piątek, 30 listopada 2012

|9|


|9|

         Mickey wpatrzyła się w kubek wypełniony kawą, aby przypadkiem nie zasnąć. Oparła twarz na dłoni i upiła łyk kawy. Swoim sennym spojrzeniem śledziła sylwetkę mężczyzny, który roztrzepany krzątał się po całym pomieszczeniu. Ustawiał co raz to nowe rzeczy na blacie stołu. Były to głównie talerze wypełnione jedzeniem ; dżemy, szynka, bułki, masło, ser i warzywa. W uszach Mickey rozbrzmiewało skwierczenie patelni na, której właśnie ścinała się pachnąca jajecznica z boczkiem. Dziewczyna zamrugała kilka razy próbując się rozbudzić. Dodatkowo przeciągnęła się i ziewnęła powodując delikatny uśmiech na nieogolonej twarzy Patrica. Przenosząc na niego wzrok Mickey musiała przyznać, że zarost dodawał mu nieco męskości, a w przypadku młodo wyglądającego Patrica to było mu naprawdę potrzebne.
- Wyglądasz jak małolat tatuśku. - zauważyła Mickey próbując się jakoś rozbudzić. Patric zdjął patelnię z gazu podał jajecznicę po równo na trzech talerzach. Skąd wiedział, że Mickey wparuje mu koło siódmej do domu? To było proste bo koło siódmej robiła się głodna. Posłał brunetce groźne spojrzenie i w chwili obecnej nie umiejąc znaleźć sensownej riposty postanowił ją po prostu zbyć. 
- Może byś poszła spać małolato? - zapytał sarkastycznie wykorzystując dużą różnicę wieku jaka dzieliła jego i Mickey. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko po czym jej ręka ześlizgnęła się z jej policzka, a dziewczyna wygodnie ułożyła się drewnianym blacie stołu i schowała twarz we włosach. 
- Nie chcę mi się - burknęła sennym głosem, a Patric odparł chichotem. 
- Właśnie widzę. - powiedział, kiedy zaczął iść wzdłuż korytarza zapewne po to by obudzić siostrę. Po drodze zgodnie ze zwyczajem jaki wyrobił sobie podczas tego tygodnia zmierzwił jej brązowe włosy po czym udał się w głąb domu. Mickey podniosła głowę nieprzytomnym wzrokiem spoglądając na szybę. 
        Szkło pokrywały kryształowe smugi deszczu, który padał nieprzerwanie od kwadransa.  Patrzyła jak kolejne krople uderzają do szybę. Wzięła kubek gorącej kawy i uniosła go do ust, upiła kilka łyków w nadziei, że to ją rozbudzi. Przeliczyła się. Miała co prawda nieco więcej energii niż chwilę temu, ale nadal łóżko Patrica znajdujące się za ścianą było cholernie kuszącą propozycją.
- Nie chcę mi się! - wrzasnęła Deene na pół domu sprawiając, że Mickey podskoczyła na krześle. 
- No już zakładaj mundurek, jedz śniadanie, bierz parasolkę i do szkoły. - powiedział spokojnie Patric zapewnie pchając siostrę w stronę łazienki. Mickey uśmiechnęła się słysząc to. Dla Deene musiało to być niezłe przeżycie. Dwa lata radziła sobie bez szkoły, a tu nagle znów musiała tam tkwić, jednak to chyba o wiele lepsze niż ciągłe zabijanie zombie i uciekanie przed nimi. W końcu Patric zaciągnął ubraną w mundurek Dee do kuchni i posadził ją na krześle naprzeciwko Mickey. Brunetki uśmiechnęły się do siebie, a młodsza natychmiast ożywiła się na widok łowczyni. 
- Ej Mickey jak się czuje Ace? - zapytała dziewczynka z wilczym apetytem wcinając jajecznicę przyrządzoną przez jej brata. Mickey uniosła głowę znad talerza. 
- Śpi- odparła krótko zaspanym głosem. - Wróciła nieco poobijana i miała mocno szarpnięte nerwy, ale już wszystko w porządku. - Mickey uśmiechnęła się blado, a Dee wydała z siebie pełne ulgi westchnienie. 
- To dobrze już zaczynałam się martwić - powiedziała dziewczynka i odwzajemniła uśmiech Mickey. 
- Nie mów mi, że te wszystkie siniaki to przez zombie wyglądało mi to bardziej na pobicie. - powiedział Patric szybko wcinając swoją porcję jajecznicy. Widział jak wygląda Ace i swoim policyjnym okiem stwierdził, że tych ran z pewnością nie zadały jej zombie. Dwa sińce na obu jej policzkach, rozcięcie na wardze i rozległy guz na tyle jej czaszki były dowodami bójki. 
- Mówiła, że odkupicielka znalazła dom w, którym się ukrywała razem z jakimś małżeństwem, zabiła tę dwójkę i wdała się w walkę z Ace. - streściła
- Puściła ją? - zapytał Patric kątem okaz spoglądając jak jego siostra w pośpiechu wcina swoje śniadanie. Zapewne dopiero teraz zorientowała się, że jeżeli się nie pospieszy z pewnością się spóźni. 
- Nie…- odparła Mickey nie dokańczając. Urwała wypowiedz w połowie zdania zdała sobie bowiem sprawę, że odpowiedz nasuwała się sama. W tym czasie Deene dojadła swoje śniadanie zapiła wszystko herbatą i pospiesznie wybiegła z domu z krzykiem. 
- Miłego dnia! - Patric cały czas chichotał, dokładnie od momentu, w którym jego siostra zaczęła na siłę wpychać sobie ostatni kawałek bułki do ust po czym z nadmiaru jedzenia w ustach nie mogła niczego przeżuć. Mickey zawtórowała mu, a oboje całkowicie zapomnieli o sprawie z Ace, o tym, że zabiła człowieka. W końcu jednak musieli się uspokoić i między nimi zapanowała cisza przerywana jedynie przez szum wiatru za oknem. 
- Kiedy masz swój pierwszy trening? - zapytała Mickey ponownie opierając głowę na dłoni. Ziewnęła przeciągle. Kilka sekund temu jej zawalony gruzem umysł przypomniał sobie, że Patric podobnie jak ona ma zostać łowcą. 
- Jutro, o ile pogoda będzie sprzyjać. - powiedział patrząc na zawieruchę za oknem i nagle poczuł się winny, że nie odwiózł siostry do szkoły chociaż to był tylko kawałek.
- Jeśli będzie to przyjdę się z ciebie ponabijać. - powiedziała Mickey sarkastycznym głosem i uśmiechnęła się cyniczne, a Patric tylko przedrzeźnił mimikę dziewczyny.
- Bardzo śmieszne, jeżeli przyjdziesz to co powiesz na mały sparing? 
- Bardzo chętnie skopię ci tyłek Patric! - powiedziała wesołym ale nadal zaspanym głosem. I tak właśnie zaczęła się ich niemal zwyczajowa kłótnia. Byli jak ogień i woda, a ich przepychanek, które oni nazywali okazywaniem sympatii nikt jeszcze nie próbował rozdzielić. 
- Mów co chcesz Brosa, ale twoja mina kiedy cię pokonam będzie bezcenna! 
- Jeszcze się przekonamy nie zapominaj, że byłam w wojsku. 
- Uczyłem się boksu kiedy ty biegałaś za lalkami!
- Jesteś tylko cztery lata starszy wielkie mi halo!- Mickey udała naburmuszoną minę i odwróciła głowę w bok. Patric uśmiechnął się i ze stoickim spokojem opadł na krzesło uśmiechając się pod nosem. 
- 4 czy 10 lat ważne, że jestem starszy, mała- burknął i podniósł gazetę. Zaczął czytać pierwszy lepszy artykuł. Mickey położyła się na blacie stołu i uniosła głowę zmuszając się aby spojrzeć na Patrica. Z tej perspektywy wyglądał jak ojciec. Z kilkudniowym zarostem na twarzy i wzrokiem spuszczonym na tekst gazety niemal przypominał jej własnego ojca. Jakby na to nie patrzeć gdyby nie apokalipsa Patric byłby ojcem. I była przekonana, że byłby wspaniałym ojcem.
      Wsłuchała się w stukot deszczu wirującego za oknem, a po chwili przed jej oczami zaczęło robić się co raz ciemniej. Jej myśli odpłynęły daleko, a sama Mickey zapadła w głęboki sen. Po kilku minutach słyszał głęboki oddech Mickey, który wybił się ponad inne dźwięki. Odłożył gazetę na blat i spojrzał na śpiącą dziewczynę. Pomrukiwała cicho co chwilę i próbowała się ułożyć na drewnianym blacie. Na ten widok Patric westchnął, po czym delikatnie uśmiechnął się. Wstał i szturchnął dziewczynę w ramię jednak to nic nie dało. Mickey spała kamiennym snem i był pewny, że tego lenia nic nie będzie w stanie zbudzić. 
- Jeny ile z tobą problemów- westchnął przeciągle kiedy wsunął jedną dłoń pod jej kolana, a drugą podtrzymał jej plecy, aby sprawnie wziąć dziewczynę w ramiona. Zgodnie z jego przypuszczeniami Mickey tylko mruknęła coś przez sen i ułożyła głowę na klatce piersiowej Patrica. Mężczyzna uśmiechnął się i skierował w kierunku sypialni. Otworzył drzwi delikatnym kopniakiem i ułożył brunetkę na podwójnym łóżku po czym przykrył ją delikatnie kołdrą. Czując ciepło pierzyny dziewczyna uśmiechnęła się przez sen, a Patric mimowolnie odwzajemnił uśmiech. W jego umyśle niczym film przewinęły się wspomnienia, a każde z nich powodowało ukłucie w sercu. 
- Powiedz mi tylko dlaczego musicie być takie podobne?

     Kiedy Ace otworzyła oczy jedynym co czuła był koszmarny ból w tyle jej czaszki. Dziewczyna syknęła cicho i podniosła się na łokciach próbując rozpoznać pomieszczenie w, którym się znajdowała. Ściany były pomalowane na przyjemny błękitny kolor, a meble były w kolorze śniegu. Ace leżała na podwójnym łóżku, które stało po środku średniej wielkości pokoju. Po jej dwóch stronach stały szafki nocne, a naprzeciwko stała mała komoda z szafką nocną na, której stał wazon pełen gałązek bzu i jej Cyber-siatka w pełni swojego użytku. Mickey musiała ją naprawić kiedy Ace spała, a ile tak właściwie spała? Tego nie wiedziała. Przeniosła wzrok na ścianę nad łóżkiem. To na niej dziewczyny powiesiły wszystkie zdjęcia do tej pory stawiane na niewielkiej komodzie w Chicago. Była tam jej rodzina, jej przyjaciele ze szkoły, Maroon, a po środku tego wszystkiego Mickey, Mia i Ace stojące obok siebie i uśmiechające się w stronę aparatu. Ace uśmiechnęła się na ten widok. 
     Wyskoczyła z łóżka stając na równe nogi. Spojrzała przez okno i wiedziała, zbliżało się południe, a bezpieczne miasto tętniło życiem. Weszła do małej łazienki, a widok, który zastała w lustrze przeraził ją nie na żarty. Na jej policzkach widniały dwa spore sińce, a wokół jej głowy owinięty był bandaż W dodatku kiedy podniosła dłoń zauważyła, ze ktoś zmienił także bandaż na jej przedramieniu. Westchnęła przeciągle nachyliła się nad umywalką i ciepłą wodą przemyła twarz. W jej umyśle rozbrzmiały słowa odkupicielki. Zaczęła je analizować jedno po drugim. Za każdym razem gdy je powtarzała były coraz mniej zagmatwane, a z czasem wszystko zaczęło tworzyć logiczną całość. Słowa odkupicielki stały się dla niej całkowicie zrozumiałe. Jej reakcja kiedy przyjrzała się Ace i chwyciła za jej szalik, jej słowa dosłownie kilka chwil przed śmiercią, sprawiły, że w umyśle Ace nadzieja, która przez ostatnie lata ledwie się żarzyła teraz wybuchła nieskończonym płomieniem, który zmienił się w pożar.  
      Sprawdziła czy pod prysznicem była ciepła woda, a kiedy stwierdziła, że jej nie brakuje wskoczyła pod niego zmywając z siebie wszystkie smutki z ostatnich dni. Każde złe uczucie jakie nagromadziło się w niej w ostatnim czasie po prostu wyparowało i spłynęło z niej wraz z wodą. Czuła jak jej umysł uwalnia się od negatywnych emocji, od zdarzeń w domu Kinweyów. W jej głowie pozostały jednak słowa odkupicielki. Kiedy nabrały sensu Ace bezustannie o nich myślała. Wyszła spod prysznica opatuliła się jednym ręcznikiem, a drugim związała włosy w turban. Spojrzała na przeciwległą ścianę. To na niej wisiał jej nowy mundur. Był prawie identyczny jak ten stary, czarny z białymi pasami obramowującymi mundur, na ramionach widniało coś na kształt metalowych płytek, które zaginały się do środka nieco poszerzając ramiona, a we wgłębieniach widniało logo łowców. ( szczerze? Nie wiem jak to opisać, dlatego że wzorowałam się na stroju Ashley Williams w Mass Effect 3 i jeżeli nie możecie sobie tego wyobrazić po prostu zobaczcie jak wygląda strój Ash ;d) Wzięła strój w dłonie i od razu zauważyła, że materiał był inny niż poprzedni. To nie była nawet skóra, mógł być kuloodporny co było dziwne, bo przecież zombie nie potrafią strzelać. Ale odkupiciele tak… czyżby łowcy szykowali się na ewentualną wojnę z odkupicielami.? Jednak w tej chwili miała to gdzieś. Żywiła do odkupicieli głęboką urazę. Jednak wojna w obliczu apokalipsy nie była zbyt dobrym pomysłem. 
      Ace nałożyła biały podkoszulek, a na niego narzuciła mundur, następnie nałożyła ciemne spodnie i przeplotła szalik przez szyję. Odruchowo spojrzała w lustro i skrzywiła się na widok poobijanej twarzy, postać w szklanej tafli powtórzyła jej ruch, doprawdy wyglądała jak śliwka. Wyszła z łazienki kierując się w stronę wyjścia z pokoju. Okazało się, że dom był całkiem spory. Widziała go przecież po raz pierwszy. Od razu po jej przyjeździe pojechały do szpitala, żeby sprawdzić czy Ace nie stało się nic poważnego, a tam wycieńczona rudowłosa po prostu zasnęła. Piętro na którym się znalazła liczyło sobie trzy sypialnie i sporej wielkości taras. Zaciekawiona Ace otworzyła drzwi do pokoju obok i od razu wiedziała, że najeżał do Mickey. Ściany były pomalowane na krwistą czerwień. Po środku pokoju stało niepościelone podwójne łóżko naprzeciw sporej wielkości otwarta szafa, która tylko w 1/3 wypełniona była ubraniami. Reszta to były jakieś metalowe części, zapalniki i broń, czyli wszystko co brązowowłosej było potrzebne do szczęścia. Koło okna stał metalowy podświetlany stół na, którym leżało dużo części zapalników, komplet kluczy, lutownica i więcej rzeczy na, których Ace kompletnie się nie znała. Zamknęła drzwi i zajrzała do kolejnego pokoju. Pokój Mii był oczywiście schludny i uporządkowany. Z boku stało łóżko z białą pościelą, a obok biała komoda. Ściany były pomalowane na przyjemny kremowy kolor. Po drugiej stronie stała biblioteczka z książkami i kilka roślin, które Mia naprawdę lubiła. Ace zamknęła drzwi i zbiegła schodami na dół. 
       Salon był połączony z kuchnią, a oddzielony jedynie dużym białym stołem. Cała kuchnia była wykonana z czarno-białych płyt. Blaty były czyste i schludne to był znak, że Mickey nie jadła tutaj śniadania. Salon znajdował się tuż obok. Rozstawione w nim były dwie kanapy koloru mlecznej czekolady, stolik do kawy, a po środku rozścielony był duży puchowy dywan. W drugą ścianę wbudowana była metalowa szafa. Zbrojownia. Już na wejściu do kuchni siedząca przy stole Mia zlustrowała ją zatroskanymi szarymi oczyma. Już miała wstać zostawiając swoje śniadanie w postaci kubka latte i zbożowych ciastek na stole. Ace jednak powstrzymała ją gestem ręki. Już i tak, aż nadto czuła ruch każdego mięśnia  wolała nie nasilać bólu uściskiem Mii. 
- Wszystko w porządku? - Zapytała z wyraźną troską w głosie. Ace uśmiechnęła się blado po czym usiadła naprzeciwko Mii i zgarnęła jedno z ciastek z jej talerza. 
- Jestem trochę obolała, ale wszystko jest w porządku. - powiedziała. 
- To dobrze, bo ojciec chce, żebyśmy były jego prywatną eskortą. - powiedziała, a Ace lekko uniosła brwi. 
- Przywódca nie za często się gdzieś wybiera. - zauważyła
- To prawda jednak tym razem to coś poważnego. Chcą przeprowadzić wymianę informacji z przywódcą odkupicieli. Wiesz informacje o największych skupiskach stworzeń w zamian za kilka słów o lekarstwie. 
- Przywódcą? Myślałam, że na czele odkupicieli stoi kobieta.- Powiedziała Ace przypominając sobie słowa młodej odkupicielki, która padła jej ofiarą. Mia pokręciła głową.
- No coś ty? Przywódca odkupicieli to Antoni Lavoir, francuz. - wyjaśniła, a Ace wzruszyła ramionami najwyraźniej musiała się przesłyszeć.
- Mia gdzie jest Mickey? - zapytała kiedy nie dosłyszała nigdzie w domu brązowowłosej. 
- Pewnie męczy Patrica. - odparła krótko 
- Mia ja… - Ace wiedziała, że musi to powiedzieć. Wiedziała, że jeśli nie zwierzy się ze swoich podejrzeń to prędzej czy później wybuchnie. Wiedziała też, że Mia jest najodpowiedniejszą osobą. Ona nie zada zbędnych pytań ona po prostu zrozumie. - Ja myślę, że … - potrząsnęła głową po czym uniosła ją na wysokość oczu Mii. - Ja wiem, że Maroon żyje i jest odkupicielem. 
~*~
Wybaczcie mi ten poślizg, ale dostałam assassin's creed'a 3 i zmieniłam się w no-lifa czyli siedziałam chyba przez konsolą z pięć godzin ...cholera muszę to ograniczyć hahaha xd I taki właśnie mam zamiar jak już zasiadam to co najwyżej na dwie godziny tak nie więcej! :D Tak jeżeli czyta mnie Zu-chan to wiedz, że ciągle czytam jestem w dwudziestym! Jak skończę to dam ci znać obiecuję :3
___________

CDN

piątek, 23 listopada 2012

|8|


~Nie poddam się~

Tydzień później

Słońce górowało na pięknym bezchmurnym niebie. Pośród lasu roztaczała się pusta asfaltowa droga. Było cicho, tego dnia nawet zwierzęta nie hałasowały. Spokojnie spały w swoich norkach jedynie ptaki od czasu do czasu śpiewały swoje pieśni. Wśród tej sielankowej ciszy rozbrzmiał głośny ryk silnika. Niebieski ścigasz mknął po drodze, a za jego kierownicą siedziała chuda niepozorna kobitka. Pod czarnym kaskiem widniał delikatny niewidoczny uśmiech. Na swoich plecach wiozła obładowany plecak i tryskając humorem docisnęła manetkę. Cieszył ją powrót do domu Kinweyów dzisiaj przypadał bowiem dzień ich wyjazdu, a to co wiozła ze sobą było ostatnim pakunkiem. Z piskiem opon skręciła w boczną drogę jakby z daleka chciała oznajmić małżeństwu, że nadjeżdża. Miała wrażenie, że w ciągu tego tygodnia przywiązała się do Marka i Lorett. Tak jakby oni zastępowali jej rodziców, a ona im córkę. Takie właśnie relacje panowały między nimi. Byli zastępstwem, ale naprawdę znaczyli dużo dla Ace. Pomogli jej odbić się od dna kiedy myślała o najgorszym. Oczywiście nadal nie potrafiła zapomnieć o Maroonie jednak wspomnienia o nim coraz częściej zaczęły przywoływać na jej twarzy uśmiech.
Z piskiem opon zatrzymała się przy płocie i zapukała aby Mark otworzył jej bramę. Coś wydawało jej się nie tak. Coś zdecydowanie tutaj nie grało. Było za cicho. Jakiś czas temu kiedy wyjeżdżała, krzyki Lorett o tym co powinien zabrać Mark słychać było na kilometr. Ta cisza byłaby normalna gdyby nie fakt, że Lorett i Mark byli w takim stanie od świtu. To było niemożliwe aby ucichli w niecałe pół godziny. Aceleve postawiła motor na stopce i jako, że Mark nie otwierał postanowiła jakoś wedrzeć się do środka.

- To są wasze nowe mundury.- powiedziała dowódczyni bezpiecznego miasta dając im do ręki skórzane kombinezony. Mia dostała czarną kurtkę zapinaną na suwak aż pod samą szyję. Na ramionach doczepione były metalowe płytki z odstającymi na rogu ochraniaczami. Zarówno na płytkach jak i na piersi widniało logo Hunterów. Mia dotknęła go znała go na pamięć był to niemal znak jej dzieciństwa. Biały luk z naciągniętą na cięciwę strzałą. Ten znak był logiem łowców i idealnie pasował zarówno do organizacji jak i do jej nazwiska.
- Ojciec to wymyślił? - zapytała Mia patrząc na kamizelkę z logiem i ochraniaczami na ramiona Mickey. Następnie przeniosła wzrok na dowódczynię, która popatrzyła na nią spod oprawek czarnych okularów. Sama nosiła podobny mundur zwykle szczycąc się jego formalną formą. W obecności Mii była jednak mniej dumna. Wiedziała bowiem, że znajduje się w obecności prawdopodobnie swojego przyszłego dowódcy.
- Dokładnie panno Hunt. Ojciec panienki uznał, że łowcy powinni mieć coś na kształt mundurów, aby stać się rozpoznanymi. - powiedziała dowódczyni z wyraźnym szacunkiem względem osoby szarookiej. Czarnowłosa spojrzała na mundury - jej i Mickey, która stała u jej boku z nietęgą miną.
- Dlaczego ojciec nic mi nie powiedział? - zapytała Mia znów przenosząc stanowczy wzrok na dowódczynię.
- W takim razie rozumiem, że nie powiedział ci też o tym, że ty i panna Brosa pełnicie warty w bezpiecznym mieście? - zapytała dowódczyni już bardziej odważnym tonem. Mia uniosła brew. Co to niby miało znaczyć? Czy ona właśnie powiedziała jej, że nie może uczestniczyć w poszukiwaniach Ace?! Czy to babsko prosiło się o kulkę w łeb? To było bowiem jedyne co przychodziło teraz Mii do głowy.
- Mówi pani, że nie możemy uczestniczyć w poszukiwaniach Ace? - zapytała Mickey jej ton był grzeczny, ale Mia wyczuwała jego chwiejność. Najwyraźniej brunetka też marzyła o wyciągnięciu broni. Dowódczyni zarzuciła swoje kremowe włosy do tyłu i zahuśtała się na krześle.
- Wybraliśmy do tego przeszkolone jednostki, nie powinniście się w to mieszać. Nie jesteście odpowiednie do takich zadań. - powiedziała i popuściła wodzę. Jej ton stał się naprawdę władczy co sprawiło, że Mia zacisnęła pięści ze złości. - Lepiej dla was będzie jeżeli zostaniecie tutaj nie powinniście się… - nie dokończyła. Mia uderzyła pięścią w biurko. Cios był tak mocny, że kubek Expresso wywrócił się i rozlał po wszystkich papierach blacie i wykładzinie.
- Nie tym tonem! - warknęła Mia obnażając swoje idealnie białe zęby. Dowódczyni dosłownie wbiła się w krzesło widząc, że wyprowadziła czarnowłosą z równowagi. W normalnych okolicznościach i gdyby nie stała właśnie przed córką dowódcy skarciłaby ją za takie zachowanie i Mia musiałaby pełnić nocne warty przez miesiąc. Wiedziała jednak, że musi po prostu poczekać, aż dziewczyna się uspokoi. Mia opuściła drżącą dłoń po czym chwyciła Mickey za rękę i pociągnęła w stronę drzwi. Na koniec rzuciła jeszcze dowódczyni mordercze spojrzenie i trzasnęła drewnianymi przeszklonymi drzwiami. Kiedy stanęły w pustym holu Mia po prostu stanęła. Zacisnęła pięści, a złość powoli przerodziła się w smutek. Mia ukryła twarz w dłoniach, a Mickey zawahała się wyciągając dłoń w kierunku ramienia przyjaciółki. Mickey wciąż miała nadzieję, wiedziała jak silna jest Ace wiedziała, że to iż jej Cyber-siatka zniknęła z radaru nie oznaczało jeszcze, że dziewczyna nie żyje. Mickey prawie co dwa miesiące naprawiała zniszczoną siatkę Ace. Mogła ją po prostu uszkodzić. Jednak to nie wyjaśniało jej ponad tygodniowej nieobecności. I to tak, że martwiło Mickey, jednak ta nie pozwala sobie na tak gwałtowne uwolnienie emocji.
- Szlag by to! - wrzasnęła Mia i rzuciła swój mundur na podłogę, tym razem dziewczyna nie umiała powstrzymać łez. Upadła na kolana, a Mickey wraz z nią. Oparła się o jej plecy cały czas trzymając lewą dłoń na ramieniu przyjaciółki.
- Też chcę, żeby już wróciła… Tęsknie za nią. - powiedziała brunetka cichutko. Na jej słowa Mia powstrzymała szloch i zaczęła się wsłuchiwać w ciszę jaka panowała na korytarzu. Tyle uczuć mieszało się w niej teraz jednak żadne z nich nie było pozytywne sam gniew i rozpacz po utracie bliskiej osoby. Mickey mocniej pociągnęła czarnowłosą za ramię tym samym zmuszając ją do obrócenia się. Mia spojrzała w zaszklone oczy Mickey.
- Musimy być silne. Dla niej…

Ace z impetem przeskoczyła przez płot i poprawiła pas od karabinu. Miała rację. Coś tu nie grało. Było kompletnie pusto. Samochód Kinweyów stał przed stacją obładowany rzeczami, ale samego małżeństwa nie było ani widać ani słychać. Ace przełknęła ślinę, a na jej czole zaczęły tworzyć się strużki potu. Czuła na końcu języka metaliczny smak, jak zawsze kiedy miała przeczucie, że zdarzy się coś złego. Coś sprawiło, że jej żołądek ścisnął się. Jej kroki i ruchy stały się ostrożniejsze. Podczas dwóch lat bycia Hunterką Ace nauczyła się jednego - jeżeli masz złe przeczucia lepiej dmuchać na zimne niż dać domniemanemu wrogi szansę na odstrzelenie ci łba. Wolnym krokiem  podeszła więc do samochodu i ostrożnie przesunęła się do jego krawędzi. Wzięła głęboki oddech i przylgnęła do karoserii samochodu po czym wychyliła się zza bagażnika. Widok, który zastała przeraził ją. Od kolumn podtrzymujących dach stacji aż do środka domu Kinweyów ciągnęła się spora kałuża krwi. Wyglądało to co najmniej jakby ktoś ciągnął ciało i to było chyba jedyne wyjaśnienie tego wszystkiego. Oddech Ace przyśpieszył, a serce zaczęło walić jak młotem. Do oczu dziewczyny napłynęły łzy. Była pewna, że nie był to zombie, wiedziała też, że ciało musiało należeć do Kinweya i przez to dłonie Ace zadrżały. Nie łudziła się już, że oboje są cali i zdrowi, wiedziała też że nie była to sprawka zombie. Musiał tu być ktoś inny, żyjący człowiek z krwi i kości. Do mózgu Ace napłynęła spora dawka adrenaliny, która w mgnieniu oka opanowała jej ciało. Ace musiała zapomnieć o stracie dwóch osób, którzy zastępowali jej rodziców. Chciała jakoś to przeboleć, ale musiała to zrobić później, teraz kiedy była w obliczu zagrożenia nie mogła pozwolić sobie na łzy. Wyciągnęła więc desert Eagle z kabury i zacisnęła palce na rękojeści. Szybko przemieściła się zza samochodu i oparła się o kolumnę kiedy jednak nikt nie wynurzył się z domu Ace postanowiła przemieścić się dalej ze spuszczoną w dół lufą pistoletu. Chwilę później Ace stała w drzwiach domu Kinweyów i dopiero teraz usłyszała jakieś konkretne odgłosy. Głośny szelest papierów roznosił się wśród głuchych ścian domu. Ace wzięła głęboki oddech za tą ścianą gdzieś w salonie Kinweyów stał prawdopodobny oprawca małżeństwa. I ten ktoś zginie z jej ręki gdy tylko znajdzie wyjaśnienie tego wszystkiego. Rudowłosa mocniej zacisnęła palce na lufie pistoletu. Szybkim ruchem wyłoniła się zza ściany i skierowała lufę pistoletu w kierunku odgłosu. Po raz kolejny to co tam zastała było widokiem, którego Ace jednak wolała sobie oszczędzić. Na podłodze w salonie leżał Mark, to od jego ciała ciągnęła się smuga krwi. Ace na całe szczęście nie widziała jego twarzy przysłaniało go ciało Lorett ułożone na ciele Marka. Mulatka była skąpana we krwi męża, a przez środek jej czaszki przechodziła sporej wielkości dziura po strzale. Była tak duża, że Ace wiedziała iż była to po prostu egzekucja. Oprawca przyłożył lufę do głowy Lorett i wystrzelił. Tak po prostu. Ace potrząsnęła głową. Od tego widoku dostawała zawrotów głowy i mdłości. Czuła się dokładnie tak samo jak dwa lata temu, kiedy wbiegła do domu w pierwszą noc apokalipsy szukając pomocy, a znalazła jedynie dwa martwe trupy poddane brutalnej egzekucji. Dokładnie tak jak wtedy i teraz Ace nie miała czasu na użalanie się nad sobą. Zamiast tego postanowiła dać upust swojej złości.
Po środku pokoju pośród krwi i porozrzucanych papierów stała oprawczyni. Wysoka kobieta mniej więcej w wieku Ace ubrana od góry do dołu w czerń. Ciemne rurki, czarne kozaki i czarna skórzana kurtka, z białym wszechwidzącym okiem- symbolem odkupicieli. To miało oznaczać iż zostali oni zesłani przez Boga, takie bajeczki dla naiwnych dzieci. Dziewczyna była blada co gryzło się z niezwykle różowym kolorem jej ust które teraz lekko otworzyły się na widok uzbrojonej Aceleve, która niepostrzeżenie wparowała do pokoju. Włosy odkupicielki były w kolorze śniegu i związane w luźny warkocz obijały się o jej plecy. Niemal milisekundę później dziewczyna upuściła wszystkie papiery jakie trzymała w dłoniach i machinalnym ruchem chwyciła za broń. Teraz obie mierzyły w swoje głowy jednocześnie nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Co do cholery robią tu odkupiciele? I dlaczego zabiłaś tych ludzi?! W czym do cholery oni ci przeszkodzili?!! - Ace była wściekła. Właśnie straciła dwie ważne dla niej osoby w dodatku nie wiedząc dlaczego. Mniejsza o powód. Właśnie widziała jak odkupicielka zabiła dwie niewinne osoby zamiast ich chronić to wystarczyłoby jej aby wszcząć wojnę między odkupicielami, a łowcami. Jednak nie chciała tego wolała zabić tą nędzną sukę własnymi rękoma. Odkupicielka zachowała spokój nadal trzymając luźno rękojeść pistoletu.
- To sprawa odkupicieli dziewczynko.
- Sprawa, która naruszyła zasady pokoju między odkupicielami, a łowcami suko. - W tym momencie Ace straciła kontrolę nad swoim ciętym językiem, ale wcale tego nie żałowała. Swoimi słowami wzbudziła w odkupicielce coś na kształt wahania. Zdała sobie, że właśnie stanęła twarzą w twarz z wrogiem organizacji, zdała sobie sprawę, że było to spotkanie z łowczynią. Łowczynią, która była przynajmniej tak dobrze wyszkolona jak ona.
- Nic nie rozumiesz zresztą jak wy wszyscy. - powiedziała białowłosa i nieznacznie przesunęła się w bok, tym samym zmniejszając między nimi dystans.
- Co mam niby zrozumieć? - zapytała ironicznym tonem. - Rozumiem, że nie wtrącacie się w sprawy ochrony ludzi, ale zabijanie ich to już przesada! - Krzyknęła dziewczyna. Białowłosa nie spuszczała z niej wzroku, a jej twarz pozostała kamienna.
- Jesteście na tyle ślepi, że tego nie widzicie? - Mina białowłosej zmieniła się nieznacznie. Teraz wyrażała coś na kształt bezgłośnego ironicznego śmiechu. Widząc, że Ace patrzy na nią lekko zdziwionym wzrokiem postanowiła, że wyjaśni to rudowłosej, ale dla dziewczyny jej słowa nadal brzmiały zagadkowo.
- Apokalipsa jest nam potrzebna, bez niej nic by z nas nie zostało. Ona chroni nas przed zagładą. - Aceleve próbowała rozszyfrować słowa odkupicielki jednak nadal brzmiały one śmiesznie. Jak wybicie tak dużej liczby ludzi i skierowanie jej przeciwko tym jeszcze żywym miało w ogóle pomóc? To jeszcze bardziej pogarszało sytuację ziemi. Populacja ludzi w ciągu jednej nocy skurczyła się z 7 miliardów do zaledwie 700 milionów, odliczając od tego grubo ponad kilka milionów ludzi wybitych przez zombie w ciągu ostatnich dwóch lat na całym świecie. Jak tak drastyczna zmiana miała wywołać jaki kol wiek pożytek? Nie wyobrażała sobie kolejnych kilkudziesięciu czy setek tysięcy lat bez lekarstwa. Populacja ludzi żyjąc w bezpiecznych miastach w końcu nie wytrzymałaby, a to doprowadziłoby do końca.
- Dobre sobie - rzuciła Ace, to był jedyny komentarz jaki teraz nasuwał się jej na usta. - Wy odkupiciele jesteście dosłownie jak zombie. Bezduszne sępy żerujące na padlinie. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że w obliczu takiej katastrofy ktoś może okazać się tak bezduszny jak wy! - warknęła dziewczyna, a odkupicielka zareagowała cichym chichotem.
- Łatwo jest tak mówić kiedy nic się nie wie. - Kolejne tajemnicze słowa wypłynęły z ust odkupicielki.
- To może mnie oświecisz? - zapytała Ace kiedy jakiś płomyk ciekawości zapłonął pośród pożaru wściekłości jaka buzowała w dziewczynie. Jeżeli tajemnica jaką skrywali odkupiciele mogła się okazać tak ważna jak twierdziła białowłosa być może udałoby się wybaczyć organizacji. Jednakże nadal pozostawało morderstwo, którego dopuściła się białowłosa czego Ace nie miała zamiaru puścić jej płazem.
- A jaki miałoby to sens? Zaraz i tak zginiesz, jej plany zawsze się powodzą, a ty w tym nie przeszkodzisz.
- Jeszcze się przekonamy.
Obie jak na znak opuściły broń i rzuciły ją na podłogę. Wiedziały że krążenie wokół siebie z uniesionymi lufami nie miało najmniejszego sensu. Musiały to załatwić starym sposobem. Rzuciły się sobie do gardeł. Ace pierwsza zadała cios pragnąc przywitać białowłosą mocnym kopniakiem wymierzonym prosto w twarz. Odkupicielka jednak pochyliła się i natychmiast wstała mierząc pięścią w lewy policzek Ace. Dziewczyna jednak była niemniej zdolna niż odkupicielka. Zablokowała cios dziewczyny przedramieniem konkretniej zmieniła kierunek ciosu uderzając w jej nadgarstek. Tym samym dziewczyna pozostała kompletnie odsłonięta. Ace wykorzystała to i posłała silnie uderzenie prosto w nos białowłosej. Dziewczyna zachwiała się, a z jej nozdrzy wypłynęła stróżka szkarłatnej krwi. Nie pozostała jednak dłużna. Gdy na chwilę po uderzeniu Ace opuściła gardę odkupicielka wymierzyła mocnego kopniaka w jej bok powodując, że Ace zachwiała się i uderzając o drewniane oparcie rzeźbionej sofy przekoziołkowała przez nią lądując plecami na ciemnym dywanie na, którym porozrzucane były naderwane porwane kartki. W locie Ace rozpoznała pismo Lorett. Identyczne jak na liście zakupów. Nie tracąc czasu spróbowała wstać jednak w tym samym czasie odkupicielka przygniotła ją swoim ciałem siadając okrakiem na brzuchu Ace. Pociągnęła ją za szalik i na chwilę zatrzymała na nim wzrok jakby coś jej przypominał. Kiedy delikatny szok minął zagryzła usta i mocniej pociągnęła za szalik Ace. Po tak mocnym uścisku, który niczym pętla na szubienicy zdusił tlen w gardle Ace dziewczyna poznała, że jej wściekłość nasiliła się. Odkupicielka zagryzła wargę, a jej oczy w jednym momencie zaszkliły się. Uderzyła Ace w twarz mocnym prawym sierpowym, później lewym i znów prawym. Następnie w porywie wściekłości upuściła szalik pozwalając, aby obolała i niezdolna do władania nad mięśniami karku głowa Ace z łomotem upadła na podłogę. Ace czuła jedynie nieustającą falę bólu nasilającą się z każdym uderzeniem białowłosej i nieustającą nawet na chwilę. Wiedziała, że musi zabić odkupicielkę i wrócić do bezpiecznego miasta póki miała na to szansę. Jednak plan mógł się nie udać. Jeszcze kilka takich uderzeń i odkupicielka mogła spokojnie doprowadzić do jej śmierci. Oczy Ace przykryła ledwo dostrzegalna mgiełka kiedy patrzyła na wściekłe i zapłakane oblicze odkupicielki. No właśnie ona płakała… Nie był to jednak litościwy płacz sugerujący Ace, że dziewczyna zrozumiała co zrobiła i zaraz ją puści. Wręcz przeciwnie jej łzy i wyraz twarzy sugerowały jej iż był to płacz wściekłości. Teraz była jeszcze bardziej zdeterminowana, aby zabić Ace. Jeszcze raz chwyciła za szalik rudowłosej tym razem wolniej, a jej ruchy były dłuższe. Gdy jej zapłakane ciemne oczy spotkały się z jasnymi oczyma Ace dziewczyna już miała zamiar znów opuścić łowczynię na podłogę. Ta jednak nie dała jej tej satysfakcji. Podniosła rękę i płynnym ruchem uderzyła łokciem o kość policzkową odkupicielki. Kobieta odleciała w bok i uderzyła o krawędź stolika na kawę. Bezwładnie opadła na ziemię przyćmiona falą bólu. Dla Ace to była szansa. Podniosła się ignorując przeszywający ją ból. Mocno chwyciła kołnierz płaszcza odkupicielki i pociągnęła ją w kierunku okna. Kiedy już znalazły się na krańcu pokoju przygwoździła ją do ściany sprawiając, że dziewczyna stęknęła z bólu. Zmusiła odkupicielkę do spojrzenia na siebie. Podniosła zamglone od bólu oczy na pokiereszowane oblicze Ace. Łowczyni wyciągnęła swój myśliwski nóż z pochwy przy kostce i przyłożyła ostrze do gardła białowłosej.
- Masz ostatnią szansę… powiedz mi po co cię tu przysłano! - warknęła łowczyni twardym tonem spodziewając się odpowiedzi lub milczenia z grobową miną. Odkupicielka jednak nie zrobiła żadnej z tych dwóch rzeczy. Zamiast tego uśmiechnęła się delikatnie jakby przed jej oczyma nie stała śmierć. W jej ciemnych oczach radośnie tańczyły promyki światła. Uniosła dłoń i wzięła jeden z rudych kosmyków włosów Ace. Zacisnęła na nim palce.
- Jesteś taka jaką cię opisywał… - powiedziała, a następnie szybko przeskoczyła do innego tematu. - Gdybyś była praworęczna wszystko potoczyłoby się inaczej, kto wie może nawet on pokochałby mnie…- urwała w pół zdania i opuściła kosmyk włosów Ace. Rudowłosa miała wrażenie, że odkupicielka mówi kompletnie bez sensu. Jakby bełkotała i pewnie gdyby nie złość jaka w niej panowała puściłaby białowłosą wolno, jednak nadal nie potrafiła jej wybaczyć tego co uczyniła. Zabiła dwie drogie jej osoby i za to musiała zapłacić własnym życiem… Szybkim ruchem ostrza przecięła gardło odkupicielki. Stało się to na tyle szybko, że wyraz jej twarzy nie zmienił się i pomimo bólu jaki zapewne odczuwała odeszła z błogim uśmiechem na ustach. Ace usiadła na ziemi nawet nie patrząc na ciało białowłosej. Oba policzki bolały ją niemiłosiernie, ale to nie ten ból sprawił, że po policzkach Ace spłynęły łzy. Straciła dwie ważne dla niej osoby i musiała odebrać komuś życie w dodatku tego samego dnia. To było za dużo, o wiele za dużo.

Promienie popołudniowego słońca prażyły niemiłosiernie powodując, że na jej twarzy pokrytej kurzem zagościły krople potu. Ace z boleścią popatrzyła na swoje dzieło. Trzy krzyże wbite w świeżo rozkopaną ziemię stały za domem Kinweyów pośród zielonych traw i rosnących wokół kwiatów. Dziewczyna oparła łokieć na łopacie, dzięki której wkopała ciała Kinweyów i odkupicielki głęboko w ziemię tak aby nawet zombie nie miały siły się tam dostać. Delikatnie zachwiała się i podtrzymała się swojego narzędzia. Była zmęczona i czuła się niezwykle brudna stwierdziła, że musi zostać tu jeszcze chociaż godzinę nie ważne było jak bardzo tego nie chciała. Upuściła więc łopatę, która z brzdękiem odbiła się od ziemi. Złożyła dłonie w modlitwie i odmówiła modlitwę. Najpierw “ojcze nasz” przypomniała sobie jak mama uczyła ją tej modlitwy. Klęczała trzymając dłonie Ace w swoich dłoniach i wolno mówiła modlitwę, a mała dziewczynka powtarzała za nią plącząc się bezustannie wywoływała śmiech matki. Ace miała ochotę znów się poryczeć, ale w ostatniej chwili zdusiła łzy w gardle.
Będę silna, obiecuję, że nigdy się nie poddam… Nigdy nie pomyślę o samobójstwie, a kiedy nadejdzie mój czas dołączę do was obiecuję. Obiecuję wam, że kiedyś jeszcze się z wami spotkam… Ja naprawdę was pokochałam, pokochałam ten dom pełen śmiechu i radości… Mam nadzieję, że już jesteście z Clare… Mam do was prośbę. Jeżeli gdzieś tam na górze spotkacie Maroona lub moich rodziców proszę powiedzcie im, żeby jeszcze trochę na mnie poczekali…

Mia przechodziła przez przejście nieopodal bramy. Mickey wolnym krokiem podążyła za nią podobnie jak Mia z papierowymi pakunkami w dłoniach. Kopnęła jeden z większych kamieni, a ten potoczył się kilka metrów po czym uderzył w krawężnik tym samym zatrzymując się. Obie miały dosyć siedzenia tutaj, ale wiedziały, że nikt nie wypuści ich poza bramy miasta bez pozwolenia głównodowodzącej. To potulne czekanie i spokój tego miasta doprowadzało przyjaciółki do czystego szału. Może to spokojne życie byłoby wspaniałe gdyby nie fakt, że jednej z nich brakowało. Nie odzywały się. Każda z nich pogrążona we własnych myślach i nagle Mickey odezwała się triumfalnie.
- Rozwalmy kawałek muru starczy nieco C-4 i gotowe! - Mia uśmiechnęła się blado widząc, że nawet w obliczu takich okoliczności jej przyjaciółka ciągle myślała o rozwalaniu rzeczy. Zachichotała, ale szybko odrzuciła propozycje.
- Odpada dziurę w murze natychmiast zastąpiło by pole kinetyczne, a tego nie wysadzisz. - zauważyła Mia, a Mickey zaklęła pod nosem.
- Przeklęte pola kinetyczne! Rzeczy są po to, żeby je wysadzać! Po co robić coś czego nie da się wysadzić?! - wrzasnęła tym samym na dobre poprawiając humor Mii. Dziewczyna wybuchła gromkim śmiechem, a po chwili opanowała się i znów obaliła wybuchowe teorie Mickey
- No nie wiem może dla ochrony? - zapytała retorycznie, a Mickey udała obrażoną minę.
- Mówię ci kiedyś opracuję bombę, która rozwali nawet te przeklęte tarcze kinetyczne! - powiedziała brunetka triumfalnie i dobitnie kiwnęła głową po czym uniosła ją z dumą.
- Dobrze tylko proszę nie rozwal nam domu. - przypomniała Mia, a Mickey uniosła dłoń jakby chciała coś powiedzieć jednak za nim jeszcze otworzyła usta Mia wyprzedziła ją.
- Ani innych domów.
- Ani lasu. - ton Mii robił się coraz bardziej monotonny
- Ani tym bardziej pól ćwiczebnych! - powiedziała Mia tym razem uniosła też dłoń jakby karciła Mickey, która w tym samym momencie udała naburmuszoną minę odwróciła głowę patrząc na chichoczącą przyjaciółkę kątem oka. Całą sielankową scenę przerwał odgłos otwieranych wrót. Mia skupiła na nich wzrok. Coś tutaj nie grało. Strażnicy mieli zakaz otwierania wrót po zachodzie słońca tym czasem z nieba już zniknęło słońce, a niebo powoli ciemniało. Na zewnątrz panował półmrok. Warkot silnika sprawił, że obie przyjaciółki upuściły torby wypełnione żywnością na asfalt i rzuciły się do biegu. Doskonale znały ten silnik, wiedziały do kogo należał. Zatrzymały się przed bramą. Kilka metrów od nich stał niebieski ścigasz a na nim drobna kobitka, która właśnie teraz zamieniała kilka słów ze strażnikami. Dobrze wiedziały, że to ona rozpoznały ją już z daleka. Jej drobną sylwetkę, jej karabin snajperski oraz cienki szalik, którym opatulała szyję. Mickey złapała Mię za dłoń zmuszając przyjaciółkę do spojrzenia na nią. Na ustach brunetki widniał uśmiech, który sprawił, że Mia mimowolnie zacisnęła uścisk na dłoni przyjaciółki. Dziewczyna przed nimi zdjęła kask ukazując znaną im twarz. Co prawda dziewczyna wyglądała na wycieńczoną, a jej twarz pokrywały dwa wielkie sińce w kolorze dojrzałych śliwek. Obie przyjaciółki podbiegły do Aceleve i opatuliły ją ramionami muskając jej obolałą twarz swoimi mokrymi policzkami zanim ta zdążyła się zorientować kto kieruje się w jej stronę. Kiedy jednak zobaczyła je obie, radość opanowała jej serce i po raz kolejny tego dnia Ace zaczęła płakać. Jednak po raz pierwszy tego dnia były to łzy radości.
~*~
Co tu dużo mówić to po prostu jednocześnie najdłuższy i najbardziej brutalny rozdział jaki napisałam i jestem z tego dumna! Wybaczcie sadysta się odezwał xd a pro po mojej sadystyczności sceny walk tak mi się spodobały, że będę dodawać ich jeszcze więcej od tak dla zabawy :D Rozdział dedykuję wszystkim, którzy to czytają i komentują. Dziękuję :*

_______

CDN

piątek, 16 listopada 2012

|7|


~Clare~

- Gdzie idziemy? - jej dziewczęcy głos rozniósł się dookoła. Maroon zakrywał oczy szesnastoletniej już wtedy Ace. Dziewczyna bardzo przypominała 21 letnią Ace, była jednak niższa i miała mniej kobiecą figurę. Nie miała tak, że białego szalika przewieszonego przez szyję. Maroon ubrany w czerwoną bluzę, biały T-shirt, zielone trampki i czarne spodnie do kolan pchał Ace przed siebie. Rudowłosa śmiała się i wyciągając dłonie przed siebie usiłowałowała coś wymacać. Jednak do tej pory nie natknęła się na nic. Nagle jej czerwone trampki natknęły się na schody i dziewczyna instynktownie podniosła nogę do góry. Zaśmiała się po raz kolejny. Nie widziała nic przez chustkę, która zasłaniała jej oczy. Dzięki temu niespodzianka, którą przygotował dla niej Maroon miała utrzymać tajemniczość. W końcu to były jej szesnaste urodziny i pomimo tego, że miał już dziewiętnaście lat to nadal nie chciał się przyznać do tego co czuł w stosunku do Ace. Myślał, że to magiczne miejsce, które znalazł i ta magiczna pora pomogą mu w końcu wyznać jej uczucia i z godnością przyjąć ewentualną odmowę. Aceleve była dla Maroona wszystkim. Przyjaciółką, opiekunem, jego szczęściem i uśmiechem. Była wszystkim co dobre w jego życiu. Nawet nie chciał myśleć o tym jak potoczyłoby się jego życie gdyby jej nie poznał. W pewnym momencie Maroon zatrzymał Ace przez delikatne szarpnięcie za jej ramiona.
- Jesteśmy już na miejscu? - zapytała w tym samym momencie.
- Za chwilę - odparł i przyrzucił ramię przez obojczyk Ace, pchnął drzwi, a rudowłosą uderzyła fala świeżego chłodnego powietrza. Usłyszała dźwięki samochodów, ale zagłuszył je mocno wiejący wiatr. Byli na zewnątrz. Tylko tyle mogła stwierdzić Ace. I pomimo tego, że był sierpień powietrze było dosyć chłodne i Ace ubrana w cienki podkoszulek zaczęła drżeć.
- Jeszcze tylko trochę. - powiedział i lekko pchnął ja do przodu.
- Ej to przestaje być śmieszne. - Powiedziała nadymając policzki i zakładając ręce na piersi, ale nadal nie przestawała iść.
- Zobaczysz, że będzie warto tyle łazić. - zaśmiał się brunet i pchnął Ace dalej. Dziewczyna usłyszała szum liści co przekonało ją, że musieli znajdować się w parku. Nawet nie wiedziała jak bardzo się myliła. Maroon zatrzymał się i wziął głęboki oddech jakby przygotowywał się do czegoś. Zdjął chustę z oczu dziewczyny. Przed Ace ukazał się zupełnie inny krajobraz niż ten, którego się spodziewała.
Byli na dachu jednego z najwyższych wieżowców w Waszyngtonie, a konkretnie na poziomie widokowym. Był to najpiękniejszy poziom  w całym budynku. Dosyć duży i rozciągał się wokół całego budynku. W wielu miejscach wśród metalu posadzona była trawa oraz kwiaty, nawet drzewa zapuszczały tutaj swe korzenie. Ace wstrzymała oddech gdy zobaczyła widok przed sobą. Waszyngton nocą wyglądał jak mozaika różnokolorowych świateł na tle kruczoczarnego nieba. Był po prostu piękny. Maroon ułożył koc na jednym z miejsc z trawą, a na niej postawił koszyk. Musiał to zrobić wcześniej, bo kiedy tu weszli koc był już rozłożony. Ace nadal zdumiona widokiem jaki miała przed sobą stała w bezruchu wpatrując się w dal. Widząc to Maroon uśmiechnął się i przytulił Ace od tyłu. Dziewczyna spłonęła rumieńcem.
- Wszystkiego najlepszego Aceleve!- powiedział pełnym rozradowania głosem. Ace tylko uśmiechnęła się i zacisnęła dłonie na jego przedramieniu. Nie odezwała się nawet słowem. Jej oczy cały czas błądziły po światłach, które delikatnie mrugały wśród ciemności nocy. Powietrze było świeże, a to jeszcze bardziej uspokajało rudowłosą. Dotyk Maroona rozpalał w niej żar. Dziwnie jej było nawet tak o tym myśleć. Jednak nawet najdrobniejszy dotyk Maroona sprawiał, że jej policzki automatycznie stawały się czerwone i miała wrażenie, że jej serce bije co najmniej 2 tysiące razy na sekundę. To dlatego, każdy przebywający z Ace i Maroonem wiedział, że Ace jest zakochana w chłopaku. Dziewczyna jednak nie umiała utrzymać tak ciepłych uczuć na wodzy po prostu nie potrafiła. Największą przeszkodą, dla której Ace powstrzymywała się od wyznania brunetowi swoich uczuć była różnica wieku między nią, a chłopakiem. Były to aż trzy lata.
Nagle Maroon wyrwał ją z zamyślenia podnosząc do góry i kładąc w ramionach. Dziewczyna zdziwiona spojrzała na Maroona. Uśmiechał się niosąc dziewczynę w kierunku koca.
- Co jest księżniczko? - z jego ust padło retoryczne pytanie.
- Księżniczko? Czuj się zaszczycony, że możesz nieść jej królewską mość. - odparła kąśliwie.
- Ależ oczywiście że jestem. - powiedział stawiając ją z powrotem na ziemi. Wyczuła, kiedy jej trampki opadły na czerwono-biały koc w kratę. Cały czas zadzierała głowę wpatrując się w oczy Maroona przenikliwym spojrzeniem. On za to był nieco zmieszany całą sytuacją. Wzrok Ace wywierał na nim presję, pomimo tego, że dziewczyna nic nie mówiła on nadal czuł, że wręcz zmuszała go do powiedzenia kilku naprawdę znaczących słów. Po chwili Maroon odwrócił wzrok tym samym krzyżując plany rudowłosej. Chłopak sięgnął do koszyka, a dziewczyna zrezygnowana opadła na koc. Znów spojrzała na miasto i westchnęła.
- No już, już księżniczko- uśmiechnął się i położył dłoń na ramieniu Ace jednak ta nadal udawała obrażoną. Brunet uśmiechnął się i pomachał czerwoną paczką cukierków. - Cukierka wasza królewska mość? - zapytał. Ace spojrzała na niego kątem oka.
Miała wrażenie, że nagle coś w niej pękło. Ta bariera powściągliwości, którą utrzymywała Ace nagle rozkruszyła się. Dziewczyna przyciągnęła Maroona do siebie sprawiając, że różnokolorowe cukierki rozsypały się dookoła jednak to ich nie obchodziło. Całowali się bez pamięci. Uczucia, które kumulowały się w nich tyle lat zostały nagle wypuszczone.

         Dłonie Ace zadrżały. Nagle jej mięśnie odmówiły posłuszeństwa i koszyk wraz z paczką poleciały na podłogę. Biała posadzka wypełniła się tęczowymi cukierkami. Ace załkała. Po jej policzkach pociekły łzy tłumiące jej oddech. Dziewczyna skuliła się i zakryła usta, aby nie wydobył się z nich pełen cierpienia jęk. Zacisnęła powieki starając się powstrzymać bezustanny potok łez. Teraz bardziej niż wcześniej potrzebowała Maroona. Dlaczego nie potrafiła się uwolnić od miłości do niego? Dlaczego nie potrafiła dać mu odejść? Dlaczego… nie potrafiła po prostu się z tym pogodzić? Mickey i Mia do tej pory dodawały jej otuchy. Sprawiały, że Ace była silna zapominając o wspomnieniach. Jednak teraz gdy brakowało jej podpory w postaci przyjaciółek Ace czuła jak powoli spada. Nie było wokół niej ludzi dla, których chciała żyć. Po drugiej stronie był jednak Maroon. Czekał na nią i Ace po raz pierwszy od dwóch lat pomyślała o pociągnięciu za spust kiedy lufa przyłożona była do jej głowy. Była samolubna, słaba i bezużyteczna… Stała się typem kobiety, której najbardziej nienawidziła…
         I wtedy kiedy Ace kucała między alejkami otoczona mozaiką kolorowych cukierków pojawił się Mark. Był zdyszany i nieco przerażony. Kiedy usłyszał głośny stukot pomyślał, że coś mogło się stać. Jednak kiedy zobaczył płaczącą Ace odetchnął z ulgą i nadal z ciężkim oddechem podszedł do dziewczyny i przykucnął przy niej.
- Co się stało dziecko?- zapytał. Ace ukryła usta w białym szaliku.
- Nikogo nie mam… Ja… - Mark szerzej otworzył oczy i położył dłoń na ramieniu dziewczyny. Dobrze znał ten ton, jednak bardzo bliska osoba mu osoba często to powtarzała. Był świadkiem tego do czego to doprowadziło, nie chciał, aby to przydarzyło się także rudowłosej. Poczuł obowiązek pocieszenia Ace.
- Nie mów tak dziecko… - Ace podniosła na niego oczy. Duże akwamarynowe tęczówki wbiły wzrok w zdezorientowanego mężczyznę. Kiedy napotkała jego wzrok po prostu odwróciła głowę patrząc na kolorowe cukierki.
- On tam jest czeka na mnie, wiem to… ja … - Ace przerwała w połowie zdania i wzięła jeden z cukierków do ręki. W jej umyśle zagościło nagle tyle uczuć, smutek, euforia, tęsknota. Jej wargi paliły domagając się jego warg podobnie jak jej uszy domagały się jego głosu, a jej oczy zieleni jego tęczówek. Całe ciało Ace domagało się Maroona, chociaż wiedziało, że już nigdy nie będzie mogła go mieć. I przez dwa lata starała się z tym pogodzić. Starała się puścić w niepamięć każde wspomnienie. Jakby próbowała je wszystkie usunąć, ale za każdym razem wyskakiwał jakiś błąd. Ace wiedziała, że Maroon zostanie na zawsze w jej wspomnieniach jednak chciała, aby te wspomnienia wywoływały na jej twarzy uśmiech, a  nie łzy. Chciała zapamiętać Maroona jako człowieka, który nauczył ją kochać i pozwolił jej pokochać kogoś innego. Na razie był jednak niczym kotwica, która ciągnęła dziewczynę na dno- ku śmierci.
- Tak bardzo za nim tęsknię… - dokończyła w końcu znów stając się bezużyteczną beksą, przynajmniej tak w tej chwili siebie postrzegała. Mark spuścił wzrok. Wiedział, że tęsknota za ukochaną osobą jest bolesna tak cholernie bolesna… Poczucie, że ta osoba nie powróci było jeszcze gorsze. Jedynym wyjściem jest jedynie pogodzenie się ze śmiercią tej osoby, a to jest naprawdę trudne gdy drugiej równie ważnej osoby nie ma obok ciebie… Mark przytulił więc Ace do siebie i pozwolił jej płakać na swoim ramieniu. On miał Lorett, aby przejść przez to piekło… Ona nie miała nikogo…
- Moja córka miała na imię Clare… - wydusił z siebie i usłyszał jak Ace delikatnie pociąga nosem nad jego uchem i zaczyna nasłuchiwać. - Kiedy miała 16 lat była prześladowana w szkole. Jej chłopak i przyjaciółka umarli na jakąś nową nieuleczalną i rzadką odmianę grypy. Ona… popełniła samobójstwo… - Ace otworzyła usta aby coś powiedzieć. Mark utożsamiał Ace z Clare. Jego własna córka była właśnie w takiej sytuacji w jakiej właśnie teraz znajdowała się Ace. Nie mógł pomóc Clare, dla niej było za późno, ale teraz Mark mógł ocalić Ace. Mógł wyciągnąć ją z tej bezdennej pustki. Nie miał zamiaru pozwolić jej się zabić.
- Posłuchaj chcę, żebyś wiedziała, że twoi bliscy będą cierpieć tak jak ty teraz… wiem, że nie chcesz ich narazić na takie cierpienie… - Mark lekko się zakołysał. Raz w lewo, raz w prawo. Jakby próbował uśpić Ace, którą trzymał w ramionach niczym w ciepłej kołysce. Oślepiające światło jarzeniówek padało na nich, a dźwięk jaki wydawały żarówki był jedynym co prócz ciężkiego oddechu Ace wypełniało halę. W myślach Ace pojawiły się obrazy, wyobrażenia cierpiących przyjaciółek. Doświadczała właśnie tego samego cierpienia jakie przeżyją one kiedy Ace zdecyduje się na samobójstwo…
- A on? - zapytała cicho. Jej umysł nadal zaprzątały myśli o zmarłym ukochanym, których ni jak nie mogła się wyzbyć.
- Jestem pewny, że on będzie cierpiał najbardziej ze wszystkich. Co byś czuła gdyby ktoś kogo kochasz zginął z twojej winy Ace? Jestem pewna, że jeżeli cię kocha to poczeka na twoją prawdziwą śmierć… - zawahał się na chwilę- Eh… nie zabrzmiało to dobrze…-  Ace zachichotała cicho. Ojcowskie ciepło jakim otoczył ją Mark wywołało uśmiech na jej twarzy kiedy dziewczyna chwilę temu nawet nie myślała o tym aby się uśmiechać. Zamknęła oczy i wsłuchała się z bicie serca mężczyznt. Pogładził ją po ramieniu i znów zaczął kołysać się raz na lewo raz na prawo… Cieszył się, że Ace zrozumiała, cieszył się, że udało się mu przekonać ją aby zmieniła zdanie, ponieważ kiedy patrzył na Ace zasypiającą w jego ramionach widział nikogo innego jak tylko swoją najukochańszą Clare.

         Zmrużył oczy kiedy mocny wiatr zawiał prosto w jego twarz. Poczuł przyjemny chłód na policzkach i uśmiechnął się nieznacznie. Wiatr sprawił, że kosmyki jego białych jak śnieg włosów zatańczyły, a wraz z nim jego czarny szalik. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Niebo przybrało pomarańczowy kolor, a powietrze stawało się coraz chłodniejsze i po kilku minutach po jego oddechu w powietrzu pozostawała biała mgiełka, którą szybko zabierał ze sobą wiatr. Z westchnieniem oparł podbródek o metalową poręcz balkonu. Kolejny dzień przemijał bez pamiętnie. Patrzył na panoramę Savanny jednak kolejne miasto duchów nie robiło na nim większego wrażenia. Było po prostu puste i nie było w nim niczego czego szukał, a raczej nikogo. Odwrócił się tyłem do miasta i spojrzał przed siebie na zniszczone mieszkanie po, którym pałętał się jego towarzysz. Mężczyzna o białych włosach ubrany od góry do dołu w czerń nerwowo chodził po mieszkaniu rozglądając się dookoła. W końcu odwrócił się w stronę swojego towarzysza, a ich oczy spotkały się.
- Jedziemy? - zapytał przystając na chwilę w bezruchu. Chłopak stojący na balkonie najpierw spuścił głowę w zamyśleniu, a następnie pokiwał nią nieznacznie. Był zawiedziony i to było naprawdę widoczne i według jego towarzysza uzasadnione. Mężczyzna, który do tej pory stał w mieszkaniu stanął w wejściu na balkon i opierając się o framugę drzwi posłał swojemu koledze współczujące spojrzenie.
- Hej jestem pewien, że w końcu ją znajdziemy, nie załamuj się stary. - mężczyzna uśmiechnął się, a drugi odpowiedział mu tym samym. Poprawił szalik i wziął głęboki wdech jakby spadająca temperatura zaczęła mu doskwierać. Jego wzrok kątem oka padł najpierw na dół gdzie stały dwa czarne motory własność jego i jego towarzysza. Późnej znów na panoramę Savanny.
- Wiem, jesteśmy już blisko… czuję to.
~*~
No i za nami kolejny siódmy już rozdział. Rany wena mnie nie opuszcza i bardzo się z tego cieszę mam nadzieję, że wy też miśki ;* A pro po miśki to sposób w jaki żegnam się z kumplami na skype i zagadka rozwiązana ^^

__________

CDN

piątek, 9 listopada 2012

|6|



~Hala VanMarkt~

Kiedy obudziła się w zupełnie nieznanym jej miejscu szybko poderwała się z łóżka. Potem jednak odetchnęła z ulgą przypominając sobie gdzie tak naprawdę się znajdowała. Była w domu Kinweyów i co najważniejsze - była bezpieczna. Z powrotem opadła na miękką pastelowo różową pościel w kwiatowe łatki. Pokój był przyjemny dla oka, wyglądał jednak jak pokój małej dziewczynki, cały w różu. Podobnie było z tapetą w biało-różowe paski i półkami wypełnionymi miśkami. Wyglądał jakby dopiero co wyprowadziła się z niego mała dziewczynka. Ace dokładniej rozejrzała się po pokoju i zauważyła małą komodę z kilkoma zdjęciami i stertą ułożonych w kostkę ubrań, które zapewne były przeznaczone dla Ace. 
   Rudowłosa przetarła oczy i ziewnęła przeciągle. Czuła się jeszcze bardziej zmęczona niż w momencie w, którym położyła się do łóżka. W dodatku myśli huczące w jej głowie denerwowały ją. Wiedziała, że jej Cyber-siatka zniknęła z mapy Mii i wiedziała, że prawdopodobnie w tym właśnie momencie obie dziewczyny martwią się o Ace i odchodzą od zmysłów. Wiedziała, że obie mogły obwiniać się o jej domniemane zaginięcie. Wiedziała, że musi jak najszybciej przekonać Lorett i Marka do przeprowadzki. Nie znała się bowiem na technologii i nie umiała naprawić swojej Cyber-siatki zawsze zajmowała się tym Mickey i śmiała się z jej niewiedzy na temat technologii. Pomimo tego Ace lepiej znała się na nauce, jako jedyna z ich grupy miała chociaż cień szansy na znalezienie szczepionki, to i tak nie poprawiało jej humoru. Próbowała tak długo, a nadal była w tym samym punkcie co dwa lata temu. To nadal wydawało jej się zbyt trudne. Ace zwlokła się z łóżka i zaczęła powolnym krokiem snuć się w kierunku komody. Znalazła na niej parę jeansów, biały podkoszulek i bieliznę. Jednak to nie ubrania zwróciły uwagę dziewczyny, ale zdjęcie oprawione w starą drewnianą ramkę. Była na niej cała rodzina Kinweyów. Lorett, Mark i ich córka, właścicielka pokoju w, którym teraz stała Ace. Była złudnie podobna do Lorett, miała oliwkową karnację i skandynawskie oczy matki, jednak włosy były jaśniejsze i prostsze niż włosy Lorett. Była naprawdę piękną kobietą. Na zdjęciu miała na oko 17 lat, ale zdjęcie było stare i Ace nie miała zielonego pojęcia co mogło się stać z dziewczyną. W najgorszym wypadku została jedną z nich, przestała być człowiekiem. To na pewno musiało boleć Lorett i Marka. Jak trudno było zabijać zombie wiedząc, że twoja własna córka może być jedną z nich? Czuła to samo za każdym razem gdy pociągała za spust. Skąd mogła wiedzieć, że to nie Maroon? Jednak radziła sobie. Po prostu odrzucała tą myśl i skupiła się na innej. “To już nie są ci sami ludzie”. 
   Odstawiła zdjęcie na komodę i zajęła się ubraniami. Szybko zrzuciła swój czarny kombinezon w, którym musiała zasnąć i wtedy zdała sobie sprawę, że naprawdę potrzebowała kąpieli. Wzięła więc swoje ubrania i nadal w bieliźnie wyjrzała zza drzwi pokoju. Nie było trudno rozpoznać łazienkowe drzwi. Były białe i przeszklone. Sprawdziła czy przypadkiem nikt nie szedł po korytarzu i szybko podreptała w kierunku łazienki. Kiedy otworzyła drzwi zaskoczyła ją przestrzeń w jakiej się znalazła. Myślała, że łazienka będzie mniejsza w rzeczywistości była to mniej więcej połowa pokoju córki Kinweyów. Po jej prawicy znajdowała się podwójna umywalka z dużym lustrem pod którym stały kubki ze szczoteczkami i pastami do zębów. Tuż obok stała toaleta, a przy przeciwległej ścianie duża wanna z prysznicem. To było coś czego Ace naprawdę potrzebowała. 
Długiej gorącej kąpieli. 

Oczy Mii same zamykały się pod wpływem zmęczenia po całonocnych poszukiwaniach przyjaciółki. Te jednak zdały się na marne, nic nie znaleźli nic a nic. Może nie powinna się martwić? Może Ace sobie radziła? Być może znalazła sobie ciepłą kryjówkę na noc i już teraz jest w drodze? Jednak to nie wyjaśniało zniknięcia jej Cyber-siatki z mapy… Coś musiało się stać… 
- Hej nie śpij! - usłyszała donośny głos Fava i otworzyła oczy. Siedział obok niej, na jednym z pagórków na pograniczu lasów i pól. Mia podniosła się na łokciach i rozejrzała się dookoła. Las za nimi nie wydawał się mroczny, był bezpieczny i spokojny zupełne przeciwieństwo lasu, który rozdzielił dziewczyny. Na wprost rozpościerały się pola na, których szczycie leżeli. To była pora zbiorów, więc po wszystkich złocistych polach kręcili się rolnicy i przejeżdżało kilka kombajnów. U stóp pól położone było miasto. Zbudowane z niemal dwustu jednorodzinnych domów wydawało jej się mikroskopijne z tej odległości. Wydawało się puste jak każde inne miasto teraz, ale Mia wiedziała, że tak nie jest, wiedziała, że tętniło życiem. Cały teren bezpiecznej strefy otaczały stalowe mury uniemożliwiające stworzeniom dostanie się do środka. W dodatku wszędzie kręcili się Hunterzy odpowiedzialni za ochronę strefy. To było teraz ważne, ochrona tego co już mieli. I pozyskiwaniem tego co mogli stracić. Było jeszcze wielu ludzi, którzy nie wiedzieli że mogą być bezpieczni. Doskonałym tego przykładem byli Patric i Deene. 
- Głodna? - zapytał Fave odrywając oczy Mii od krajobrazu, zamiast tego przeniosła je na papierową torbę w dłoniach Fava. Podniosła się i usiadła bliżej bruneta. 
- Zawsze- powiedziała wyrywając chłopakowi torbę. Zajrzała do środka, a z środka wydostał się wspaniały miodowy zapach bułek. Od tego zapachu jej żołądek zacisnął się, do tej pory tego nie czuła, ale była głodna. Wzięła jedną z bułeczek i ugryzła kawałek. Nie mogła powstrzymać zachwyconego jęku, który wydostał się mimowolnie z jej krtani. Fave zachichotał. 
- Mamy tu chyba najlepszego piekarza u jakiego kiedykolwiek jadłem. - powiedział nadal śmiejąc się z reakcji Mii. 
- Potwierdzam - powiedziała kończąc pierwszą z pięciu bułek. Oparła głowę o ramię chłopaka, ten z kolei objął ją ramieniem i schował twarz w jej włosach upajając się dawno zapomnianym zapachem. 
- Naprawdę mi ciebie brakowało. - stwierdził, a Mia mimowolnie uśmiechnęła się. 
- Wiem ile razy dziękowałam Bogu, że należysz do łowców? - zadała retoryczne pytanie i mocniej wtulając w jego ramiona położyła swoją dłoń na jego dłoni. - Ace kocha człowieka, który jeżeli żyje to należy do odkupicieli. Jestem szczęściarą, że mam ciebie tutaj. - powiedziała dziewczyna uśmiechając się do chłopaka. Spojrzała mu w oczy. Zawsze uważała, że były piękne miały taki soczysty fioletowy kolor, jedyny w swoim rodzaju. Zapierający dech w piersiach Mii. Fave przybliżył się a jego twarz znalazła się kilka centymetrów od twarzy Mii. Czuł jej ciepły oddech na skórze i uśmiechnął się. 
- Chyba nie masz zamiaru jeść tego sama? - zapytał szybko wyciągając dłoń w kierunku papierowej torby. Jednak dziewczyna była szybsza i zabrała torbę z zasięgu Fave i tym samym przewróciła się, a chłopak, który cały czas opierał się o nią poleciał na ziemię razem z nią. Dziewczyna zachichotała kiedy uderzyła o ziemię i przytuliła do siebie papierową torbę jakby chciała bronić tych bułeczek za cenę życia. Fave ułożył się obok niej na boku i cały czas wbijał w nią wzrok. Dziewczyna miała na wargach uśmiech, pozostały po śmiechu i z tym uśmiechem spojrzała Favowi w oczy. Chłopak wziął ją za rękę. 
- Nie martw się, znajdziemy ją. - powiedział uśmiechając się do dziewczyny. Mocniej ścisnęła jego dłoń. Ten drobny gest, który dla innych był często zbyt śmiały dla niej należał do normalności. Lubiła dotyk Fave, a on sprawiał, że wierzyła w każde jego słowo. 

Ace odłożyła sztućce na talerz, a te dźwięcznie obiły się o jego powierzchnię. Rudowłosa zmęczona jedzeniem opadła na oparcie krzesła tym samym oznajmiając Lorett, żeby jej już więcej nie nakładała. Była pełna. Co prawda perspektywa kolejnego pysznego omletu Lorett była kusząca, jednak Ace wiedziała, że musi zachować umiar. Zamiast tego wzięła łyk mocnej kawy i zaczęła obserwować brązowowłosą. Kobieta żwawo krzątała się po kuchni to coś czyszcząc to zmywając naczynia to zalewając herbatę dla Marka. Mężczyzna jeszcze nie wstał, ale Lorett nie narzekała po prostu robiła dla niego śniadanie. Jednak kiedy postawiła śniadanie naprzeciw Ace i spojrzała na zegarek jej wzrok był co najmniej zdenerwowany. Jednak po chwili jedynie westchnęła i zabrała brudny talerz sprzed nosa Ace. 
- Zdecydowaliśmy się. - powiedziała kiedy doszła do zlewu i ostrożnie włożyła naczynia do nagrzanej wody. Ace przeniosła na nią wzrok i chwyciła w dłonie kubek ciepłej herbaty. Czekała, aż Lorett dokończy. 
- Chcemy jechać z tobą, ale daj nam kilka dni dobrze? - zapytała Lorett obracając się przodem do rudowłosej. Ich spojrzenia spotkały się. Woda spływała z palców Lorett na drewniany blat. Ace uśmiechnęła się i pokiwała głową, na znak, że jest jej obojętne kiedy to się stanie, ważne jest aby się stało. Chociaż musiała przyznać, że tęskniła za przyjaciółkami. Bardzo tęskniła. 
- Dziękuję w tym czasie mogę spróbować naprawić twoją Cyber-siatkę. - Ace uniosła brwi na dźwięk słów Lorett. Ona miała naprawić jej cyber-siatkę? Bardziej spodziewała się tego po Marku, jednak chyba w tej rodzinie role były odwrócone. 
- Znasz się na tym? 
- Oczywiście. Mam specjalizację inżynierską. - Odparła. Tego Ace się nie spodziewała. Jednak coś tu nie grało. 
- Myślałam, że to twój mąż … - Nie dokończyła Lorett roześmiała się. 
- Nie, Mark uwielbia samochody dlatego otworzył tą stację ja pracowałam na uniwersytecie w Chicago. - Dom w, którym się teraz znajdowała był zupełnie inny od tego do, którego przywykła. Matka Ace była mikro-biologiem, przez co cały czas pomagała jej w lekcjach, natomiast jej ojciec był agentem FBI. Mama zupełnie nie znała się na elektronice, dlatego do tej pory Lorett tak bardzo przypominała Ace utracone matczyne ciepło. - Myślę, że będzie chciał pogrzebać trochę przy twoim motorze. 
- Pozwalam, tylko niech mi go nie rozwali. - Ace zaśmiała się, a Lorett jej zawtórowała. Wzrok kobiety znowu powędrował na ścienny zegar i tym razem kobieta nie miała zamiaru darować. Wyszła z kuchni i skierowała się w stronę schodów. Ace jeszcze przez chwilę słyszała jej miarowe kroki, a chwilę później do jej uszu docierało tylko równomiernie tykanie zegara. Dziewczyna westchnęła pogrążona w myślach. Upiła łyk herbaty z kubka i wbiła wzrok w swoją porwaną Cyber-siatkę i powinna przyznać, że nie wyglądało to najlepiej. Podobnie jak rana na jej lewej ręce. Schludnie zabandażowana, jednak opatrunek wymagał zmiany. Rany zadane przez szpony stworzeń słynęły z tego, że goiły się szmat czasu. Nawet tak powierzchowne jak zwykłe zadrapanie. Na szczęście przez takie coś nie mogła się zarazić. Ace westchnęła. Szczerze?
Nie chciała czekać, jeszcze kilku dni, żaby znaleźć się u boku przyjaciółek. Chciała już tam być. Jej myśli rozproszył krzyk. 
- Bez dyskusji! - usłyszała stłumiony krzyk Lorett dobiegający z góry. Ace dopiła herbatę i wychyliła się rozglądając się po korytarzu domu. Chwilę później wkurzona Lorett wparowała przez drzwi. Podeszła do blatu wzięła głęboki oddech i z gorzkim uśmiechem na ustach obróciła się w stronę Ace. 
- Mogłabyś coś dla mnie zrobić skarbie?- zapytała

Promienie słoneczne oświetliły jej twarz, a Ace musiała zmrużyć oczy. Miała wrażenie, że zaraz oślepnie. Popołudniowe słońce przebiło się przez szyby samochodu. Ace czuła jak osuwa się w skórzanym fotelu samochodu. Podniosła się i przetarła oczy. Mark zatrzymał auto, a rudowłosa spojrzała w jego stronę. Mężczyzna poprawił czapkę i zaczął szperać w schowku. Ace wyszła z samochodu i przeciągnęła się oddychając świeżym leśnym powietrzem. Przed nią rozciągała się ogromna metalowa hala przypominająca wyglądem hangar. Srebrna ogromna puszka stojąca pośród lasu otoczona rozległym betonowym parkingiem urosła jak spod ziemi. Ace rozejrzała się i z wyraźną wrogością popatrzyła na las. Wiedziała co się w nim kryje. Usłyszała szczęk metalu i to jak ktoś wypuszcza go z rąk. Ace wiedziała, że ktoś rzucił tym w jej stronę. Po dwóch latach treningu musiała mieć oczy dookoła głowy. Odwróciła się więc i chwyciła przedmiot. Okazało się, że była to jej snajperka. Dziewczyna kiwnęła głową w podziękowaniu w stronę Marka i założyła broń na plecy. Kiedy czuła ciężar czarnego karabinu snajperskiego automatycznie się uspokajała. Doskonale znała ten przyjemny chłód, a jej ciężaru nie pomyliłaby z niczym innym. Mark spojrzał złowrogo w stronę zamkniętych na kłódkę drzwi hangaru. Był to oczywiście wjazd dla ciężarówek im raczej za wejście posłuży mniejsze wejście. Ace zaczęła się powoli kierować ku niemu. Cały czas miała oczy dookoła głowy i zwracała uwagę na każdy nieznany dźwięk. Dobrze wiedziała, że zapach krwi krążącej w jej żyłach i cień, który hala rzucała na parking przed nimi mógł być kuszący dla stworzeń kryjących się w lesie. To dlatego Mark dał jej karabin, aby mogła ich obronić kiedy on nie będzie w stanie tego zrobić. Mark podszedł do drzwi, a w momencie gdy i kroki Ace ucichły dziewczyna usłyszała cichy dźwięk łamanych gałęzi. Nie byłaby zmartwiona gdyby nie wydawał jej się tak bliski. Wiedziała bowiem, że w lesie czai się chmara zombie, a on nic nie mogła z tym zrobić. Jeden krok w las i byłaby martwa. Jednak, że dźwięk, który Ace początkowo zignorowała zaczął się nasilać. Mark nadal mocował się z kłódką szukając odpowiedniego przedmiotu w grubym pęku kluczy. Ace zdjęła karabin z pleców i zaczęła się rozglądać dookoła. Najpierw w prawo. Zbyt małą uwagę przywiązała do dźwięku aby teraz znaleźć jego źródło. Jednak chwilę później dźwięk ponowił się i wtedy Ace była pewna skąd pochodzi. Odwróciła się więc do tyłu i niemal natychmiast oddała strzał. Jedno ze stworzeń zdążyło wyskoczyć z lasku za nimi na osłonięty cieniem parking. Teraz jego ciało padło martwe na asfalt, a głowa oderwana przez rozszarpujące pociski potoczyła się na osłonecznioną część parkingu. Stworzenie już nie czuło bólu, ale kiedy jego głowa potoczyła się na słońce jego skóra natychmiast z brudnej bieli przybrała odcień brązu. Zastygła krew z bulgotem wylała się z jego żył. Wirus zmieniał ludzką krew w substancję o niższej niż przeciętna temperaturze wrzenia i to dla tego chowały się w cieniu bojąc się wyjść na słońce. Nawet jeżeli to nie grzało mocno one nadal się go bały, tak dla reguły, a że były to zwierzęta bezmózgie nie miały zamiaru tego sprawdzać. Mark otworzył drzwi do hali, a w tym samym czasie Ace zastrzeliła jeszcze dwa stwory czające się w lesie, które obnażając kły szykowały się do skoku. Słońce jednak było już znacznie wyżej niż wcześniej. Powoli skok stawał się dla nich niemożliwy. Ace zarzuciła karabin powrotem na plecy wyciągając rude włosy z objęć paska. Mark nadal pochylał się nad kłódką jednak chwilę później zdjął ją z zamka i otworzył drzwi. Metal z jakiego je wykonano przejechał po metalowych płytach jakimi wyścielona była podłoga, wydając piskliwy dźwięk. W hali panował zmrok. Ace sięgnęła za siebie i musnęła palcami rękojeść karabinu jednak w ostatniej chwili zatrzymała ruch. Mark zaczął wymacywać włącznika światła. Jednak wrażenie, że ktoś lub coś tu jest nie opuszczało Ace. Dziewczyna sięgnęła lewą dłonią do panelu celowniczego i nacisnęła jeden z małych przycisków na metalowej konsoli obok holograficznego wyświetlacza. Obraz rozjaśnił się i zajarzył zielenią. Wszystko stało się jasne i dokładne. Ace rozejrzała się wyszukując choćby śladu ruchu, jednak nic nie znalazła, a w tym samym momencie w, którym Ace sięgnęła aby wyłączyć noktowizor Mark zapalił światło. Ace krzyknęła kiedy światło oślepiło jej lewe oko i natychmiast wyłączyła urządzenie. Mark obrzucił ją dziwnym wzrokiem kiedy ta rozmasowywała oko. 
- Noktowizor- powiedziała i mrugnęła kilka razy. 
- Wybacz nie wiedziałem - odparł Mark, a Ace machnęła dłonią. 
- W każdym razie… - dokończył Mark i rozłożył ręce jakby chciał objąć ramionami całą halę. - Witaj w hali VanMarkt. - powiedział. Ace w końcu miała okazję dokładnie przyjrzeć się całemu otoczeniu. Hala była wypełniona produktami różnej maści stojącymi na wysokich ustawionych do siebie równolegle półkach. Bała tak wielka, że Ace ledwo co widziała wyjście po drugiej stronie. Wyciągnęła złożoną na 4 kartkę na, której Lorett zapisała listę rzeczy, które należało kupić przed podróżą. Skrzywiła się gdy rozłożyła kartkę i zobaczyła, ze jest cała zapisana. 
Jakim cudem ona miała to wszystko znaleźć?
- Ja poszukam swoich rzeczy tam a ty idź tam. - Mark wskazał na półki po lewej stronie i skierował się w prawo. Mark był małomówny i Ace powoli się do tego przyzwyczajać. Rozejrzała się zauważając, że na każdej półce napisany był jej dział. Jak artykuły cukiernicze lub wyroby zbożowe. Ace wzięła mały metalowy koszyk i weszła między dwie wysokie półki dokładnie między dwa wyżej wymienione działy. Czuła jak jej wspomnienia powracają. Na zakupach nie była od dobrych dwóch lat. Szła między półkami co chwilę wyszukując na nich produkty ze starannie napisanej przez Lorett listy. W końcu doszła do kruchych ciasteczek z czekoladą. Zaczęła więc wzrokiem skanować półki szukając owego produktu jednak jej wzrok przykuło coś innego. Duża czerwona paczka owocowych cukierków. Doskonale je pamiętała. Pamiętała kiedy pierwszy raz ich spróbowała. Jeszcze dwa lata temu to wspomnienie było wspaniałe, przywołujące na twarzy uśmiech i wywołujące w sercu radość teraz przynosiło Ace jedynie ból. 

 ~*~
Trochę późno co? Cóż przepraszam ale ten dzień nie jest dla mnie najlepszy w dodatku miałam dzisiaj wywiadówkę zabijcie mnie =.= Zęby mnie bolą przez jakieś głupie separacje do aparatu i zaraz wezmę jakieś tabletki bo chyba wykituje ... W każdym bądź razie dziękuję wszystkim, którzy to czytają i komentują wasze wsparcie jest naprawdę nieocenione miśki ;* nie no naprawdę muszę sobie przypomnieć dlaczego tak mówię! hmm... jak sobie przypomnę do następnego piątku to dam wam znać ^.^
__________

CDN

piątek, 2 listopada 2012

|5|


~Lorett i Mark~

Dzień dobry misiaki ;* Mogliście ba na pewno zauważyliście że zmieniłam szablon na że tak powiem bardziej mroczny, który zresztą bardziej pasuje do nieco horrory-stycznej treści opowiadania ;3 dziś jest piątek więc pora na nowy rozdział zapraszam więc do czytania ;D 

Czerwony wskaźnik paliwa chylił się powoli ku zeru. Ace gwałtownie skręciła, a pisk opon rozniósł się dookoła. Paliwo kończyło się, a ona niebyła jeszcze nawet w połowie drogi. Autostrada nie była jednak daleko. Wtedy jednak spojrzała w niebo. Jego błękit zabarwił się soczystą pomarańczą. Powoli zapadał zmrok, odbijający się strachem w oczach Ace. Bez paliwa była skazana na wymarcie, dosłownie. Musiała znaleźć stację paliwową, albo jakąś kryjówkę, oba najlepiej. Przystanęła na chwilę podnosząc lewą dłoń. Cyber-siatka zabłyszczała, a Ace zaczęła szukać na mapie najbliższej stacji benzynowej i znalazła ją. Przy polnej drodze niedaleko, powinna zdążyć dojechać przed zmrokiem, musiała się tylko pospieszyć. Uruchomiła więc ponownie silnik który zaryczał niczym lew i ruszyła do przodu. Skręciła na polną drogę i postanowiła się trzymać jak najdalej od ściany lasu. Była pewna, że już widziała tam blade ślepia czekające na to, aż Ace się zbliży. Jednak ona jedynie przyspieszyła, próbując uniknąć ich szpon. Zatrzymała się na górze, czekała ją jeszcze droga w dół, ale stąd widziała stację. Była otoczona tekturą i deskami ze wszystkich stron, a za tą tekturą zauważyła metalową siatkę. Wytężyła wzrok, a osłonka na jej prawym oku przybliżyła obraz. Teraz Ace mogła się dokładniej przyjrzeć całej stacji. Metalowa siatka, była podpięta pod bezpieczniki domu co zapewne oznaczało, że była pod napięciem. Jakikolwiek zombie próbował się przebić smażył się jak frytka. W dodatku nie mieli na co się wspiąć dookoła stacji było jedynie szczere pole. To nie była opuszczona stacja ktoś musiał nadal tutaj być. To oznacza, że jeżeli przyjmą ją chociaż na tą jedną noc mogła być ocalona! Pytaniem było czy ją wpuszczą? Wtedy leśne syki stały się głośniejsze i bardziej natarczywe. Było mało czasu w lesie zabrakło już słońca, a zombie chętnie wychodziły ze swych nor. Wiedziała, że za chwilę nie będą bały się znaleźć i tutaj, gdzie teraz na szczęście jeszcze panowało słońce. Musiała się spieszyć. Znów ruszyła do przodu, aby za chwilę zatrzymać się wślizgiem tuż przy płocie. Zeszła z maszyny i przeszła do przodu szukając furtki i znalazła ją szczelnie zablokowaną od środka. W dodatku wymagało by to wyłączenia prądu. Więc Ace zrobiła to co w takiej sytuacji zrobiłby każdy człowiek.
Zaczęła krzyczeć.
- Proszę wpuście mnie! - krzyknęła na cały głos. Wiedziała, że krzykiem przyciąga powoli wychodzące zombie, ale czy miała jakieś wyjście? A tak było jeszcze jedno. Zostać tu czekając aż zjedzą ją zombie. - Proszę skończyła mi się benzyna! Proszę mam jedzenie! Wpuścicie mnie! - krzyczała bez przerwy, drażniąc gardło. Tłukła w bezpieczną tekturę mając nadzieję, że to pomoże i najwyraźniej miała rację. Bo przez jej krzyk i stłumione jęki stworzeń przebił się dźwięk otwieranych drzwi. - Proszę! - powtórzyła, a tym razem jej głos był pełen zrezygnowania i nadziei na to, że ktoś w końcu się nad nią zlituje. Kolejny dźwięk przebił się przez krzyk.
- Natychmiast wyłącz te bezpieczniki! - Ace usłyszała kobiecy krzyk. Z tego co słyszała kobieta było nieco zdenerwowana i do tego w średnim wieku, jej głos miał ten typowy wydźwięk. I wtedy z metalowego ogrodzenia przestały sypać się iskry, a Ace ustawiła motor u swojego boku gotowa na ucieczkę lub na przyjęcie gościny. Kobieta zaczęła nieudolnie otwierać kłódkę cicho klnąc pod nosem. I wtedy inicjatywę przejął jakiś mężczyzna. Jego kroki były cięższe, a głos zachrypnięty.
Ace obejrzała się za siebie. Zombie zaczęły powoli wychodzić z lasu przed nią. Rudowłosa wyciągnęła snajperkę i umieściła lewe oko w celowniku. Dawała ludziom czas na otworzenie dla niej drogi. Strzały rozlegały się jeden po drugim, a trupy padały dokładnie w takim samym tempie, jeden z nich zdążył dobiec do niej, ale jedyna krzywda jaką jej wyrządził zanim odstrzeliła mu łeb to zadrapanie lewej ręki. I kiedy kłódka w końcu dała za wygraną, drzwi otworzyły się, a kobieta myślała o tym, że ktoś za tymi drzwiami kuli się ze strachu. Zamiast tego zobaczyła zdeterminowaną dziewczynę, która raz po raz zabijała kolejne stwory zanim one mogły się chociaż zbliżyć. Po kilku sekundach  szok minął. Mężczyzna wyszedł przed furtkę i wyciągnął myśliwską snajperkę. Był nieco przy tuszy i z pewnością ważył więcej niż 90 kilo, ale były to pewne w połowie mięśnie. Ace mogła ocenić jego wiek na 40 góra 50 lat. Jego czarne włosy i broda już lekko posiwiały, a na jego twarzy pojawiły się pierwsze zmarszczki. W pierwszym momencie kiedy stanął przed nią poczuła spojrzenie jego ciemnych oczu na sobie, wydawały jej cię odrobinę wściekłe. Wtedy kiedy straciła głowę zastanawiając się nad wszystkim, kobieta której głos usłyszała chwyciła ją za ramię pospieszając ją aby w końcu weszła do środka. Ace przełożyła więc snajperkę na plecy i chwytając za kierownicę pchnęła motor do przodu. Starała się robić to jak najszybciej, praktycznie biegła, a gdy znalazła się przy stacji postawiła motor na stopce. W tym czasie mężczyzna wycofał się za bramkę i krzyknął w stronę rudowłosej.
- Bezpieczniki!- To chyba miało oznaczać, że Ace musi włączyć prąd z powrotem. Przeniosła więc wzrok na pomarańczowy kabel biegnący od generatorów i tak znalazła skrzynkę z bezpiecznikami tuż obok okna. Podbiegła do niej i spojrzała za siebie kiwając głową na znak, że jest przygotowana. W tym samym czasie kobieta zamknęła drzwi za mężem i szybkim ruchem założyła kłódkę, to już nie wymagało tyle zachodu, a kiedy jej ręce nie miały już styczności Ace włączyła bezpieczniki. I kiedy było już po wszystkim Ace opadła na beton opierając się o ścianę. Ile się dzisiaj wydarzyło? Miało być przecież tak spokojnie. Mieli dojechać do bezpiecznego miasta wziąć rozkazy od dowódcy i odpoczywać przez co najmniej tydzień. Może w końcu poczułaby się jak za dawnych czasów. Jednak to nie było jej dane, jednak nie. Spojrzała w górę. Kobieta szła w jej kierunku i dopiero teraz Ace mogła jej się przyjrzeć. Miała ciemną skórę koloru mlecznej czekolady, krótkie ciemne kręcone włosy i coś co najbardziej fascynowało Ace w jej wyglądzie, te jasnoniebieskie skandynawskie oczy. Musiała być mulatką. Podeszła do niej i przykucnęła obok. Położyła dłoń na ramieniu Ace.
- Wszystko w porządku? - zapytała. Ace pokręciła głową.
- Bałam się. - przyznała. To prawda, od dwóch lat Ace miała przeżyć samotną noc wśród zombie. Mia i Mickey zawsze tam były, aby kryć jej tyły. Więc nie wiedziała co naprawdę znaczy samotność i nie chciała wiedzieć.
- Wiem, każdy się czasem boi…- powiedziała kobieta kojącym głosem. Ace schowała twarz w kolanach. Jej czerwone włosy dodatkowo ją zasłoniły. Z trudem powstrzymywała łzy. Zagryzła wargi próbując się uspokoić. Cholera dlaczego to zawsze działo się jej?
- Jestem łowczynią nie powinnam się bać. Po prostu nie powinnam. - Powiedziała podnosząc głowę. Popatrzyła kobiecie prostu w oczy, a ta po prostu uśmiechnęła się, odgarnęła kosmyk włosów Ace za ucho i pocałowała czubek jej głowy. Może dla niej Ace wyglądała jakby potrzebowała kogoś bliskiego i tak było. Ace potrzebowała wiele bliskości, może niekoniecznie bliskości tej kobiety, ale bliskość była bliskością. Ace wiedziała, że bliskość jakiej pragnie, ramiona w, które chciała się wtulić już nie istniały. Więc zrobiła to co zawsze otuliła się swoim szalikiem, otuliła się całym swoim światem.
- Już wszystko w porządku strach to ludzka rzecz skarbie. - powiedziała kobieta opiekuńczym tonem gładząc Ace po włosach próbując ją uspokoić. Powoli zaczęła jej przypominać matkę, chociaż zarówno jak i ich wygląd i głos były zupełnie różne to gesty jakie wykonywała, sposób w jaki ją pocieszała tak bardzo przypominał jej matkę. Ace miała ochotę się rozpłakać. Dawała sobie radę przez te dwa lata, ale nadal uważała się za dziecko, nadal potrzebowała matczynego ciepła. Tak bardzo brakowało jej rodziny.
- Ale strzelasz nieźle dzieciaku. - przyznał mężczyzna tym samym włączając się do rozmowy. Obie kobiety przeniosły na niego wzrok. Mężczyzna właśnie przeładował broń, która wydała z siebie charakterystyczne kliknięcie. Ace spojrzała mu w oczy pierwsze wrażenie tego mężczyzny było nieco dziwne, jakby niezbyt ją lubił, ale teraz jego oczy były uśmiechnięte. Może Ace zapunktowała kiedy zaczęła odstrzeliwać łby stworom? To “dzieciaku” trochę ją drażniło, miała ochotę bezczelnie powiedzieć, że miała imię, ale wtedy przypomniała sobie. Nie przedstawiała się.
- Jestem Ace. - powiedziała dziewczyna spoglądając mężczyźnie w oczy. Uśmiechnął się gdy to powiedziała, jednak nie odezwał się zrobiła to za niego jego żona.
- Jestem Lorett Kinwey, a to mój mąż Mark.- Powiedziała kobieta z pocieszającym uśmiechem na ustach. Nadal nie przestawała głaskać Ace po ramieniu. Ace czuła dziwnie przyjemne ciepło sączące się z dłoni Lorett. Kiedy skupiła na nim większą uwagę miała wrażenie jakby fala tego ciepła zalała ją całą.
- Ace to skrót prawda? - zapytał Mark. Ace przeniosła na niego wzrok. Kręcił się obok motoru dokładnie go oglądając, jakby miał jakieś plany dotyczące maszyny. Ace przytaknęła.
- Zabawne, że nikt nigdy się nie orientuje. Aceleve(Ejslive) to moje pełne imię.- Ace zachichotała wyjawiając swoje imię małżeństwu. Prawie zapomniała jak ono brzmi, przez dwa lata Mia i Mickey mówiły do niej tym zdrobnieniem. Maroon zawsze zwracał się do niej pełnym imieniem, mówiąc, że dla niego jest piękne.
- W dzisiejszych czasach moja droga imiona są zbyt futurystyczne, aby zwracać uwagę na ich długość. - Tym razem odezwała się Lorett.
- Może i tak. - Ace przyznała rację kobiecie. Zarówno jej rówieśnicy jak i ludzie młodsi od niej posiadali naprawdę niezwykłe imiona porównując do starszych rodziców i Kolegów. Najbardziej bawiło ją imię Mickey ona też często się z niego śmiała wyjaśniając, że kiedy była naprawdę mała śmiała się za każdym razem gdy patrzyła na myszkę Mickey dlatego niezdecydowani rodzice tak ją nazwali. Lorett wstała i wyciągnęła dłoń w stronę Ace.
- Nie jesteś głodna Aceleve? - zapytała kobieta z uśmiechem na twarzy. Ace przytaknęła chwytając dłoń Lorett. Nigdy nie była typem, który skarżył się na swoje dolegliwości, ale jeżeli Lorett proponowała jej posiłek to Ace musiała przyznać, że jest cholernie głodna. Obie kobiety weszły do środka domu zostawiając Marka na podjeździe, nadal wydawał się zafascynowany motorem Ace. Rudowłosa zaczęła się zastanawiać czy mężczyzna czegoś nie kombinował, jednak przynajmniej na razie tylko go oglądał i wątpiła, że chciał go zdemontować. Raczej by tym nie ryzykował. Ace pozostała więc całkowicie spokojna. Skupiła się na pomieszczeniach. Kiedy weszły do środka Ace zobaczyła sklep z kompletnie opróżnionymi półkami i zdewastowaną ladą. Przez chwilę zapomniała, że to kiedyś była stacja benzynowa. To musiały być ich pierwsze zapasy, jednakże jak radzili sobie dalej.
- Jak zdobywacie jedzenie? - zapytała Ace kiedy Lorett zamierzała otworzyć drzwi prowadzące do ich mieszkania.
- Cóż Mark jeździ do pobliskiej hali sklepowej jest tam naprawdę dużo jedzenia, kto wie kiedy się skończy- zaśmiała się Lorett, ale na usta Ace wstąpił jedynie cień uśmiechu.
- Wiecie jeżeli się zastanowicie możemy pojechać do bezpiecznego miasta. - powiedziała Ace wchodząc do mieszkania. Rozejrzała się było tu dosyć nowocześnie, a jednocześnie Ace czuła, że tu jest naprawdę staroświecko. Być może to ten zapach, który czuła zawsze gdy wracała do domu. Jakby dopiero co wyjęto jakieś naprawdę smakowite mięso z piekarnika. Całe ściany korytarza pokryte były białą boazerią. Korytarz miał trzy rozwidlenia. Jedno to najbliżej niej prowadziło do kuchni, drugie po jej prawej do salonu, trzecie do łazienki. Długi perski dywan, który rozłożony był wzdłuż całego korytarza niczym wskazówka prowadził do schodów na, których szczycie Ace zapewne znalazłaby sypialnię. Lorett weszła do kuchni, a Ace wiernie podążyła za nią.
- Bezpieczne miasto? Coś takiego w ogóle istnieje? - zapytała kobieta. Ace uśmiechnęła się, nie była nawet zdziwiona, że o tym nie wiedzieli.
- Słyszałam o waszej organizacji, wiemy wszystko na temat apokalipsy na samym początku była tu jedna z was, kazała się chować. - powiedziała Lorett. Na samym początku. Na samym początku nie było bezpiecznych miast budowanych w niemal ekspresowym tempie. Nic dziwnego, że przez dwa długie lata państwo. Kinwey zbudowali tu tak potężną twierdzę. Niemal nie do przebicia. Zdeterminowany, żyjący w strachu człowiek potrafi zrobić niemal wszystko. Ocalali są tego najlepszym dowodem. Pomimo tego ile złego dzieje się na świecie, oni starają się żyć jak dawniej, starają się przeżyć dla całej ludzkości. Starają się nie zwariować.
- Bezpieczne miasta to miasta twierdze strzeżone przez Hunterów, jedno z nich jest w górach, tuż za autostradą. - potwierdziła Ace. Lorett zaczęła kręcić się po kuchni. Wszystko tutaj było idealne. Czyste i schludne. Meble z przecieranego białego drewna dodawały temu miejscu jeszcze więcej sentymentalności. Sprawiały, że Ace czuła się niemal jak w domu.
- To właśnie tam zmierzałam. - dodała szybko rudowłosa. Lorett wyciągnęła patelnię.
- Myślisz, że będziemy tam bezpieczni? - zapytała Lorett odwracając się w stronę Ace, która zajęła sobie miejsce przy stole. Dziewczyna zaczęła bawić się jednym z zielonych jabłek leżących na półmisku. Uśmiechnęła się i spojrzała w skandynawskie oczy Lorett. Ten uśmiech i to spojrzenie dawało Lorett pewność, że Ace mówi prawdę. Dawało jej pewność, że może jednak uda jej się przeżyć tą starość spokojniej niż dotychczas, że może chociaż na jedną noc odnajdzie spokój.
- Jestem tego pewna- odparła rudowłosa. Lorett skinęła delikatnie głową. Pociągnęła nosem jakby powstrzymywała się od łez i aby Ace nie widziała jak kobieta się rozkleja odwróciła się do niej plecami wracając do przyrządzania gościowi czegoś do jedzenia.
- Porozmawiam ze swoim mężem. - powiedziała Lorett powodując delikatny uśmiech na twarzy Aceleve. Dziewczyna niemal natychmiast podniosła lewą dłoń, chcąc powiadomić Mię, aby się nie martwiła, jednak kiedy podniosła dłoń zobaczyła nic innego jak porwaną Cyber-siatkę.

Kiedy wjechali do bezpiecznego miasta było już dawno po zmroku. Stalowe bramy miasta zamknęły się za nimi. Dłonie Mii drżały gdy odrywała je od konsoli. Biały punkt na mapie przestał migać godzinę temu. Jej ręce drżały podobnie jak jej wargi. Była bliska płaczu wiedząc, że jej przyjaciółka prawdopodobnie nie żyje. Wiedząc, że zginęła przez nią. Powinna wybrać szybszą drogę! Zamiast tego naraziła ich wszystkich na niebezpieczeństwo. Czuła się winna, a ta winna zżerała ją od środka. Mickey natomiast mocno zacisnęła dłonie na kierownicy i nerwowym ruchem zaczęła zmieniać biegi. Kiedy w końcu zaparkowała tam gdzie kazali im strażnicy miasta mocno przywaliła w kierownicę wyżywając się na swoim aucie. Położyła głowę na niej. Nastała cisza. Niezmącona i pełna nerwów. W końcu jednak Mickey podniosła głowę i spojrzała Mii w oczy. Obie czuły się w jakiś sposób winne, ale wtedy coś do niej dotarło. Dlaczego od razu skazywały Ace na śmierć? To była ich przyjaciółka i kompanka, dobrze wiedziały na co ją stać. I wtedy iskra nadziei, którą Mickey miała w sobie rozbłysła niczym pokaz fajerwerków. W jej oczach zapłonęła determinacja. Położyła dłoń na ramieniu Mii i spojrzała jej głęboko w oczy. Ich spojrzenia diametralnie się różniły. Jedno bez nadziei, drugie aż nią kipiało.
- Posłuchaj! Jutro z samego rana zlecimy poszukiwania! Jestem pewna, że Ace żyje! Ty też musisz mieć tą nadzieję! - powiedziała Mickey wprawiając Mie w zakłopotanie. Po chwili jednak dziewczyna uśmiechnęła się.
- Masz rację.
- Wiem, że mam inaczej być nie może!- powiedziała Mickey kipiąc pewnością siebie. Najpierw patrzyła przyjaciółce prosto w oczy, aby za chwilę przenieść wzrok na postać za nią. Na sam jej widok uśmiechnęła się. Za szybą zobaczyła wysokiego bruneta ubranego w czarny płaszcz z arsenałem broni przy sobie. Spoglądał w ich stronę swoimi fioletowymi oczyma, a jego wzrok utkwił w sylwetce Mii.
- Chyba ktoś chce cię widzieć. - powiedziała Mickey kiwając głową w stronę chłopaka. Mia natychmiast odwróciła się. W jej oczach znów stanęły łzy. Tym razem jednak zupełnie inne. Zobaczyła właśnie kogoś, kogo przez długi czas naprawdę chciała zobaczyć i kogoś za kim cholernie tęskniła. Kogoś kto był jej naprawdę drogi. Nic dziwnego więc, że kiedy ich oczy się spotkały. Mia natychmiast otworzyła drzwi auta i pobiegła w jego stronę z jego imieniem na ustach.
- Fave! - wykrzyczała za nim wtopiła się w jego ramiona. Poczuła się jak dwa lata temu, wtedy jednak nie miała tyle odwagi aby to zrobić. Teraz jednak nie bała się niczego i miała gdzieś zdanie innych. Chciała po prostu poczuć ciepło Fave, ten jeden raz. Teraz naprawdę tego potrzebowała.

___________

CDN