sobota, 23 lutego 2013

|17|


~Poczucie winy~

Z lekkim opóźnieniem ale jest :D

- Więc jak to zrobimy? - zapytał Nilam spoglądając na Mickey, już wcześniej zdążył się przekonać, że jest mistrzem planowania.
Mickey nerwowo rozejrzała się po okolicy. Jej wzrok raz powędrował w lewo raz, w prawo, raz do góry i raz na jej niezawodny pas. Już wiedziała co robić. Odwróciła się w stronę towarzyszy.
- Posłuchajcie - zaczęła. - Najpierw wdrapiemy się na górę po drabinie, tylko błagam cicho, nie możemy ich zwabić. Z tego co pamiętam ta dzielnica nadaje się do skakania po dachach. Potem rzucę granat w odwrotną stronę do tej, w którą się kierujemy.
- Proste i miejmy nadzieję, że wypali.
- Miejmy nadzieję, że któryś z was nie narobi szumu. - skwitowała dziewczyna. Nilam i Patric popatrzyli po sobie z uśmiechem.
- No to jedziemy! - oświadczył Patric - Będę osłaniać tyły właźcie pierwsi. - Powiedział wychodząc na alejkę. Chwycił dwie bretty, jedną lufę kierując w prawo, drugą w lewo. Jego wzrok przeskakiwał z jednej strony na drugą.
- Idźcie! - zawołał czując na sobie wzrok Mickey. Wiedział, że dziewczyna się martwiła chociaż bała się do tego przyznać, taka po prostu była.
- Tylko nie daj się zabić Dagger. Kogo będę wtedy wnerwiać? - zapytała wchodząc za Nilamem po drabinie. Patric uśmiechnął się rozbawiony.
- Też cię kocham. - odparł z rozbawieniem w głosie. Mickey już kiedy postawiła pierwszy stopień na tej przeklętej zardzewiałej drabinie czuła jak  bardzo się chwiała. Była jednak pewna, że wytrzyma jeszcze chwilę. Cóż myliła się.
Chwilę po tym jak Mickey weszła na gzyms metalowa drabina zachwiała się i odpadła od ściany. Z głośnym trzaskiem odbiła się od betonowej kostki tuż obok Patrica. Wszyscy na równi zaklęli. I tak głośny charkot trupów nasilił się jeszcze bardziej. Wszystkie blade, puste oczy zwróciły się w ich kierunku. Jednak po chwili ich niewidoczne źrenice skupiły się na czymś bardziej osiągalnym czymś do czego mieli dostęp - na Patricu.
Pierwsza fala - ta szybsza- rzuciła się na bruneta. Ciała, które powinny leżeć na ziemi rozwinęły niesamowitą prędkość, ale do tego trenowani są łowcy. Każdy łowca wie, że niektóre z nich potrafią poruszać się niemal tak szybko jak zdrowy, nieźle przestraszony czymś człowiek, na całe szczęście większość z nich była powolna niczym ślimaki, w dodatku często potykali się o własne nogi. Szybko i celnie kilka razy pociągnął za spust trafiając całą falę.
- Natychmiast idźcie! - krzyknął nawet nie patrząc w górę.
Słowa ugrzęzły w gardle Mickey. Nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Czuła jak Nilam ciągnął ją za ramię i z czasem udało mu się ją ruszyć. Jednak ona nadal wbijała oszołomiony wzrok w alejkę, w której Patric bezustannie zmagał się ze śmiercią. Cóż dobrze mu szło, przynajmniej na razie. Przecież nie mógł się bronić w nieskończoność, w końcu straci siły, a wtedy umrze. Nie mogła do tego dopuścić.
Adrenalina napłynęła do jej mózgu. Miała wrażenie, że wszystko dzieje się w spowolnionym tempie, albo nagle to ona zaczęła myśleć tak szybko. W jednej milisekundzie postawiła sobie jedno pytanie: Co mogę zrobić, żeby go uratować?
W jej umyśle jak na znak rozbrzmiały odpowiedzi.
Granat odpada, mogę zranić Patrica, a nie mam pewności, że załatwi trupy. 
Petarda hukowa też odpada, zwabi co najwyżej kilka zombie, przecież mają przed sobą jedzenie, jak mogą odejść przez trochę szumu! Jasne będą zdezorientowani, ale to nie to! 
Jak tam wskoczę, zginę razem z nim! 
Musiała myśleć perspektywicznie, przecież znała się na planowaniu. W wojsku była za to niezmiernie ceniona, dzięki temu on ją zauważył. To był jej as w rękawie, wyglądała przecież niepozornie jak zwykły żołdak nie mistrz taktyki. A przecież taktyka polegała na patrzeniu na wszystko nie na skupianiu się wokół jednego punktu. Musiała więc oderwać swój wzrok od Patrica. Posłała go w stronę w, którą ciągnął ją Nilam. Przed nimi piętrzył się betonowy poziomowy parking.
Teraz to ona pociągnęła Nilama za rękę. Zaczęła szaleńczy bieg w stronę parkingu nawet nie wyjaśniając nic Nilamowi. Była mu winna wyjaśnienia, w końcu w jednej sekundzie diametralnie zmieniła zdanie, cóż z takich rzeczy słynęła. Z częstego zmieniania decyzji, miała tylko nadzieję, że dobrze robiła. Miała nadzieję, że jej decyzja nie zabije Patrcia, ale mu pomoże. Pat był jej przyjacielem, nie chciała znów przez to przechodzić, znów stracić kogoś ważnego. Dlatego ciągnąc za sobą Nilama, zeskoczyła z dachu i znów nie dając blondynowi chwili wytchnienia pociągnęła go w stronę parkingu.
- Możesz mi powiedzieć co ty do cholery robisz? - zapytał kiedy przeszli przez podniesiony szlaban.
- Posłuchaj mnie uważnie, weźmiesz samochód i pojedziesz do kryjówki, ja zaraz znajdę jakiś motocykl i zabiorę Pata, z tej masakry. - powiedziała. Innego wyjścia nie widziała. Czasem najprostsze strategie są po prostu najlepsze, warto by było zaryzykować też z petardą hukową i zwabić kilka trupów w inną stronę. Przynajmniej kilka.
- Kumam. - odparł Nilam. Rozejrzał się po parkingu. Rozumiał plan Mickey i nie miał nic przeciwko niemu, musiał tylko znaleźć odpowiednie auto. Coś wytrzymałego, a zarazem szybkiego. Cóż nie musiał szukać długo.
W rogu parkingu stał sporej wielkości jeep. Jego karoseria miała głęboki kruczy kolor, cóż miała trzy lata temu, teraz była poszarzała i porysowana w wielu miejscach, a po za tym i kilkoma wgnieceniami, auto trzymało się dobrze, powinno spełnić swoją rolę. Podbiegł do niego, nie mieli czasu na pieprzenie się z zamkiem. Tym razem poszedł za przykładem Mickey i wybił szybę łokciem. Porysowana i wymęczona szyba poszła natychmiast pod naporem jego siły. Dało się usłyszeć głośny trzask i charakterystyczny dla tłuczonego szkła dźwięk. Nilam obrócił się nerwowo i z zadowoleniem stwierdził, że hałas nie przyciągnął tu żadnego zombie. Tylko tego jeszcze brakowało. Obejrzał się jeszcze raz, ale tym razem w innym celu. Jego wzrok zatrzymał się na Mickey. Ku jego zaskoczeniu dziewczyna wyparowała, po prostu rozpłynęła się w powietrzu.

Pierwsze piętro - nic.
Drugie piętro - tak samo.
Wdrapała się po krętej rampie na trzecie piętro.
Proszę! Proszę tak ładnie proszę! Niech tu będzie jakiś motocykl. 
Szukała już chwilę co piętro posyłając w stronę Patrica petardę hukową. Kolejny raz przebiegła parking. W jej umyśle rozbrzmiały wyrzuty. Wiedziała, że Patric jeszcze żyje. Widziała jak zmaga się z trupami, jednak wiedziała, że to nie potrwa długo, musiała się sprężyć.
Ktoś przez ciebie umrze.
Kolejny raz w jej umyśle rozbrzmiał pełen wyrzutu głos. Znała go doskonale, od kilku lat tak brzmiało jej sumienie. Kobiecy, zwiędły głos pełen wyrzutu, obrzydzenia i pogardy. Niemal czuła jej ciemne oczy na swoim karku. Te same, które kiedyś uśmiechały się widząc w Brosie przyszłość swojej rodziny, które wiodły za nią podczas procesu, obarczały ją za śmierć swojego jedynego syna. Jakby wina, którą ona sama siebie obarczała była niewystarczająca.
Ta stara baba tkwiąca w jej umyśle i powtarzająca wyrok jak mantrę nie wiedziała jednak, że tylko ją motywowała.
Jest! Jest! Jest!
Zawołała dziewczyna, powstrzymując się, aby nie wypuścić tych słów ustami. Zauważyła czarną Hondę stojącą samotnie pośród nielicznych samochodów na tym piętrze. Szybko podbiegła do niej uruchamiając swoją Cyber-siatkę i program na nią nałożony.
Dziękowała Bogu, za to, że w tych czasach klucze były szyfrowane, innymi słowy metal był nafaszerowany elektroniką potrzebną do otwarcia zamka. Dzięki temu Mickey mogła otworzyć zamek bez klucza starczył tylko odpowiedni szyfr. Patrzyła jak na ekranie jej Cyber-siatki pojawiają się szeregi cyferek, migających, próbujących się odnaleźć, ułożyć.
- No dalej mała!
Mogłaś coś zrobić! On umarł przez ciebie! Mój ukochany synek przez ciebie nie żyje!  Wszyscy których kochasz umrą tak jak on! Jesteś pechową dziwką! 
Głos zwiędłej kobiety znów rozbrzmiał w jej głowie. Słowa były na tyle ostre, aby były po prostu jej wyobrażeniem, ale tak nie było, każde jej słowo było po prostu przykrym wspomnieniem.
- Zamknij mordę! - warknęła Mickey pod nosem. Cyfry na jej Cyber-siatce rozbłysły, a zamek samoistnie przekręcił się. Nadeszła pora, aby udowodnić tej starej babie, że się myliła. Nikt kogo kocham więcej nie umrze, nikt! Z tą myślą Mickey zapaliła silnik.

Cholera! Cholera! Cholera! Gdzie ty się podziewasz głupia? Zapytał sam siebie kiedy w pośpiechu wkładał nowy magazynek i odbezpieczał pistolet. Kiedy wykończał kilkoro z nich znów przybywały nowe, innymi słowy falom napadów nie było końca. W przeciwieństwie do zapasu amunicji. To dwa ostatnie magazynki. Jego życie leżało w rękach narwanej, lekkomyślnej, ale pomysłowej brunetki, która uciekła z jakimś planem w głowie. Problem w tym, że najwyraźniej wprowadzanie go w życie zajmuje brunetce “dłuższą chwilę”. Wtedy też usłyszał głośny ryk silnika. Mickey dosłownie przeskoczyła przez hordę zombie ( tak, tak, niemożliwe, wybaczcie tak to jest kiedy wiktoria ogląda za dużo Durarary xd) Wylądowała dokładnie między jedną, a drugą falą. Wyciągnęła dłoń w jego stronę uśmiechając się przesłała mu niemą wiadomość “chyba we mnie nie wątpiłeś co?”
Uśmiechnął się i chwycił jej dłoń, wreszcie wydostali się z tego piekła.

- Nie mów mi, że masz zamiar się z nią spotkać?! - Ryknęła wściekła Ariane wychodząc z samochodu.
Trzasnęła drzwiami, tak, że o mało nie wypadły z zawiasów. Spojrzała na Maroona, spode łba. Ściągnęła brwi tak mocno, że na jej czole, zaczęły się tworzyć pojedyncze zmarszczki. Maroon natomiast był spokojny, jednak jego twarz wyrażała lekki smutek. Oparł się o maskę sportowego auta, które stanęło po środku autostrady usianej zmasakrowanymi samochodami. Wpatrywał się w równiny rozciągające się przed nimi. Autostrada była w gruncie rzeczy wysokim mostem, który dawał dużo cienia, nawet stąd słyszał gardłowy warkot zombie.
Ariane wbiła w niego pełen wyczekiwania wzrok.
- Kocham ją. - odparł Maroon. Ariane westchnęła, cała wściekłość nagle z niej uleciała. Podeszła do Maroona i położyła dłoń na jego ramieniu, prowokując go, aby na nią spojrzał.
- Ona zabiła Hariet, Mar. - powiedziała Ariane. Maroon spuścił wzrok szukając dobrego argumentu. Wiedział, że Hariet była przyjaciółką Ariane i wiedział, że dziewczynie łatwo nie przyjdzie polubienie Ace, jednakże był jeden fakt, którego Ariane nie dostrzegała - Ace była niewinna.
- Ona jest łowczynią Ariane. - skwitował Maroon, a następnie rozwinął myśl. - Skąd możemy wiedzieć czy my nie zabiliśmy jej przyjaciół? Skąd? - zapytał Maroon. Tym razem to Ariane spuściła wzrok. Maroon miał rację, łowcy i odkupiciele byli swoimi naturalnymi wrogami i temu nie można było zaprzeczyć.
- Po za tym jak byś się zachowała gdyby ktoś brutalnie zamordował dwie bliskie ci osoby? Puściłabyś ją wolno gdyby zamordowała mnie i Harleya? Raczej wątpię. - Maroon nadal mówił spokojnie, jednak ton jego głosu podpowiadał Ariane, że niewiele brakowało, aby wytrąciła go z równowagi. - Jestem na nią zły to prawda, jestem wściekły i prawdopodobnie zrobię jej awanturę kiedy ją spotkam, ale ją kocham i wybaczę jej wszystko wiesz o tym dobrze. - dokończył uśmiechając się z własnej głupoty. Ariane także się uśmiechnęła, może nie powinna, aż tak roztrząsać tej sprawy, a po prostu to zostawić. Pożegnać się z przyjaciółką. Położyła głowę na ramieniu Maroona, który uśmiechnął się pod nosem.
- Mam nadzieję, że ją polubię. - powiedziała mrużąc oczy pod wpływem chylącego się ku zachodowi słońca.
- Na pewno. - odparł.

Błękitna Cyber-siatka Ace rozbłysła dając jej znać, że otrzymała nową wiadomość. Dziewczyna zahuśtała się na krześle na, którym koczowała już od dłuższego czasu gawędząc z nowo poznaną Akasą. Mia leżąca na łóżku za nią spojrzała na nią podejrzliwym wzrokiem. Nie wiedziała dlaczego miała przeczucie, że nadawcą wiadomości był Maroon.
Rudowłosa podniosła bezwiednie swoje lewe przedramię. Zamarła. Na wyświetlaczu błyszczało imię nadawcy “Maroon Eagle”. Spojrzała przerażona na Mię. Natomiast Akasa przeskakiwała pytającym wzrokiem z jednej towarzyszki na drugą.
- To Maroon - wyszeptała Ace. Mia niemal automatycznie zerwała się z łóżka.
- Co napisał? - zapytała.(Normalnie jakbym widziała moją przyjaciółkę xd) Ace przeniosła wzrok na swoją Cyber-siatkę już samo imię mężczyzny zszokowało ją, aż nadto. “Możesz rozmawiać?” Tak brzmiała treść wiadomości. Ace nie wahała nawet przez chwilę, niemal natychmiast wystukała na Cyber-siatce odpowiedź. Wstała.
- Przepraszam, ale muszę na chwilę wyjść. - oznajmiła. Zostawiając dwie kobiety same. Akasa machnęła ręką uśmiechając się matczynie. Ace odpowiedziała wdzięcznym uśmiechem po czym zniknęła za rogiem.
- Kim jest Maroon? - zapytała Akasa ciekawskim tonem kiedy tylko usłyszała jak za Ace zamykają się balkonowe drzwi. Mia uśmiechnęła się i z powrotem położyła się na łóżko.
- Odkupicielem i kochankiem Ace. - odparła w skrócie. Akasa uśmiechnęła się.
- Zakazana miłość co? - odparła retorycznie jednak Mia i tak jej odpowiedziała.
- Można tak powiedzieć. - uśmiechnęła się. - A tak właściwie to miałam się ciebie zapytać. Jak poznałaś Nilama? - zapytała z chytrym uśmieszkiem na ustach. Akasa spłonęła obfitym rumieńcem, a pomimo to rozpoczęła swoją opowieść.

- Maroon? Maroon to ty? - zapytała, później karcąc się w myślach. Oczywiście, że to był on idiotko. Specjalnie przełączyła rozmowę na swój panel celowniczy, i tak go nie widziała. Po jaką cholerę, więc trzymać cyber-siatkę przy uchu?
Oparła się o barierkę skanując wzrokiem panoramę Chicago, którą tak dobrze znała.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał. Cóż, nie takiego powitania się spodziewała, nie wiedziała specjalnie co powiedzieć. Nie wiedziała o co mu chodziło. - Dlaczego zabiłaś Hariet? - sprecyzował. Jego ton był nieco wkurzony, jednak słyszała, że powstrzymywał się od wybuchu gniewu.
Hariet.
Tak musiała mieć na imię odkupicielka, którą zabiła Ace, która zabiła Lorett i Marka. Ace zacisnęła dłonie w pięści.
- Zabiła Lorett i Marka, chciała zabić mnie. - odparła spokojnie znów spokojnie opierając się o barierkę. - Miałam pozwolić jej mnie zabić i uciec z dokumentami? - zapytała i usłyszała jak Maroon głęboko wciąga powietrze.
- A, więc to tak… - powiedział jakby sam do siebie. Ace słyszała w jego głosie smutek, ściągnęły brwi, a jej wargi zacisnęły się w smukłą linię. Czuła napływające poczucie winy. Tak długo jak oprawczyni Kinweyów nie miała imienia, tak długo Ace utrzymywała się w przekonaniu, że nie była nikim ważnym, jednak pomyliła się. Dziewczyna miała na imię Hariet i najwyraźniej znaczyła coś dla Maroona.
- Przepraszam. - szepnęła przerywając głuchą ciszę. - Ja… nie wiedziałam, że ona coś dla ciebie znaczy…- zrobiła krótką pauzę, aby przełknąć wielką gulę, która nagle utworzyła się w jej gardle. - Nie dała mi wyboru. - Miała wrażenie, że zaraz rozpadnie się na kawałki. Wcale nie dlatego, że nagle dopadło ją gorzkie poczucie winy. Hariet dostała to na co zasłużyła, przynajmniej dla zaślepionej gniewem Ace. Jednakże rudowłosa miała przeczucie, że Maroon ją za to znienawidzi, a to najgorsze co mogłoby się stać.
- Aceleve - poczuła jak włosy na jej karku stają dęba, a po całych plecach przechodzi przyjemny dreszcz. Zawsze lubiła kiedy wypowiadał jej pełne imię. - Jestem zły, to prawda, ale jeżeli mówisz prawdę to tak czy tak Hariet już by nie żyła. - zrobił, krótką pauzę. - Jeżeli by ci coś zrobiła sam wpakowałbym jej kulkę między oczy. Za bardzo cię kocham. - Uśmiechnęła się mimowolnie, pierwszy raz od ponad dwóch lat słyszała to słowo z jego ust i ono wystarczyło, aby obawy uleciały z niej niczym z przebitego balona.
- Też cię kocham. - odpowiedziała wesołym głosem.
- Ace, gdzie jesteś? - zapytał już nieco rozluźniony.
- W Chicago. - odparła. - Mam misję.
- Masz wyjść z tego cało. - powiedział. - Przyjedź za tydzień do Waszyngtonu, będę w Divinson plaza w południe. - zaproponował. - Nie przyjmuję odmowy!
- Jakbym mogła się nie zgodzić?

___________

CDN

piątek, 15 lutego 2013

|16|


~Ulice Chicago~

Czarne błyszczące ślepia wbiły swój bystry wzrok w ulicę. Ich właściciel przechylił lekko swoją główkę. Do tej pory nie patrzył się na nic innego jak tylko wolno chodzące istoty o zielonkawej cerze i wystających żyłach. Poruszali się wolno i niezdarnie, ale czasem potrafili dorównać kroku jego skrzydłom, kiedy tylko chcieli. Niekiedy jego czarne oczy spotykały się z ich bladymi ślepiami przyćmionymi mgłą. Nie zwracał na nich najmniejszej uwagi, tak samo jak oni na niego. Dziś jednak napotkał coś o wiele ciekawszego, byli podobni do tych, którzy szwendali się po ulicach odkąd pamiętał. Ich cera miała żywy kremowy kolor, a ich oczy w niczym nie przypominały bladych zamroczonych ślepi. Byli żywi. Jedna z nich kobieta w długich prostych brązowych włosach, na które naciągnięta została czarna dzianinowa czapka spojrzała w górę. Miał rację, jej kawowe tęczówki były nieporównywalnie bardziej intrygujące niż tamte puste oczy. Uśmiechnęła się, a lewy kącik jej ust wykrzywił się bardziej niż prawy. Odleciał, a jego krakanie rozeszło się po okolicy. Mickey jeszcze przez kilka sekund patrzyła jak czarny kruk szybuje wśród wysokich budynków, po czym jej umysł znów ogarnęła jedna i niezmienna od kilkunastu minut myśl. Przeżyć. 
Wyjrzała zza rogu starając się nie wychylać za nadto. Miała rację grupa trupów stała pochylona nad czymś zapewne nad jakimś wilkiem lub innym zwierzęciem. Wydawało się, że kończyli już swój posiłek. Było ich pięciu, ale ich liczba nie miała dla Mickey najmniejszego znaczenia. Każdy z nich był w końcu tak samo głupi. Wzięła wdech i mogła przysiąść, że już stąd czuje ten okropny smród. Za każdym razem kiedy widziała zombie do jej nozdrzy docierał zapach ich rozkładających się ciał i brudu. Poczuła jak obiad podchodzi jej do gardła. Szybko przełknęła ślinę, musiała się skupić. Znów przywarła do ściany. Obróciła się. Patric i Nilam przykucali obok niej czekając na reakcję. Machnięciem ręki dała im znać, aby uruchomili bombę. Wydawało jej się, że Patric skinął głową, kiedy podniósł swoją cyber-siatkę, jednak nie za bardzo interesowały ją szczegóły. Interesował ją tylko huk, który rozległ się za nimi kilka sekund później. Wyjrzała.
Bingo! To działa! Trupy natychmiast odwróciły się w stronę dźwięku i podążyły do niego. Niektóre robiły to nawet szybko, a niektóre wlokły się za nimi. Nie miało to jednak znaczenia. Ważne, że nie myślały o niczym innym jak tylko podążać w stronę huku nie odwracając się. Mickey wzięła głęboki wdech. Zgodnie z jej wytycznymi trupy powinny zorientować się, że coś jest nie tak po trzech minutach, nie należało więc tracić czasu. Wyjrzała raz jeszcze i wyciągnęła desert eagle z kabury, od tak dla pewności. Na sekundę obróciła głowę i machnęła nią w stronę przeciwległego budynku niegdyś będącego kawiarenką. Był to ceglany budynek z powybijanymi witrynami. Przed nim stały metalowe stoliki, na których niegdyś ludzie przysiadali na popołudniową kawę. Najpierw wolno przeszła kilka kroków przykucnięta, jednak potem zauważyła, że po przeciwległej stronie nadal znajdują się trupy, byli jednak zbyt odlegli by ich wyraźnie dostrzec, wolała jednak przyspieszyć kroku. Słyszała także jak przyspieszają jej towarzysze. W końcu przedostali się na drugi koniec ulicy i dziewczyna odetchnęła z ulgą. 
Nie odzywali się praktycznie całą drogę, woleli nie zwracać na siebie większej uwagi niż było to konieczne. Nilam także nie kwapił się do rozmowy, jednak Mickey miała wrażenie, że był przyzwyczajony do cichego poruszania się. Podczas skradania jego buty nie wydawały żadnego dźwięku, choćby najcichszego. Zaczęła się zastanawiać kim był Nilam zanim wstąpił do łowców. Koniec końców takich umiejętności nie można nauczyć się w dwa lata co najwyżej udoskonalić. Może był szpiegiem? A może po prostu miał takie hobby? Cóż takie wiadomości posiadał tylko Nilam lub jego żona, znajdująca się teraz pod opieką Mii i Ace. Z drugiej jednak strony każda historia ludzi którzy przetrwali była tak przesycona smutkiem i melancholią, że Mickey nie miała najmniejszej ochoty tego słuchać, jednakże ciekawiło ją to. Spojrzała na swój nadgarstek, naprawdę wyglądał jak jakiś halloweenowy makijaż. Patric mówi, że wygląda jak oderwana i przyszyta powrotem, cóż śmiała się z tego, ale w rzeczywistości tak było. Spędziła osiem godzin, próbując odzyskać swoją dłoń, miała przynajmniej na tyle szczęścia aby tego nie pamiętać. 
- Tam! - prawie krzyknął Nilam. Mickey obróciła się i uciszyła go wzrokiem mówiącym: Co ty do cholery wyprawiasz?!. Nilam jednak nie przejął się tym i chcąc zwrócić jej uwagę wyciągnął dłoń w pewne miejsce. Mickey westchnęła, ale powiodła wzrokiem za jego wskazującym palcem. Po drugiej stronie ulicy jakieś dobre 100 metrów od nich znajdował się nieduży sklep. Nad drzwiami wisiał wyblakły szyld. “U Mont’ego”. Wyglądał na spożywczak i oby się nim okazał, wystrzelili już dosyć petard hukowych. Dziękowała bogu, że znaleźli się na prostej ulicy bez żadnych rozwidleń, żaden trup nie mógł ich tutaj zaskoczyć. Podniosła się, nie było się przed czym kryć po za tym tak szybciej dotrą do sklepu. Nie dawała nawet znaku chłopakom po prostu zaczęła biec, a oni podążyli za nią. Zmusiła swoje ciało do pracy na najwyższych obrotach jednak dla łowców była to norma, w końcu musieli umieć zwiewać od hord nieumartych, taka robota. I tak dosłownie w minutę dotarli pod sklepowe drzwi. 
Patric podszedł bliżej i pociągnął za klamkę. Drzwi ani drgnęły. Pchnął je, także nic, po chwili popatrzył się dokładniej na drzwi i zauważył ciężką stalową kłódkę. Przykucnął i obrócił zamek w dłoni. Westchnął i zwrócił się do Nilama stojącego obok. 
- Nie masz przy sobie czegoś co mogłoby otworzyć zamek? - zapytał nieco rozbawionym tonem. Nilam uśmiechnął się krzywo i zaczął grzebać w kieszeni, a kiedy wyciągnął z niej dwie wsuwki przykucnął obok Patrica. Włożył wsuwki do zamka i zaczął nimi obracać. 
- Może udałoby się… - mruknął bawiąc się zamkiem. Mickey stojąca za nimi westchnęła. I licz tu na faceta kiedy trzeba coś rozwalić. Schowała pistolet do kabury i sięgnęła do metalowego narzędzia przy pasie. Czerwony oskard z dwoma ciężkimi i grubymi ostrzami leżał idealnie w jej pewnej dłoni. 
- Dobra baby odsuńcie się! - warknęła dziewczyna, a mężczyźni jakby mimowolnie otworzyli jej drogę. Usłyszeli świst i po chwili ciężkie haczykowate ostrze oskarda spotkało się z oporem żelaznej kłódki, natychmiast jednak pokonało je. Przecięta kłódka z brzdękiem opadła na chodnik, a Mickey nie chcąc tracić więcej czasu wyważyła drzwi mocnym kopniakiem. Nieco oszołomiony całą sytuacją Nilam wstał i zwrócił się do Patrica. 
- Kobieca ręka, co? - burknął bardziej niż zapytał. Patric uśmiechnął się, z początku każdy musi się przyzwyczaić do porywczego charakteru Mickey. Uśmiechnął się więc krzywo i podążył wzrokiem za brunetką, która już zabrała się za przeszukiwanie sklepowych półek. Tak jak podejrzewał był to mały sklep pełen zaopatrzenia, Mickey bowiem pamiętała, że tam chowały jedzenie na czarną godzinę, więc miejsce było wręcz wypełnione pokarmem wszelkiej maści. Zanim jeszcze przekroczyli próg sklepu Mickey spiorunowała ich wzrokiem. Podniosła paczkę M&M’sów i z całą siłą jaką z siebie wykrzesała rzuciła nią prosto w Patrica. 
- Słyszałam. - wysyczała przez zaciśnięte zęby. Patric posłał jej gniewne spojrzenie gdyby nie to, że chociaż jeden okrzyk może zwabić tu trupy wydarłby się na Brosę ze trzy razy jak nie więcej. Patric westchnął i wpakował paczkę cukierków do plecaka. 
- Bardzo lubisz się nade mną znęcać co nie? - zapytał zgarniając z półek kilka zupek chińskich na raz. Brosa uśmiechnęła się zza półki po drugiej stronie. Podniosła oczy na Patrica nadal nie przestając pakować konserw i tego typu żywności. Jedyną ich szansą na zdobycie chleba była mąka, więc i to będą musieli znaleźć. 
- Kocham cię wnerwiać przecież wiesz. - powiedziała półszeptem, aby tylko mógł to usłyszeć. Patric westchnął przeciągle, a Mickey posłała mu całusa w odpowiedzi. Na tym polegały ich relację na wzajemnym dogryzaniu sobie, coś co oni uznawali za okazywanie sympatii. Dla Mickey Patric był przyjacielem, ale tylko w ten sposób potrafiła to okazać. Brunet przeszedł na drugi koniec sklepu w poszukiwaniu mąki, a Mickey skończyła pakować konserwy. Odwróciła się, cały czas chodziło jej to po głowie. 
- Hej Nilam kim byłeś za nim dołączyłeś do łowców? - zapytała Brosa kiedy podeszła do niedziałającej chłodziarki przy, której buszował Nilam. Szukał wody dla Akasy, naprawdę martwił się o ranną żonę. Przywoływało to wspomnienia sprzed trzech lat, wspomnienia, które teraz wywoływały cierpki uśmiech na ustach Mickey. 
- Dzieckiem - stwierdził Nilam posyłając dziewczynie uśmiech. 
- A więc twoi rodzice należeli do łowców. Tak jak Mii. - stwierdziła Mickey z uśmiechem.
- Niezupełnie, jestem sierotą, łowcy po prostu uratowali mnie od sierocińca. Dali dom, tożsamość, wykształcenie, wszystko po to, abym teraz mógł się im odwdzięczyć. - odparł zapinając torbę wypełnioną piciem. Odwrócił głowę w stronę Mickey i spojrzał jej w oczy z delikatnym uśmieszkiem na ustach. - Akasa to moja jedyna rodzina, dlatego muszę o nią dbać. - odparł i uśmiechnął się na wspomnienie czarnowłosej małżonki. Mickey założyła ręce na piersi. 
- Ja od 3 lat nie słyszałam wieści od moich rodziców i brata, wyparli się mnie kiedy byłam w więzieniu. - Nilam lekko otworzył usta, ale Mickey spodziewała się takiej reakcji. Każdy tak reagował, no może prócz Patrica, on był bardziej wkurzony niż zaskoczony. Po chwili Nilam zamknął usta, tym samym przypominając samemu sobie, że zachowuje się niestosownie. 
- Byłaś w gangu? - zapytał. Mickey wyglądała mu na taką, silna, feministyczna, a jednocześnie na swój sposób urocza, może nie dla niego, w końcu miał żonę, ale gdy o tym pomyślał od razu mimowolnie przeniósł wzrok na Patrica, miał wrażenie, że łączy ich więcej niż przyjaźń. Mickey z uśmiechem potrząsnęła głową. 
- Nie, w wojsku. - odparła spokojnie z uśmiechem na ustach. Rozbawiły ją podejrzenia Nilama. Wyglądała na członkinie gangu? 
- Jakim cudem ktoś z wojska trafił do więzienia? - zapytał Nilam. Mickey nie wyglądała na kogoś, kto zabiłby z zimną krwią. Primo - Mickey nie zdradziłaby swoich. Dziewczyna oparła się o opustoszałe sklepowe półki. Do jej umysłu zaczęły napływać wspomnienia, które instynktownie przyzwała. Zagryzła dolną wargę kiedy w jej umyśle pojawił się obraz uśmiechniętych bursztynowych tęczówek. 
- Byłam saperem - zaczęła dziewczyna, za każdym razem kiedy kogoś poznawała musiała opowiadać tą historię, wyryła się w jej umyśle niczym tatuaż. - Ja i mój oddział mieliśmy podłożyć bombę na jednej z wysp, konkretniej ja miałam, kiedy inni na powierzchni zajęli się dywersją. Miałam podłożyć bombę w podziemnej jaskini z dostępem do wody. Okazało się jednak, że nie znałam takiej bomby, wyglądała jak zwykły prosty wojskowy model jednak kiedy ją podłączyłam okazała się bombą czasową, której odłączenie prowadziło do natychmiastowego wybuchu. Kazałam moim towarzyszom uciekać, ale oni się nie zgodzili, powiedział, żebym ratowała siebie - Nilam od razu wyłapał jej zachowanie, kiedy wypowiadała końcówkę tego zdania. Mocniej zacisnęła palce na ramionach, jej głos zadrżał, a oczy wbiły nieobecny wzrok w ziemię, Nilam pomyślał, że chodziło o “niego”. Nie był jednak wścibski, widać było, że Mickey wyraźnie nie chce rozmawiać o świętej pamięci mężczyźnie. - Do ostatniej sekundy próbowałam to zatrzymać jednak nie dało się, wskoczyłam na wody i praktycznie nic się nie stało. - powiedziała z cierpkim uśmiechem na ustach. 
- Praktycznie? - zapytał, a lewy kącik jego ust poszedł w górę. - Podliczysz? - zapytał. Mickey uniosła wzrok na sufit przypominając sobie każde złamanie i ranę, którą podliczył jej lekarz w szpitalu, kiedy wybudziła się ze śpiączki farmakologicznej. 
- Miałam trzy złamane żebra, wstrząs mózgu. Złamaną nogę, kilka głębokich ran w okolicach żołądka no i oderwało mi dłoń. - powiedziała pokazując Nilamowi prawy nadgarstek, nawet po trzech latach szrama z widocznymi wgłębieniami w miejscu szwów wyglądała okropnie. 
- I ty mówisz, że nic ci się nie stało? Straciłaś rękę. - skwitował Nilam, a w odpowiedzi otrzymał szeroki uśmiech Mickey. W tym momencie jednoznacznie stwierdził, że nigdy nie zrozumie kobiet. Mickey była skrajnym przypadkiem, z zewnątrz piękna i pociągająca, jednak jej natura i umiejętności zwykle przypisywane były tylko mężczyznom. 
- To jest Mickey, jej nigdy nie zrozumiesz. - rzucił Patric kładąc dłoń na głowie niemal dziesięć centymetrów niższej Mickey. Dziewczyna wystawiła mu język, a w odpowiedzi mężczyzna poszerzył swój uśmiech. 
Rozległ się pomruk, najpierw głośny, ale pojedynczy, a następnie zawtórowała mu cała seria. Niczym krwawa ballada. Znajomość tych dźwięków sprawiła, że krew w ich żyłach omal nie zakrzepła. Mężczyźni odruchowo sięgnęli do kabur, a palce Mickey zacisnęły się na rączce oskarda. 
Za sklepowymi drzwiami niedbale otworzonymi na oścież niedługo będzie można zobaczyć niosący śmierć pochód. 
- Zmywamy się- szepnęła Mickey odruchowo cofając się do tyłu. Mężczyźni zawtórowali jej skinięciem głowy. Nilam rozejrzał się uważniej po pomieszczeniu. Zauważył tylne wyjście za sklepową ladą, zapewne prowadziło na zaplecze, a zaplecze do wyjścia dla pracowników. Taka mała logika. 
- Na zaplecze. - szepnął w odpowiedzi i dał im znak ruchem dłoni, aby szli przodem. Mickey popatrzyła to na Nilama, to na Patrica, czuła ścisk w żołądku, nie wiedzieli jak daleko jest horda, jak mało czasu mieli? Nie chciała zostawiać Nilama z tyłu. 
Jej wahania trwały jednak tylko ułamki sekund, Nilam był wyszkolonym łowcą, da radę uciec w odpowiednim momencie. Chwyciła więc Patrica za nadgarstek i pociągnęła do tyłu. Chłopak dotrzymał jej kroku, a ona puściła jego nadgarstek. Prześlizgnęli się przez ladę i otworzyli drzwi na zaplecze, jeszcze raz spojrzała na Nilama. Wszystko będzie w porządku. Powtarzała jak mantrę. Zaplecze było puste i schludne, najwyraźniej nikogo nie było tu pierwszej nocy apokalipsy. To były przecież najgorsze chwile. Patric szybkim krokiem  doszedł do drzwi. Kłódka. Tym razem jednak nie próbował manewrować zamkami. Za mało czasu. Zamiast tego odsunął się, a na jego usta wstąpił rozbawiony uśmiech. 
- Czyń honory. - powiedział z uśmiechem. Mickey od razu zrozumiała o co chodziło, wyciągnęła broń z kabury przy pasie i wpasowała rączkę z swoją dłoń. Uniosła ostrze do boku i płynnym ruchem przecięła stalową kłódkę, która z brzdękiem opadła na metalowe płyty podłogi. 
- Możemy się zmywać. - stwierdził Nilam wchodząc na zaplecze. Ostrożnie i cicho zamknął za sobą drzwi, oczywiście gdyby się nie odezwał Mickey i Patric, nawet nie zauważyliby, że jest za nimi, w końcu to mistrz cichego poruszania się. Dziewczyna uśmiechnęła się przelotnie i kiwnęła głową. Patric otworzył drzwi, a przed nimi pojawiła się wąska alejka, między sklepem, a kamienicą z czerwonej cegły. Brunet rozejrzał się i zamarł. 
Trupy. W dodatku po obu stronach. 
- Chyba jaja sobie robicie!- skwitowała Mickey starając się nie krzyczeć. 

_________

CDN

~*~

Tak możecie mnie zabić, mogę wam nawet dać siekierę albo linę, ale no...nie bijcie? I oto zasada nigdy nie wierzyć Novie jeżeli mówi, że wena wróciła, tak to złota zasada :D Dobra, dobra jak wam minęły walentyki co? jeżeli nikt was nie przytulił to ja mogę, bardzo chętnie :) Ah i wiem Maroona, Maroona, ale spokojnie w następnym rozdziale się pojawi :3 No, a co do weny, to małymi kroczkami po za tym to co teraz pisze nie wydaje mi się tak dobre jak było przed moją "przerwą", ale ok, przynajmniej coś jest xd Tak więc do zobaczenia w następnym tygodniu, mam nadzieję :D