|9|
Mickey wpatrzyła się w kubek wypełniony kawą, aby przypadkiem nie zasnąć. Oparła twarz na dłoni i upiła łyk kawy. Swoim sennym spojrzeniem śledziła sylwetkę mężczyzny, który roztrzepany krzątał się po całym pomieszczeniu. Ustawiał co raz to nowe rzeczy na blacie stołu. Były to głównie talerze wypełnione jedzeniem ; dżemy, szynka, bułki, masło, ser i warzywa. W uszach Mickey rozbrzmiewało skwierczenie patelni na, której właśnie ścinała się pachnąca jajecznica z boczkiem. Dziewczyna zamrugała kilka razy próbując się rozbudzić. Dodatkowo przeciągnęła się i ziewnęła powodując delikatny uśmiech na nieogolonej twarzy Patrica. Przenosząc na niego wzrok Mickey musiała przyznać, że zarost dodawał mu nieco męskości, a w przypadku młodo wyglądającego Patrica to było mu naprawdę potrzebne.
- Wyglądasz jak małolat tatuśku. - zauważyła Mickey próbując się jakoś rozbudzić. Patric zdjął patelnię z gazu podał jajecznicę po równo na trzech talerzach. Skąd wiedział, że Mickey wparuje mu koło siódmej do domu? To było proste bo koło siódmej robiła się głodna. Posłał brunetce groźne spojrzenie i w chwili obecnej nie umiejąc znaleźć sensownej riposty postanowił ją po prostu zbyć.
- Może byś poszła spać małolato? - zapytał sarkastycznie wykorzystując dużą różnicę wieku jaka dzieliła jego i Mickey. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko po czym jej ręka ześlizgnęła się z jej policzka, a dziewczyna wygodnie ułożyła się drewnianym blacie stołu i schowała twarz we włosach.
- Nie chcę mi się - burknęła sennym głosem, a Patric odparł chichotem.
- Właśnie widzę. - powiedział, kiedy zaczął iść wzdłuż korytarza zapewne po to by obudzić siostrę. Po drodze zgodnie ze zwyczajem jaki wyrobił sobie podczas tego tygodnia zmierzwił jej brązowe włosy po czym udał się w głąb domu. Mickey podniosła głowę nieprzytomnym wzrokiem spoglądając na szybę.
Szkło pokrywały kryształowe smugi deszczu, który padał nieprzerwanie od kwadransa. Patrzyła jak kolejne krople uderzają do szybę. Wzięła kubek gorącej kawy i uniosła go do ust, upiła kilka łyków w nadziei, że to ją rozbudzi. Przeliczyła się. Miała co prawda nieco więcej energii niż chwilę temu, ale nadal łóżko Patrica znajdujące się za ścianą było cholernie kuszącą propozycją.
- Nie chcę mi się! - wrzasnęła Deene na pół domu sprawiając, że Mickey podskoczyła na krześle.
- No już zakładaj mundurek, jedz śniadanie, bierz parasolkę i do szkoły. - powiedział spokojnie Patric zapewnie pchając siostrę w stronę łazienki. Mickey uśmiechnęła się słysząc to. Dla Deene musiało to być niezłe przeżycie. Dwa lata radziła sobie bez szkoły, a tu nagle znów musiała tam tkwić, jednak to chyba o wiele lepsze niż ciągłe zabijanie zombie i uciekanie przed nimi. W końcu Patric zaciągnął ubraną w mundurek Dee do kuchni i posadził ją na krześle naprzeciwko Mickey. Brunetki uśmiechnęły się do siebie, a młodsza natychmiast ożywiła się na widok łowczyni.
- Ej Mickey jak się czuje Ace? - zapytała dziewczynka z wilczym apetytem wcinając jajecznicę przyrządzoną przez jej brata. Mickey uniosła głowę znad talerza.
- Śpi- odparła krótko zaspanym głosem. - Wróciła nieco poobijana i miała mocno szarpnięte nerwy, ale już wszystko w porządku. - Mickey uśmiechnęła się blado, a Dee wydała z siebie pełne ulgi westchnienie.
- To dobrze już zaczynałam się martwić - powiedziała dziewczynka i odwzajemniła uśmiech Mickey.
- Nie mów mi, że te wszystkie siniaki to przez zombie wyglądało mi to bardziej na pobicie. - powiedział Patric szybko wcinając swoją porcję jajecznicy. Widział jak wygląda Ace i swoim policyjnym okiem stwierdził, że tych ran z pewnością nie zadały jej zombie. Dwa sińce na obu jej policzkach, rozcięcie na wardze i rozległy guz na tyle jej czaszki były dowodami bójki.
- Mówiła, że odkupicielka znalazła dom w, którym się ukrywała razem z jakimś małżeństwem, zabiła tę dwójkę i wdała się w walkę z Ace. - streściła
- Puściła ją? - zapytał Patric kątem okaz spoglądając jak jego siostra w pośpiechu wcina swoje śniadanie. Zapewne dopiero teraz zorientowała się, że jeżeli się nie pospieszy z pewnością się spóźni.
- Nie…- odparła Mickey nie dokańczając. Urwała wypowiedz w połowie zdania zdała sobie bowiem sprawę, że odpowiedz nasuwała się sama. W tym czasie Deene dojadła swoje śniadanie zapiła wszystko herbatą i pospiesznie wybiegła z domu z krzykiem.
- Miłego dnia! - Patric cały czas chichotał, dokładnie od momentu, w którym jego siostra zaczęła na siłę wpychać sobie ostatni kawałek bułki do ust po czym z nadmiaru jedzenia w ustach nie mogła niczego przeżuć. Mickey zawtórowała mu, a oboje całkowicie zapomnieli o sprawie z Ace, o tym, że zabiła człowieka. W końcu jednak musieli się uspokoić i między nimi zapanowała cisza przerywana jedynie przez szum wiatru za oknem.
- Kiedy masz swój pierwszy trening? - zapytała Mickey ponownie opierając głowę na dłoni. Ziewnęła przeciągle. Kilka sekund temu jej zawalony gruzem umysł przypomniał sobie, że Patric podobnie jak ona ma zostać łowcą.
- Jutro, o ile pogoda będzie sprzyjać. - powiedział patrząc na zawieruchę za oknem i nagle poczuł się winny, że nie odwiózł siostry do szkoły chociaż to był tylko kawałek.
- Jeśli będzie to przyjdę się z ciebie ponabijać. - powiedziała Mickey sarkastycznym głosem i uśmiechnęła się cyniczne, a Patric tylko przedrzeźnił mimikę dziewczyny.
- Bardzo śmieszne, jeżeli przyjdziesz to co powiesz na mały sparing?
- Bardzo chętnie skopię ci tyłek Patric! - powiedziała wesołym ale nadal zaspanym głosem. I tak właśnie zaczęła się ich niemal zwyczajowa kłótnia. Byli jak ogień i woda, a ich przepychanek, które oni nazywali okazywaniem sympatii nikt jeszcze nie próbował rozdzielić.
- Mów co chcesz Brosa, ale twoja mina kiedy cię pokonam będzie bezcenna!
- Jeszcze się przekonamy nie zapominaj, że byłam w wojsku.
- Uczyłem się boksu kiedy ty biegałaś za lalkami!
- Jesteś tylko cztery lata starszy wielkie mi halo!- Mickey udała naburmuszoną minę i odwróciła głowę w bok. Patric uśmiechnął się i ze stoickim spokojem opadł na krzesło uśmiechając się pod nosem.
- 4 czy 10 lat ważne, że jestem starszy, mała- burknął i podniósł gazetę. Zaczął czytać pierwszy lepszy artykuł. Mickey położyła się na blacie stołu i uniosła głowę zmuszając się aby spojrzeć na Patrica. Z tej perspektywy wyglądał jak ojciec. Z kilkudniowym zarostem na twarzy i wzrokiem spuszczonym na tekst gazety niemal przypominał jej własnego ojca. Jakby na to nie patrzeć gdyby nie apokalipsa Patric byłby ojcem. I była przekonana, że byłby wspaniałym ojcem.
Wsłuchała się w stukot deszczu wirującego za oknem, a po chwili przed jej oczami zaczęło robić się co raz ciemniej. Jej myśli odpłynęły daleko, a sama Mickey zapadła w głęboki sen. Po kilku minutach słyszał głęboki oddech Mickey, który wybił się ponad inne dźwięki. Odłożył gazetę na blat i spojrzał na śpiącą dziewczynę. Pomrukiwała cicho co chwilę i próbowała się ułożyć na drewnianym blacie. Na ten widok Patric westchnął, po czym delikatnie uśmiechnął się. Wstał i szturchnął dziewczynę w ramię jednak to nic nie dało. Mickey spała kamiennym snem i był pewny, że tego lenia nic nie będzie w stanie zbudzić.
- Jeny ile z tobą problemów- westchnął przeciągle kiedy wsunął jedną dłoń pod jej kolana, a drugą podtrzymał jej plecy, aby sprawnie wziąć dziewczynę w ramiona. Zgodnie z jego przypuszczeniami Mickey tylko mruknęła coś przez sen i ułożyła głowę na klatce piersiowej Patrica. Mężczyzna uśmiechnął się i skierował w kierunku sypialni. Otworzył drzwi delikatnym kopniakiem i ułożył brunetkę na podwójnym łóżku po czym przykrył ją delikatnie kołdrą. Czując ciepło pierzyny dziewczyna uśmiechnęła się przez sen, a Patric mimowolnie odwzajemnił uśmiech. W jego umyśle niczym film przewinęły się wspomnienia, a każde z nich powodowało ukłucie w sercu.
- Powiedz mi tylko dlaczego musicie być takie podobne?
Kiedy Ace otworzyła oczy jedynym co czuła był koszmarny ból w tyle jej czaszki. Dziewczyna syknęła cicho i podniosła się na łokciach próbując rozpoznać pomieszczenie w, którym się znajdowała. Ściany były pomalowane na przyjemny błękitny kolor, a meble były w kolorze śniegu. Ace leżała na podwójnym łóżku, które stało po środku średniej wielkości pokoju. Po jej dwóch stronach stały szafki nocne, a naprzeciwko stała mała komoda z szafką nocną na, której stał wazon pełen gałązek bzu i jej Cyber-siatka w pełni swojego użytku. Mickey musiała ją naprawić kiedy Ace spała, a ile tak właściwie spała? Tego nie wiedziała. Przeniosła wzrok na ścianę nad łóżkiem. To na niej dziewczyny powiesiły wszystkie zdjęcia do tej pory stawiane na niewielkiej komodzie w Chicago. Była tam jej rodzina, jej przyjaciele ze szkoły, Maroon, a po środku tego wszystkiego Mickey, Mia i Ace stojące obok siebie i uśmiechające się w stronę aparatu. Ace uśmiechnęła się na ten widok.
Wyskoczyła z łóżka stając na równe nogi. Spojrzała przez okno i wiedziała, zbliżało się południe, a bezpieczne miasto tętniło życiem. Weszła do małej łazienki, a widok, który zastała w lustrze przeraził ją nie na żarty. Na jej policzkach widniały dwa spore sińce, a wokół jej głowy owinięty był bandaż W dodatku kiedy podniosła dłoń zauważyła, ze ktoś zmienił także bandaż na jej przedramieniu. Westchnęła przeciągle nachyliła się nad umywalką i ciepłą wodą przemyła twarz. W jej umyśle rozbrzmiały słowa odkupicielki. Zaczęła je analizować jedno po drugim. Za każdym razem gdy je powtarzała były coraz mniej zagmatwane, a z czasem wszystko zaczęło tworzyć logiczną całość. Słowa odkupicielki stały się dla niej całkowicie zrozumiałe. Jej reakcja kiedy przyjrzała się Ace i chwyciła za jej szalik, jej słowa dosłownie kilka chwil przed śmiercią, sprawiły, że w umyśle Ace nadzieja, która przez ostatnie lata ledwie się żarzyła teraz wybuchła nieskończonym płomieniem, który zmienił się w pożar.
Sprawdziła czy pod prysznicem była ciepła woda, a kiedy stwierdziła, że jej nie brakuje wskoczyła pod niego zmywając z siebie wszystkie smutki z ostatnich dni. Każde złe uczucie jakie nagromadziło się w niej w ostatnim czasie po prostu wyparowało i spłynęło z niej wraz z wodą. Czuła jak jej umysł uwalnia się od negatywnych emocji, od zdarzeń w domu Kinweyów. W jej głowie pozostały jednak słowa odkupicielki. Kiedy nabrały sensu Ace bezustannie o nich myślała. Wyszła spod prysznica opatuliła się jednym ręcznikiem, a drugim związała włosy w turban. Spojrzała na przeciwległą ścianę. To na niej wisiał jej nowy mundur. Był prawie identyczny jak ten stary, czarny z białymi pasami obramowującymi mundur, na ramionach widniało coś na kształt metalowych płytek, które zaginały się do środka nieco poszerzając ramiona, a we wgłębieniach widniało logo łowców. ( szczerze? Nie wiem jak to opisać, dlatego że wzorowałam się na stroju Ashley Williams w Mass Effect 3 i jeżeli nie możecie sobie tego wyobrazić po prostu zobaczcie jak wygląda strój Ash ;d) Wzięła strój w dłonie i od razu zauważyła, że materiał był inny niż poprzedni. To nie była nawet skóra, mógł być kuloodporny co było dziwne, bo przecież zombie nie potrafią strzelać. Ale odkupiciele tak… czyżby łowcy szykowali się na ewentualną wojnę z odkupicielami.? Jednak w tej chwili miała to gdzieś. Żywiła do odkupicieli głęboką urazę. Jednak wojna w obliczu apokalipsy nie była zbyt dobrym pomysłem.
Ace nałożyła biały podkoszulek, a na niego narzuciła mundur, następnie nałożyła ciemne spodnie i przeplotła szalik przez szyję. Odruchowo spojrzała w lustro i skrzywiła się na widok poobijanej twarzy, postać w szklanej tafli powtórzyła jej ruch, doprawdy wyglądała jak śliwka. Wyszła z łazienki kierując się w stronę wyjścia z pokoju. Okazało się, że dom był całkiem spory. Widziała go przecież po raz pierwszy. Od razu po jej przyjeździe pojechały do szpitala, żeby sprawdzić czy Ace nie stało się nic poważnego, a tam wycieńczona rudowłosa po prostu zasnęła. Piętro na którym się znalazła liczyło sobie trzy sypialnie i sporej wielkości taras. Zaciekawiona Ace otworzyła drzwi do pokoju obok i od razu wiedziała, że najeżał do Mickey. Ściany były pomalowane na krwistą czerwień. Po środku pokoju stało niepościelone podwójne łóżko naprzeciw sporej wielkości otwarta szafa, która tylko w 1/3 wypełniona była ubraniami. Reszta to były jakieś metalowe części, zapalniki i broń, czyli wszystko co brązowowłosej było potrzebne do szczęścia. Koło okna stał metalowy podświetlany stół na, którym leżało dużo części zapalników, komplet kluczy, lutownica i więcej rzeczy na, których Ace kompletnie się nie znała. Zamknęła drzwi i zajrzała do kolejnego pokoju. Pokój Mii był oczywiście schludny i uporządkowany. Z boku stało łóżko z białą pościelą, a obok biała komoda. Ściany były pomalowane na przyjemny kremowy kolor. Po drugiej stronie stała biblioteczka z książkami i kilka roślin, które Mia naprawdę lubiła. Ace zamknęła drzwi i zbiegła schodami na dół.
Salon był połączony z kuchnią, a oddzielony jedynie dużym białym stołem. Cała kuchnia była wykonana z czarno-białych płyt. Blaty były czyste i schludne to był znak, że Mickey nie jadła tutaj śniadania. Salon znajdował się tuż obok. Rozstawione w nim były dwie kanapy koloru mlecznej czekolady, stolik do kawy, a po środku rozścielony był duży puchowy dywan. W drugą ścianę wbudowana była metalowa szafa. Zbrojownia. Już na wejściu do kuchni siedząca przy stole Mia zlustrowała ją zatroskanymi szarymi oczyma. Już miała wstać zostawiając swoje śniadanie w postaci kubka latte i zbożowych ciastek na stole. Ace jednak powstrzymała ją gestem ręki. Już i tak, aż nadto czuła ruch każdego mięśnia wolała nie nasilać bólu uściskiem Mii.
- Wszystko w porządku? - Zapytała z wyraźną troską w głosie. Ace uśmiechnęła się blado po czym usiadła naprzeciwko Mii i zgarnęła jedno z ciastek z jej talerza.
- Jestem trochę obolała, ale wszystko jest w porządku. - powiedziała.
- To dobrze, bo ojciec chce, żebyśmy były jego prywatną eskortą. - powiedziała, a Ace lekko uniosła brwi.
- Przywódca nie za często się gdzieś wybiera. - zauważyła
- To prawda jednak tym razem to coś poważnego. Chcą przeprowadzić wymianę informacji z przywódcą odkupicieli. Wiesz informacje o największych skupiskach stworzeń w zamian za kilka słów o lekarstwie.
- Przywódcą? Myślałam, że na czele odkupicieli stoi kobieta.- Powiedziała Ace przypominając sobie słowa młodej odkupicielki, która padła jej ofiarą. Mia pokręciła głową.
- No coś ty? Przywódca odkupicieli to Antoni Lavoir, francuz. - wyjaśniła, a Ace wzruszyła ramionami najwyraźniej musiała się przesłyszeć.
- Mia gdzie jest Mickey? - zapytała kiedy nie dosłyszała nigdzie w domu brązowowłosej.
- Pewnie męczy Patrica. - odparła krótko
- Mia ja… - Ace wiedziała, że musi to powiedzieć. Wiedziała, że jeśli nie zwierzy się ze swoich podejrzeń to prędzej czy później wybuchnie. Wiedziała też, że Mia jest najodpowiedniejszą osobą. Ona nie zada zbędnych pytań ona po prostu zrozumie. - Ja myślę, że … - potrząsnęła głową po czym uniosła ją na wysokość oczu Mii. - Ja wiem, że Maroon żyje i jest odkupicielem.
~*~
Wybaczcie mi ten poślizg, ale dostałam assassin's creed'a 3 i zmieniłam się w no-lifa czyli siedziałam chyba przez konsolą z pięć godzin ...cholera muszę to ograniczyć hahaha xd I taki właśnie mam zamiar jak już zasiadam to co najwyżej na dwie godziny tak nie więcej! :D Tak jeżeli czyta mnie Zu-chan to wiedz, że ciągle czytam jestem w dwudziestym! Jak skończę to dam ci znać obiecuję :3
___________CDN