. Podniosła butelkę wody do ust i oparła łokieć o siedzenie Patrica. 
- Była na wjeździe do miasta daje nam znać, że niczego podejrzanego nie widziała. - odparła Mickey. 
- W tej części miasta może nie, ale mapa mówi co innego. Nigdy nie widziałam tak dużych skupisk tych trupów. - warknęła Mia przewijając holomapy do punktowego obrazu miasta. Tysiące czerwonych punkcików świeciły wśród siatki budynków. Większość było wyblakłych. - Co prawda większość znajduje się w kanałach, ale kryją się też w budynkach. - Dokończyła Mia z nietęgą miną. Szykowało się naprawdę dużo niekoniecznie przyjemnej walki. 
Mickey z powrotem usiadła na fotelach i wyjęła coś ze swojej sportowej torby. Skurzany pas pełen granatów, ładunków odłamkowych, trochę drutów, kombinerki, ostrzejszą i nowocześniejsza wysuwana wersja czerwonego oskarda oraz desert eagle i pasujące magazynki, innymi słowy wszystko czego Mickey potrzebowała do dobrej walki. 
- A nasi? - zapytała przeładowując magazynek. Mia przejechała palcem po mapie, a wtedy Mickey zamarła. To była prawda! Były ich tysiące! A ich była tylko szóstka w dodatku podobno jedna osoba z tamtej grupy była ranna! 
Tysiące czerwonych punktów błyszczały złowrogo na błękitnej holomapie, po plecach Mickey przeszedł dreszcz. Po raz pierwszy mając cały swój arsenał zaczęła się bać, że to nie wystarczy. Była pewna, że w mieście jest kilkanaście jej bomb, być może to trochę pomoże, trzeba będzie wyprowadzić działka i co najważniejsze -odwrócić uwagę zombie. Tylko jak to zrobić? W głowie Mickey zaczął rodzić się kolejny misterny plan. Miała nadzieję, że jak ostatnim razem przez te bałwanie łby ich wysiłki nie pójdą na marne. 
- Wygląda na to, że są w naszej kryjówce. - oznajmiła ze spokojem Mia. Mickey odetchnęła. O tyle dobrze. Gdyby okazało się, że znajdują się gdzieś indziej musieliby wytracić większość amunicji na samo przeniesienie ich tam. W ich kryjówce znajdował się bowiem każdy system dowodzenia, to z niego mogły kontrolować bomby i działka. 
- Powiedź Ace żeby się tam kierowała. - skierowała swoją wypowiedź do Mii, która pokiwała głową i obróciła się lekko, aby przekazać rozkazy dla rudowłosej motocyklistki. - Ty też Patric, jedź za Ace i pod żadnym pozorem się nie zatrzymuj! Może i jest dzień, ale te cholerne trupy korzystają z każdego skrawka cienia, a tu jest go pod dostatkiem! - powiedziała przejęta Mickey, a Patric pokiwał głową. Pierwszy raz widział ją tak skoncentrowaną i zdeterminowaną. Mia już dawno mówiła mu, że Mickey ma głowę do planów, ale jakoś do tej pory nie chciało mu się w to wierzyć. 

- Już lepiej, Akasa? - Kojący głos dotarł do jej uszu, a niebieskooka mimowolnie odwróciła się. Dobrze znała ten głos, jak nic innego na świecie, zaprzątał każdą, jej myśl każde jej wspomnienie, a było ich przecież tak mało. Na usta Akasy wszedł uśmiech kiedy zobaczyła, że stoi przed nią wysoki ,krzepki blondyn w skórzanej czarno-białej kurtce na, której piersi widniał biały łuk z naciągniętą na cięciwę strzałą. Niemal identyczny jak ten stojący obok jej łóżka, stalowy łuk refleksyjny składany z nałożoną cięciwą, a obok niego czarny skórzany kołczan z zaledwie pięcioma z dwóch tuzinów strzał. Pewnie tkwiły gdzieś w głowach dziewiętnastu trupów. Akasa była znamienitą łuczniczką, a kiedy cele były niekiedy tak wolne jakby stały proporcje były proste - 1:1, jedna strzała jeden łeb. Zielonooki chłopak o śniadej cerze i włoskich rysach twarzy przykucnął obok łóżka Akasy trzymając jej kruchą dłoń. Na jej serdecznym palcu widniała prosta matowa obrączka, identyczna jak jego. 
- Zmartwiony Nilam? Tego jeszcze nie widziałam. - powiedziała żartobliwie. Nilam uśmiechnął się, jak zwykle pokazywało się to jak różne mieli natury, on nigdy nie potrafiłby mówić kiedy jego noga zostałaby rozszarpana przez szczątki zębów i szponów jakiegoś trupa. 
- Dobra masz mnie, martwię się. - Uśmiechnął się, kiedy udzielił mu się jej zadziwiająco dobry humor. Usiadł koło niej i objął ją ramieniem w talii. 
- To chyba dobrze prawda? Po prostu jesteś dla mnie wszystkim - zapytał wolną dłonią zgarniając z jej twarzy czarną sterczącą na wszystkie strony grzywkę. Dziewczyna uśmiechnęła się zadzierając głowę do góry i wbijając w niego spojrzenie dużych błękitnych oczu. 
- Ty dla mnie też. - Odparła wtulając się w jego pierś. Wyrażenie “jesteś dla mnie wszystkim” miało dla Akasy inne znaczenie niż dla Nilama. Nilam poznany przez Akasę niecałe dwa lata temu był i jej przeszłością i przyszłością, bo przed Nilamem Akasa nie miała nic …tylko jedną wielką ciemną lukę. 
Usłyszeli coś na kształt huku jakby ktoś otwierał ciężkie garażowe drzwi. Po chwili dotarło do nich, że tak właśnie było. Nilam natychmiast odskoczył od Akasy i gestem ręki kazał dziewczynie zostać w łóżku. Wyjął pistolet i zaczął skradać się po schodach. Nilam posiadał bardzo dużą wprawę w bezszelestnym poruszaniu się, Akasa nie czuła więc zdenerwowania kiedy nie słyszała jego kroków na schodach prowadzących do garażu. Wiedziała bowiem, że jeżeli go nie słyszała wszystko było w porządku, problem pojawiłby się wtedy kiedy wydałby z siebie jaki kol wiek dźwięk. 

Mieli szczęście, cholerne szczęście! Nie napotkali żadnej większej grupy trupów, a nawet jeżeli to Ace narzucała Patricowi takie tempo, że były to dla niego tylko zgniłe rozmyte plamki. Panika Mickey okazała się niepotrzebna bo kiedy wjechali w wyschnięte koryto rzeki żaden zombie nawet nie myślał o tym aby się za nimi przypałętać. Ace zatrzymała się przy garażu wzniecając w powietrze tuman kurzu. Patric zrobił to samo, bardzo dobrze pamiętał drzwi do garażu. Wszyscy po kolei wysiedli z samochodu. Ace stała już przy drzwiach garażu z uniesioną bronią, nie wiedzieli co mogli zastać w środku. Mickey szturchnęła Patrica w ramię wyjmując pistolet z kabury. Najpierw na twarzy mężczyzny pojawił się cierpki grymas. Wzruszył jednak ramionami i podszedł do garażowych drzwi. Poczekał, aż każda z dziewczyn ustawi się na swoich pozycjach. Ace przytuliła się do ściany po lewej stronie, Mickey stanęła po lewej, a Mia kryła jego tyły. Patric uniósł lekko garażowe drzwi, a stawy w jego lewej ręce spięły się aż nadto powodując, że chłopak wypuścił metalową rączkę z dłoni. Mickey popatrzyła na niego karcąco, huk jaki wydały drzwi był niemal ogłuszający. Patric tylko burknął coś w stylu “no sory, sory” i znów zabrał się za otwieranie drzwi. Tym razem poszło gładko. Pamiętał bowiem, aby przenieść cały ciężar na swoje łydki, a nie ramiona. Podniósł drzwi na taką wysokość jaką mógł i skinął na swoje “partnerki”, aby te jak najszybciej mogły przedostały się na drugą stronę garażu. 
- Swoi? - usłyszeli nieznany męski głos dobiegający ze strony schodów. Tak więc jak na wznak wszyscy obrócili się w tą stronę z uniesionymi lufami pistoletów. Odetchnęli z ulgą kiedy zobaczyli blondyna z czarną czapką naciągniętą na czubek głowy w czarnych butach na lekkiej podeszwie i skórzanej kurtce łowców. Ace pokiwała głową. 
- Zostaliśmy przysłani jako wsparcie. - potwierdziła, a Nilam kiwnął głową. Usłyszeli głośne chrząknięcie Patrica, który nadal trzymał ciężkie drzwi gdyby je teraz puścił mógłby się nie wydostać z ich żelaznego uścisku. Mickey podbiegła do ściany i nacisnęła przycisk na kontrolce, a drzwi uniosły się do góry dając wytchnienie obolałym od niesionego ciężaru ramionom Patrica. Chłopak natychmiast opadł do parteru i rozmasował obolałe barki. Mickey pochyliła się nad nim i wyciągnęła ku niemu dłoń. Na jej ustach widniał niezręczny uśmiech. 
- Sorka Patric. - powiedziała i ruchem dłoni zachęciła go do wstania. Burknął coś pod nosem i pochwycił jej dłoń, a ta pochylając się do tyłu pomogła mu wstać. 
- Dzięki Mickey. - powiedział kolejny raz rozmasowując ramiona. 
Teraz wszyscy skupili swoje oczy na chłopaku stojącym na schodach. 
- Nilam Mirror, cieszę się, że w końcu kogoś przesłali moja żona została ranna, a nam kończą się leki. - powiedział. Jego głos był naprawdę zmartwiany, cóż Patric nie był zdziwiony wiedział co się czuje kiedy zagrożone jest bezpieczeństwo własnej żony, nie raz to czuł. 
- Jestem Patric Dagger, to Mickey Brosa, Mia Hunt no i… 
- Aceleve, ale możesz mówić mi Ace. - uśmiechnęła się Ace, która stała tuż przy schodach. Skarciła Patrica wzrokiem. No tak zupełnie zapomniał. Nikt nie mógł znać nazwiska Ace, wszyscy zaczęliby kojarzyć ją z jej matką, niegdyś pracującą dla Event. Niektórzy mogli nawet oskarżyć ją o rozprzestrzenienie wirusa. Znów przeniosła wzrok na Nilama. 
- Może zaprowadzisz nas do swojej żony? Musimy się też rozejrzeć jeżeli chcemy dostać się do uczelni. - Powiedziała Ace, w końcu nie ratowanie żony Nilama było ich priorytetem, a właśnie dostanie się na uczelnie. Nilam skinął głową. 
- Jasne. Jednak wątpię, żeby wam się to udało nie wiem dlaczego, ale zrobiły z uczelni swoją “bazę”, aż się tam od nich roi. - zaczął Nilam kiedy powoli wspinali się po schodach. Ace zauważyła, że Nilam nie wydawał przy tym żadnego dźwięku, poruszał się niemal bezszelestnie, przydatna umiejętność kiedy najmniejszy dźwięk potrafi zwabić do siebie trupy. 
- Poradzimy sobie, uwierz mi Mickey zawsze ma jakiś plan. - Odparła Ace żartobliwie wskazując na swoją towarzyszkę idącą na tyłach i nie myliła się w głowie Mickey już podczas podróży zrodził się kolejny wybitny plan. 
Uszy Ace zarejestrowały nowy dźwięk, naciąganie cięciwy i szeleszczenie, kiedy metal starł się z metalem. Odwróciła głowę w stronę dźwięku. Po ich prawej stronie o ścianę sypialni opierała się dziewczyna. Była zgrabna i wysoka, wyglądała także na krzepką. Miała czarne zmierzwione włosy, a błękitne oczy wbijały w sylwetkę Ace wzrok pełen ulgi, nieme podziękowanie. Ubrana była w czarne szorty i białą bluzkę na ramiączkach. Jej łydka została starannie obandażowana, a przez materiał nie przesiąkała krew, najwyraźniej rana zamknęła się, a i tak aż nadto dokuczała kobiecie. Starała się ona bowiem przenosić na nią jak najmniejszy nacisk. W dłoniach trzymała mosiężny stalowy łuk, który pomimo swojej wielkości wyglądał na lekki. Na cięciwę nałożyła stalową strzałę z idealnie naostrzonym grotem, drugą trzymała w pogotowiu, między palcami. Wyglądało na to, że tak wytrawna łuczniczka jak ona potrafi wystrzelić dwie strzały w ciągu kilku sekund. Jej spojrzenie powędrowało na Nilama i w tym samym momencie opuściła łuk i rozluźniła cięciwę. 
- Miałaś zostać w łóżku Akasa. - Nilam podszedł do niej niemal natychmiast. Dziewczyna uśmiechnęła się cierpko kiedy mężczyzna podniósł ją i zaczął nieść na rękach z powrotem do sypialni. Dziewczyna lekko wychyliła się uważając, żeby głową nie wpaść na framugę drzwi. Przywitała się z wszystkimi swoim ciepłym i zmęczonym uśmiechem. Nilam ułożył kobietę na łóżko odkładając łuk i strzały na bok. 
- To twoja żona? - zapytał Patric wchodzący do tego pomieszczenia nie po raz pierwszy, uderzyła go fala wspomnień, którą natychmiast stłumił wracając do rzeczywistości. Dziewczyna pokiwała głową opierając plecy o poduszkę. 
- Mam na imię Akasa. - przedstawiła się dziewczyna, a inni poszli w ślad za nią. 
- Nilam, zostało jeszcze coś do picia? - zapytała Akasa z nadzieją. Była spragniona, od kilku godzin nie miała wody w ustach. Nilam jednak pokręcił przecząco głową i pogładził Akasę po włosach. Mia skrzywiła się. Ściągnęła plecak z ramion i wygrzebała z niej butelkowaną wodę. Rzuciła ją w kierunku Akasy, która natychmiast ją złapała i posłała wdzięczny uśmiech pannie Hunt. Sytuacja wydawała się niezręczna, w pierwszej chwili wahali się. Mieli tak od razu przejść do konkretów? 
- Więc czy uniwersytet jest naprawdę tak oblężony jak mówi Nilam? - zapytała Mickey rozsiadając się na łóżku, które przez dwa lata było jej własnym posłaniem. Posłała Akasie pytające spojrzenie. 
- Obawiam się, że tak, to po prostu świt żywych trupów. W dodatku kręcą się jeszcze po mieście i to w sporych grupach. - Powiedziała niezbyt zadowolonym głosem. Mickey skrzywiła się. 
- A wasze zapasy? - zapytała Mia. Teraz kiedy zobaczyła w jakim stanie jest Akasa zaczęła się martwić o zdrowie nowopoznanej łowczyni. Akasa spuściła głowę. 
- Mamy jeszcze trochę jedzenia, ale wykorzystaliśmy całą wodę. - stwierdziła zaciskając palce na zimnej plastikowej butelce. Ace i Mia wymieniły spojrzenia wiedziały, że ich priorytetem teraz powinna być żywność i woda, a nie uniwersytet. 
- W takim razie chodźmy po zapasy. - odezwała się Mickey przeciągając się na wygodnym łóżku. Nilam i Akasa spojrzeli na nią zdziwieni. 
- Oszalałaś?! Rozszarpią nas! - Z gardła Nilama wydobył się krzyk. Miał rację, to jak porywać się z motyką na słońce, w końcu za oknami czekały na nich tysiące trupów. Mickey jednak uśmiechnęła się. Wstała z łóżka i podeszła do pustej ściany uruchomiła pomarańczową Cyber-siatkę i przyłożyła ją do ściany, a na niej natychmiast pojawił się holograficzny obraz. Mapa Chicago. 
- Pozwól, że wyjaśnię. - Ace uśmiechnęła się triumfalnie krzyżując ramiona na piersi. 
- A nie mówiłam, że ona zawsze ma jakiś plan? - mruknęła w kierunku Nilama. Mężczyzna uśmiechnął się. 
- Zamieniam się w słuch. - Mickey obróciła się w kierunku mapy i wskazała na liczne zielone punkty na mapie. 
- To są wyrzutnie ładunków. Zainstalowałam je rok temu. Mogą zmieniać ładunki za życzenie, są wśród nich ładunki hukowe, innymi słowy kiedy kierujemy się tutaj… - wskazała na skrzyżowanie na mapie- a zombie są tutaj. - Wskazała na skrzyżowanie na prawo od tego na którym rzekomo się znajdowali. - To jeżeli uruchomimy tą bombę. - wskazała na zielony punkt na ulicę prowadzącą do skrzyżowania na, którym znajdowały się zombie. - Zwrócimy ich uwagę i przejdziemy niezauważeni. Tak samo mogą działać megafony lub dzwonnice kościelne. Taki sposób poruszania się zapewni nam całkowite bezpieczeństwo, jasne? - I w tym właśnie momencie nikt nawet Patric nie wątpił już w błyskotliwość Mickey. 

~*~

Jest! W końcu no nie wierzę, mój kompletny brak weny w końcu sobie poszedł! Co nie oznacza, że moja wena mnie rozpiera xd chciałabym, ale cóż wraca i jest coraz lepiej :3 W życiu nie chciałabym porzucić tej historii więc jeżeli dopadnie mnie brak weny rozdział będzie się pojawiał raz na 2 tyg. to chyba rozsądne z uwagi na to, że mam ich trochę w zapasie, ale to i tak za mało :/ Dobra mam nadzieję, że ten rozdział i pomysł na wątek nie jest koszmarny bo trochę go pociągnę, no i oczywiście co jakiś czas będzie pojawiał się Maroon :D Więc czekajcie następny rozdział mam nadzieję w przyszły piątek :D Wesołego weekendu : *
__________

CDN

piątek, 11 stycznia 2013

|14|


~Hariet~ 

Wpatrywała się wyczekującym wzrokiem w swoją Cyber-siatkę leżącą na stole przed nią. Tuż obok kubka zimnej Latte z dodatkiem wanilii, podwójnie spienionym mlekiem i lodami. Podświadomie czekała na wiadomość zamiast cieszyć się widokiem jaki roztaczał się przed nią. Domy na osiedlu  wzniesione zostały na wzgórzu wskutek czego z tarasu roztaczał się piękny widok na cała okolicę. Domy niosły ze sobą mozaikę życia. Pola niosły ze sobą ciepłe przyjemne kolory żółci i brązu. Lasy niosły ze sobą kolory żywej zieleni. Natomiast mury za nimi niosły bezpieczeństwo. W końcu postanowiła chociaż przez chwilę o tym nie myśleć. Opadła więc na poduszki jakimi wyłożone było wiklinowe krzesło. W locie chwyciła kubek w dłoń postanawiając trochę oczyścić umysł i ochłodzić się przy okazji. Przydałby się tu wiatrak. Pomyślała co raz podnosząc dekolt bluzki i do opuszczając dając w ten sposób sobie troszkę chłodu. Poczuła na sobie wyczekujący wzrok Mii, która w końcu wyszła na taras. Podniosła na ciemnowłosą przyjaciółkę wzrok błękitnych oczu. Ta natomiast uśmiechnęła się i podała jej plik kartek. 
- Co to? - zapytała niepewnie spoglądając na kartki zapełnione drobnym drukiem. To dziwne, że w ogóle jeszcze używano kartek pomimo tej technologii jaka ich otaczała łowcy nadal woleli używać listów. Być może i co najbardziej prawdopodobne po prostu bali się przechwycenia wiadomości przez odkupicieli. Uśmiech Mii wydał jej się podejrzany. 
- Ojciec chciał, abyś to zobaczyła. - powiedziała Mia opadając na wiklinowe krzesło naprzeciwko Ace. 
Rudowłosa westchnęła i zaczęła śledzić tekst. Pierwsze co rzuciło się dziewczynie w oczy były podziękowania. Hunt dziękował jej za uratowanie życia zarówno jego jak i Mii. Tak w skrócie to była treść, która zajmowała niemal połowę strony. Później zaczynały się rozważania na temat kolejnej ich misji. Ace zadrżała wczytując się w kolejne słowa. Miała ochotę zakryć usta dłonią, jednak stłumiła łzy w gardle i zaczęła dalej czytać. W końcu odłożyła plik kartek na stół i spojrzała na Mię. Wargi rudowłosej drżały. Na ten widok panna Hunt posłała przyjaciółce zdziwione spojrzenie. Dziewczyna jednak była na tyle zaskoczona, że musiała dopić swoją kawę do końca zanim w ogóle zdołała coś z siebie wykrztusić.
- Lorett Kinwey? 
zapytała Ace. Jej głos nadal drżał na wspomnienie imienia zmarłej kobiety po plecach dziewczyny przeszły ciarki. Nadal pamiętała widok jej martwego ciała, ten obraz prześladował ją w najgorszych koszmarach. 
- Tak. - powiedziała Mia przeciągając głos. - Pracowała na uniwersytecie w Chicago, miała wspaniały umysł. Podobno przyjeżdżała tam za dnia nawet w środku apokalipsy. - dodała Mia. 
- Więc jakim cudem nasze radar jej nie wykryły? - zapytała Ace. To było rzeczywiście dziwnie biorąc pod uwagę fakt, że niemal dwa lata strzegły tego miasta. Mia jednak tylko wzruszyła ramionami nie potrafiąc tego wyjaśnić. Z pomocą jednak przyszła Mickey, która widząc rozmowę przyjaciółek natychmiast dołączyła się i usiadła na trzecim krześle przy stoliku. 
- Być może specjalnie wysyłała jakieś sygnały radiem wiecie coś co zagłuszyło by nasz sygnał i pozwoliło jej przejść nie wykrytą, lub po porostu system nie wykrył jej obecności, jakaś usterka, której nie zauważyłam. - Mickey przerwała wypowiedz i przygryzła wargę przyjmując zamyślony wyraz twarzy, po chwili jednak pokiwała przecząco głową. - Biorę jednak pod uwagę tą pierwszą opcję. - uśmiechnęła się delikatnie. 
- Dobra mniejsza z tym - Ace machnęła ręką powstrzymując się od szerszego uśmiechu, wiedziała bowiem, że Mickey nigdy nie przyznała by się do popełnienia błędu w dziedzinie techniki, przecież to była jej specjalność. 
- Sęk w tym, że ona odkryła pewne powiązania wirusa z techniką? - zapytała Ace, a Mia pokiwała głową. 
- Dokładniej mówiąc badała dogłębnie wirusa i zapisywała pewne kody, informacje, próbowała go porównać ze znanymi jej kodami komputerowymi. Nie wiemy jednak jakie przyniosło to skutki. - powiedziała Mia. Mickey uniosła brwi. 
- Nie wysłali tam żadnej drużyny? - zapytała. Mia pokiwała głową. 
- Wysłali i w tym sęk. Drużyna raportuje, że Chicago jest oblężone jakby wszystkie zombie z okolicy nagle postanowiły się tam zebrać. Jest ich tylko dwójka po za tym jedno z nich jest ranne. - westchnęła Mia. Ace jednak nie obchodziło, że któreś z jej współpracowników jest ranne i oblężone, oczywiście nie było jej to obojętnie, ale teraz coś innego zajmowało jej myśli. 
- Mówisz, że zombie się przegrupowały? - głos Ace był przejęty jednak nie potrafiła ukryć rozbawionego wydźwięku. To brzmiało bowiem jak najgłupsza rzecz o jakiej słyszała. Zombie nawet nie myślą o niczym innym jak jedzenie, więc jakim cudem miały się ze sobą zmówić? Bez sensu. 
- Na to wygląda. - odparła Mia. Zapadła grobowa cisza, którą przerwała Mickey. Każda zastanawiała się czy istnieje jakieś logiczne wyjaśnienie tego wszystkiego jednak, że nie widziały wyjścia, więc Mickey idąc śladami Patrica przeniosła się na inny temat, który także drażnił ją odkąd wyszła na taras. 
- Znasz tą Lorett prawda? - zapytała. Widziała przejęty wyraz twarzy przyjaciółki, rzucił się jej w oczy kiedy tylko ją zobaczyła. Aceleve pokiwała głową. 
- Ona i jej mąż przyjęli mnie do swojego domu i to oni zostali zabici przez odkupicielkę. - wyjaśniła, a jej głos łamał się coraz bardziej z każdym wypowiedzianym słowem. Mia zamarła. 
- O mój boże! - niemal krzyknęła kuląc się w wiklinianym krześle. Zakryła usta dłonią i wpatrzyła się przejętym wzrokiem w swoje kolana. Mickey i Ace wymieniły porozumiewawcze spojrzenia wiedziały, że przyjaciółka właśnie skojarzyła fakty o, których one nie miały zielonego pojęcia. 
- Co się stało? - zapytała Ace. Mia uniosła się z trudem wpuszczając powietrze do płuc. 
- Odkupiciele wiedzą o pracy Lorett to dlatego wysłali do jej domu jedną ze swoich nie wiedzieli jednak, że Lorett wracała  do placówki i to tam kontynuowała badania! - tym razem naprawdę krzyknęła. Jeżeli odkryli tą bolesną prawdę to przegrupowanie zombie może być ich sprawką. Być może do tej pory zombie były puszczane wolno, a teraz ktoś chciał zdobyć informacje i dlatego ich tam wysłał, aby zmiażdżyć wszystkich łowców jacy by się tam pojawili. Ta dwójka musiała być naprawdę niezła żeby utrzymać się tak długo. 
- Więc musimy tam przyjść przed nimi. - stwierdziła w końcu Ace. Uśmiechając się dziarsko chciała jakoś rozluźnić atmosferę. Wydawało jej się, że można ją było kroić nożem. 
Mia i Mickey uśmiechnęły się na ten widok. Popatrzyły po sobie i kiwnęły głowami. 
- Dobra no to ruszamy jutro? - zapytała Mickey, a Mia kiwnęła głową. 
- Taki od początku był plan. - dziewczyny uśmiechnęły się na myśl o tym, że wracają do Chicago. Być może oblężonego, ale to nadal było miasto w, którym spędziły dwa lata swojego życia. 

Wbiła w niego zmartwione spojrzenie, jednak on tego nie zauważył, dalej w szaleńczym tempie jechał po zagraconej drodze. Na całym odcinku asfaltu znajdowały się zniszczone samochody rozbite o siebie,  tworzące całkiem przejezdne barykady. Maroon będący świetnym kierowcą radził sobie z nimi całkiem nieźle. Ich czarne audi zwinnie omijało przeszkody pomimo zawrotnej prędkości auto płynnie poruszało się po jezdni. Jednak sam Maroon wydał jej się dziwny. Cóż wiadomość o śmierci Hariet wstrząsnęła nimi wszystkimi. Hariet była ich przyjaciółką. Nieco zbyt poukładaną i łatwowierną, ale przyjaciółką. Jako jedyna z ich grupy nie potrafiła oprzeć się lekom Event. Była na nie okropnie podatna raz była sobą, a innego dnia nie potrafiła sama za siebie myśleć. W takie dni pomagał jej właśnie Maroon, tylko on był zdolny przywracać dawną Hariet ponieważ był dla niej czymś więcej niż przyjacielem. Może gdyby to uczucie nie było jednostronne Hariet jeszcze by żyła.
I właśnie tą myślą Ariane trafiła w sedno sprawy. Maroon obwiniał się za śmierć Hariet pomimo iż nie miał w niej żadnego udziału. Jednak oni nie mieli na to wpływu. Misja Hariet po prostu zakończyła się w najgorszy możliwy sposób, a oni po prostu chcieli wiedzieć dlaczego. Kto zabił ich przyjaciółkę? 
- Maroon nie musisz się obwiniać. To nie twoja wina. - Powiedziała Ariane mająca dosyć wszechobecnej ciszy. Położyła dłoń na jego ramieniu, jednak Maroon zbyt pochłonięty jazdą i nie spojrzał na nią. Zjechał w końcu w boczną leśną ścieżkę na, której polanie znajdował się cel Hariet. Maroon z piskiem opon zahamował przed płotem i zaciągnął hamulec ręczny. W tym samym momencie w, którym zgasił silnik odwrócił głowę w stronę Ariane, która zrezygnowana zabrała dłoń z jego ramienia. 
- Wiem. - odpowiedział w końcu i powędrował wzrokiem na twarz Ariane. - Chce po prostu dowiedzieć się kto to zrobił i czy było to koniczne. Co Hariet mu zrobiła? - zapytał retorycznie nie czekając na odpowiedz Ariane. Sięgnął za siebie. Na tylnim siedzeniu leżał złożony długi stalowy łuk, a obok kołczan wypełniony metalowymi strzałami. Maroon sięgnął za siebie, wziął łuk i przerzucił go przez ramię, kołczan natomiast zaczepił na specjalnych klamrach z tyłu kurtki. Wyszedł z samochodu nieco wolniej od Ariane, która stała już przed bramą przyglądając się z zaciekawieniem budynkowi. Szczególnie interesował ją drut kolczasty na ogrodzeniu podłączony do nieaktywnych kabli. 
- Mieli niezłe zabezpieczenia. - stwierdziła, a Maroon pokiwał głową, jemu także rzuciło się to w oczy. Zdecydowanie było to rozsądne posunięcie. Rozejrzał się uważniej i zauważył niskie pnie drzew dookoła domu. 
- Wykarczowali też las. - stwierdził. Ariane wzruszyła ramionami. 
- To raczej normalne posunięcie wątpię by dysponowali tarczami kinetycznymi.
- Hm… prawda. Lorett Kinwey była dobrym technikiem, ale wątpię żeby zbudowała tarczę kinetyczną bez odpowiednich materiałów. - Ariane pokiwała głową. Miała jednak już dosyć takiego rozważania, więc podeszła do bramki. Wiedziała, że była zatrzaśnięta. Płynnym ruchem uniosła do góry swoją prawą nogę zginając ją przygotowując na większy opór. Jednak gdy jej kozaki z impetem odbiły się od drewna jakim pokryta była bramka nie napotkały praktycznie żadnego oporu dziewczyna zachwiała się i natychmiast odzyskała równowagę. Bramka była otwarta? 
Dziwne. Po zabiciu Hariet ci ludzie zostawili swój dobytek od tak? Maroon poklepał ją po plecach i poszedł przodem. Podobnie jak Ace kilka tygodni temu zaskoczył go widok załadowanego samochodu i strumienia zaschniętej już krwi ciągnącej się od pojazdu, aż do środka domu. Wiedział jednak, że nie może zakładać iż jest to krew Hariet. Nie może także pomijać istotnych szczegółów, rozejrzał się więc uważnej i zauważył ślady opon wyryte głęboko na piaskowym podjeździe. 
- Motor. - stwierdził. Ariane mruknęła pod nosem coś co brzmiało mniej więcej tak:
- Krew dookoła, a tego tylko motory interesują. - Maroon uśmiechnął się i dołączył do przyjaciółki, która zdążyła już znaleźć się przy samochodzie. 
- Myślisz, że to Hariet? - zapytała. Zapewne miała na myśli osobę, którą ciągnięto. Maroon pokiwał przecząco głową. 
- To ktoś zdecydowanie większy, mężczyzna. - stwierdził. 
- Lorett Kinwey miała męża? - zapytała Ariane kiedy przeszli próg domu. Zauważyła coś co ją zaniepokoiło. Ślady krwi pochodziły sprzed co najmniej dwóch tygodni w takim czasie ciała były by już w stanie dosyć mocnego rozkładu. Dlaczego więc nie czuła tego charakterystycznego smrodu?
- Z pewnością - odparł Maroon. Za śladami krwi doszli do salonu, tak rozegrała się przed nimi prawdziwa krwawa masakra. Maroon zamarł. Dokoła porozwalane były papiery pokryte kroplami krwi. Struga ciągnęła się, aż do kąta pokoju gdzie utworzyła ogromną kałużę. Za dużą jak na jedną osobę, tutaj musiał zginąć także ktoś inny. Na ścianach zauważył też krew tętniczą. Strzał w głowę. Czysty i precyzyjny. 
Strzał oddany przez pistolet Hariet. Tylko gdzie ona była?
- Maroon! - zawołała Ariane z drugiego końca pokoju. Stała pod oknem. Cała ściana łączcie ze szklaną taflą pokryta była krwią. Ariane wyjęła coś z framugi okna i ścisnęła w dłoni. Otworzyła ją i wyciągnęła w kierunku Maroona.  Chłopak zastygnął. 
- Hariet. - wyszeptał. Na dłoni Ariane leżało kilka białych włosów. Maroon obrócił głowę. 
- Poszukam ciał, a ty zajmij się dokumentami. - Oznajmił Maroon. Nie chciał widzieć więcej krwi, a już na pewno nie krwi Hariet. Otworzył jedno z okien, aby wpuścić do pomieszczenia trochę świeżego powietrza, a to niczym chłodna ściana uderzyło o jego sylwetkę. Chłopak omiótł wzrokiem ogród i wtedy je zauważył. Trzy krzyże stojące samotnie, prażyły się w popołudniowym słońcu. Kinweyowie i Hariet, trzy krzyże. Wyskoczył przez okno zostawiając Ariane sam na sam z dokumentami. Podszedł do krzyży na bezpieczną odległość czyli tam gdzie ziemia nie wyglądała na rozkopaną. W przeciwieństwie do Antoniego, miał szacunek dla ciał zmarłych. Nie miał zamiaru odkopywać ciała Hariet. Po pierwsze to nie było zgodne z jego religią, a po drugie nie chciał jej takiej widzieć. Wiedział jak wygląda martwe ciało po kilku tygodniach od śmierci. Hariet była już w stanie późnego rozkładu. Taki widok nie mógł być przyjemny. 
Maroon złożył dłonie. Ile lat minęło odkąd ostatni raz się modlił? Nie potrafił powiedzieć. W obliczu takich wydarzeń trudno jest w cokolwiek wierzyć. Jego modlitwa nie była jednak skierowana do Boga, ale do Hariet. Do tej przyjaznej, naiwnej dziewczyny, której uśmiech był niemal tak olśniewający jak najpiękniejszy górski krajobraz. Hariet była jego przyjaciółką, nikim więcej, ale było to wystarczająco dużo, aby w oczach Maroona stanęły łzy. Powstrzymał je jednak kiedy rozbrzmiało wołanie Ariane. Chłopak otrząsnął się i opuścił ręce. Towarzyszka broni prosiła, aby do niej przyszedł. Czyżby znalazła to po co przybyli? 
Kolejny raz wskoczył przez to samo okno. Scenografia przedstawiała się jednak nieco inaczej. Co prawda w środku wciąż było od groma krwi, ale przynajmniej już nie pachniało stęchlizną, a Ariane poukładała papiery w jedną stertę. 
- Jakieś ślady tych dokumentów? - zapytał. Ariane pokiwała przecząco głową. 
- Na pewno nie tutaj, ale popatrz na to. - powiedziała wyciągając w jego stronę holograficzną ramkę na zdjęcia. Maroon wziął ją w dłonie i popatrzył na wyświetlone zdjęcie. Były na nim trzy osoby, dwoje z nich to starsze małżeństwo, zapewne Kinweyowie. Ostatnią osobę rozpoznał natychmiast, stała uśmiechnięta obejmując małżeństwo ramionami. Zobaczył Ace. 
- Wygląda na to, że twoja Ace zabiła Hariet.

~*~

Cześć wszystkim :3 Taki rozdział na mam nadzieję miłe rozpoczęcie weekendu, który dla mnie będzie istnym koszmarem -,- Wyobraźcie sobie, że musicie spędzić 20 godzin w kościele bo inaczej wywalą was z bierzmowania...Piękny scenariusz prawda? Fuck this shit D:
Dobra mi życzcie  żebym nikogo nie zabiła po drodze tam, a ja wam życzę miłego weekendu :3 

________

CDN

piątek, 4 stycznia 2013

|13|


~Chcę się jej pozbyć~

    Ace zmrużyła oczy kiedy mała latarka lekarki zaczęła świecić prosto w jej źrenice. Kobieta jednak swoim łagodnym głosem kazała jej znów je otworzyć. Kręciło się w jej głowie, a czując ciepło miękkiej pościeli pod swoimi dłońmi myślała jedynie o śnie. Zaraz po tym jak wydostała się na brzeg musiała stracić przytomność, widocznie woda budziła ją na tyle, aby nie utonęła. 
- Dobrze! - powiedziała lekarka zadowolonym głosem- Wygląda na to, że wszystko jest w porządku! - Oczywiście nie kierowała swoich słów do Aceleve, wiedziała bowiem, że dziewczyna jest półprzytomna. Kierowała je do Mickey. Brązowowłosa siedziała na krześle obok łóżka Aceleve i posyłała w jej stronę ciepły uśmiech. Kolejny raz widziała rudowłosą w tak kiepskim stanie. Miała niemałe rozcięcie na czaszce, które powodowało koszmarne i nieustanne ataki migreny. 
- Dziękuję doktor Chaka. - odparła Mickey wdzięcznym tonem. Kobieta w białym kitlu poklepała Mickey po ramieniu po czym skierowała się powrotem do recepcji. Niedługo kończyła się jej nocna zmiana i kobieta myślała już tylko o ciepłym łóżku w swoim domu. 
Mickey skupiła niewyraźny wzrok zaspanych oczu na rudowłosej przyjaciółce, która rozłożyła się na pościeli uważając na każdy ruch głowy. Brązowowłosa zmusiła się do uśmiechu. Rudowłosa odpowiedziała kwaśną miną. 
- I masz zamiar siedzieć tu tak całą noc? - zapytała z niemałym rozbawieniem. Mickey wolno kiwnęła głową.
- Prędzej chyba zaśniesz. - zaśmiała się dziewczyna, a Mickey odpowiedziała przedrzeźniającą miną. 
- Nie martw się jak będę się nudzić wystarczy, że sprowokuję Patrica - powiedziała z uśmiechem wskazując na bruneta, który także półprzytomny rozłożył się na łóżku obok. Zasłonił oczy przed światłem jasnych jarzeniówek. Właśnie usiłował zasnąć. I wtedy przyszedł jej do głowy niecny i mało skomplikowany plan. 
Przyłożyła palec do ust nakazując przyjaciółce ciszę, ta uśmiechnęła się figlarnie i pokiwała głową. Ace położyła głowę na poduszce i już czuła, że zaczyna zasypiać. Jej powieki kleiły się do siebie jakby nasmarowane klejem. 
         Mickey podeszła na palcach do niczego nieświadomego Patrica. Jej uśmiech powiększał się z każdą następną sekundą. Wzięła jego kołdrę w dłonie i mocnym ruchem pociągnęła za nią. Efekt był natychmiastowy. Patric sturlał się z łóżka mając naprawdę nieprzyjemną pobudkę zawartą w jednym mocnym uderzeniu o podłogę. Krótki jęk wydobył się w jego krtani po czym drżącymi dłońmi chwycił łóżka i spróbował wstać. Całej tej scenie towarzyszył donośny śmiech Mickey. Drżący ze wściekłości Patric wstał i zmroził dziewczynę wzrokiem. Jednak ta nadal śmiała się nawet nie próbując powstrzymać niekontrolowanego wybuchu. Patric zacisnął pięści i zagryzł zęby gotowy do wybuchu, miał bowiem ochotę wydrzeć się na pół szpitala i był pewien, że swoim krzykiem obudzi zmarłych z okolicznych grobów. Wtedy jednak przeszkodził im spokojny głos próbujący ich rozdzielić i to najciszej jak się dało.
- Skończcie te przepychanki i idźcie do domu! Tam będziecie się mogli zabijać do woli. - Uświadczyła Mia hardym tonem, kiedy razem z Favem weszli na salę. 
Oboje - Mickey i Patric- odwrócili się w ich stronę w przeciwieństwie do nich nowo przybyli wyglądali na wypoczętych. Jakby byli naładowani świeżą energią. Patric nie mogąc się powstrzymać po prostu zdzielił Mickey po głowie tak, aby dziewczyna dostała swoją nauczkę. 
- Teraz możemy iść - oznajmił z uśmiechem kiedy brunetka rozmasowywała bolące miejsce na czaszce. Zmusiła się jednak do uśmiechu widząc jej czarnowłosą przyjaciółkę u boku Fava. Jakaś część jej nadal chciała zobaczyć ich kiedyś razem. Naprawdę razem nie jako przyjaciół, jako parę, pragnęła po prostu szczęścia przyjaciółki. Wiedziała jednak, że to nie może być proste. 
Odwróciła się jeszcze, aby pożegnać rudowłosą dziewczynę - przyczynę tego zbiorowiska - jednak ta, pogrążona we śnie prawdopodobnie nie zauważyła nawet przyjścia Mii i Fava. Mia i Mickey wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. 
- Mówiła coś na temat Maroona? - zapytała Mia. Pamiętała, że wskoczył za nią do zbiornika i była mu za to niezmiernie wdzięczna, gdyby nie on Ace prawdopodobnie już by nie żyła. Nie cieszył ją jedynie fakt, iż chłopak był odkupicielem, zupełnie jej to nie pasowało. Chciała szczęścia przyjaciółki, a przez ten jeden drobny fakt jej szansa na szczęście została bezpowrotnie rozwiana. Mickey kiwnęła głową zwracając na siebie uwagę Mii i Fava. 
- Powiedziała, że obiecał jej kolejne spotkanie. - Mia i Fave wymienili spojrzenia. Oczywiste było, że nie powiedzą o tym nikomu, bowiem Ace oskarżona zostałaby o zdradę i prawdopodobnie wygnana z poczetu łowców, co do Maroona … cóż nie znali procedur odnośnie zdrajców odkupicieli jednakże mogli podejrzewać, że kończy się to dla nich znacznie gorzej niż zwykłe wygnanie. 
- Powiedziała kiedy? - zapytał Fave kładąc dłoń na ramieniu Mii. Mickey jednak pokiwała przecząco głową. Wzrok wszystkich spoczął na śpiącej Ace. Wyglądała tak spokojnie, a jednak ile uczuć nią teraz targało? Jak ciężko było jej wytrwać ciągle myśląc o tym, że chłopak, który tak wiele dla niej znaczył żyje, a ona nie mogła być z nim?  To musiało być ciężkie… być może nawet cięższe od jego domniemanej śmierci. 
Czując jak napięta stała się atmosfera Patric położył dłoń na głowie Mickey i zaczął ciągnąć dziewczynę w stronę wyjścia. 
- Dzięki za zmianę, dajcie znać kiedy coś się zmieni! - krzyknął, ale na tyle cicho, aby nie obudzić Ace. Po chwili drzwi zamknęły się za nimi. Mia uśmiechnęła się do Fava, wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Patric wiedział co zrobić, aby rozładować atmosferę. Po prostu przestał roztrząsać problem.
- Cóż chyba zostaliśmy sami - westchnął Fave z nieukrywanym zadowoleniem, które pozwolił sobie okazać chytrym uśmieszkiem. Mia jednak nie odpowiedziała mu, opadła na łóżko obok łóżka Ace i spojrzała na śpiącą przyjaciółkę. 
- Same z nią problemy. - stwierdziła z uśmiechem przyznając samej sobie rację. 
- To prawda - uśmiechnął się Fave, który już usadowił się na tym samym krześle co wcześniej Mickey. - Ale pomyśl co byśmy bez niej zrobili? - uśmiech na ustach Mii poszerzył się kiedy spojrzała w wesołe fioletowe oczy Fava. 
- Nie wiem. - odparła krótko.

        Mickey szła po zielonej trawie pokrytej poranną rosą, w skutek czego materiał jej trampek przemoczył się, a dziewczyna poczuła jakby teraz i jej palce u stóp miały zamarznąć. Nie zeszła jednak na asfalt po, którym wolnym krokiem szedł Patric. Chciała bowiem chociaż raz zrównać się z nim, w rezultacie pozostała odrobinę wyższa niż się spodziewała. Teraz więc szła z półuśmiechem na ustach, a jej zaspane oczy rozglądały się z zainteresowaniem po okolicy. Było już dobrze po trzeciej, więc żaden samochód nie jeździł, a w żadnym oknie nie paliło się światło. Teraz miasto wyglądało jak każde inne miasto w stanach - opustoszałe. Jednak myśl o tym, że w każdym domu śpi co najmniej jedna osoba dodawała szczyptę optymizmu w dosyć ponury humor Mickey. 
Na niebie wesoło migały piękne gwiazdy będące akompaniamentem dla księżyca wokół którego zdawały się tańczyć swój odwieczny taniec. Mickey uśmiechnęła się widząc spektakl toczący się na nieboskłonie. Zaraz jednak poczuła jak z każdym kolejnym krokiem opanowuje ją zmęczenie, które ona usilnie próbowała odpędzić. Patric spojrzał na nią kątem oka wkładając zmarznięte dłonie do kieszeni bluzy. Westchnął widząc, że za chwilę będzie musiał ją przytrzymywać, żeby w ogóle mogła gdziekolwiek dojść. 
- Zgaduję, że nie dojdziesz do domu? - zapytał. Dziewczyna wydała z siebie przeciągły dźwięk, który z pewnością miał być potwierdzeniem jego zdania, jednak dopóki nie kiwnęła głową on nie mógł mieć pewności. Patric uśmiechnął się przelotnie widząc ją w tym stanie. 
- I zajmujesz moje łóżko? - zapytał. Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała na niego i uśmiechnęła się mrużąc swoje orzechowe oczy. Miał wrażenie jakby nagle przebudziła się, albo chociaż spróbowała na chwilę odpędzić to zmęczenie. W oczach Patrica stanęły łzy, jednak ona już ich nie widziała, ponieważ brunet odwrócił głowę, kiedy tylko poczuł pieczenie. 
Jej uśmiech, orzechowa barwa jej oczu, dziwny sposób w jaki okazywała mu sympatię, charakter. To wszystko przypominało mu o zmarłej żonie, była tak złudnie podobna do Mickey i właśnie dlatego Patric utrzymywał brunetkę na dystans. Była cenną przyjaciółką, gdyby dał się ponieść emocjom mógłby ją zranić, a nie mógłby wybaczyć sobie straty przyjaciółki z powodu własnego egoizmu. To było głupie, ale przez podobieństwo Mickey do jego zmarłej żony zaczynał coś do niej czuć, nie była to miłość najprawdopodobniej nic więcej niż zwykłe pożądanie. Chciał się tego wyzbyć. Mickey była wspaniałą kobietą pogodną i pełną energii, a Patric wiedział, że z przyjemnością obdarzy ją uczuciem. Wiedział jednak, że to co czuje teraz nie było skierowane do Brosy, on po prostu odtwarzał uczucia skierowane do Emily- jego żony. Och ile on by dał, aby w końcu uwolnić się od tego uczucia.
- Patric. - usłyszał głos Mickey wołający jego imię. Chciała zwrócić jego uwagę i najwyraźniej udało jej się. Chłopak odwrócił głowę. Na ustach Mickey widniał uroczy uśmiech zachęcający go do pochwycenia jej dłoni, którą dziewczyna wyciągnęła przed siebie. Zaczęła iść po krawężniku i najwyraźniej w ten sposób prosiła Patrica o pomoc w utrzymaniu równowagi. Patric uśmiechnął się pod nosem. Chwycił dłoń Mickey i otulił ją swoją dłonią. Wplótł swoje palce w jej palce i zaczął jej się przyglądać. Przyglądać jej uśmiechowi kiedy starała się stawiać coraz to ostrożniejsze kroki idąc po dosyć wąskim krawężniku. Jej dłoń była mała, delikatna i ciepła, jednak emanowała od niej niezmierna siła taka jakiej spodziewał się po przyjaciółce. 
W końcu kiedy Mickey już po raz setny zachwiała się na krawężniku z naburmuszoną miną zeskoczyła z niego i podążając asfaltową drogą dotrzymała Patricowi kroku. Mocniej zacisnęła jego dłoń jakby przypominając mu o swojej obecności. Nie wiedziała czy będzie chciał puścić jej dłoń nie zrobił tego jednak, wywołując delikatny uśmiech na ustach Mickey. Sama nie widziała co ich łączyło i nie chciała wiedzieć. Chciała aby wszystko było takie jak było teraz przynajmniej dopóki nie uporządkują swojego życia. Oboje nieśli ze sobą balast doświadczeń, który od lat próbowali zgubić, cóż przynajmniej ona. Na palcu Patrica czuła bowiem chłód srebrnej obrączki. 
- Już się znudziłaś? - zapytał Patric zachęcając Mickey do spojrzenia na siebie. Dziewczyna wystawiła język wywołując szeroki uśmiech na ustach Patrica. 
- Kopnąć cię? - zapytała retorycznie chociaż jej słowa przeczyły jej czynom. Patric uśmiechnął się. 
- Prędzej ja ciebie powalę na ziemię - powiedział, a Mickey uniosła brew i wychyliła się lekko do przodu, aby spojrzeć na Patrica. 
- Czy w tym był jakiś podtekst Pat? - zapytała kuszącym głosem z cynicznym uśmiechem na wargach. 
- Wiem, że jesteś na mnie napalona mała, ale powstrzymałabyś się co? - powiedział powstrzymując chichot, którego nie szczędziła sobie Mickey. Weszli na ganek domu Patrica. Dębowe deski skrzypiały pod ciężarem ich ciał. Wciąż nie puszczając dłoni Mickey, Patric wyszperał w lewej kieszeni klucze i szybko otworzył drzwi. Zaprosił Mickey gestem ręki do środka, a ona puściła jego dłoń i udała się w dobrze znanym sobie kierunku, czyli do jego sypialni. Westchnął  na myśl, że znów będzie musiał z nią spać, jednakże na jego twarzy mimowolnie pojawił się delikatny półuśmiech. Zdjął buty, bluzę i miarowym krokiem ruszył za Mickey. 
Kiedy otworzył drzwi do swojej sypialni od razu rzuciło się w oczy iż w pomieszczeniu panował półmrok, a panna Brosa już szybko zdążyła się ugościć. Mianowicie wzięła z jego komody koszulkę i zaczęła się w nią przebierać. Teraz stała w jego pokoju obrócona do niego plecami i właśnie naciągała bluzkę na gołe plecy. Wyciągnęła włosy zza kołnierza i zmęczona opadła na łóżko. Patric natomiast zdjął z siebie wszystko i nie zważając na to czy Mickey peszy widok mężczyzny w samych bokserkach poszedł w jej ślady biorąc z komody bluzkę. Mickey zachichotała i zakryła usta dłonią widząc jego ładnie wyrzeźbiony tors. Cicho chichocząc rzuciła się na łóżko, próbując poduszką stłumić niepohamowany śmiech. Nie chciała bowiem obudzić Deene śpiącej po drugiej stronie korytarza. Zamknęła, więc oczy przywołując sen, jednak ku jej zdziwieniu kiedy położyła się na miękkiej pościeli nagle odechciało jej się spać. Otworzyła więc oczy. Czuła, że Patric leży po drugiej stronie łóżka odwrócony twarzą do niej. Czuła jego ciepły oddech tuż obok siebie. Nie wiedziała tylko jakie myśli krążą mu teraz po głowie. 
*MUZYKA*                                                                                     Emily. To była jedyna myśl Patrica kiedy patrzył na plecy Mickey. Skrzywił się nieznacznie. Chciał się jej pozbyć. Pozbyć się tej kochającej blondynki ze swoich wspomnień, z każdego po kolei. Jednak nie mógł. A może nie chciał? Próbował ją wyrzucić ze swojego umysłu tyle razy jednak, każde wspomnienie pochłaniało go i ciągnęło ze sobą. Gdyby się jej pozbył mógłby w końcu otworzyć się na ludzi być może nawet kogoś pokochać? Nie wytrzymał. Nie chciał dzielić tych uczuć tylko z samym sobą miał bowiem nieodparte wrażenie iż sam sobie nie poradzi. 




- Chcę się jej pozbyć. - szepnął. Mickey jak na wznak obróciła się na drugi bok i posłała pytające spojrzenie Patricowi. Ich oczy zrównały się ze sobą, a oni spojrzeli na nie. Patric mimowolnie odwrócił wzrok na sufit, jednak Mickey dotknęła jego policzka i wolnym, ale stanowczym ruchem położyła jego głowę z powrotem na poduszce, zmusiła go do spojrzenia w jej orzechowe oczy. 
- Patric co się dzieje? - zapytała dziewczyna zdecydowanie bardziej łagodnym tonem niż zazwyczaj. Patric lekko otworzył usta i nabrał powietrza. 
- Nie mogę się pozbyć Emily z mojego życia. - powiedział i zaczekał na jej reakcję. Mickey spuściła wzrok. Wiedziała o czym mówił. Jej także wiele lat zajęło pozbycie się pewnej osoby, a raczej zsunięcie go na dalszy plan. W końcu jednak chwyciła jego dłoń splatając jego palce ze swoimi. 
- Nie możesz się jej pozbyć. - powiedziała cicho, a w jej oczach stanęły łzy. - Emily była i będzie częścią twojego życia. Ty po prostu musisz dać jej odejść, i zrzucić ją na dalszy plan. Skupić się na tym co jest teraz, inaczej już nigdy się nie uwolnisz. Jeżeli porzucisz częste myśli o niej… - Otworzyła jego dłoń i delikatnie zsunęła obrączkę z jego serdecznego palca i zamknęła ją w swojej dłoni. Uniosła oczy wbijając w niego wzrok. - znów będziesz zdolny do kochania. Możesz zatrzymać Emily we wspomnieniach, a jednocześnie możesz kochać kogoś innego, możesz ułożyć swoje życie od nowa… - Jej głos zaczął się łamać, a po uwypuklonych od uśmiechu policzkach spłynęły łzy. Patric patrzył na nią jak zaczarowany. Kiedy mówiła miał wrażenie jakby każde jej słowo docierało do niego ze zdwojoną siłą, ponieważ Mickey mówiła prawdę. Tylko ona znała sposób na jego rozterki, problem był w tym, aby wprowadzić go w życie. - Dokładnie tak jak ja pozbyłam się Camerona. - dokończyła i już kompletnie zalała się łzami. Nie mogła już wykrztusić z siebie słowa chociaż chciała natomiast Patric widząc ją w tak opłakanym stanie nie pytał już o nic. Wiedział kim jest Cameron. Członkiem plutonu do, którego należała kiedyś Mickey, człowiekiem, którego kochała i jednym z wielu ludzi o, których śmierć oskarżono właśnie młodą Brosę. 
Jego dłonie zadrżały kiedy wyrwał je z uścisku jej dłoni. Uczynił to tak delikatnie i szybko, że Mickey nawet tego nie zauważyła. Wierzchem dłoni otarła łzy, nie zdążyła nawet oderwać dłoni od policzka kiedy poczuła przy sobie znajome ciepło. Patric objął ją ramionami i przycisnął do siebie pozwalając jej wypłakać się w jego koszulę. 
Chciał w ten sposób spłacić dług jaki zaciągnął wobec dziewczyny w ciągu ostatnich minut i pokazać jej, że tylko dzięki niej może w końcu pożegnać Emily.

~*~

Tak możecie mnie zabić, ale co poradzę w święta nie miałam czasu pisać, w ogóle! A po świętach? Sprzątaj po gościach -,- Dobra tak czy tak macie za sobą 13 rozdział, który mam nadzieję wam się podobał, a co do muzyki ... jestem wielką fanką mass effect, a przy tej piosence zdarza mi się płakać, być może dlatego ją tu wpakowałam :) Popłaczemy razem :D Ah i szczęśliwego nowego roku! Spóźnione ale zawsze :D

____________

CDN