piątek, 25 stycznia 2013

|15|


~Akasa i Nilam~

Patric spokojnie spokojnymi, pewnymi ruchami obracał kierownicę. Dostosowywał się do ruchów motoru Ace, który wraz z właścicielką zwinnie poruszał się obok nich. Ace jakby z nudów manewrowała raz eskortując ich prawą raz lewą stronę, czasem znikała mu z oczu za nimi, a czasem wyjeżdżała przed nich. Dowiedział się jednak od Mii siedzącej obok niego na przednim siedzeniu, że taki stan rzeczy jest rutynową eskortą. Ace była wyuczona, aby zabezpieczać każdą stronę wozu. Chociaż nie powiedziała, że nie czerpie przyjemności z narzucania Patricowi tak dużej prędkości. (Ale się zrymowało xd. Dop. Autorki)
- Właściwie dlaczego to ja musiałem z wami jechać? - zapytał - Wasza trójka by nie wystarczyła? - Mia odwróciła wzrok od holomapy, którą bawiła się niemal od początku podróży. Uśmiechnęła się. 
- Strach cię obleciał? - zapytała żartobliwie, a w tym samym momencie znalazł podobieństwo, między nią, a Mickey. 
- Po prostu się pytam - odparł spokojnie. Z doświadczenia, które nosiło imię Mickey wiedział, że nie powinien okazywać urazy to jeszcze bardziej nakręcało cała sprawę. Mia wzruszyła ramionami. 
- Fave miał swoją robotę, ale powiedział, że jesteś najlepszy ze swoich uczniów i nadasz się do tego. Po za tym - Uśmiechnęła się i stuknęła w logo na jego czarnej skórzanej, kurtce z takimi samymi ramionami jakie miał mundur Ace i Mii. - Nie nosiłbyś tego gdybyś nie był łowcą. Prawda? - zapytała z dumnym uśmiechem na ustach. Patric westchnął. 
- Rozumiem, że ma mnie rozpierać duma? - zapytał. 
- Dokładnie. - odparła Mia, która znów zaczęła grzebać w holomapie. 
- W końcu się przymknęliście. Nie dawaliście człowiekowi spać. - burknęła Mickey do tej pory cicho śpiąca na tylnych siedzeniach Jeepa. Teraz odwróciła się do nich plecami, próbując na powrót odciąć się od promieni słońca, rozmów i warkotu silnika czyli wszystkiego co mogło ją obudzić. Patric uśmiechnął się chytrze i sięgnął do konsoli. Włączył radio, a z głośników zaczęła sądzić się głośna muzyka. Zobaczył jak Mickey “wstaje” i przenosi na niego morderczy wzrok. 
- Co jest księżniczko? - zapytał Patric i wrócił do kierowania czekając na jej reakcję, nie musiał jednak czekać długo. 
- Patric… - warknęła, a bulgotanie, które wydobyło się z jej gardła przypominało dźwięki wydawane przez zombie. - … Zabije cię ty pieprzony… - już miała posłać mu wiązankę jakże przyjemnych słów kiedy dotarł do niej widok zza szyby. 
- Chicago! - niemal pisnęła dziewczyna patrząc na panoramę budynków. Ace pruła przed nimi także wyraźnie podniecona perspektywą powrotu do dawnej bazy, pod byle pratekstem. Rozpoznawała każdy budynek i wszystkie wiązała z jakąś “zabawną” sytuacją. Na przykład rozwalony dach jednego z wieżowców to sprawka testowania prototypu bomby na grupie zombie. Nie musiała chyba mówić, że bomba była udana. Ace, która przedtem zniknęła im z oczu teraz zawróciła się jadąc na jednym kole po czym z piskiem opon obróciła maszynę w dobrym kierunku. 
- Ace chyba też się cieszy. - zauważył Patric coraz silniej dociskając gaz. Mia uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła przecząco głową, nie odezwała się jednak wracając do studiowania holomapy. Mickey westchnęła. Podniosła butelkę wody do ust i oparła łokieć o siedzenie Patrica. 
- Była na wjeździe do miasta daje nam znać, że niczego podejrzanego nie widziała. - odparła Mickey. 
- W tej części miasta może nie, ale mapa mówi co innego. Nigdy nie widziałam tak dużych skupisk tych trupów. - warknęła Mia przewijając holomapy do punktowego obrazu miasta. Tysiące czerwonych punkcików świeciły wśród siatki budynków. Większość było wyblakłych. - Co prawda większość znajduje się w kanałach, ale kryją się też w budynkach. - Dokończyła Mia z nietęgą miną. Szykowało się naprawdę dużo niekoniecznie przyjemnej walki. 
Mickey z powrotem usiadła na fotelach i wyjęła coś ze swojej sportowej torby. Skurzany pas pełen granatów, ładunków odłamkowych, trochę drutów, kombinerki, ostrzejszą i nowocześniejsza wysuwana wersja czerwonego oskarda oraz desert eagle i pasujące magazynki, innymi słowy wszystko czego Mickey potrzebowała do dobrej walki. 
- A nasi? - zapytała przeładowując magazynek. Mia przejechała palcem po mapie, a wtedy Mickey zamarła. To była prawda! Były ich tysiące! A ich była tylko szóstka w dodatku podobno jedna osoba z tamtej grupy była ranna! 
Tysiące czerwonych punktów błyszczały złowrogo na błękitnej holomapie, po plecach Mickey przeszedł dreszcz. Po raz pierwszy mając cały swój arsenał zaczęła się bać, że to nie wystarczy. Była pewna, że w mieście jest kilkanaście jej bomb, być może to trochę pomoże, trzeba będzie wyprowadzić działka i co najważniejsze -odwrócić uwagę zombie. Tylko jak to zrobić? W głowie Mickey zaczął rodzić się kolejny misterny plan. Miała nadzieję, że jak ostatnim razem przez te bałwanie łby ich wysiłki nie pójdą na marne. 
- Wygląda na to, że są w naszej kryjówce. - oznajmiła ze spokojem Mia. Mickey odetchnęła. O tyle dobrze. Gdyby okazało się, że znajdują się gdzieś indziej musieliby wytracić większość amunicji na samo przeniesienie ich tam. W ich kryjówce znajdował się bowiem każdy system dowodzenia, to z niego mogły kontrolować bomby i działka. 
- Powiedź Ace żeby się tam kierowała. - skierowała swoją wypowiedź do Mii, która pokiwała głową i obróciła się lekko, aby przekazać rozkazy dla rudowłosej motocyklistki. - Ty też Patric, jedź za Ace i pod żadnym pozorem się nie zatrzymuj! Może i jest dzień, ale te cholerne trupy korzystają z każdego skrawka cienia, a tu jest go pod dostatkiem! - powiedziała przejęta Mickey, a Patric pokiwał głową. Pierwszy raz widział ją tak skoncentrowaną i zdeterminowaną. Mia już dawno mówiła mu, że Mickey ma głowę do planów, ale jakoś do tej pory nie chciało mu się w to wierzyć. 

- Już lepiej, Akasa? - Kojący głos dotarł do jej uszu, a niebieskooka mimowolnie odwróciła się. Dobrze znała ten głos, jak nic innego na świecie, zaprzątał każdą, jej myśl każde jej wspomnienie, a było ich przecież tak mało. Na usta Akasy wszedł uśmiech kiedy zobaczyła, że stoi przed nią wysoki ,krzepki blondyn w skórzanej czarno-białej kurtce na, której piersi widniał biały łuk z naciągniętą na cięciwę strzałą. Niemal identyczny jak ten stojący obok jej łóżka, stalowy łuk refleksyjny składany z nałożoną cięciwą, a obok niego czarny skórzany kołczan z zaledwie pięcioma z dwóch tuzinów strzał. Pewnie tkwiły gdzieś w głowach dziewiętnastu trupów. Akasa była znamienitą łuczniczką, a kiedy cele były niekiedy tak wolne jakby stały proporcje były proste - 1:1, jedna strzała jeden łeb. Zielonooki chłopak o śniadej cerze i włoskich rysach twarzy przykucnął obok łóżka Akasy trzymając jej kruchą dłoń. Na jej serdecznym palcu widniała prosta matowa obrączka, identyczna jak jego. 
- Zmartwiony Nilam? Tego jeszcze nie widziałam. - powiedziała żartobliwie. Nilam uśmiechnął się, jak zwykle pokazywało się to jak różne mieli natury, on nigdy nie potrafiłby mówić kiedy jego noga zostałaby rozszarpana przez szczątki zębów i szponów jakiegoś trupa. 
- Dobra masz mnie, martwię się. - Uśmiechnął się, kiedy udzielił mu się jej zadziwiająco dobry humor. Usiadł koło niej i objął ją ramieniem w talii. 
- To chyba dobrze prawda? Po prostu jesteś dla mnie wszystkim - zapytał wolną dłonią zgarniając z jej twarzy czarną sterczącą na wszystkie strony grzywkę. Dziewczyna uśmiechnęła się zadzierając głowę do góry i wbijając w niego spojrzenie dużych błękitnych oczu. 
- Ty dla mnie też. - Odparła wtulając się w jego pierś. Wyrażenie “jesteś dla mnie wszystkim” miało dla Akasy inne znaczenie niż dla Nilama. Nilam poznany przez Akasę niecałe dwa lata temu był i jej przeszłością i przyszłością, bo przed Nilamem Akasa nie miała nic …tylko jedną wielką ciemną lukę. 
Usłyszeli coś na kształt huku jakby ktoś otwierał ciężkie garażowe drzwi. Po chwili dotarło do nich, że tak właśnie było. Nilam natychmiast odskoczył od Akasy i gestem ręki kazał dziewczynie zostać w łóżku. Wyjął pistolet i zaczął skradać się po schodach. Nilam posiadał bardzo dużą wprawę w bezszelestnym poruszaniu się, Akasa nie czuła więc zdenerwowania kiedy nie słyszała jego kroków na schodach prowadzących do garażu. Wiedziała bowiem, że jeżeli go nie słyszała wszystko było w porządku, problem pojawiłby się wtedy kiedy wydałby z siebie jaki kol wiek dźwięk. 

Mieli szczęście, cholerne szczęście! Nie napotkali żadnej większej grupy trupów, a nawet jeżeli to Ace narzucała Patricowi takie tempo, że były to dla niego tylko zgniłe rozmyte plamki. Panika Mickey okazała się niepotrzebna bo kiedy wjechali w wyschnięte koryto rzeki żaden zombie nawet nie myślał o tym aby się za nimi przypałętać. Ace zatrzymała się przy garażu wzniecając w powietrze tuman kurzu. Patric zrobił to samo, bardzo dobrze pamiętał drzwi do garażu. Wszyscy po kolei wysiedli z samochodu. Ace stała już przy drzwiach garażu z uniesioną bronią, nie wiedzieli co mogli zastać w środku. Mickey szturchnęła Patrica w ramię wyjmując pistolet z kabury. Najpierw na twarzy mężczyzny pojawił się cierpki grymas. Wzruszył jednak ramionami i podszedł do garażowych drzwi. Poczekał, aż każda z dziewczyn ustawi się na swoich pozycjach. Ace przytuliła się do ściany po lewej stronie, Mickey stanęła po lewej, a Mia kryła jego tyły. Patric uniósł lekko garażowe drzwi, a stawy w jego lewej ręce spięły się aż nadto powodując, że chłopak wypuścił metalową rączkę z dłoni. Mickey popatrzyła na niego karcąco, huk jaki wydały drzwi był niemal ogłuszający. Patric tylko burknął coś w stylu “no sory, sory” i znów zabrał się za otwieranie drzwi. Tym razem poszło gładko. Pamiętał bowiem, aby przenieść cały ciężar na swoje łydki, a nie ramiona. Podniósł drzwi na taką wysokość jaką mógł i skinął na swoje “partnerki”, aby te jak najszybciej mogły przedostały się na drugą stronę garażu. 
- Swoi? - usłyszeli nieznany męski głos dobiegający ze strony schodów. Tak więc jak na wznak wszyscy obrócili się w tą stronę z uniesionymi lufami pistoletów. Odetchnęli z ulgą kiedy zobaczyli blondyna z czarną czapką naciągniętą na czubek głowy w czarnych butach na lekkiej podeszwie i skórzanej kurtce łowców. Ace pokiwała głową. 
- Zostaliśmy przysłani jako wsparcie. - potwierdziła, a Nilam kiwnął głową. Usłyszeli głośne chrząknięcie Patrica, który nadal trzymał ciężkie drzwi gdyby je teraz puścił mógłby się nie wydostać z ich żelaznego uścisku. Mickey podbiegła do ściany i nacisnęła przycisk na kontrolce, a drzwi uniosły się do góry dając wytchnienie obolałym od niesionego ciężaru ramionom Patrica. Chłopak natychmiast opadł do parteru i rozmasował obolałe barki. Mickey pochyliła się nad nim i wyciągnęła ku niemu dłoń. Na jej ustach widniał niezręczny uśmiech. 
- Sorka Patric. - powiedziała i ruchem dłoni zachęciła go do wstania. Burknął coś pod nosem i pochwycił jej dłoń, a ta pochylając się do tyłu pomogła mu wstać. 
- Dzięki Mickey. - powiedział kolejny raz rozmasowując ramiona. 
Teraz wszyscy skupili swoje oczy na chłopaku stojącym na schodach. 
- Nilam Mirror, cieszę się, że w końcu kogoś przesłali moja żona została ranna, a nam kończą się leki. - powiedział. Jego głos był naprawdę zmartwiany, cóż Patric nie był zdziwiony wiedział co się czuje kiedy zagrożone jest bezpieczeństwo własnej żony, nie raz to czuł. 
- Jestem Patric Dagger, to Mickey Brosa, Mia Hunt no i… 
- Aceleve, ale możesz mówić mi Ace. - uśmiechnęła się Ace, która stała tuż przy schodach. Skarciła Patrica wzrokiem. No tak zupełnie zapomniał. Nikt nie mógł znać nazwiska Ace, wszyscy zaczęliby kojarzyć ją z jej matką, niegdyś pracującą dla Event. Niektórzy mogli nawet oskarżyć ją o rozprzestrzenienie wirusa. Znów przeniosła wzrok na Nilama. 
- Może zaprowadzisz nas do swojej żony? Musimy się też rozejrzeć jeżeli chcemy dostać się do uczelni. - Powiedziała Ace, w końcu nie ratowanie żony Nilama było ich priorytetem, a właśnie dostanie się na uczelnie. Nilam skinął głową. 
- Jasne. Jednak wątpię, żeby wam się to udało nie wiem dlaczego, ale zrobiły z uczelni swoją “bazę”, aż się tam od nich roi. - zaczął Nilam kiedy powoli wspinali się po schodach. Ace zauważyła, że Nilam nie wydawał przy tym żadnego dźwięku, poruszał się niemal bezszelestnie, przydatna umiejętność kiedy najmniejszy dźwięk potrafi zwabić do siebie trupy. 
- Poradzimy sobie, uwierz mi Mickey zawsze ma jakiś plan. - Odparła Ace żartobliwie wskazując na swoją towarzyszkę idącą na tyłach i nie myliła się w głowie Mickey już podczas podróży zrodził się kolejny wybitny plan. 
Uszy Ace zarejestrowały nowy dźwięk, naciąganie cięciwy i szeleszczenie, kiedy metal starł się z metalem. Odwróciła głowę w stronę dźwięku. Po ich prawej stronie o ścianę sypialni opierała się dziewczyna. Była zgrabna i wysoka, wyglądała także na krzepką. Miała czarne zmierzwione włosy, a błękitne oczy wbijały w sylwetkę Ace wzrok pełen ulgi, nieme podziękowanie. Ubrana była w czarne szorty i białą bluzkę na ramiączkach. Jej łydka została starannie obandażowana, a przez materiał nie przesiąkała krew, najwyraźniej rana zamknęła się, a i tak aż nadto dokuczała kobiecie. Starała się ona bowiem przenosić na nią jak najmniejszy nacisk. W dłoniach trzymała mosiężny stalowy łuk, który pomimo swojej wielkości wyglądał na lekki. Na cięciwę nałożyła stalową strzałę z idealnie naostrzonym grotem, drugą trzymała w pogotowiu, między palcami. Wyglądało na to, że tak wytrawna łuczniczka jak ona potrafi wystrzelić dwie strzały w ciągu kilku sekund. Jej spojrzenie powędrowało na Nilama i w tym samym momencie opuściła łuk i rozluźniła cięciwę. 
- Miałaś zostać w łóżku Akasa. - Nilam podszedł do niej niemal natychmiast. Dziewczyna uśmiechnęła się cierpko kiedy mężczyzna podniósł ją i zaczął nieść na rękach z powrotem do sypialni. Dziewczyna lekko wychyliła się uważając, żeby głową nie wpaść na framugę drzwi. Przywitała się z wszystkimi swoim ciepłym i zmęczonym uśmiechem. Nilam ułożył kobietę na łóżko odkładając łuk i strzały na bok. 
- To twoja żona? - zapytał Patric wchodzący do tego pomieszczenia nie po raz pierwszy, uderzyła go fala wspomnień, którą natychmiast stłumił wracając do rzeczywistości. Dziewczyna pokiwała głową opierając plecy o poduszkę. 
- Mam na imię Akasa. - przedstawiła się dziewczyna, a inni poszli w ślad za nią. 
- Nilam, zostało jeszcze coś do picia? - zapytała Akasa z nadzieją. Była spragniona, od kilku godzin nie miała wody w ustach. Nilam jednak pokręcił przecząco głową i pogładził Akasę po włosach. Mia skrzywiła się. Ściągnęła plecak z ramion i wygrzebała z niej butelkowaną wodę. Rzuciła ją w kierunku Akasy, która natychmiast ją złapała i posłała wdzięczny uśmiech pannie Hunt. Sytuacja wydawała się niezręczna, w pierwszej chwili wahali się. Mieli tak od razu przejść do konkretów? 
- Więc czy uniwersytet jest naprawdę tak oblężony jak mówi Nilam? - zapytała Mickey rozsiadając się na łóżku, które przez dwa lata było jej własnym posłaniem. Posłała Akasie pytające spojrzenie. 
- Obawiam się, że tak, to po prostu świt żywych trupów. W dodatku kręcą się jeszcze po mieście i to w sporych grupach. - Powiedziała niezbyt zadowolonym głosem. Mickey skrzywiła się. 
- A wasze zapasy? - zapytała Mia. Teraz kiedy zobaczyła w jakim stanie jest Akasa zaczęła się martwić o zdrowie nowopoznanej łowczyni. Akasa spuściła głowę. 
- Mamy jeszcze trochę jedzenia, ale wykorzystaliśmy całą wodę. - stwierdziła zaciskając palce na zimnej plastikowej butelce. Ace i Mia wymieniły spojrzenia wiedziały, że ich priorytetem teraz powinna być żywność i woda, a nie uniwersytet. 
- W takim razie chodźmy po zapasy. - odezwała się Mickey przeciągając się na wygodnym łóżku. Nilam i Akasa spojrzeli na nią zdziwieni. 
- Oszalałaś?! Rozszarpią nas! - Z gardła Nilama wydobył się krzyk. Miał rację, to jak porywać się z motyką na słońce, w końcu za oknami czekały na nich tysiące trupów. Mickey jednak uśmiechnęła się. Wstała z łóżka i podeszła do pustej ściany uruchomiła pomarańczową Cyber-siatkę i przyłożyła ją do ściany, a na niej natychmiast pojawił się holograficzny obraz. Mapa Chicago. 
- Pozwól, że wyjaśnię. - Ace uśmiechnęła się triumfalnie krzyżując ramiona na piersi. 
- A nie mówiłam, że ona zawsze ma jakiś plan? - mruknęła w kierunku Nilama. Mężczyzna uśmiechnął się. 
- Zamieniam się w słuch. - Mickey obróciła się w kierunku mapy i wskazała na liczne zielone punkty na mapie. 
- To są wyrzutnie ładunków. Zainstalowałam je rok temu. Mogą zmieniać ładunki za życzenie, są wśród nich ładunki hukowe, innymi słowy kiedy kierujemy się tutaj… - wskazała na skrzyżowanie na mapie- a zombie są tutaj. - Wskazała na skrzyżowanie na prawo od tego na którym rzekomo się znajdowali. - To jeżeli uruchomimy tą bombę. - wskazała na zielony punkt na ulicę prowadzącą do skrzyżowania na, którym znajdowały się zombie. - Zwrócimy ich uwagę i przejdziemy niezauważeni. Tak samo mogą działać megafony lub dzwonnice kościelne. Taki sposób poruszania się zapewni nam całkowite bezpieczeństwo, jasne? - I w tym właśnie momencie nikt nawet Patric nie wątpił już w błyskotliwość Mickey. 

~*~

Jest! W końcu no nie wierzę, mój kompletny brak weny w końcu sobie poszedł! Co nie oznacza, że moja wena mnie rozpiera xd chciałabym, ale cóż wraca i jest coraz lepiej :3 W życiu nie chciałabym porzucić tej historii więc jeżeli dopadnie mnie brak weny rozdział będzie się pojawiał raz na 2 tyg. to chyba rozsądne z uwagi na to, że mam ich trochę w zapasie, ale to i tak za mało :/ Dobra mam nadzieję, że ten rozdział i pomysł na wątek nie jest koszmarny bo trochę go pociągnę, no i oczywiście co jakiś czas będzie pojawiał się Maroon :D Więc czekajcie następny rozdział mam nadzieję w przyszły piątek :D Wesołego weekendu : *
__________

CDN

piątek, 11 stycznia 2013

|14|


~Hariet~ 

Wpatrywała się wyczekującym wzrokiem w swoją Cyber-siatkę leżącą na stole przed nią. Tuż obok kubka zimnej Latte z dodatkiem wanilii, podwójnie spienionym mlekiem i lodami. Podświadomie czekała na wiadomość zamiast cieszyć się widokiem jaki roztaczał się przed nią. Domy na osiedlu  wzniesione zostały na wzgórzu wskutek czego z tarasu roztaczał się piękny widok na cała okolicę. Domy niosły ze sobą mozaikę życia. Pola niosły ze sobą ciepłe przyjemne kolory żółci i brązu. Lasy niosły ze sobą kolory żywej zieleni. Natomiast mury za nimi niosły bezpieczeństwo. W końcu postanowiła chociaż przez chwilę o tym nie myśleć. Opadła więc na poduszki jakimi wyłożone było wiklinowe krzesło. W locie chwyciła kubek w dłoń postanawiając trochę oczyścić umysł i ochłodzić się przy okazji. Przydałby się tu wiatrak. Pomyślała co raz podnosząc dekolt bluzki i do opuszczając dając w ten sposób sobie troszkę chłodu. Poczuła na sobie wyczekujący wzrok Mii, która w końcu wyszła na taras. Podniosła na ciemnowłosą przyjaciółkę wzrok błękitnych oczu. Ta natomiast uśmiechnęła się i podała jej plik kartek. 
- Co to? - zapytała niepewnie spoglądając na kartki zapełnione drobnym drukiem. To dziwne, że w ogóle jeszcze używano kartek pomimo tej technologii jaka ich otaczała łowcy nadal woleli używać listów. Być może i co najbardziej prawdopodobne po prostu bali się przechwycenia wiadomości przez odkupicieli. Uśmiech Mii wydał jej się podejrzany. 
- Ojciec chciał, abyś to zobaczyła. - powiedziała Mia opadając na wiklinowe krzesło naprzeciwko Ace. 
Rudowłosa westchnęła i zaczęła śledzić tekst. Pierwsze co rzuciło się dziewczynie w oczy były podziękowania. Hunt dziękował jej za uratowanie życia zarówno jego jak i Mii. Tak w skrócie to była treść, która zajmowała niemal połowę strony. Później zaczynały się rozważania na temat kolejnej ich misji. Ace zadrżała wczytując się w kolejne słowa. Miała ochotę zakryć usta dłonią, jednak stłumiła łzy w gardle i zaczęła dalej czytać. W końcu odłożyła plik kartek na stół i spojrzała na Mię. Wargi rudowłosej drżały. Na ten widok panna Hunt posłała przyjaciółce zdziwione spojrzenie. Dziewczyna jednak była na tyle zaskoczona, że musiała dopić swoją kawę do końca zanim w ogóle zdołała coś z siebie wykrztusić.
- Lorett Kinwey? 
zapytała Ace. Jej głos nadal drżał na wspomnienie imienia zmarłej kobiety po plecach dziewczyny przeszły ciarki. Nadal pamiętała widok jej martwego ciała, ten obraz prześladował ją w najgorszych koszmarach. 
- Tak. - powiedziała Mia przeciągając głos. - Pracowała na uniwersytecie w Chicago, miała wspaniały umysł. Podobno przyjeżdżała tam za dnia nawet w środku apokalipsy. - dodała Mia. 
- Więc jakim cudem nasze radar jej nie wykryły? - zapytała Ace. To było rzeczywiście dziwnie biorąc pod uwagę fakt, że niemal dwa lata strzegły tego miasta. Mia jednak tylko wzruszyła ramionami nie potrafiąc tego wyjaśnić. Z pomocą jednak przyszła Mickey, która widząc rozmowę przyjaciółek natychmiast dołączyła się i usiadła na trzecim krześle przy stoliku. 
- Być może specjalnie wysyłała jakieś sygnały radiem wiecie coś co zagłuszyło by nasz sygnał i pozwoliło jej przejść nie wykrytą, lub po porostu system nie wykrył jej obecności, jakaś usterka, której nie zauważyłam. - Mickey przerwała wypowiedz i przygryzła wargę przyjmując zamyślony wyraz twarzy, po chwili jednak pokiwała przecząco głową. - Biorę jednak pod uwagę tą pierwszą opcję. - uśmiechnęła się delikatnie. 
- Dobra mniejsza z tym - Ace machnęła ręką powstrzymując się od szerszego uśmiechu, wiedziała bowiem, że Mickey nigdy nie przyznała by się do popełnienia błędu w dziedzinie techniki, przecież to była jej specjalność. 
- Sęk w tym, że ona odkryła pewne powiązania wirusa z techniką? - zapytała Ace, a Mia pokiwała głową. 
- Dokładniej mówiąc badała dogłębnie wirusa i zapisywała pewne kody, informacje, próbowała go porównać ze znanymi jej kodami komputerowymi. Nie wiemy jednak jakie przyniosło to skutki. - powiedziała Mia. Mickey uniosła brwi. 
- Nie wysłali tam żadnej drużyny? - zapytała. Mia pokiwała głową. 
- Wysłali i w tym sęk. Drużyna raportuje, że Chicago jest oblężone jakby wszystkie zombie z okolicy nagle postanowiły się tam zebrać. Jest ich tylko dwójka po za tym jedno z nich jest ranne. - westchnęła Mia. Ace jednak nie obchodziło, że któreś z jej współpracowników jest ranne i oblężone, oczywiście nie było jej to obojętnie, ale teraz coś innego zajmowało jej myśli. 
- Mówisz, że zombie się przegrupowały? - głos Ace był przejęty jednak nie potrafiła ukryć rozbawionego wydźwięku. To brzmiało bowiem jak najgłupsza rzecz o jakiej słyszała. Zombie nawet nie myślą o niczym innym jak jedzenie, więc jakim cudem miały się ze sobą zmówić? Bez sensu. 
- Na to wygląda. - odparła Mia. Zapadła grobowa cisza, którą przerwała Mickey. Każda zastanawiała się czy istnieje jakieś logiczne wyjaśnienie tego wszystkiego jednak, że nie widziały wyjścia, więc Mickey idąc śladami Patrica przeniosła się na inny temat, który także drażnił ją odkąd wyszła na taras. 
- Znasz tą Lorett prawda? - zapytała. Widziała przejęty wyraz twarzy przyjaciółki, rzucił się jej w oczy kiedy tylko ją zobaczyła. Aceleve pokiwała głową. 
- Ona i jej mąż przyjęli mnie do swojego domu i to oni zostali zabici przez odkupicielkę. - wyjaśniła, a jej głos łamał się coraz bardziej z każdym wypowiedzianym słowem. Mia zamarła. 
- O mój boże! - niemal krzyknęła kuląc się w wiklinianym krześle. Zakryła usta dłonią i wpatrzyła się przejętym wzrokiem w swoje kolana. Mickey i Ace wymieniły porozumiewawcze spojrzenia wiedziały, że przyjaciółka właśnie skojarzyła fakty o, których one nie miały zielonego pojęcia. 
- Co się stało? - zapytała Ace. Mia uniosła się z trudem wpuszczając powietrze do płuc. 
- Odkupiciele wiedzą o pracy Lorett to dlatego wysłali do jej domu jedną ze swoich nie wiedzieli jednak, że Lorett wracała  do placówki i to tam kontynuowała badania! - tym razem naprawdę krzyknęła. Jeżeli odkryli tą bolesną prawdę to przegrupowanie zombie może być ich sprawką. Być może do tej pory zombie były puszczane wolno, a teraz ktoś chciał zdobyć informacje i dlatego ich tam wysłał, aby zmiażdżyć wszystkich łowców jacy by się tam pojawili. Ta dwójka musiała być naprawdę niezła żeby utrzymać się tak długo. 
- Więc musimy tam przyjść przed nimi. - stwierdziła w końcu Ace. Uśmiechając się dziarsko chciała jakoś rozluźnić atmosferę. Wydawało jej się, że można ją było kroić nożem. 
Mia i Mickey uśmiechnęły się na ten widok. Popatrzyły po sobie i kiwnęły głowami. 
- Dobra no to ruszamy jutro? - zapytała Mickey, a Mia kiwnęła głową. 
- Taki od początku był plan. - dziewczyny uśmiechnęły się na myśl o tym, że wracają do Chicago. Być może oblężonego, ale to nadal było miasto w, którym spędziły dwa lata swojego życia. 

Wbiła w niego zmartwione spojrzenie, jednak on tego nie zauważył, dalej w szaleńczym tempie jechał po zagraconej drodze. Na całym odcinku asfaltu znajdowały się zniszczone samochody rozbite o siebie,  tworzące całkiem przejezdne barykady. Maroon będący świetnym kierowcą radził sobie z nimi całkiem nieźle. Ich czarne audi zwinnie omijało przeszkody pomimo zawrotnej prędkości auto płynnie poruszało się po jezdni. Jednak sam Maroon wydał jej się dziwny. Cóż wiadomość o śmierci Hariet wstrząsnęła nimi wszystkimi. Hariet była ich przyjaciółką. Nieco zbyt poukładaną i łatwowierną, ale przyjaciółką. Jako jedyna z ich grupy nie potrafiła oprzeć się lekom Event. Była na nie okropnie podatna raz była sobą, a innego dnia nie potrafiła sama za siebie myśleć. W takie dni pomagał jej właśnie Maroon, tylko on był zdolny przywracać dawną Hariet ponieważ był dla niej czymś więcej niż przyjacielem. Może gdyby to uczucie nie było jednostronne Hariet jeszcze by żyła.
I właśnie tą myślą Ariane trafiła w sedno sprawy. Maroon obwiniał się za śmierć Hariet pomimo iż nie miał w niej żadnego udziału. Jednak oni nie mieli na to wpływu. Misja Hariet po prostu zakończyła się w najgorszy możliwy sposób, a oni po prostu chcieli wiedzieć dlaczego. Kto zabił ich przyjaciółkę? 
- Maroon nie musisz się obwiniać. To nie twoja wina. - Powiedziała Ariane mająca dosyć wszechobecnej ciszy. Położyła dłoń na jego ramieniu, jednak Maroon zbyt pochłonięty jazdą i nie spojrzał na nią. Zjechał w końcu w boczną leśną ścieżkę na, której polanie znajdował się cel Hariet. Maroon z piskiem opon zahamował przed płotem i zaciągnął hamulec ręczny. W tym samym momencie w, którym zgasił silnik odwrócił głowę w stronę Ariane, która zrezygnowana zabrała dłoń z jego ramienia. 
- Wiem. - odpowiedział w końcu i powędrował wzrokiem na twarz Ariane. - Chce po prostu dowiedzieć się kto to zrobił i czy było to koniczne. Co Hariet mu zrobiła? - zapytał retorycznie nie czekając na odpowiedz Ariane. Sięgnął za siebie. Na tylnim siedzeniu leżał złożony długi stalowy łuk, a obok kołczan wypełniony metalowymi strzałami. Maroon sięgnął za siebie, wziął łuk i przerzucił go przez ramię, kołczan natomiast zaczepił na specjalnych klamrach z tyłu kurtki. Wyszedł z samochodu nieco wolniej od Ariane, która stała już przed bramą przyglądając się z zaciekawieniem budynkowi. Szczególnie interesował ją drut kolczasty na ogrodzeniu podłączony do nieaktywnych kabli. 
- Mieli niezłe zabezpieczenia. - stwierdziła, a Maroon pokiwał głową, jemu także rzuciło się to w oczy. Zdecydowanie było to rozsądne posunięcie. Rozejrzał się uważniej i zauważył niskie pnie drzew dookoła domu. 
- Wykarczowali też las. - stwierdził. Ariane wzruszyła ramionami. 
- To raczej normalne posunięcie wątpię by dysponowali tarczami kinetycznymi.
- Hm… prawda. Lorett Kinwey była dobrym technikiem, ale wątpię żeby zbudowała tarczę kinetyczną bez odpowiednich materiałów. - Ariane pokiwała głową. Miała jednak już dosyć takiego rozważania, więc podeszła do bramki. Wiedziała, że była zatrzaśnięta. Płynnym ruchem uniosła do góry swoją prawą nogę zginając ją przygotowując na większy opór. Jednak gdy jej kozaki z impetem odbiły się od drewna jakim pokryta była bramka nie napotkały praktycznie żadnego oporu dziewczyna zachwiała się i natychmiast odzyskała równowagę. Bramka była otwarta? 
Dziwne. Po zabiciu Hariet ci ludzie zostawili swój dobytek od tak? Maroon poklepał ją po plecach i poszedł przodem. Podobnie jak Ace kilka tygodni temu zaskoczył go widok załadowanego samochodu i strumienia zaschniętej już krwi ciągnącej się od pojazdu, aż do środka domu. Wiedział jednak, że nie może zakładać iż jest to krew Hariet. Nie może także pomijać istotnych szczegółów, rozejrzał się więc uważnej i zauważył ślady opon wyryte głęboko na piaskowym podjeździe. 
- Motor. - stwierdził. Ariane mruknęła pod nosem coś co brzmiało mniej więcej tak:
- Krew dookoła, a tego tylko motory interesują. - Maroon uśmiechnął się i dołączył do przyjaciółki, która zdążyła już znaleźć się przy samochodzie. 
- Myślisz, że to Hariet? - zapytała. Zapewne miała na myśli osobę, którą ciągnięto. Maroon pokiwał przecząco głową. 
- To ktoś zdecydowanie większy, mężczyzna. - stwierdził. 
- Lorett Kinwey miała męża? - zapytała Ariane kiedy przeszli próg domu. Zauważyła coś co ją zaniepokoiło. Ślady krwi pochodziły sprzed co najmniej dwóch tygodni w takim czasie ciała były by już w stanie dosyć mocnego rozkładu. Dlaczego więc nie czuła tego charakterystycznego smrodu?
- Z pewnością - odparł Maroon. Za śladami krwi doszli do salonu, tak rozegrała się przed nimi prawdziwa krwawa masakra. Maroon zamarł. Dokoła porozwalane były papiery pokryte kroplami krwi. Struga ciągnęła się, aż do kąta pokoju gdzie utworzyła ogromną kałużę. Za dużą jak na jedną osobę, tutaj musiał zginąć także ktoś inny. Na ścianach zauważył też krew tętniczą. Strzał w głowę. Czysty i precyzyjny. 
Strzał oddany przez pistolet Hariet. Tylko gdzie ona była?
- Maroon! - zawołała Ariane z drugiego końca pokoju. Stała pod oknem. Cała ściana łączcie ze szklaną taflą pokryta była krwią. Ariane wyjęła coś z framugi okna i ścisnęła w dłoni. Otworzyła ją i wyciągnęła w kierunku Maroona.  Chłopak zastygnął. 
- Hariet. - wyszeptał. Na dłoni Ariane leżało kilka białych włosów. Maroon obrócił głowę. 
- Poszukam ciał, a ty zajmij się dokumentami. - Oznajmił Maroon. Nie chciał widzieć więcej krwi, a już na pewno nie krwi Hariet. Otworzył jedno z okien, aby wpuścić do pomieszczenia trochę świeżego powietrza, a to niczym chłodna ściana uderzyło o jego sylwetkę. Chłopak omiótł wzrokiem ogród i wtedy je zauważył. Trzy krzyże stojące samotnie, prażyły się w popołudniowym słońcu. Kinweyowie i Hariet, trzy krzyże. Wyskoczył przez okno zostawiając Ariane sam na sam z dokumentami. Podszedł do krzyży na bezpieczną odległość czyli tam gdzie ziemia nie wyglądała na rozkopaną. W przeciwieństwie do Antoniego, miał szacunek dla ciał zmarłych. Nie miał zamiaru odkopywać ciała Hariet. Po pierwsze to nie było zgodne z jego religią, a po drugie nie chciał jej takiej widzieć. Wiedział jak wygląda martwe ciało po kilku tygodniach od śmierci. Hariet była już w stanie późnego rozkładu. Taki widok nie mógł być przyjemny. 
Maroon złożył dłonie. Ile lat minęło odkąd ostatni raz się modlił? Nie potrafił powiedzieć. W obliczu takich wydarzeń trudno jest w cokolwiek wierzyć. Jego modlitwa nie była jednak skierowana do Boga, ale do Hariet. Do tej przyjaznej, naiwnej dziewczyny, której uśmiech był niemal tak olśniewający jak najpiękniejszy górski krajobraz. Hariet była jego przyjaciółką, nikim więcej, ale było to wystarczająco dużo, aby w oczach Maroona stanęły łzy. Powstrzymał je jednak kiedy rozbrzmiało wołanie Ariane. Chłopak otrząsnął się i opuścił ręce. Towarzyszka broni prosiła, aby do niej przyszedł. Czyżby znalazła to po co przybyli? 
Kolejny raz wskoczył przez to samo okno. Scenografia przedstawiała się jednak nieco inaczej. Co prawda w środku wciąż było od groma krwi, ale przynajmniej już nie pachniało stęchlizną, a Ariane poukładała papiery w jedną stertę. 
- Jakieś ślady tych dokumentów? - zapytał. Ariane pokiwała przecząco głową. 
- Na pewno nie tutaj, ale popatrz na to. - powiedziała wyciągając w jego stronę holograficzną ramkę na zdjęcia. Maroon wziął ją w dłonie i popatrzył na wyświetlone zdjęcie. Były na nim trzy osoby, dwoje z nich to starsze małżeństwo, zapewne Kinweyowie. Ostatnią osobę rozpoznał natychmiast, stała uśmiechnięta obejmując małżeństwo ramionami. Zobaczył Ace. 
- Wygląda na to, że twoja Ace zabiła Hariet.

~*~

Cześć wszystkim :3 Taki rozdział na mam nadzieję miłe rozpoczęcie weekendu, który dla mnie będzie istnym koszmarem -,- Wyobraźcie sobie, że musicie spędzić 20 godzin w kościele bo inaczej wywalą was z bierzmowania...Piękny scenariusz prawda? Fuck this shit D:
Dobra mi życzcie  żebym nikogo nie zabiła po drodze tam, a ja wam życzę miłego weekendu :3 

________

CDN

piątek, 4 stycznia 2013

|13|


~Chcę się jej pozbyć~

    Ace zmrużyła oczy kiedy mała latarka lekarki zaczęła świecić prosto w jej źrenice. Kobieta jednak swoim łagodnym głosem kazała jej znów je otworzyć. Kręciło się w jej głowie, a czując ciepło miękkiej pościeli pod swoimi dłońmi myślała jedynie o śnie. Zaraz po tym jak wydostała się na brzeg musiała stracić przytomność, widocznie woda budziła ją na tyle, aby nie utonęła. 
- Dobrze! - powiedziała lekarka zadowolonym głosem- Wygląda na to, że wszystko jest w porządku! - Oczywiście nie kierowała swoich słów do Aceleve, wiedziała bowiem, że dziewczyna jest półprzytomna. Kierowała je do Mickey. Brązowowłosa siedziała na krześle obok łóżka Aceleve i posyłała w jej stronę ciepły uśmiech. Kolejny raz widziała rudowłosą w tak kiepskim stanie. Miała niemałe rozcięcie na czaszce, które powodowało koszmarne i nieustanne ataki migreny. 
- Dziękuję doktor Chaka. - odparła Mickey wdzięcznym tonem. Kobieta w białym kitlu poklepała Mickey po ramieniu po czym skierowała się powrotem do recepcji. Niedługo kończyła się jej nocna zmiana i kobieta myślała już tylko o ciepłym łóżku w swoim domu. 
Mickey skupiła niewyraźny wzrok zaspanych oczu na rudowłosej przyjaciółce, która rozłożyła się na pościeli uważając na każdy ruch głowy. Brązowowłosa zmusiła się do uśmiechu. Rudowłosa odpowiedziała kwaśną miną. 
- I masz zamiar siedzieć tu tak całą noc? - zapytała z niemałym rozbawieniem. Mickey wolno kiwnęła głową.
- Prędzej chyba zaśniesz. - zaśmiała się dziewczyna, a Mickey odpowiedziała przedrzeźniającą miną. 
- Nie martw się jak będę się nudzić wystarczy, że sprowokuję Patrica - powiedziała z uśmiechem wskazując na bruneta, który także półprzytomny rozłożył się na łóżku obok. Zasłonił oczy przed światłem jasnych jarzeniówek. Właśnie usiłował zasnąć. I wtedy przyszedł jej do głowy niecny i mało skomplikowany plan. 
Przyłożyła palec do ust nakazując przyjaciółce ciszę, ta uśmiechnęła się figlarnie i pokiwała głową. Ace położyła głowę na poduszce i już czuła, że zaczyna zasypiać. Jej powieki kleiły się do siebie jakby nasmarowane klejem. 
         Mickey podeszła na palcach do niczego nieświadomego Patrica. Jej uśmiech powiększał się z każdą następną sekundą. Wzięła jego kołdrę w dłonie i mocnym ruchem pociągnęła za nią. Efekt był natychmiastowy. Patric sturlał się z łóżka mając naprawdę nieprzyjemną pobudkę zawartą w jednym mocnym uderzeniu o podłogę. Krótki jęk wydobył się w jego krtani po czym drżącymi dłońmi chwycił łóżka i spróbował wstać. Całej tej scenie towarzyszył donośny śmiech Mickey. Drżący ze wściekłości Patric wstał i zmroził dziewczynę wzrokiem. Jednak ta nadal śmiała się nawet nie próbując powstrzymać niekontrolowanego wybuchu. Patric zacisnął pięści i zagryzł zęby gotowy do wybuchu, miał bowiem ochotę wydrzeć się na pół szpitala i był pewien, że swoim krzykiem obudzi zmarłych z okolicznych grobów. Wtedy jednak przeszkodził im spokojny głos próbujący ich rozdzielić i to najciszej jak się dało.
- Skończcie te przepychanki i idźcie do domu! Tam będziecie się mogli zabijać do woli. - Uświadczyła Mia hardym tonem, kiedy razem z Favem weszli na salę. 
Oboje - Mickey i Patric- odwrócili się w ich stronę w przeciwieństwie do nich nowo przybyli wyglądali na wypoczętych. Jakby byli naładowani świeżą energią. Patric nie mogąc się powstrzymać po prostu zdzielił Mickey po głowie tak, aby dziewczyna dostała swoją nauczkę. 
- Teraz możemy iść - oznajmił z uśmiechem kiedy brunetka rozmasowywała bolące miejsce na czaszce. Zmusiła się jednak do uśmiechu widząc jej czarnowłosą przyjaciółkę u boku Fava. Jakaś część jej nadal chciała zobaczyć ich kiedyś razem. Naprawdę razem nie jako przyjaciół, jako parę, pragnęła po prostu szczęścia przyjaciółki. Wiedziała jednak, że to nie może być proste. 
Odwróciła się jeszcze, aby pożegnać rudowłosą dziewczynę - przyczynę tego zbiorowiska - jednak ta, pogrążona we śnie prawdopodobnie nie zauważyła nawet przyjścia Mii i Fava. Mia i Mickey wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. 
- Mówiła coś na temat Maroona? - zapytała Mia. Pamiętała, że wskoczył za nią do zbiornika i była mu za to niezmiernie wdzięczna, gdyby nie on Ace prawdopodobnie już by nie żyła. Nie cieszył ją jedynie fakt, iż chłopak był odkupicielem, zupełnie jej to nie pasowało. Chciała szczęścia przyjaciółki, a przez ten jeden drobny fakt jej szansa na szczęście została bezpowrotnie rozwiana. Mickey kiwnęła głową zwracając na siebie uwagę Mii i Fava. 
- Powiedziała, że obiecał jej kolejne spotkanie. - Mia i Fave wymienili spojrzenia. Oczywiste było, że nie powiedzą o tym nikomu, bowiem Ace oskarżona zostałaby o zdradę i prawdopodobnie wygnana z poczetu łowców, co do Maroona … cóż nie znali procedur odnośnie zdrajców odkupicieli jednakże mogli podejrzewać, że kończy się to dla nich znacznie gorzej niż zwykłe wygnanie. 
- Powiedziała kiedy? - zapytał Fave kładąc dłoń na ramieniu Mii. Mickey jednak pokiwała przecząco głową. Wzrok wszystkich spoczął na śpiącej Ace. Wyglądała tak spokojnie, a jednak ile uczuć nią teraz targało? Jak ciężko było jej wytrwać ciągle myśląc o tym, że chłopak, który tak wiele dla niej znaczył żyje, a ona nie mogła być z nim?  To musiało być ciężkie… być może nawet cięższe od jego domniemanej śmierci. 
Czując jak napięta stała się atmosfera Patric położył dłoń na głowie Mickey i zaczął ciągnąć dziewczynę w stronę wyjścia. 
- Dzięki za zmianę, dajcie znać kiedy coś się zmieni! - krzyknął, ale na tyle cicho, aby nie obudzić Ace. Po chwili drzwi zamknęły się za nimi. Mia uśmiechnęła się do Fava, wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Patric wiedział co zrobić, aby rozładować atmosferę. Po prostu przestał roztrząsać problem.
- Cóż chyba zostaliśmy sami - westchnął Fave z nieukrywanym zadowoleniem, które pozwolił sobie okazać chytrym uśmieszkiem. Mia jednak nie odpowiedziała mu, opadła na łóżko obok łóżka Ace i spojrzała na śpiącą przyjaciółkę. 
- Same z nią problemy. - stwierdziła z uśmiechem przyznając samej sobie rację. 
- To prawda - uśmiechnął się Fave, który już usadowił się na tym samym krześle co wcześniej Mickey. - Ale pomyśl co byśmy bez niej zrobili? - uśmiech na ustach Mii poszerzył się kiedy spojrzała w wesołe fioletowe oczy Fava. 
- Nie wiem. - odparła krótko.

        Mickey szła po zielonej trawie pokrytej poranną rosą, w skutek czego materiał jej trampek przemoczył się, a dziewczyna poczuła jakby teraz i jej palce u stóp miały zamarznąć. Nie zeszła jednak na asfalt po, którym wolnym krokiem szedł Patric. Chciała bowiem chociaż raz zrównać się z nim, w rezultacie pozostała odrobinę wyższa niż się spodziewała. Teraz więc szła z półuśmiechem na ustach, a jej zaspane oczy rozglądały się z zainteresowaniem po okolicy. Było już dobrze po trzeciej, więc żaden samochód nie jeździł, a w żadnym oknie nie paliło się światło. Teraz miasto wyglądało jak każde inne miasto w stanach - opustoszałe. Jednak myśl o tym, że w każdym domu śpi co najmniej jedna osoba dodawała szczyptę optymizmu w dosyć ponury humor Mickey. 
Na niebie wesoło migały piękne gwiazdy będące akompaniamentem dla księżyca wokół którego zdawały się tańczyć swój odwieczny taniec. Mickey uśmiechnęła się widząc spektakl toczący się na nieboskłonie. Zaraz jednak poczuła jak z każdym kolejnym krokiem opanowuje ją zmęczenie, które ona usilnie próbowała odpędzić. Patric spojrzał na nią kątem oka wkładając zmarznięte dłonie do kieszeni bluzy. Westchnął widząc, że za chwilę będzie musiał ją przytrzymywać, żeby w ogóle mogła gdziekolwiek dojść. 
- Zgaduję, że nie dojdziesz do domu? - zapytał. Dziewczyna wydała z siebie przeciągły dźwięk, który z pewnością miał być potwierdzeniem jego zdania, jednak dopóki nie kiwnęła głową on nie mógł mieć pewności. Patric uśmiechnął się przelotnie widząc ją w tym stanie. 
- I zajmujesz moje łóżko? - zapytał. Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała na niego i uśmiechnęła się mrużąc swoje orzechowe oczy. Miał wrażenie jakby nagle przebudziła się, albo chociaż spróbowała na chwilę odpędzić to zmęczenie. W oczach Patrica stanęły łzy, jednak ona już ich nie widziała, ponieważ brunet odwrócił głowę, kiedy tylko poczuł pieczenie. 
Jej uśmiech, orzechowa barwa jej oczu, dziwny sposób w jaki okazywała mu sympatię, charakter. To wszystko przypominało mu o zmarłej żonie, była tak złudnie podobna do Mickey i właśnie dlatego Patric utrzymywał brunetkę na dystans. Była cenną przyjaciółką, gdyby dał się ponieść emocjom mógłby ją zranić, a nie mógłby wybaczyć sobie straty przyjaciółki z powodu własnego egoizmu. To było głupie, ale przez podobieństwo Mickey do jego zmarłej żony zaczynał coś do niej czuć, nie była to miłość najprawdopodobniej nic więcej niż zwykłe pożądanie. Chciał się tego wyzbyć. Mickey była wspaniałą kobietą pogodną i pełną energii, a Patric wiedział, że z przyjemnością obdarzy ją uczuciem. Wiedział jednak, że to co czuje teraz nie było skierowane do Brosy, on po prostu odtwarzał uczucia skierowane do Emily- jego żony. Och ile on by dał, aby w końcu uwolnić się od tego uczucia.
- Patric. - usłyszał głos Mickey wołający jego imię. Chciała zwrócić jego uwagę i najwyraźniej udało jej się. Chłopak odwrócił głowę. Na ustach Mickey widniał uroczy uśmiech zachęcający go do pochwycenia jej dłoni, którą dziewczyna wyciągnęła przed siebie. Zaczęła iść po krawężniku i najwyraźniej w ten sposób prosiła Patrica o pomoc w utrzymaniu równowagi. Patric uśmiechnął się pod nosem. Chwycił dłoń Mickey i otulił ją swoją dłonią. Wplótł swoje palce w jej palce i zaczął jej się przyglądać. Przyglądać jej uśmiechowi kiedy starała się stawiać coraz to ostrożniejsze kroki idąc po dosyć wąskim krawężniku. Jej dłoń była mała, delikatna i ciepła, jednak emanowała od niej niezmierna siła taka jakiej spodziewał się po przyjaciółce. 
W końcu kiedy Mickey już po raz setny zachwiała się na krawężniku z naburmuszoną miną zeskoczyła z niego i podążając asfaltową drogą dotrzymała Patricowi kroku. Mocniej zacisnęła jego dłoń jakby przypominając mu o swojej obecności. Nie wiedziała czy będzie chciał puścić jej dłoń nie zrobił tego jednak, wywołując delikatny uśmiech na ustach Mickey. Sama nie widziała co ich łączyło i nie chciała wiedzieć. Chciała aby wszystko było takie jak było teraz przynajmniej dopóki nie uporządkują swojego życia. Oboje nieśli ze sobą balast doświadczeń, który od lat próbowali zgubić, cóż przynajmniej ona. Na palcu Patrica czuła bowiem chłód srebrnej obrączki. 
- Już się znudziłaś? - zapytał Patric zachęcając Mickey do spojrzenia na siebie. Dziewczyna wystawiła język wywołując szeroki uśmiech na ustach Patrica. 
- Kopnąć cię? - zapytała retorycznie chociaż jej słowa przeczyły jej czynom. Patric uśmiechnął się. 
- Prędzej ja ciebie powalę na ziemię - powiedział, a Mickey uniosła brew i wychyliła się lekko do przodu, aby spojrzeć na Patrica. 
- Czy w tym był jakiś podtekst Pat? - zapytała kuszącym głosem z cynicznym uśmiechem na wargach. 
- Wiem, że jesteś na mnie napalona mała, ale powstrzymałabyś się co? - powiedział powstrzymując chichot, którego nie szczędziła sobie Mickey. Weszli na ganek domu Patrica. Dębowe deski skrzypiały pod ciężarem ich ciał. Wciąż nie puszczając dłoni Mickey, Patric wyszperał w lewej kieszeni klucze i szybko otworzył drzwi. Zaprosił Mickey gestem ręki do środka, a ona puściła jego dłoń i udała się w dobrze znanym sobie kierunku, czyli do jego sypialni. Westchnął  na myśl, że znów będzie musiał z nią spać, jednakże na jego twarzy mimowolnie pojawił się delikatny półuśmiech. Zdjął buty, bluzę i miarowym krokiem ruszył za Mickey. 
Kiedy otworzył drzwi do swojej sypialni od razu rzuciło się w oczy iż w pomieszczeniu panował półmrok, a panna Brosa już szybko zdążyła się ugościć. Mianowicie wzięła z jego komody koszulkę i zaczęła się w nią przebierać. Teraz stała w jego pokoju obrócona do niego plecami i właśnie naciągała bluzkę na gołe plecy. Wyciągnęła włosy zza kołnierza i zmęczona opadła na łóżko. Patric natomiast zdjął z siebie wszystko i nie zważając na to czy Mickey peszy widok mężczyzny w samych bokserkach poszedł w jej ślady biorąc z komody bluzkę. Mickey zachichotała i zakryła usta dłonią widząc jego ładnie wyrzeźbiony tors. Cicho chichocząc rzuciła się na łóżko, próbując poduszką stłumić niepohamowany śmiech. Nie chciała bowiem obudzić Deene śpiącej po drugiej stronie korytarza. Zamknęła, więc oczy przywołując sen, jednak ku jej zdziwieniu kiedy położyła się na miękkiej pościeli nagle odechciało jej się spać. Otworzyła więc oczy. Czuła, że Patric leży po drugiej stronie łóżka odwrócony twarzą do niej. Czuła jego ciepły oddech tuż obok siebie. Nie wiedziała tylko jakie myśli krążą mu teraz po głowie. 
*MUZYKA*                                                                                     Emily. To była jedyna myśl Patrica kiedy patrzył na plecy Mickey. Skrzywił się nieznacznie. Chciał się jej pozbyć. Pozbyć się tej kochającej blondynki ze swoich wspomnień, z każdego po kolei. Jednak nie mógł. A może nie chciał? Próbował ją wyrzucić ze swojego umysłu tyle razy jednak, każde wspomnienie pochłaniało go i ciągnęło ze sobą. Gdyby się jej pozbył mógłby w końcu otworzyć się na ludzi być może nawet kogoś pokochać? Nie wytrzymał. Nie chciał dzielić tych uczuć tylko z samym sobą miał bowiem nieodparte wrażenie iż sam sobie nie poradzi. 




- Chcę się jej pozbyć. - szepnął. Mickey jak na wznak obróciła się na drugi bok i posłała pytające spojrzenie Patricowi. Ich oczy zrównały się ze sobą, a oni spojrzeli na nie. Patric mimowolnie odwrócił wzrok na sufit, jednak Mickey dotknęła jego policzka i wolnym, ale stanowczym ruchem położyła jego głowę z powrotem na poduszce, zmusiła go do spojrzenia w jej orzechowe oczy. 
- Patric co się dzieje? - zapytała dziewczyna zdecydowanie bardziej łagodnym tonem niż zazwyczaj. Patric lekko otworzył usta i nabrał powietrza. 
- Nie mogę się pozbyć Emily z mojego życia. - powiedział i zaczekał na jej reakcję. Mickey spuściła wzrok. Wiedziała o czym mówił. Jej także wiele lat zajęło pozbycie się pewnej osoby, a raczej zsunięcie go na dalszy plan. W końcu jednak chwyciła jego dłoń splatając jego palce ze swoimi. 
- Nie możesz się jej pozbyć. - powiedziała cicho, a w jej oczach stanęły łzy. - Emily była i będzie częścią twojego życia. Ty po prostu musisz dać jej odejść, i zrzucić ją na dalszy plan. Skupić się na tym co jest teraz, inaczej już nigdy się nie uwolnisz. Jeżeli porzucisz częste myśli o niej… - Otworzyła jego dłoń i delikatnie zsunęła obrączkę z jego serdecznego palca i zamknęła ją w swojej dłoni. Uniosła oczy wbijając w niego wzrok. - znów będziesz zdolny do kochania. Możesz zatrzymać Emily we wspomnieniach, a jednocześnie możesz kochać kogoś innego, możesz ułożyć swoje życie od nowa… - Jej głos zaczął się łamać, a po uwypuklonych od uśmiechu policzkach spłynęły łzy. Patric patrzył na nią jak zaczarowany. Kiedy mówiła miał wrażenie jakby każde jej słowo docierało do niego ze zdwojoną siłą, ponieważ Mickey mówiła prawdę. Tylko ona znała sposób na jego rozterki, problem był w tym, aby wprowadzić go w życie. - Dokładnie tak jak ja pozbyłam się Camerona. - dokończyła i już kompletnie zalała się łzami. Nie mogła już wykrztusić z siebie słowa chociaż chciała natomiast Patric widząc ją w tak opłakanym stanie nie pytał już o nic. Wiedział kim jest Cameron. Członkiem plutonu do, którego należała kiedyś Mickey, człowiekiem, którego kochała i jednym z wielu ludzi o, których śmierć oskarżono właśnie młodą Brosę. 
Jego dłonie zadrżały kiedy wyrwał je z uścisku jej dłoni. Uczynił to tak delikatnie i szybko, że Mickey nawet tego nie zauważyła. Wierzchem dłoni otarła łzy, nie zdążyła nawet oderwać dłoni od policzka kiedy poczuła przy sobie znajome ciepło. Patric objął ją ramionami i przycisnął do siebie pozwalając jej wypłakać się w jego koszulę. 
Chciał w ten sposób spłacić dług jaki zaciągnął wobec dziewczyny w ciągu ostatnich minut i pokazać jej, że tylko dzięki niej może w końcu pożegnać Emily.

~*~

Tak możecie mnie zabić, ale co poradzę w święta nie miałam czasu pisać, w ogóle! A po świętach? Sprzątaj po gościach -,- Dobra tak czy tak macie za sobą 13 rozdział, który mam nadzieję wam się podobał, a co do muzyki ... jestem wielką fanką mass effect, a przy tej piosence zdarza mi się płakać, być może dlatego ją tu wpakowałam :) Popłaczemy razem :D Ah i szczęśliwego nowego roku! Spóźnione ale zawsze :D

____________

CDN