piątek, 21 grudnia 2012

|12|


~Biel~

Biel, biel i jeszcze raz biel. To ten kolor dominował w życiu Maroona przez ostatnie dwa lata, to dlatego zobaczenie tych ognistych włosów Ace było swego rodzaju odskocznią od dotychczasowego życia.
- Dekontaminacja rozpoczęta - usłyszał mechaniczny głos i przysiadł na ławkach przeznaczonych specjalnie po to, aby przeczekać kilkuminutową dekontaminację. Splótł dłonie opierając łokcie o uda. wpatrywał się we wszechobecną biel. Po drugiej stronie pomieszczenia usiadły jego współtowarzyszki, na ich ustach dostrzegł lekki uśmiech kiedy spojrzał w ich stronę, wiedział bowiem, że wzbudza niemałe zainteresowanie płci przeciwnej. To przypominało mu czasy liceum, pamiętał jak bardzo cieszył się kiedy w maturalnej klasie w jego szkole pojawiła się Ace i zaczęła odstraszać jego adoratorki.
Odwrócił, więc pospiesznie wzrok, nie widział w tych dziewczętach nic godnego zawieszenia oka, oczywiście były piękne, ale nie oto chodziło w jego myślach bowiem po raz kolejny tego dnia pojawił się obraz przemoczonej do suchej nitki i uśmiechniętej Aceleve. Świat, który znał przed apokalipsą powrócił wraz z jej uśmiechem. Ktoś położył dłoń na jego ramieniu zmuszając Maroona do spojrzenia w jego stronę. Tuż obok niego rozsiadł się Harley. Chłopak jak przystało na kogoś noszącego takie imię był wręcz urodzony za kierownicą, w dodatku jego wygląd potwierdzał teorię. Harley był wysoki i atletycznie zbudowany nie był napakowany, ale było widać, że to nie ma znaczenia. Białe włosy zostały przystrzyżone tak aby nie przeszkadzać mu podczas walki, miał na sobie czarną skórzaną kurtkę, która podkreślała porywczy charakter chłopaka. Dodatkowo miał te bystre ciemne oczy, które wpatrywały się w chłopaka bacznym wzrokiem. Po chwili na jego ustach pojawił się, nikły uśmiech, który dosłownie po chwili zniknął z jego warg.
- To była ona prawda? Aceleve. - zapytał cicho chłopak. Wiedział jak wyglądała Aceleve przed dwoma laty, jednak kiedy zobaczył ją na żywo ubraną od stóp w czerń i uzbrojoną w cały arsenał broni, w dodatku zdecydowanie bardziej kobiecą niż przed apokalipsą nie od razu połapał się iż jest to ta sama dziewczyna. Maroon przytaknął.
- Zmieniła się i to bardzo. -stwierdził Maroon przygryzając wargę. Harley szturchnął go w bok.
- No tak tak niezła z niej laska to trzeba przyznać- uśmiechnął się Harley typowo dla podrywacza. Ta mina sprawiła, że Maroon niemal się uśmiechnął, jednak musiał przyznać, że Harley ma rację. Ace nie tylko zmieniła się psychicznie, fizycznie także nie stanęła w miejscu. Kiedy miała dziewiętnaście lat ciągle narzekała na to, że wygląda mało kobieco, to prawda nie miała wyrobionej talii, była nieco niska, i niemal przeraźliwie chuda, teraz jednak wyglądała tak jak chciała wyglądać przed apokalipsą, była zgrabną wysoką kobietą z wąską talią i całkiem niezłym biustem.
Maroon zwiesił głowę wstydząc się dziwnych myśli, które zaczęły pojawiać się w jego głowie.
- Tak dokładnie tak - przyznał Maroon bojąc się, że palnie coś głupiego. Dziewczyny z naprzeciwka i tak zaczęły się na nich dziwnie patrzeć, jednak wtedy odezwał się mechaniczny głos oznajmiający im donoście “Dekontaminacja zakończona” na całe szczęście.
Maroon wstał i zaczął przestępować z nogi na nogę jakby przygotowując się do biegu. Harley podszedł do niego już z większym spokojem. Stoickim wręcz. Wtedy też stalowe drzwi oddzielające ich od kwatery głównej otworzyły się niemal bezgłośnie i wtem oślepiło ich światło słoneczne. Maroon pospiesznie wyszedł na korytarz. Był to zawieszony piętro nad ziemią długi biały korytarz łączący ze sobą dwa kompleksy, jeden służył jako zbrojownia i garaż- z niego właśnie przychodzili - z kompleksem mieszkalnym i treningowym. Ten drugi budynek był niemal monumentalnej wielkości, a swoim kształtem przypominał plaster miodu był bowiem w kształcie sześciokąta, właściwie to trzy połączone ze sobą. Dwa budynki służyły jako mieszkania, a w ich środku znajdowały się kwatery, hale treningowe, strzelnice, stołówka i miejsca w, których odkupiciele mogli chwilę odpocząć, był tu nawet park, po środku stepów co prawda jednak to nadal był park. Maroon widział go przez okna wypełniające korytarz. Był dosyć sporej wielkości, rosły tam trawy, drzewa, kwiaty, krzewy… Rosły tam nawet bzy, ulubione kwiaty Aceleve, swoim zapachem zawsze wypełniały jej pokój być może dlatego stały teraz na parapecie ich kwatery, Harley często narzekał iż zapach jest zbyt mocny jednak ich drugiej współlokatorce podobał się ten zapach i kiedy Harley już otwierał usta, aby znów zacząć narzekać ta zdzieliła go po głowie często czymś co nawinęło jej się akurat pod rękę lub gołą dłonią. I taka właśnie była Ariane.
O wilku mowa.
Dziewczyna wyłoniła się zza ściany kiedy dwójka chłopaków przekroczyła próg tarasu. Taras miał szerokość około dwóch metrów i rozciągał się wokół kompleksu na każdym piętrze. Oni akurat mieszkali na ostatnim piątym piętrze. Z tarasu był doskonały widok na niemały placyk, który otaczały zabudowania budynku. Na dole, aż roiło się od odkupicieli chodzących po metalowych płytach wśród zielonej trawy. W całym budynku było coś co naprawdę rzucało się w oczy był to połyskujący metalowy znak wszechwidzącego oka porośnięty wyrośniętym tu bluszczem.
Ariane uśmiechnęła się pogodnie na widok Maroona i Harleya. Miała na sobie biały fartuch, który rozpięty ukazywał granatową bluzkę i jeansowe rurki. Dziewczyna wbiła stanowczy wzrok jasno-niebieskich oczu w Harleya, a jej mina zrzedła. Z jej delikatnych pudrowych ust zniknął uśmiech. Jej krótkie kręcone włosy w kolorze śnieżnej bieli poruszyły się kiedy przestąpiła na krok. Jej fryzura bardzo przypominała Maroonowi o starej gwieździe Hollywood -  Marilyn Monroe. Miała nawet taki sam pieprzyk przy ustach. Podeszła do Harleya, który uśmiechnięty opierał się o ramię Maroona. Ariane chwyciła Harleya za podbródek, a chłopak mimowolnie odwrócił się w jej stronę nieco rumieniąc, Ariane jednak nie patrzyła mu w oczy, skupiła swój wzrok na jego policzku. Uniosła dłoń jakby była gotowa go spoliczkować jednak powstrzymała się i westchnęła tylko.
- Do jasnej cholery nie czujesz, że masz cały rozwalony policzek?!- warknęła. Harley wzruszył ramionami, podobnie jak Maroon.
- To tylko mała rana- odpowiedzieli niemal na równi. Ariane westchnęła rozmasowując skroń.
- Byście się w końcu nauczyli dbać o swoje zdrowie co? - warknęła po czym wkurzona chwyciła masywną dłoń Harleya i zaczęła go ciągnąc w stronę ich kwatery. Harley momentalnie zarumienił się, dla Ariane jednak nie było to nic nadzwyczajnego.
Maroon zaśmiał się widząc minę przyjaciela. Z początku Ariane po prostu pociągała Harleya, jednak chłopak nie zdawał sobie sprawy, że ze zwykłego pożądania zaczął naprawdę coś czuć względem niebieskookiej lekarki.
- Ciągniesz nas do zachodniego skrzydła? - zapytał Maroon i już wiedział, że Ariane uśmiechnęła się cynicznie po czym prychnęła.
- Temu dzieciakowi nie potrzeba szpitala - stwierdziła z przekąsem. I miała rację bo skrzydło zachodnie zajmował szpital, badania biologiczne i prywatne kwatery Lavoira. Nikt jednak nie miał tam dostępu, przynajmniej nie osoby niższe ragą jak Maroon, Harley i Ariane.
- I znowu nazywasz mnie dzieckiem? - zapytał Harley wyraźnie niezadowolony z sytuacji chociaż pewnie pocieszał się tym, że Ariane wciąż nie puszczała jego dłoni. Ariane westchnęła przeciągle zresztą po raz kolejny tego dnia, próbowała się uspokoić, nie dać wyprowadzić się z równowagi, to jednak było trudne. Była bowiem osobą naprawdę wybuchową i nawet drobny szczegół potrafił ją wkurzyć.
- Bo jesteś jak dziecko. Jęczysz, prosisz o jedzenie jakbyś sam nie umiał czegoś ugotować i rozbijasz się wszędzie. - odrzekła i wolną od uścisku Harleya ręką otwierając drzwi do ich pokoju. Był on dosyć sporej wielkości, jego ściany miały biały kolor za to podłoga wyłożona była jasnymi panelami. Dwa metalowe piętrowe stały przy obu ścianach. Obok nich wbudowane w ścianę były dwie sporej wielkości szafy. Pod oknem między dwoma łóżkami ustawiona była biała kanapa, a obok niej szklany stolik na, którym stała opróżniona biała filiżanka z widocznym osadem po kawie. Na parapecie stał szklany wazon wypełniony bzem. Kiedy weszli do środka natychmiast uderzył ich ten zapach. Kwiaty były swego rodzaju ożywieniem dla całego białego otoczenia. To dlatego Ariane ignorowała to, że czasem zapach stawał się nieco mocny, kwiaty nadawały pomieszczeniu świeżości po za tym wiedziała jak wiele ten akcent znaczył dla Maroona.
Wskazała władczym tonem na ich łóżko po prawej stronie. Harley posłusznie powłóczył nogami w tą stronę, a Ariane wyjęła z szafki wszystkie bandaże, leki i maści jakie znała. Maroon natomiast zdjął buty i  natychmiast skierował się do łazienki zostawiając na 5 minut tą dwójkę samą. Harley ze stęknięciem usiadł na łóżku wywołując chichot Ariane. Dziewczyna rozłożyła wyposażenie na pościeli i obejrzała policzek Harleya. Wzięła gazę i rywanol po czym zaczęła starannie przemywać ranę. Pieczenie jakie wywoływał płyn sprawił, że Harley kilka razy zacisnął zęby.
- To rana cięta, - stwierdziła patrząc na pojedyncze rozcięcie od policzka, aż do ucha.
- Tak. - przytaknął chłopak patrząc uważnie na pogrążoną w swoim zajęciu Ariane.
- Kto cię tak urządził? - zapytała.
- Córka Hunta lubi bawić się mieczami. - zachichotał przypominając sobie długą katanę jaką dysponowała jedna z łowczyń. Ariane uśmiechnęła się nieznacznie.
- Co się tam właściwie stało? - zapytała Ariane. Harley najpierw spuścił wzrok po czym przeniósł je na drzwi łazienki, w której aktualnie znajdował się Maroon.
- Plan się nie powiódł. - stwierdził, krótko. - Była tam Aceleve. - Powiedział. Ariane przestała przecierać ranę i przeniosła nieprzytomny wzrok w Harleya. Teraz i ona przeniosła wzrok na drzwi łazienki. Przez chwilę pod wpływem szoku nie mogła wykrztusić z siebie słowa, ale nie musiała bo Harley kontynuował wypowiedź.
- Przejrzała nas. - powiedział uśmiechając się nieznacznie tym samym wyrażając podziw dla instynktu rudowłosej. - Kiedy tylko włączyliśmy ładunki ona od razu to usłyszała i wyrzuciła Hunta i jego córkę ze strefy wybuchu, sama jednak wpadła do zbiornika w dodatku dostała w głowę gruzem. - powiedział, a kiedy zobaczył jak wyczekująco spogląda na niego Ariane kontynuował. W jej wzroku widział nieme pytanie mianowicie “Co zrobił Maroon?”.
- Ten idiota wskoczył za nią i ją uratował, prawdopodobnie chwilę rozmawiali. Zaczęliśmy szybko przegrywać było ich naprawdę dużo, w tym snajperów, szybko nas rozstrzelali, więc się wycofaliśmy. - dokończył. Ariane uśmiechnęła się. To było w stylu Maroona lubił bawić się w rycerza na białym koniu. Zastanawiało ją jednak o czym rozmawiał z Aceleve, czy w ogóle rozmawiali? Być może nie wiedzieli o czym rozmawiać, może po prostu patrzyli tępo na siebie nie wiedząc o czym mają rozmawiać? Nie wiedziała bo nie miała prawa wiedzieć takich rzeczy. Jedynie Maroon mógł wiedzieć.
Ariane z powrotem skupiła się na ranie Harleya co raz powtarzając, że dał się pociachać jakiejś babie, a kiedy zajęczał nazywała go dzieckiem i sarkastyczno troskliwym gestem pogładziła jego białe włosy uśmiechając się od ucha do ucha. Kiedy Ariane nałożyła kompletny opatrunek na ranę, drzwi do łazienki otworzyły się. Maroon wyszedł z niej z wilgotnymi włosami, w czerwonym podkoszulku i jeansach. Na ramiona zarzucił ręcznik na, który spadały krople wody.
- Tak właściwie to gdzie jest Cam? - zapytał chłopak rzucając się na białą kanapę, Ariane miała już odpowiedzieć kiedy w drzwiach staną zdyszany Cam. Z jego ciała spływały krople potu, a jego biały podkoszulek był kompletnie przemoczony. Zaczesał średniej długości włosy do tyłu tak, aby nie wpadały w jego oczy w kolorze bursztynów. Był umięśniony, a według Ariane, aż nad to. Przez ramię przewiesił granatową torbę treningową.
- Hej ludzie! - przywitał się. Ariane skrzywiła się.
- Przywitaj łazienkę, a nie nas. - powiedziała, a Cam posłał jej pytające spojrzenie - Śmierdzisz. - skwitowała. Maroon nie mogąc powstrzymać śmiechu wyszczerzył się chichocząc. Harley wciąż miał nieco obolały policzek, więc na jego twarzy pojawił się jedynie delikatny uśmiech. Cam natomiast uśmiechnął się cynicznie i rzucił w dziewczynę butelką wody. Ariane odbiła ją przedramieniem, a ta wylądowała na jej kolanach.
- Zobaczysz, że dostaniesz za swoje jak tylko wyjdę - zaśmiał się i zatrzasnął za sobą drzwi. Ariane uśmiechała się jeszcze kilka sekund jednak potem przeniosła wzrok na Maroona. Wychyliła się zza łóżka i spojrzała na towarzysza broni.
- Co powiedziała Aceleve? - zapytała ciekawska dziewczyna. Maroon, który do tej pory leżał na kanapie opierając przedramię na głowie opuścił rękę i podniósł się na łokciach, aby spojrzeć na dziewczynę.
- Że tęskniła. - odparł krótko.
- I?
- I tyle. - zakończył jednak potem zobaczył niezadowoloną minę Ariane postanowił bardziej sprecyzować odpowiedź.- Wiesz jakoś nie mieliśmy czasu na rozmowę. - powiedział, a rumieniec, który pojawił się na jego policzkach mówił sam za siebie. Ariane uśmiechnęła się figlarnie i przytaknęła.
Maroon celowo pominął fakt o ich przyszłym spotkaniu. Bał się, że są obserwowani bo w końcu to było naprawdę możliwe. Aby powiedzieć o tym Ariane musiałby znaleźć się razem z nią po za terenem bazy inaczej nie miał żadnej pewności czy nie jest pod obiektywem kamery. Nigdy nie uważał odkupicieli za godnych zaufania, jednak trzymali go przy życiu, gdyby nie lek Maroon stałby się jedną z tych bezrozumnych istot, a tego nie chciał. Chciał żyć, dla Aceleve.
Drzwi zaskrzypiały po raz kolejny i tym razem zza nich wynurzył się młody odkupiciel. Atletycznie umięśniony chłopak spojrzał na swoich starszych kolegów, a gdy odszukał wzrokiem twarzy, których szukał odezwał się.
- Eagle - zwrócił głowę w stronę Maroona. - Jenkins - przytaknął na Ariane. Na dźwięk swoich nazwisk odkupiciele zwrócili uwagę na nowoprzybyłego. - Pan Lavoir wzywa was do siebie. - Przyjaciele popatrzyli po sobie i kiwnęli głowami. Jeżeli Lavoir ich wzywał wiedzieli dobrze, że chodzi o kolejną misję, jednak to było co najmniej dziwne, aby wyznaczał Maroonowi kolejną kiedy ten dopiero wrócił z jednej.
- Już idziemy. - odparła Ariane, a młody odkupiciel przytaknął i zamknął za sobą drzwi. Maroon zwlókł się z niechęcią z kanapy i przeciągnął się. Ariane natomiast spojrzała na Harleya i jego ranę. Chłopak rozłożył się na poduszkach na jej piętrze łóżka i wbijał w nią wzrok, dziewczyna uniosła dłoń z przestrogą.
- Ani mi się waż tego drapać! Zrozumiano? - zapytała srogim tonem. Harley uśmiechnął się i przytaknął.
- Tak mamo. - powiedział przeciągając swój głos niczym małe dziecko. Ariane uśmiechnęła się.
- A nie mówiłam, że jesteś jak dziecko?

Maroon i Ariane stali po środku tradycyjnie białego pomieszczenia z dużymi oknami, które dodatkowo je rozświetlały. Po środku podłogi ze szkła w matowo-gładki wzór szachownicy stało białe biurko Lavoira. Sam mężczyzna siedział na fotelu otoczony przez swoich niezwykle poważnych strażników. Nie odzywał się, więc Ariane i Maroon popatrzyli po sobie w końcu chłopak odezwał się.
- Po co nas wezwałeś? - zapytał Maroon i obdarzył Lavoira niepewnym spojrzeniem swoich niezwykle zielonych oczu. Przywódca odkupicieli podniósł na niego swój wzrok. W końcu przemówił.
- Chodzi o waszą przyjaciółkę, Hariet. - powiedział. W głowie Maroona pojawił się obraz troskliwej twarzy dziewczyny. Zawsze wiązała swoje włosy w warkocz, była nieco cyniczna, ale zawsze pogodna. Maroon mógł z nią porozmawiać o wszystkim, podzielić się z nią ciężarem swoich problemów, a dziewczyna zawsze była gotowa go wysłuchać. Podejrzewał także iż dziewczyna była w nim zakochana i było mu z tego powodu przykro, wiedział bowiem, że nigdy nie będzie w stanie odwzajemnić tego uczucia.
- Co z nią? - zapytała Ariane. Była dosyć blisko z Hariet, martwiła się kiedy przez kilka tygodni nie było jej w bazie. Lavoir splótł ze sobą dłonie.
- Wykonywała bardzo ważną misję niedaleko Chicago. Jednak od jakiegoś czasu nie dostajemy od niej odpowiedzi. - powiedział. Ariane zagryzła wargę. - Jesteśmy pewni, że nie żyje. - stwierdził Lavoir. Ariane nie wytrzymała, do jej oczu napłynęły łzy na wieść o śmierci przyjaciółki. Wpadła w ramiona Maroona wypłakując się w jego podkoszulek. Maroon pogładził przyjaciółkę po włosach próbując ją jakoś uspokoić. Jego oczy zaszkliły się tak, że jednak postanowił nie okazywać słabości. Zagryzł, więc wargę i wpatrywał się w Lavoira nadal gładząc Ariane po włosach.
- Coś jeszcze? - zapytał Maroon chcąc się jak najszybciej wydostać z tego przeklętego gabinetu.
- Chcemy, abyście odszukali jej ciało i dane, które miała dostarczyć. - Na ten dźwięk Ariane zadrżała, a Maroon miał wrażenie, że przyjaciółka zaraz rozpadnie się z rozpaczy w jego ramionach.

~*~
Trochę Maroona na koniec świata dobrze wam zrobiło? Mam taką nadzieję, a teraz jako, że coraz bliżej święta to wypadało wam złożyć życzenia moi kochani czytelnicy, bez was nie miałabym po co pisać :3

Wszystkiego najlepszego, zdrowia, szczęścia pomyślności, spełnienia marzeń i tych błahych i tych ważniejszych, abyście każdego dnia byli uśmiechnięci i żeby wstawanie w poniedziałek jakimś cudem stało się mniej uciążliwe :) 

________

CDN

piątek, 14 grudnia 2012

|11|


~Oczy~

Pomimo tego, że ponad czterdziesta ludzi przemieszczała się równym krokiem w wyznaczonych im kierunkach to żadnego z nich nie było wyraźnie słychać. Zaczęli przegrupowywać się wśród budynków. Chowali potrzebne zaopatrzenie pod biurowymi stołami. Były to pigułki przeciw bólowe, opaski uciskowe, bandaże, to przynajmniej znajdowało się na stanowisku pierwszej pomocy do pilnowania, którego wyznaczono jednego łowcę. Dziewczyna nazywała się Talia i to ją Ace zdołała poznać bliżej. Pomagała jej rozkładać sprzęt pierwszej pomocy. Sama bowiem nie miała wiele do roboty, była w końcu eskortą, nie musiała przygotowywać stanowiska, ubolewała jednak, że Mickey nie wyznaczyła ją na jednego ze snajperów, była przecież wystarczająco dobra. Nie wiedziała co w tamtym momencie chodziło przyjaciółce po głowie.


        Rozłożyła ostatnie fiolki z tabletkami pod prowizorycznym stanowiskiem Talii, a dziewczyna posłała jej wdzięczny uśmiech. Talia nie miała więcej niż osiemnaście lat i nie była zbyt dobra w walce wręcz, co prawda umiała strzelać jednak jej zdolności lekarskie były o wiele lepsze niż strzeleckie. Talia wydawała się zadowolona z tego faktu, powiedziała, że woli uśmierzać ból niż go zadawać. Wyglądała zresztą naprawdę niepozornie, była chuda i nieco wątła, miała jasną różową cerę, ciemne krótkie brązowe włosy i jasne błękitne oczy. 
- Dziękuję za pomoc Ace. - uśmiechnęła się siadając obok całego zaopatrzenia. Spojrzała w bok za Ace. Po drugiej stronie szykowało się inne stanowisko. Stanowisko z bronią gdzie inny łowca szykował dodatkowe magazynki i karabiny. Mogło się przecież zdarzyć, iż któremuś z łowców skończy się zapas amunicji lub coś stanie się z bronią, wtedy mogli spróbować dostać się tutaj. Wzrok Talii spoczął na chłopaku, który czyścił broń, wyglądało na to, że go znała. 
- Cieszę się, że ja i Kev nie musimy walczyć, ale martwię się o innych… - powiedziała, a jej głos załamał się nieznacznie. Ace podzielała jej obawy jednak postanowiła o tym nie mówić, Talia wydawała jej się naprawdę przestraszona. 
- Nie martw się wszyscy jesteśmy wyszkoleni damy sobie radę. - rudowłosa uśmiechnęła się pokrzepiająco. Talia skupiła na rudowłosej wzrok bystrych niebieskich oczu i uśmiechnęła się blado. 
- Wiem i nie martw się jeżeli przyjdzie mi walczyć nie będę płakać i chować się za Kevem, jestem łowczynią i to moja powinność, aby walczyć za ludzi wiem o tym… po prostu boję się…
- Już wszystko w porządku strach to ludzka rzecz… - powiedziała Ace z uśmiechem, a wtedy zdała sobie sprawę, że po prostu powtarza słowa Lorett, które ta skierowała do niej ponad dwa tygodnie temu… Poczuła ukłucie w sercu kiedy w jej umyśle pojawił się obraz uśmiechniętej mulatki z delikatnym uśmiechem na czekoladowych ustach. Niemal czuła jej przyjemny zapach i to właśnie bolało najbardziej. Wspomnienia były tak żywe jakby działy się teraz, jakby wcale nie były wspomnieniami. Przymknęła oczy, a obraz Lorett zastąpiła czerń, w ten sposób Ace próbowała się otrząsnąć z tych wspomnień. Talia popatrzyła na nią dziwnym wzrokiem, który zastąpił wcześniejszą wdzięczność. 
- Coś się stało? - zapytała dziewczyna widząc, że z ust Ace zniknął uśmiech. Rudowłosa potrzasnęła głową i uśmiechnęła się nieznacznie. 
- Nic, nic - zapewniła ją, a Talia już otwierała usta, aby powiedzieć, że przecież nie jest ślepa, ale wtedy Ace zręcznie zmieniła temat. 
- Więc ty i Kev…- zaczęła, ale wbrew jej oczekiwaniom Talia nie spłonęła rumieńcem po prostu posmutniała i położyła głowę na podkulonych kolanach. Spojrzała w kierunku chłopka. Miał czarne włosy, które opadały na wysokie czoło, a jego oczy skupione były na jednym z karabinów. 
- Arthur i ja poznaliśmy się podczas treningów w bezpiecznym mieście, podczas pierwszego polowania obronił mnie, ale został ciężko ranny więc go opatrzyłam, od tamtej pory jesteśmy przyjaciółmi to wszystko. 

Widok, który tu zastała nie był zbyt zachwycający, tym bardziej zapach, który był co prawda stłumiony, ale nadal wystarczająco mocny, aby zemdliło ją kiedy weszła do pomieszczenia. Odór był ohydny, zapach rozkładających się ciał, nie mieli czasu posprzątać budynku i zakopać ludzi, postanowili, że zrobią to po akcji, o ile w ogóle będzie udana. Teraz jednak zeskładowali ciała w łazienkach, aby trochę stłumić odór, który nadal unosił się w powietrzu. W dodatku większość wykładziny oraz ścian, była poplamiona zaschniętą krwią, co nie było najlepszym widokiem. Cóż to i tak lepsze niż mutant. 
Piętro 5 w pozycji snajperskiej zajmował Fave, nie wiedziała dlaczego tu przyszła. Może bo to mogło być ich pożegnanie? Więc dlaczego nie żegnała się z Ace, Mickey i ze swoim ojcem? Dlaczego przyszła akurat do Fava? Nie wiedziała, chociaż ta sytuacja była oczywista to zamknięta w swojej skorupie Mia nie umiała tego powiedzieć. Nie umiała powiedzieć dlaczego tutaj przyszła i dlaczego tak bardzo zależało jej na pożegnaniu z Favem. Ona nawet nie wiedziała co ma powiedzieć. 
- Hej Mia. - Fave podniósł się ze swojego stanowiska. Oparł karabin o ścianę tuż obok zapasowych luf i amunicji. Uśmiechnął się od ucha do ucha ukazując szereg białych zębów. Uśmiechnęła się blado. Fave dotknął jej ramienia. 
- Coś się stało Mi? - zapytał. Dlaczego łudziła się, że Fave nie zauważy iż coś jest z nią nie tak? Przecież znał ją od podszewki, wiedział kiedy coś jest nie tak nawet jeżeli ona wmawiała sobie, że tak nie jest. Mia spuściła wzrok na okna. 
- Przyszłam się pożegnać - powiedziała w końcu. Jej głos był ponury i całkowicie bezbarwny, jakby nie włożyła w niego ani grama uczucia. I to właśnie zmartwiła Fava. To prawda Mia czasem była szorstka, ale wyrażała to cynizmem. Nigdy nie słyszał, aby jej głos był, aż tak bezbarwny… Martwiła się. Na swój dziwny i sztywny sposób martwiła się. Cóż okazywała to skrajnie inaczej niż inni, ale sposób w jaki patrzyła w dół, na tych wszystkich pobratymców krążących w pospiechu po ulicy mówił wszystko. 
- Pożegnać? Chyba nie myślisz, że tu zginiemy? - jego głos nie był poważny, Fave po prostu chichotał. Mia spojrzała na przyjaciela spod byka. Założyła ręce na piersi i odwróciła głowę. 
- Ja po prostu przewiduje każdą ewentualność Hawk. - Odparła twardo. Jej ton już kompletnie rozśmieszył Fava. 
-A już myślałem, że przyszłaś tu bo się na mnie napaliłaś. - Fave uśmiechnął się łobuziarsko i założył dłonie na piersi podobnie jak przed momentem zrobiła to Mia, która teraz poczerwieniała na twarzy. 
- Chciałbyś Hawk! - warknęła dziewczyna i pchnęła jego ramię, jednak Fave zrobił coś czego kompletnie się nie spodziewała. Chwycił ją za nadgarstek i nadal z tym uśmieszkiem na ustach i przyciągnął ją do siebie. Ich klatki piersiowe zetknęły się, a policzki Mii przybrały czerwony kolor. Miał dosyć czekania, serdecznie dosyć czekania na lepszą okazję. Wiedział bowiem, że lepszej być nie może. Podniósł więc podbródek Mii tak, aby jej oczy skupiły się tylko na nim. Tak jak powiedział ojciec Mii to była pora, aby wziąć sprawy w swoje ręce. 
- Nawet nie wiesz jak bardzo… - szepnął zbliżając swoją twarz do twarzy Mii. Dziewczyna czuła mocny uścisk jego dłoni na swojej talii. Czuła jego bliskość. Ciepły oddech drażniący jej skórę. Mia przymknęła oczy czekając na pocałunek. 
- Śmigłowce! - krzyknął ktoś z tyłu, dokładnie za Mią. Dziewczyna gwałtownie otworzyła oczy i odwróciła głowę w stronę głosu. Człowiek, który krzyczał w ich stronę zniknął jednak zanim Mia odwróciła się. Słychać było tylko jak jego podeszwy uderzają o metalowe schody. Powoli  odwróciła głowę, aby znów spojrzeć na Fava myśląc, że czar prysł. Tym większe było jej zaskoczenie kiedy chłopak natychmiast najpierw przesunęła się po jej włosach i talii po czym przycisnął dziewczynę do siebie. Mia najpierw zaskoczona nie odpowiedziała, później jednak przywarła do chłopaka stając na palcach. 
- Wszystko będzie dobrze- powiedział kołysząc się z dziewczyną raz w lewo raz w prawo jakby próbował ją uspokoić. 
- Dziękuję. - Powiedziała dziewczyna czując jak jej wszystkie obawy odpływają gdzieś daleko, po chwili jednak chłopak puścił ją. Mia stanęła znów płasko. W tle usłyszała cichy szum helikopterów, zagryzła wargi. Popatrzyła w fioletowe oczy Fava, błyszczały niczym klejnoty. Uśmiechał się łagodnie i odgarnął kosmyk włosów za jej ucho.
- Teraz możesz iść - powiedział z uśmiechem. 

To wszystko działo zbyt szybko, aby Ace to ogarnęła. W jednej chwili ulice wypełnione łowcami opustoszały. Żołnierze schowali się w wyznaczonych sobie miejscach nie pozostawiając po sobie niczego. Nie słychać było, żadnej ich rozmowy prawdopodobnie jedynymi czynnościami jakimi się zajmowali było czekanie i oddychanie. Nie słychać było nawet plusku wody jaki powinien wydawać akwedukt pod nimi, kiedy ktoś zrobił chociaż krok w miejscu w, którym zebrali się łowcy woda sięgała zaledwie do połowy łydek pod nimi natomiast akwedukt gwałtownie opadał i wypełniony mógłby sięgać wysokości pięciu metrów. Ace jedynak nie słyszała nic prócz swojego zdenerwowanego oddechu i coraz głośniejszego odgłosu szybko poruszających się śmigieł helikopterów.
Potrząsnęła dłońmi rozluźniając nadgarstki, aby jej dłonie były gotowe, aby sięgnąć po broń do kabury. Spojrzała na swoją lewą. Tuż u jej boku stał Hunt, dowódca wszystkich łowców. Uśmiech zniknął z jego twarzy gdy tylko on i jego eskorta postawili nogę na tym moście. Ace także nie była skora do uśmiechu. Mia wychyliła się zza masywnej sylwetki swojego ojca i posłała jej bystre spojrzenie. Patrząc na przygnębioną minę rudowłosej Mia zmusiła się do pokrzepiającego uśmiechu. Ace odpowiedziała półuśmiechem, który znikł kiedy zobaczyła jak blisko nich są już helikoptery. 
Czarne punkty na nieboskłonie szybko zaczęły się powiększać, aż w końcu naprawdę przybrały kształt helikopterów. Hunt zacisnął palce na rączce metalowej teczki, to w niej znajdowały się informacje potrzebne do wymiany. Dane na temat największych skupisk zombie na terenie Ameryki południowej. Ace nawet nie chciała pytać po co były im te dane. Czy oni chcieli chronić zombie? W takim razie po co zabijać ludzi? Jeżeli chcą chronić zombie zamykając ich w klatkach to proszę bardzo bo to pomoże obu stronom, ale zabijać ludzi? Ace miała ochotę po prostu walnąć się w czoło otwartą dłonią, powstrzymała się jednak wiedziała bowiem, że musi zachować powagę. 
Helikoptery znalazły się tuż nas nimi, a ich głośny dźwięk stał się nie do wytrzymania. Mia miała ochotę po prostu zasłonić uszy dłońmi. Myślała, że zaraz ogłuchnie. Jeden z helikopterów znalazł się na naprawdę niskiej wysokości, a jego wirujące śmigła zaczęły rozrzucać piach zebrany na ulicy. Mia podobnie jak jej ojciec zasłonili usta przedramionami tak aby nie dostał się do nich i zmrużyli oczy. Ace naciągnęła tylko biały szalik na usta i zamknęła prawe oko pozwalając by osłonka na lewym chroniła ją przed piaskiem. Drugi śmigłowiec zaczął zrzucać snajperów na dach. Białowłosi ludzie w czarnych strojach usadowili się na gzymsach z karabinami w dłoniach gotowi osłaniać główną eskortę. Z pierwszego śmigłowca wyskoczyła piątka ludzki - eskorta. 
Po kolei najpierw wyszedł sam Lavoir. Ace musiała przyznać, że wyglądał niepozornie. Był wysoki, ale nawet umięśniony ubrany od góry do dołu na biało co stanowiło dziwną odmianę od czarnych ubrań podwładnych. Kolor jego ubioru komponował się z długimi białymi włosami i sprawiał, że czarne wszechwidzące oko widniejące na piersi wyróżniało się i to znacznie. Ace musiała przyznać, że był nawet przystojny z tą swoją Francuzką urodą i chytrymi oczyma. Wyszedł na ulicę, a za nim kilkoro kolejnych. Najpierw dwie białowłose kobiety o, krótkich włosach dotrzymały mu kroku, a następnie chłopak. Był nieco większy od swojego szefa, a pomimo odległości Ace dostrzegła uśmiech na jego twarzy. To było zaskakujące, w końcu zobaczyć jakiekolwiek uczucia na twarzy odkupiciela. Cóż widziała uśmiech, ale tamten był pełen goryczy żalu i pożegnania ze światem, tymczasem uśmiech tego chłopaka był szczery i uradowany. Chłopak odwrócił się i zaczął coś mówić do swojego współpracownika, który właśnie wyszedł z helikoptera. 
Ace zamarła. Poczuła jak jej mięśnie drętwieją odmawiając posłuszeństwa, jak przez jej umysł przepływa tysiące łez wylanych tylko dla tego widoku, nadzieja rodząca się dla tej chwili nagle wyparowała pozostawiając po sobie tylko niczym nie stłumiony lęk. Chłopak, którego zobaczyła wyskoczył jednym susem z helikoptera, powodując, że długi czarny płaszcz przyozdobiony gdzieniegdzie srebrnymi zamkami podleciał nieznacznie do góry. Czarny szalik został luźno obwiązany wokół jego szyi. Jego białe włosy opadały na wysokie czoło tworząc swego rodzaju ramę dla oczu. Chłopak prowadził rozmowę ze swoim kolegą uśmiechając się delikatnie. W końcu rozejrzał się dookoła i nagle przestał mówić. Wpatrzył się w Ace z podobnym lękiem co ona na niego. 
Ich oczy spotkały się. Oboje jak na wznak poczuli nieukrywaną tęsknotę i niepohamowaną radość, wiedzieli jednak, że muszą to stłumić, więc ich oczy nadal tępo patrzyły po sobie. Tylko jego imię przemknęło jej teraz przez myśl. Maroon. 
Helikopter odleciał pozwalając łowcom w końcu przestać mrużyć oczy. Ace odwróciła wzrok i napotkała inny. Wzrok Mii, której szare tęczówki wyrażały jedynie uczucie współczucia. Eskorty zaczęły podążać w swoim kierunku zbliżając się do siebie. Ace zagryzła wargi Maroon natomiast zacisnął dłonie i zaczął nerwowo przestępować z nogi na nogę kiedy znaleźli się już wystarczająco blisko, aby przestać się poruszać. 
- Coś się stało Maroonie? - zapytał Lavoir kiedy zauważył dziwne zachowanie podwładnego. Kiedy przywódca wypowiedział na głos imię chłopaka potwierdził przypuszczenia Ace bo pomimo mocnego francuskiego akcentu Ace rozpoznała to imię. 
- Nic. Jestem po prostu nieco zdenerwowany- usprawiedliwił się zielonooki po czym przeniósł wzrok na Ace, która ku jego rozczarowaniu spoglądała na ulicę, nie na Maroona. Antoni nie przejmując się tym co zauważył podniósł wzrok na Hunta.
Ich oczy będące mniej więcej na tej samej wysokości spotkały się, a ich miny zrzedły. Obojgu nie było do śmiechu. Hunt spuścił wzrok na metalową teczkę w dłoni Lavoira. 
- Rozumiem, że to są dane na temat szczepionki - odezwał się Hunt, jego głos był całkowicie pozbawiony radosnego tonu z jakim odnosił się do łowców. Antoni uśmiechnął się, a był to doprawdy uśmiech sępa czekającego, aż podadzą mu padlinę. 
- Od razu przechodzimy do spraw? - głos Lavoira był zawiedziony, a przynajmniej tak brzmiał. Przeniósł swój wzrok na Mię. 
- Twoja córka to ładna pannica dawno jej nie widziałem, dalej potrafi skopać tyłki moim ludziom? - zapytał żartobliwie i zaśmiał się jednakże nikt mu nie zawtórował. Sytuacja była dosyć napięta. Ace wyczuła, że coś było nie tak, jakby Lavoir grał na zwłokę. W dodatku sposób w jaki Maroon na nią patrzył to nie była tylko tęsknota, on się o nią martwił. Co tu było grane? Nie wiedziała, więc pozostała czujna. Skupiła się na każdym nowym dźwięku i na każdym ruchu odkupicieli. 
- Lavoir do rzeczy! - warknął zdenerwowany tą gadką Hunt. Lavoir uśmiechnął się. 
- Oczywiście! Oczywiście! - zapewnił go przywódca odkupicieli i wyciągnął dłoń z walizką w stronę Hunta. Mężczyzna spojrzał na walizkę czujnym wzrokiem po czym przenosząc go na wykrzywioną w cynicznym uśmiechu twarz Lavoira ściągnął brwi.- To twoje dane! - powiedział uradowanym głosem, a Ace niemal natychmiast dostrzegła nieznaczny ruch jego prawej dłoni. Wtedy też usłyszała ciche pikanie i już wiedziała co się miało zdarzyć. Nieumyślnym ruchem odrzuciła nieświadomych Hunta i Mię do tyłu tak, aby znaleźli się poza strefą wybuchu i widząc, że w tym samym momencie i odkupiciele uciekli ona chciała zrobić to samo jednak było już za późno. Rozległ się ogłuszający wybuch. Straciła grunt pod nogami i panowanie nad własnym ciałem, które w jednej sekundzie przeszył stłumiony ból. 
Maroon chociaż poganiany przez swoich pobratymców ani myślał o zostawieniu jej tam samej. Patrzył jak spada w przepaść co raz uderzana przez spadający gruz i nie myśląc o niczym innym jak o ratowaniu jej życia wskoczył za nią. Wiedział bowiem co znajduje się pod spodem. Pełen wody zbiornik, a w tym stanie Ace nie będzie wstanie się wynurzyć i po prostu utonie. 
Przez umysł przemknęło mu każde wspomnienie. Wzrok jej rozradowanych niebieskich oczu, jej uśmiech, ton jej głosu kiedy wymawiała jego imię. Zmieszanie kiedy pocałował ją publicznie, chociażby w policzek. Chciał, aby to przestały być już tylko wspomnienia, aby one powróciły bo on nie przestał jej kochać. Chociaż minęły dwa lata jego uczucie do niej pozostało niezmienne. 
Uderzyła o wodę niczym o beton. Czuła jak opada w głęboką lodowatą toń. Rozkazała swoim mięśniom ruch, ale straciła nad nimi kontrolę. Zagryzła zęby, a bąbelki powietrza oplotły jej twarz. Każdy ruch wymagał wysiłku, któremu towarzyszył ból. Zmusiła się do otworzenia oczu. Woda zabarwiła się na czerwony kolor jej krwi. Była tak ogłuszona wybuchem, który wciąż dudnił w jej uszach, że nawet nie poczuła kiedy coś uderza w jej głowę. Stopniowo traciła tlen, a kiedy poczuła, że uderza o dno z jej krtani wydobył się niekontrolowany jęk pozbawiający ją resztek powietrza. I wtedy zobaczyła ruch obok siebie, przy okazji czując jak czyjeś dłonie podnoszą jej plecy i wsuwają się pod jej kolana. Ktoś podniósł ją do góry przycisnął do siebie i odbijając od dna zaczął wzbijać się do góry. Jednak to nie wystarczyło. Dziewczyna czuła bowiem, że z powodu braku tlenu za chwilę straci przytomności i prawdopodobnie już nigdy jej nie odzyska. Ktoś kto oplatał swoją dłonią jej talię zauważył jak ściskała swoje żebra próbując wydobyć z płuc resztki powietrza. Zareagował niemal natychmiast. Odwrócił głowę w jej stronę i wpił swoje usta w jej usta przekazując jej swój tlen. Znała te usta, doskonale wiedziała do kogo należą, tylko Maroon tak ją całował. 
Po chwili wynurzyli się i chociaż Ace nie potrzebowała już powietrza to oni nadal dryfowali na tafli wody pogrążeni w namiętnym pocałunku. Przypominali sobie chwile kiedy nie byli swoimi wrogami, chwilę kiedy mogli bez przeszkód być razem. I chcieli, aby one powróciły. Usłyszeli głosy nad sobą, a wraz z nimi strzały i bojowe okrzyki, jakby obudzili się z letargu. Odkleili się od siebie spoglądając w swoje oczy. Zieleń jego tęczówek była taka jaką ją zapamiętała. Nic się nie zmieniły.
“Wycofujemy się!” usłyszała głos jednego z odkupicieli. Maroon zadarł głowę odrywając wzrok od zmieszanej Aceleve, która nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Wciąż czuła ciepło jego ust na jej wargach i to pieczenie jakby domagała się więcej. Zagryzła wargi próbując nie dopuszczać do umysłu jednej wiadomości. 
Maroon był odkupicielem. W jej uszach dudnił dźwięk wody, która poruszała się wraz z ich ciałami. Czuła jak ciężkie trapery ciągnął ją na dno więc wolno poruszała stopami, aby utrzymać się na tafli wody. Dodatkowo mocniej zacisnęła palce na szyi Maroona muskając opuszkami materiał czarnego szalika. Nie odzywała się, nie wiedziała co powiedzieć słowa grzęzły jej w gardle nie mogła sprawić aby wydostały się na zewnątrz, więc po prostu wbiła pełen nadziei wzrok w Maroona. 
Chłopak jednak cały czas zadzierał głowę do góry patrząc na helikopter, z którego nagle spadła sznurowa drabinka umożliwiająca Maroonowi wejście do środka. Chłopak chwycił jeden ze szczebli w dłoń po czym spuścił wzrok na Ace. Ich oczy spotkały się i oboje mieli wrażenie, że to jedyna rzecz jaka pozostała w nich z ludzi, którymi byli dwa lata temu. Uśmiechnął się czule widząc jak łzy zbierają się w kącikach jej akwamarynowych oczu. Pochylił się nad nią gładząc jej mokre czerwone włosy, które nawet teraz tworzyły delikatne loki. Czuł jak wstrzymała oddech. Zbliżył się do jej ucha i delikatnie musnął je wargami. Po plecach Ace przeszedł dreszcz. 
- Poczekaj na moją wiadomość, nie myśl sobie, że kiedy cię znalazłem zostawię cię znowu, nawet nie mam takiego zamiaru. - Mimowolnie Ace zarumieniła się czuła jego ciepły oddech na swojej skórze i jego głos, nie słyszała go tak długo. Nadal był niski, męski, a ton sprawiał, że mogła go słuchać godzinami. Chwycił ją za rękę oczekując, że dziewczyna chociaż odpowie na uścisk ona jednak zrobiła coś więcej splotła swoje palce z jego palcami i wbiła w niego wzrok kiedy chłopak się oddalił. Uśmiechnęła się. W jej uśmiechu mieszało się wiele uczuć, które tworzyły niezgrabną breję. Czuła tęsknotę, żal, radość, cierpienie i miłość tyle skrajnych uczuć. 
Helikopter uniósł się powoli zmuszając Maroona do pożegnania. Dziewczyna nadal nie spuszczała z niego wzroku kiedy ten powoli uniósł się do góry, a wraz z nim jego dłoń spleciona z jej dłonią. Ace wzięła głęboki oddech musiała się przełamać, musiała w końcu coś powiedzieć. 
- Maroon! - krzyknęła w końcu kiedy ich dłonie rozłączyły się, a ona poczuła wszechogarniające zimno wody. - Tęskniłam! - dokończyła i dostrzegła nikły uśmiech na jego twarzy nim kompletnie zniknął z jej oczu. 
Przyłożyła zimną dłoń do policzków próbując je jakoś ochłodzić jednak to nie dało wiele bo w jej umyśle ciągle widniał obraz jego zielonych tęczówek patrzących na nią tym zakochanym wzrokiem.

~*~

Dziś są moje urodzinki! :D w końcu mam tyle lat co reszta xd To mnie czasem dobija, bo mam kolegę starszego o ponad 11 miesięcy! Fuck this xd Dobra co do rozdziału macie co chcieliście :D Nawet nie wiecie jaki miałam zaciesz kiedy go pisałam boziu!!!Cały czas się uśmiechałam nie mogę się doczekać aż będę pisać o ich kolejnym spotkaniu oczywiście tym które zapowiedział Maroon ale do tego to jeszcze sporo czasu :3 Mam nadzieję, że podobało się wam, życzę wszystkim wesołego weekendu! A i dziękuję ci moja kochana moments za życzenia odwdzięczę się jak przyjdzie pora :3



________

CDN

piątek, 7 grudnia 2012

|10|


~Plan~

Pojedyncze pełne zmęczenia krzyki roznosiły się dookoła, a z tych jęków przebijał się głośny krzyk Fava, który jak mantrę powtarzał polecenia. 
Z prawej.
Z lewej. 
Z prawej.
Kop. 
Około dwa tuzina “rekrutów” powtarzało ruchy zaraz po komendzie. Mickey szybkim krokiem zeszła po zboczu stając ramię w ramię z fioletowookim. Chłopak przywitał ją szybkim skinieniem głowy, cały czas bowiem musiał powtarzać musztrę. Mickey uśmiechnęła się do niego promiennie. Mundur Fava był dosyć specyficzny, był to płaszcz z kapturem przez co bardzo przypominał bluzę, czerń stroju komponowała się z hebanowym kolorem włosów. 
Brązowowłosa rozejrzała się dookoła wśród tłumu studentów wyszukując tego jednego. I w końcu znalazła go w drugim rzędzie. Patric mocnymi ciosami okładał drewniany bal. Jego pięści były owinięte bandażami, a po jego czole spływał pot. Jakimś dziwnym cudem Patric wyglądał jak facet. Tak jakimś dziwnym cudem ponieważ dla Mickey to zawsze będzie Patric nie facet, chociaż z teoretycznego punktu widzenia był facetem. Od takiego toku myślenia wszystko jej się pomieszało. Sęk w tym, że teoretycznie faceci ciągnął do siebie kobiety, a na samą myśl, że mogłaby się zakochać w Patriku czuła pewien ucisk w żołądku. Nie był to jednak ucisk sugerujący, że może jednak coś… nie wręcz przeciwnie Mickey po prostu powstrzymywała się od wybuchnięcia śmiechem. Szturchnęła Fava w bok i podniosła się na palce, aby szepnąć mu coś na ucho. Fave uśmiechnął się i skinął głową. 
- Dobra przerwa!- wrzasnęła Mickey nieco przesadzając, chciała jednak aby było ją wyraźnie słychać. Podziałało, na dźwięk nowego w dodatku kobiecego głosu mężczyźni obrócili się i jak na wznak rozległy się głośne gwizdy, a wśród nich jeden pomruk. W przeciwieństwie do innych rekrutów na widok Mickey ubranej w górę swojego munduru, krótkie spodenki i trampki, nie zagwizdał chociaż musiał przyznać, że jej długie nogi prezentowały się zjawiskowo. Zamiast tego przyłożył dłoń do głowy i wymamrotał:
- Boże tylko nie to. - I już wtedy poczuł na sobie wzrok, już stąd widział te rozbawione ciemne oczy. Opuścił dłoń i spojrzał krzywo na dziewczynę, która z Łobuziarskim uśmiechem na twarzy wezwała go do siebie gestem dłoni. Gest był nieco wyzywający, a każdy uważał, że długonoga piękność kieruje go do niego jednak żaden nie odważył się podejść. 
- No dalej Pat, przecież miałeś mi skopać tyłek. - Przypomniała, a cyniczny uśmieszek nie schodził z jej drobnych ust. Zgodnie z oczekiwaniami zgrzany Pat wyszedł przed szereg. 
- Na pewno chcesz dostać po tyłku młoda? - zapytał odwzajemniając jej uśmiech. 
- Jeszcze zobaczymy - rzuciła - Postaram się zbytnio ciebie nie poturbować tatuśku. - kolejny cyniczny komentarz padł z jej ust. Patric uderzył zabandażowaną pięścią w otwartą dłoń po czym uśmiechnął się. 
- Zazwyczaj nie biję dzieci, ale dla ciebie zrobię wyjątek. - powiedział nieco rozbawionym głosem, a tłum rekrutów zagwizdał gdzie niegdzie słychać było okrzyki “walcz! Walcz!” Więc oboje dali im to czego chcieli. 

Mickey dokończyła bandażowanie dłoni i obiła dwie pięści o siebie. Patric przestąpił z nogi na nogę jakby chciał się rozgrzać. Rekruci utworzyli wokół nich swego rodzaju krąg po środku, którego stał Fave. Spojrzał na Patrica, który skinął głową na znak, że jest gotowy, a Mickey powtórzyła jego gest kiedy Fave obrócił się w jej stronę. Fioletowooki podniósł dłoń po chwili opuszczając ją z donośnym okrzykiem “walczcie!”. Był tak zadowolony jakby chciał to zrobić od wielu lat, a jego ton był naprawdę podobny do głosów komentatorów bokserskich. Mickey podniosła gardę, a Patric zrobił to samo. Przez chwilę, krążyli wokół siebie. Tłum wokół nich wiwatował podniecony zbliżającym się widowiskiem. W końcu Patric zdecydował się zaatakować pierwszy. Wymierzył prawy sierpowy prosto w czaszkę Mickey, ta jednak gdy ramię znalazło się wystarczająco blisko wybiła cios lewą pięścią i natychmiast zadała cios prawym sierpowym prosto w nos Patrica. Chłopak uchylił się jednak w bok i uniknął ciosu. Podnieśli gardę. Przez jakiś czas trwała bezowocna wymiana ciosów i uników. W pewnym momencie Mickey zadała precyzyjny cios lewą pięścią, jednak Patric powtarzając jej wcześniejszy ruch wybił cios, nie miał jednak dużej kontroli i obrócił się przy tym. Mickey wykorzystując sytuację spróbowała zadać cios łokciem w jego łopatkę, Patric był jednak szybszy i chwycił jej łokieć otwartą pięścią. Mickey wyrwała go z jego uścisku. Patric kontratakował wymierzając cios w bok Mickey, dziewczyna schyliła się do przysiadu i zadała mu dezorientujący cios nogą w brzuch. Pat nie pozostał jednak dłużny i wymierzył kolejny cios, a ona po raz kolejny go wybiła po czym znów powróciła do gardy, a wycieńczony po treningu chłopak chcąc to już zakończyć zadał cios w jej gardę. Dziewczyna odbiła go łokciem, a Patric wykorzystując jej lukę w obronie błyskawicznie zadał kolejny cios. Mickey schyliła się i szybko wstała wymierzając precyzyjny i trafiony cios w jego żuchwę. Szarooki zachwiał się, a Mickey wykorzystała przewagę. Zacisnęła uścisk na jego szyi i podcięła jego nogę w kostce. Pat upadł na glebę, a Mickey przygwoździła go siadając okrakiem na jego brzuchu. Tłum zaczął wiwatować jej imię. Zadowolona spojrzała chłopakowi w szare oczy. Uśmiechała się promiennie, jednak Patric nie wydawał się być w najlepszym humorze, w dodatku Mickey nie ważyła mało. 
- Niewyżyta jesteś? - zapytał czując jak jej uda coraz ciaśniej zacieśniały się na jego tali. Mickey zachichotała. 
- A żebyś wiedział. - Patric mimowolnie uśmiechnął się, ale później wyraz jego twarzy zmienił się. Wyraźnie było mu ciężko. 
- Mogłabyś już ze mnie zejść- burknął jeszcze w miarę uprzejmie. Mickey uśmiechnęła się i wstała wyciągając ku niemu dłoń, którą Patric posłusznie pochwycił. Podciągnęła go do góry, a chłopak niemal natychmiast znalazł się niebezpiecznie blisko dziewczyny. Starli się klatkami piersiowymi i znów Mickey poczuła ścisk w żołądku, tym razem inny, wywołany jego rozgrzanym ciałem. Zanim jednak zdąrzyła podnieść na niego oczy on położył dłoń na jej głowie. 
- Dobra walka mała, następnym razem nie dam ci forów. - Powiedział, a wtedy Mickey podniosła na niego swoje ciemne oczy i ścisk w jej żołądku zniknął, zobaczyła uśmiech Patrica. 

Ace zsunęła się na ramię Mii. Dziewczyna mimowolnie obróciła się w kierunku rudowłosej. Zasnęła. Zmęczona podróżą ukryła oczy pod powiekami, a usta zatopiła w białym szaliku, który absorbował jej ciepły oddech. Mickey siedziała obok rudowłosej także przysypiając. Podróż trwała już od dwóch godzin, a Mia też powoli opadała z sił. Fave spojrzał jej w oczy, których wzrok napotkał spoglądając we wsteczne lusterko. 
- Możesz iść spać. Obudzę cię kiedy dojedziemy na miejsce. - zapewnił ją z uśmiechem. Mia odwzajemniła go, po czym oparła się o głowę rudowłosej. W jej uszach odbijały się dźwięki nadajnika łowców. Delikatny głos piosenkarki wybił się pośród innych dźwięków, ale kiedy Mia wtopiła się w ramiona morfeusza po prostu zanikł. 

W środku panował gwar to było pewne. Co najmniej czterdziestka łowców tłoczyła się w wielkim nadmorskim hangarze. Wszyscy zabierali ze sobą magazynki, bandaże i coś do picia, słońce prażyło bowiem niesamowicie, a z nerwów z pewnością nikt nie będzie głodny. Wszyscy ubrani w czarne mundury kobiety i mężczyźni tłoczyli się w hangarze, a zewsząd dobiegały rozmowy. Kilkoro z nich stało ściśniętych wokół siebie, a wśród nich sam główny dowódca. To było, więc miejsce w, które zaciągnęła je Mia, Mickey podejrzewała, że i tak udałaby się w tamtą stronę, ciekawiło ją co tak zaabsorbowało towarzyszy broni. 
- Tato! - krzyknęła Mia gdy była już wystarczająco blisko. Wysoki mężczyzna podniósł się z kręgu ukazując swoje oblicze czwórce przybyszy. Był starszy, miał może 40-45 lat nie mniej nie więcej. Jego ciemne włosy zaczęła powlekać siwizna, ale w jego przypadku czyniło go to bardziej dostojnym. Na całej jego twarzy zaczęły pojawiać się zmarszczki, wokół jego czarnych oczu, na czole i wokół ust. Uśmiechnął się na widok swojej córki, która natychmiast przytuliła ukochanego ojca. Dowódca uśmiechnął się, długo nie widział swojej córki, zbyt długo. W końcu jednak Mia jak zwykle nie pozwalając sobie na dłuższe rozklejanie się opuściła ramiona i odeszła na krok.
- Dzień dobry panie. Hunt- przywitał się Fave z uśmiechem. 
- Młody Hawk! - krzyknął Hunt widząc chłopaka w pełni sił i to w dodatku u boku jego córki. - Kiedy ty w końcu zabierzesz się za moją córkę co? Musi swojego staruszka przytulać! Bierz rzesz ty się w końcu do roboty! - Fave poczerwieniał. Mógł się spodziewać właśnie takich komentarzy ze strony ojca Mii. Zawsze to powtarzał nawet przed apokalipsą, Fave jednak nie był tak bezpośredni jak Hunt, był mniej śmiały, ale silny i odważny i co najważniejsze oddałby wszystko za życie Mii. I być może dlatego Hunt tak bardzo go sobie upodobał. Mia była w końcu jego jedyną i najukochańszą córką. Jedyną rodziną jaka pozostała mu po apokalipsie.
- Obiecuję, że się poprawię - wymamrotał cicho, jego policzki nadal były czerwone, a to jeszcze bardziej wzmagało chichot Mii. Hunt zachichotał.
- No ja myślę młodzieńcze! - Jego głos był radosny coraz bardziej zaczynał wszystkim dookoła przypominać świętego Mikołaja, taki pogodny i uśmiechnięty. Teraz przeniósł wzrok na małomówną towarzyszkę całej grupy. Na Ace. 
- O więc ty musisz być Ace? - zapytał, a swoim głosem  zbudził dziewczynę z letargu. Była tak pogrążona we własnych pesymistycznych myślach, że nie dosłyszała nawet żenującej wymiany zdań między dowódcą, a Favem. 
- Tak, dzień dobry panie Hunt- powiedziała krótko podnosząc na dowódcę lekko zamglone niebieskie oczy.
- Twoja matka pracowała dla Event przed apokalipsą, prawda? - zapytał Hunt, sprawiając, że Ace odgoniła ponure myśli, musiała się skupić, a już na pewno wytłumaczyć ze swojego pochodzenia. Event czyli odkupiciele jak kol wiek ich nie nazwać byli wrogami i tylko to się liczy. Słysząc słowa swojego ojca i wiedząc, że Ace nie otrząsnęła się jeszcze z informacji, które przekazała jej tydzień temu wiedziała, że coś niedobrego może się stać. To wstrząsnęło także Mią i Mickey. Przyjaciółki popatrzyły po sobie. 
- Nie oskarżaj Ace o coś co nie jest jej winą, nie miała wpływu na swoją rodzinę tato. - wtrąciła Mia stając między ojcem, a przyjaciółką, pokazując mu jak wiele rudowłosa dla niej znaczy. 
- Po za tym przeżywa teraz ciężki okres, proszę jej bardziej nie męczyć. - dodała Mickey kładąc dłoń na ramieniu przyjaciółki. Ace uśmiechnęła się nieznacznie, po czym skinęła głową na znak, że jest wdzięczna. 
- Spokojnie. Muszę się skupić, ale jeżeli on tam będzie proszę nie każcie mi go zabijać. - Szepnęła cicho dziewczyna. Mia skinęła głową. 
- Jeśli będzie trzeba zrobię to za ciebie. - upewniła ją, wiedziała bowiem, że odkupiciele mogli wykasować mu pamięć lub coś podobnego nie wiadomo jaką technologię skrywali i dzięki tej technologii Maroon mógł zapomnieć kim była Ace i ją zabić. 
- Dziękuję Mia - Ace uśmiechnęła się, był to najbardziej wysoły uśmiech na jaki było ją teraz stać. Przeniosła wzrok na jej ojca. - Nie ma się pan co martwić o moją przynależność do łowców panie. Hunt. Moje kontakty z Event zakończyły się kiedy te dranie zabiły moich rodziców, a teraz wybaczcie, ale pójdę zaczerpnąć świeżego powietrza. - jej głos załamał się w połowie zdania i to była prawdopodobnie jedyna przyczyna dla, której Ace tak szybko opuściła hangar, po prostu nie wytrzymała. Pan Hunt przeniósł pytający wzrok bystrych czarnych oczu. Chyba tylko on nie wiedział o co chodzi. Mia westchnęła bała się, że to może nastawić ojca przeciwko Ace, z drugiej strony jednak nie mogła ukrywać tak ważnych informacji przed swoim ojcem , a jednocześnie przywódcą ich organizacji. 
- Ace prawdopodobnie jest zakochana w odkupicielu. - odparła, krótko, a Hunt uniósł jedną brew. 
- Poznała jakiegoś odkupiciela?
- Nie… znali się jeszcze przed apokalipsą… on po prostu pracował w Event…- Hunt kiwnął głową na znak, iż rozumie położenie Ace, zmuszony był w końcu zamordować własną żonę pomimo tego iż już całkowicie nie była sobą i tego, że już go nie kochała to nadal było to dla niego bolesne… patrzeć jak te szare oczy, które tak kochał przybierają odcień czystej bieli. 
- Rozumiem, że walka z odkupicielami może być dla niej trudna, w takim razie wolę jej nie wystawiać na główny front. - stwierdził. 
Spojrzał w stronę planów. Na małym stole nad, którym, pochylali się łowcy wyświetlona była holograficzna mapa punktu spotkania. Był to dwupoziomowy most z czego jego wyższa część znajdowała się na wysokości miasta z, którym była połączona. Pod mostem znajdował się rzeczny akwedukt służący do transportu towaru, widać było, że w niektórych miejscach poziom wody sięgał do kolan, w innych zaś betonowe płyty opuszczone były o całe 5 metrów. Dookoła ulicy wznosiły się wysokie szklane biurowce. 
- A ja myślę, że to błąd ,powinien pan zabrać Ace i Mię jako swoją ochronę, obie mają świetnego cela. Myślę też aby zabezpieczyć kilka budynków obok mostu, a także rzekę pod mostem. Jeżeli dojdzie do walki nasza przewaga będzie większa. Jeżeli wyjdzie pan tylko ze swoją świtą będą myśleć, że mamy mało ludzi. Tymczasem proponuje aby piętnaście osób ukryło się w budynkach, a piętnaście pod mostem. Daje nam to jeszcze… 
- dziewięć osób.- wtrąciła się jedna z dziewczyn zajmująca się planami, oderwała jednak od nich wzrok kiedy Mickey zaczęła mówić. Była pod wrażeniem jej zdolności strategicznych. 
- Ile mamy snajperów? - zapytała zerkając na plany. Naliczyła co najmniej pięć budynków na tyle wysokich, aby nadawały się na stanowiska strzeleckie. 
- Większość z nas jest specem w tej dziedzinie- odparła ta sama dziewczyna. Mickey zlustrowała wysoką czarnowłosą mulatkę bystrym wzrokiem po czym uśmiechnęła się.
- Więc wybierzcie najlepszą dziewiątkę i niech ustawią się w budynkach, ten będzie się najlepiej nadawał chce tam co najmniej trójkę snajperów. - powiedziała wskazując na budynek po stronie na, której mieli stawić się łowcy. Był to wysoki przeszklony biurowiec. Składał się z mozaiki tysięcy okien, które odbijały krajobraz wokół niego. 
- Sprytnie to idealna pozycja strzelecka, jeżeli pojawią się helikoptery jest to wystarczająca wysokość, aby móc je zestrzelić. Po za tym, trudno jest zauważyć snajpera wśród tylu okien.- odezwał się Hunt z pełnym uśmiechem na ustach. Podszedł do mapy i położył dłoń na ramieniu Mickey. 
- Ty moja droga jesteś urodzonym taktykiem! Świetna robota! - zaśmiał się, a na usta Mickey wszedł pełen zadowolenia uśmiech. 
- Carley proszę powiadom wszystkich o naszym planie i wybierz snajperów. Za dwie godziny zaczniemy się przegrupowywać. - Ciemnowłosa mulatka, która cały czas podpowiadała Mickey podczas gdy ta opowiadała swój plan wyprostowała się i zasalutowała patrząc prosto na Hunta. Chwilę później skierowała swoje kroki w głąb sali, aby przekazać wszystkim plany łowców. Walka zbliżała się wielkimi krokami. 
~*~
I jak minęły wam mikołajki? Bo mi strasznie słodko :3 Akurat jest w tym rozdziale wzmianka o świętym mikołaju, dobrze się składa! :D Trochę spóźnione, ale mam nadzieję, że mikołajki minęły wam wesoło :D Trzymajcie się :*


____________

CDN

piątek, 30 listopada 2012

|9|


|9|

         Mickey wpatrzyła się w kubek wypełniony kawą, aby przypadkiem nie zasnąć. Oparła twarz na dłoni i upiła łyk kawy. Swoim sennym spojrzeniem śledziła sylwetkę mężczyzny, który roztrzepany krzątał się po całym pomieszczeniu. Ustawiał co raz to nowe rzeczy na blacie stołu. Były to głównie talerze wypełnione jedzeniem ; dżemy, szynka, bułki, masło, ser i warzywa. W uszach Mickey rozbrzmiewało skwierczenie patelni na, której właśnie ścinała się pachnąca jajecznica z boczkiem. Dziewczyna zamrugała kilka razy próbując się rozbudzić. Dodatkowo przeciągnęła się i ziewnęła powodując delikatny uśmiech na nieogolonej twarzy Patrica. Przenosząc na niego wzrok Mickey musiała przyznać, że zarost dodawał mu nieco męskości, a w przypadku młodo wyglądającego Patrica to było mu naprawdę potrzebne.
- Wyglądasz jak małolat tatuśku. - zauważyła Mickey próbując się jakoś rozbudzić. Patric zdjął patelnię z gazu podał jajecznicę po równo na trzech talerzach. Skąd wiedział, że Mickey wparuje mu koło siódmej do domu? To było proste bo koło siódmej robiła się głodna. Posłał brunetce groźne spojrzenie i w chwili obecnej nie umiejąc znaleźć sensownej riposty postanowił ją po prostu zbyć. 
- Może byś poszła spać małolato? - zapytał sarkastycznie wykorzystując dużą różnicę wieku jaka dzieliła jego i Mickey. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko po czym jej ręka ześlizgnęła się z jej policzka, a dziewczyna wygodnie ułożyła się drewnianym blacie stołu i schowała twarz we włosach. 
- Nie chcę mi się - burknęła sennym głosem, a Patric odparł chichotem. 
- Właśnie widzę. - powiedział, kiedy zaczął iść wzdłuż korytarza zapewne po to by obudzić siostrę. Po drodze zgodnie ze zwyczajem jaki wyrobił sobie podczas tego tygodnia zmierzwił jej brązowe włosy po czym udał się w głąb domu. Mickey podniosła głowę nieprzytomnym wzrokiem spoglądając na szybę. 
        Szkło pokrywały kryształowe smugi deszczu, który padał nieprzerwanie od kwadransa.  Patrzyła jak kolejne krople uderzają do szybę. Wzięła kubek gorącej kawy i uniosła go do ust, upiła kilka łyków w nadziei, że to ją rozbudzi. Przeliczyła się. Miała co prawda nieco więcej energii niż chwilę temu, ale nadal łóżko Patrica znajdujące się za ścianą było cholernie kuszącą propozycją.
- Nie chcę mi się! - wrzasnęła Deene na pół domu sprawiając, że Mickey podskoczyła na krześle. 
- No już zakładaj mundurek, jedz śniadanie, bierz parasolkę i do szkoły. - powiedział spokojnie Patric zapewnie pchając siostrę w stronę łazienki. Mickey uśmiechnęła się słysząc to. Dla Deene musiało to być niezłe przeżycie. Dwa lata radziła sobie bez szkoły, a tu nagle znów musiała tam tkwić, jednak to chyba o wiele lepsze niż ciągłe zabijanie zombie i uciekanie przed nimi. W końcu Patric zaciągnął ubraną w mundurek Dee do kuchni i posadził ją na krześle naprzeciwko Mickey. Brunetki uśmiechnęły się do siebie, a młodsza natychmiast ożywiła się na widok łowczyni. 
- Ej Mickey jak się czuje Ace? - zapytała dziewczynka z wilczym apetytem wcinając jajecznicę przyrządzoną przez jej brata. Mickey uniosła głowę znad talerza. 
- Śpi- odparła krótko zaspanym głosem. - Wróciła nieco poobijana i miała mocno szarpnięte nerwy, ale już wszystko w porządku. - Mickey uśmiechnęła się blado, a Dee wydała z siebie pełne ulgi westchnienie. 
- To dobrze już zaczynałam się martwić - powiedziała dziewczynka i odwzajemniła uśmiech Mickey. 
- Nie mów mi, że te wszystkie siniaki to przez zombie wyglądało mi to bardziej na pobicie. - powiedział Patric szybko wcinając swoją porcję jajecznicy. Widział jak wygląda Ace i swoim policyjnym okiem stwierdził, że tych ran z pewnością nie zadały jej zombie. Dwa sińce na obu jej policzkach, rozcięcie na wardze i rozległy guz na tyle jej czaszki były dowodami bójki. 
- Mówiła, że odkupicielka znalazła dom w, którym się ukrywała razem z jakimś małżeństwem, zabiła tę dwójkę i wdała się w walkę z Ace. - streściła
- Puściła ją? - zapytał Patric kątem okaz spoglądając jak jego siostra w pośpiechu wcina swoje śniadanie. Zapewne dopiero teraz zorientowała się, że jeżeli się nie pospieszy z pewnością się spóźni. 
- Nie…- odparła Mickey nie dokańczając. Urwała wypowiedz w połowie zdania zdała sobie bowiem sprawę, że odpowiedz nasuwała się sama. W tym czasie Deene dojadła swoje śniadanie zapiła wszystko herbatą i pospiesznie wybiegła z domu z krzykiem. 
- Miłego dnia! - Patric cały czas chichotał, dokładnie od momentu, w którym jego siostra zaczęła na siłę wpychać sobie ostatni kawałek bułki do ust po czym z nadmiaru jedzenia w ustach nie mogła niczego przeżuć. Mickey zawtórowała mu, a oboje całkowicie zapomnieli o sprawie z Ace, o tym, że zabiła człowieka. W końcu jednak musieli się uspokoić i między nimi zapanowała cisza przerywana jedynie przez szum wiatru za oknem. 
- Kiedy masz swój pierwszy trening? - zapytała Mickey ponownie opierając głowę na dłoni. Ziewnęła przeciągle. Kilka sekund temu jej zawalony gruzem umysł przypomniał sobie, że Patric podobnie jak ona ma zostać łowcą. 
- Jutro, o ile pogoda będzie sprzyjać. - powiedział patrząc na zawieruchę za oknem i nagle poczuł się winny, że nie odwiózł siostry do szkoły chociaż to był tylko kawałek.
- Jeśli będzie to przyjdę się z ciebie ponabijać. - powiedziała Mickey sarkastycznym głosem i uśmiechnęła się cyniczne, a Patric tylko przedrzeźnił mimikę dziewczyny.
- Bardzo śmieszne, jeżeli przyjdziesz to co powiesz na mały sparing? 
- Bardzo chętnie skopię ci tyłek Patric! - powiedziała wesołym ale nadal zaspanym głosem. I tak właśnie zaczęła się ich niemal zwyczajowa kłótnia. Byli jak ogień i woda, a ich przepychanek, które oni nazywali okazywaniem sympatii nikt jeszcze nie próbował rozdzielić. 
- Mów co chcesz Brosa, ale twoja mina kiedy cię pokonam będzie bezcenna! 
- Jeszcze się przekonamy nie zapominaj, że byłam w wojsku. 
- Uczyłem się boksu kiedy ty biegałaś za lalkami!
- Jesteś tylko cztery lata starszy wielkie mi halo!- Mickey udała naburmuszoną minę i odwróciła głowę w bok. Patric uśmiechnął się i ze stoickim spokojem opadł na krzesło uśmiechając się pod nosem. 
- 4 czy 10 lat ważne, że jestem starszy, mała- burknął i podniósł gazetę. Zaczął czytać pierwszy lepszy artykuł. Mickey położyła się na blacie stołu i uniosła głowę zmuszając się aby spojrzeć na Patrica. Z tej perspektywy wyglądał jak ojciec. Z kilkudniowym zarostem na twarzy i wzrokiem spuszczonym na tekst gazety niemal przypominał jej własnego ojca. Jakby na to nie patrzeć gdyby nie apokalipsa Patric byłby ojcem. I była przekonana, że byłby wspaniałym ojcem.
      Wsłuchała się w stukot deszczu wirującego za oknem, a po chwili przed jej oczami zaczęło robić się co raz ciemniej. Jej myśli odpłynęły daleko, a sama Mickey zapadła w głęboki sen. Po kilku minutach słyszał głęboki oddech Mickey, który wybił się ponad inne dźwięki. Odłożył gazetę na blat i spojrzał na śpiącą dziewczynę. Pomrukiwała cicho co chwilę i próbowała się ułożyć na drewnianym blacie. Na ten widok Patric westchnął, po czym delikatnie uśmiechnął się. Wstał i szturchnął dziewczynę w ramię jednak to nic nie dało. Mickey spała kamiennym snem i był pewny, że tego lenia nic nie będzie w stanie zbudzić. 
- Jeny ile z tobą problemów- westchnął przeciągle kiedy wsunął jedną dłoń pod jej kolana, a drugą podtrzymał jej plecy, aby sprawnie wziąć dziewczynę w ramiona. Zgodnie z jego przypuszczeniami Mickey tylko mruknęła coś przez sen i ułożyła głowę na klatce piersiowej Patrica. Mężczyzna uśmiechnął się i skierował w kierunku sypialni. Otworzył drzwi delikatnym kopniakiem i ułożył brunetkę na podwójnym łóżku po czym przykrył ją delikatnie kołdrą. Czując ciepło pierzyny dziewczyna uśmiechnęła się przez sen, a Patric mimowolnie odwzajemnił uśmiech. W jego umyśle niczym film przewinęły się wspomnienia, a każde z nich powodowało ukłucie w sercu. 
- Powiedz mi tylko dlaczego musicie być takie podobne?

     Kiedy Ace otworzyła oczy jedynym co czuła był koszmarny ból w tyle jej czaszki. Dziewczyna syknęła cicho i podniosła się na łokciach próbując rozpoznać pomieszczenie w, którym się znajdowała. Ściany były pomalowane na przyjemny błękitny kolor, a meble były w kolorze śniegu. Ace leżała na podwójnym łóżku, które stało po środku średniej wielkości pokoju. Po jej dwóch stronach stały szafki nocne, a naprzeciwko stała mała komoda z szafką nocną na, której stał wazon pełen gałązek bzu i jej Cyber-siatka w pełni swojego użytku. Mickey musiała ją naprawić kiedy Ace spała, a ile tak właściwie spała? Tego nie wiedziała. Przeniosła wzrok na ścianę nad łóżkiem. To na niej dziewczyny powiesiły wszystkie zdjęcia do tej pory stawiane na niewielkiej komodzie w Chicago. Była tam jej rodzina, jej przyjaciele ze szkoły, Maroon, a po środku tego wszystkiego Mickey, Mia i Ace stojące obok siebie i uśmiechające się w stronę aparatu. Ace uśmiechnęła się na ten widok. 
     Wyskoczyła z łóżka stając na równe nogi. Spojrzała przez okno i wiedziała, zbliżało się południe, a bezpieczne miasto tętniło życiem. Weszła do małej łazienki, a widok, który zastała w lustrze przeraził ją nie na żarty. Na jej policzkach widniały dwa spore sińce, a wokół jej głowy owinięty był bandaż W dodatku kiedy podniosła dłoń zauważyła, ze ktoś zmienił także bandaż na jej przedramieniu. Westchnęła przeciągle nachyliła się nad umywalką i ciepłą wodą przemyła twarz. W jej umyśle rozbrzmiały słowa odkupicielki. Zaczęła je analizować jedno po drugim. Za każdym razem gdy je powtarzała były coraz mniej zagmatwane, a z czasem wszystko zaczęło tworzyć logiczną całość. Słowa odkupicielki stały się dla niej całkowicie zrozumiałe. Jej reakcja kiedy przyjrzała się Ace i chwyciła za jej szalik, jej słowa dosłownie kilka chwil przed śmiercią, sprawiły, że w umyśle Ace nadzieja, która przez ostatnie lata ledwie się żarzyła teraz wybuchła nieskończonym płomieniem, który zmienił się w pożar.  
      Sprawdziła czy pod prysznicem była ciepła woda, a kiedy stwierdziła, że jej nie brakuje wskoczyła pod niego zmywając z siebie wszystkie smutki z ostatnich dni. Każde złe uczucie jakie nagromadziło się w niej w ostatnim czasie po prostu wyparowało i spłynęło z niej wraz z wodą. Czuła jak jej umysł uwalnia się od negatywnych emocji, od zdarzeń w domu Kinweyów. W jej głowie pozostały jednak słowa odkupicielki. Kiedy nabrały sensu Ace bezustannie o nich myślała. Wyszła spod prysznica opatuliła się jednym ręcznikiem, a drugim związała włosy w turban. Spojrzała na przeciwległą ścianę. To na niej wisiał jej nowy mundur. Był prawie identyczny jak ten stary, czarny z białymi pasami obramowującymi mundur, na ramionach widniało coś na kształt metalowych płytek, które zaginały się do środka nieco poszerzając ramiona, a we wgłębieniach widniało logo łowców. ( szczerze? Nie wiem jak to opisać, dlatego że wzorowałam się na stroju Ashley Williams w Mass Effect 3 i jeżeli nie możecie sobie tego wyobrazić po prostu zobaczcie jak wygląda strój Ash ;d) Wzięła strój w dłonie i od razu zauważyła, że materiał był inny niż poprzedni. To nie była nawet skóra, mógł być kuloodporny co było dziwne, bo przecież zombie nie potrafią strzelać. Ale odkupiciele tak… czyżby łowcy szykowali się na ewentualną wojnę z odkupicielami.? Jednak w tej chwili miała to gdzieś. Żywiła do odkupicieli głęboką urazę. Jednak wojna w obliczu apokalipsy nie była zbyt dobrym pomysłem. 
      Ace nałożyła biały podkoszulek, a na niego narzuciła mundur, następnie nałożyła ciemne spodnie i przeplotła szalik przez szyję. Odruchowo spojrzała w lustro i skrzywiła się na widok poobijanej twarzy, postać w szklanej tafli powtórzyła jej ruch, doprawdy wyglądała jak śliwka. Wyszła z łazienki kierując się w stronę wyjścia z pokoju. Okazało się, że dom był całkiem spory. Widziała go przecież po raz pierwszy. Od razu po jej przyjeździe pojechały do szpitala, żeby sprawdzić czy Ace nie stało się nic poważnego, a tam wycieńczona rudowłosa po prostu zasnęła. Piętro na którym się znalazła liczyło sobie trzy sypialnie i sporej wielkości taras. Zaciekawiona Ace otworzyła drzwi do pokoju obok i od razu wiedziała, że najeżał do Mickey. Ściany były pomalowane na krwistą czerwień. Po środku pokoju stało niepościelone podwójne łóżko naprzeciw sporej wielkości otwarta szafa, która tylko w 1/3 wypełniona była ubraniami. Reszta to były jakieś metalowe części, zapalniki i broń, czyli wszystko co brązowowłosej było potrzebne do szczęścia. Koło okna stał metalowy podświetlany stół na, którym leżało dużo części zapalników, komplet kluczy, lutownica i więcej rzeczy na, których Ace kompletnie się nie znała. Zamknęła drzwi i zajrzała do kolejnego pokoju. Pokój Mii był oczywiście schludny i uporządkowany. Z boku stało łóżko z białą pościelą, a obok biała komoda. Ściany były pomalowane na przyjemny kremowy kolor. Po drugiej stronie stała biblioteczka z książkami i kilka roślin, które Mia naprawdę lubiła. Ace zamknęła drzwi i zbiegła schodami na dół. 
       Salon był połączony z kuchnią, a oddzielony jedynie dużym białym stołem. Cała kuchnia była wykonana z czarno-białych płyt. Blaty były czyste i schludne to był znak, że Mickey nie jadła tutaj śniadania. Salon znajdował się tuż obok. Rozstawione w nim były dwie kanapy koloru mlecznej czekolady, stolik do kawy, a po środku rozścielony był duży puchowy dywan. W drugą ścianę wbudowana była metalowa szafa. Zbrojownia. Już na wejściu do kuchni siedząca przy stole Mia zlustrowała ją zatroskanymi szarymi oczyma. Już miała wstać zostawiając swoje śniadanie w postaci kubka latte i zbożowych ciastek na stole. Ace jednak powstrzymała ją gestem ręki. Już i tak, aż nadto czuła ruch każdego mięśnia  wolała nie nasilać bólu uściskiem Mii. 
- Wszystko w porządku? - Zapytała z wyraźną troską w głosie. Ace uśmiechnęła się blado po czym usiadła naprzeciwko Mii i zgarnęła jedno z ciastek z jej talerza. 
- Jestem trochę obolała, ale wszystko jest w porządku. - powiedziała. 
- To dobrze, bo ojciec chce, żebyśmy były jego prywatną eskortą. - powiedziała, a Ace lekko uniosła brwi. 
- Przywódca nie za często się gdzieś wybiera. - zauważyła
- To prawda jednak tym razem to coś poważnego. Chcą przeprowadzić wymianę informacji z przywódcą odkupicieli. Wiesz informacje o największych skupiskach stworzeń w zamian za kilka słów o lekarstwie. 
- Przywódcą? Myślałam, że na czele odkupicieli stoi kobieta.- Powiedziała Ace przypominając sobie słowa młodej odkupicielki, która padła jej ofiarą. Mia pokręciła głową.
- No coś ty? Przywódca odkupicieli to Antoni Lavoir, francuz. - wyjaśniła, a Ace wzruszyła ramionami najwyraźniej musiała się przesłyszeć.
- Mia gdzie jest Mickey? - zapytała kiedy nie dosłyszała nigdzie w domu brązowowłosej. 
- Pewnie męczy Patrica. - odparła krótko 
- Mia ja… - Ace wiedziała, że musi to powiedzieć. Wiedziała, że jeśli nie zwierzy się ze swoich podejrzeń to prędzej czy później wybuchnie. Wiedziała też, że Mia jest najodpowiedniejszą osobą. Ona nie zada zbędnych pytań ona po prostu zrozumie. - Ja myślę, że … - potrząsnęła głową po czym uniosła ją na wysokość oczu Mii. - Ja wiem, że Maroon żyje i jest odkupicielem. 
~*~
Wybaczcie mi ten poślizg, ale dostałam assassin's creed'a 3 i zmieniłam się w no-lifa czyli siedziałam chyba przez konsolą z pięć godzin ...cholera muszę to ograniczyć hahaha xd I taki właśnie mam zamiar jak już zasiadam to co najwyżej na dwie godziny tak nie więcej! :D Tak jeżeli czyta mnie Zu-chan to wiedz, że ciągle czytam jestem w dwudziestym! Jak skończę to dam ci znać obiecuję :3
___________

CDN

piątek, 23 listopada 2012

|8|


~Nie poddam się~

Tydzień później

Słońce górowało na pięknym bezchmurnym niebie. Pośród lasu roztaczała się pusta asfaltowa droga. Było cicho, tego dnia nawet zwierzęta nie hałasowały. Spokojnie spały w swoich norkach jedynie ptaki od czasu do czasu śpiewały swoje pieśni. Wśród tej sielankowej ciszy rozbrzmiał głośny ryk silnika. Niebieski ścigasz mknął po drodze, a za jego kierownicą siedziała chuda niepozorna kobitka. Pod czarnym kaskiem widniał delikatny niewidoczny uśmiech. Na swoich plecach wiozła obładowany plecak i tryskając humorem docisnęła manetkę. Cieszył ją powrót do domu Kinweyów dzisiaj przypadał bowiem dzień ich wyjazdu, a to co wiozła ze sobą było ostatnim pakunkiem. Z piskiem opon skręciła w boczną drogę jakby z daleka chciała oznajmić małżeństwu, że nadjeżdża. Miała wrażenie, że w ciągu tego tygodnia przywiązała się do Marka i Lorett. Tak jakby oni zastępowali jej rodziców, a ona im córkę. Takie właśnie relacje panowały między nimi. Byli zastępstwem, ale naprawdę znaczyli dużo dla Ace. Pomogli jej odbić się od dna kiedy myślała o najgorszym. Oczywiście nadal nie potrafiła zapomnieć o Maroonie jednak wspomnienia o nim coraz częściej zaczęły przywoływać na jej twarzy uśmiech.
Z piskiem opon zatrzymała się przy płocie i zapukała aby Mark otworzył jej bramę. Coś wydawało jej się nie tak. Coś zdecydowanie tutaj nie grało. Było za cicho. Jakiś czas temu kiedy wyjeżdżała, krzyki Lorett o tym co powinien zabrać Mark słychać było na kilometr. Ta cisza byłaby normalna gdyby nie fakt, że Lorett i Mark byli w takim stanie od świtu. To było niemożliwe aby ucichli w niecałe pół godziny. Aceleve postawiła motor na stopce i jako, że Mark nie otwierał postanowiła jakoś wedrzeć się do środka.

- To są wasze nowe mundury.- powiedziała dowódczyni bezpiecznego miasta dając im do ręki skórzane kombinezony. Mia dostała czarną kurtkę zapinaną na suwak aż pod samą szyję. Na ramionach doczepione były metalowe płytki z odstającymi na rogu ochraniaczami. Zarówno na płytkach jak i na piersi widniało logo Hunterów. Mia dotknęła go znała go na pamięć był to niemal znak jej dzieciństwa. Biały luk z naciągniętą na cięciwę strzałą. Ten znak był logiem łowców i idealnie pasował zarówno do organizacji jak i do jej nazwiska.
- Ojciec to wymyślił? - zapytała Mia patrząc na kamizelkę z logiem i ochraniaczami na ramiona Mickey. Następnie przeniosła wzrok na dowódczynię, która popatrzyła na nią spod oprawek czarnych okularów. Sama nosiła podobny mundur zwykle szczycąc się jego formalną formą. W obecności Mii była jednak mniej dumna. Wiedziała bowiem, że znajduje się w obecności prawdopodobnie swojego przyszłego dowódcy.
- Dokładnie panno Hunt. Ojciec panienki uznał, że łowcy powinni mieć coś na kształt mundurów, aby stać się rozpoznanymi. - powiedziała dowódczyni z wyraźnym szacunkiem względem osoby szarookiej. Czarnowłosa spojrzała na mundury - jej i Mickey, która stała u jej boku z nietęgą miną.
- Dlaczego ojciec nic mi nie powiedział? - zapytała Mia znów przenosząc stanowczy wzrok na dowódczynię.
- W takim razie rozumiem, że nie powiedział ci też o tym, że ty i panna Brosa pełnicie warty w bezpiecznym mieście? - zapytała dowódczyni już bardziej odważnym tonem. Mia uniosła brew. Co to niby miało znaczyć? Czy ona właśnie powiedziała jej, że nie może uczestniczyć w poszukiwaniach Ace?! Czy to babsko prosiło się o kulkę w łeb? To było bowiem jedyne co przychodziło teraz Mii do głowy.
- Mówi pani, że nie możemy uczestniczyć w poszukiwaniach Ace? - zapytała Mickey jej ton był grzeczny, ale Mia wyczuwała jego chwiejność. Najwyraźniej brunetka też marzyła o wyciągnięciu broni. Dowódczyni zarzuciła swoje kremowe włosy do tyłu i zahuśtała się na krześle.
- Wybraliśmy do tego przeszkolone jednostki, nie powinniście się w to mieszać. Nie jesteście odpowiednie do takich zadań. - powiedziała i popuściła wodzę. Jej ton stał się naprawdę władczy co sprawiło, że Mia zacisnęła pięści ze złości. - Lepiej dla was będzie jeżeli zostaniecie tutaj nie powinniście się… - nie dokończyła. Mia uderzyła pięścią w biurko. Cios był tak mocny, że kubek Expresso wywrócił się i rozlał po wszystkich papierach blacie i wykładzinie.
- Nie tym tonem! - warknęła Mia obnażając swoje idealnie białe zęby. Dowódczyni dosłownie wbiła się w krzesło widząc, że wyprowadziła czarnowłosą z równowagi. W normalnych okolicznościach i gdyby nie stała właśnie przed córką dowódcy skarciłaby ją za takie zachowanie i Mia musiałaby pełnić nocne warty przez miesiąc. Wiedziała jednak, że musi po prostu poczekać, aż dziewczyna się uspokoi. Mia opuściła drżącą dłoń po czym chwyciła Mickey za rękę i pociągnęła w stronę drzwi. Na koniec rzuciła jeszcze dowódczyni mordercze spojrzenie i trzasnęła drewnianymi przeszklonymi drzwiami. Kiedy stanęły w pustym holu Mia po prostu stanęła. Zacisnęła pięści, a złość powoli przerodziła się w smutek. Mia ukryła twarz w dłoniach, a Mickey zawahała się wyciągając dłoń w kierunku ramienia przyjaciółki. Mickey wciąż miała nadzieję, wiedziała jak silna jest Ace wiedziała, że to iż jej Cyber-siatka zniknęła z radaru nie oznaczało jeszcze, że dziewczyna nie żyje. Mickey prawie co dwa miesiące naprawiała zniszczoną siatkę Ace. Mogła ją po prostu uszkodzić. Jednak to nie wyjaśniało jej ponad tygodniowej nieobecności. I to tak, że martwiło Mickey, jednak ta nie pozwala sobie na tak gwałtowne uwolnienie emocji.
- Szlag by to! - wrzasnęła Mia i rzuciła swój mundur na podłogę, tym razem dziewczyna nie umiała powstrzymać łez. Upadła na kolana, a Mickey wraz z nią. Oparła się o jej plecy cały czas trzymając lewą dłoń na ramieniu przyjaciółki.
- Też chcę, żeby już wróciła… Tęsknie za nią. - powiedziała brunetka cichutko. Na jej słowa Mia powstrzymała szloch i zaczęła się wsłuchiwać w ciszę jaka panowała na korytarzu. Tyle uczuć mieszało się w niej teraz jednak żadne z nich nie było pozytywne sam gniew i rozpacz po utracie bliskiej osoby. Mickey mocniej pociągnęła czarnowłosą za ramię tym samym zmuszając ją do obrócenia się. Mia spojrzała w zaszklone oczy Mickey.
- Musimy być silne. Dla niej…

Ace z impetem przeskoczyła przez płot i poprawiła pas od karabinu. Miała rację. Coś tu nie grało. Było kompletnie pusto. Samochód Kinweyów stał przed stacją obładowany rzeczami, ale samego małżeństwa nie było ani widać ani słychać. Ace przełknęła ślinę, a na jej czole zaczęły tworzyć się strużki potu. Czuła na końcu języka metaliczny smak, jak zawsze kiedy miała przeczucie, że zdarzy się coś złego. Coś sprawiło, że jej żołądek ścisnął się. Jej kroki i ruchy stały się ostrożniejsze. Podczas dwóch lat bycia Hunterką Ace nauczyła się jednego - jeżeli masz złe przeczucia lepiej dmuchać na zimne niż dać domniemanemu wrogi szansę na odstrzelenie ci łba. Wolnym krokiem  podeszła więc do samochodu i ostrożnie przesunęła się do jego krawędzi. Wzięła głęboki oddech i przylgnęła do karoserii samochodu po czym wychyliła się zza bagażnika. Widok, który zastała przeraził ją. Od kolumn podtrzymujących dach stacji aż do środka domu Kinweyów ciągnęła się spora kałuża krwi. Wyglądało to co najmniej jakby ktoś ciągnął ciało i to było chyba jedyne wyjaśnienie tego wszystkiego. Oddech Ace przyśpieszył, a serce zaczęło walić jak młotem. Do oczu dziewczyny napłynęły łzy. Była pewna, że nie był to zombie, wiedziała też, że ciało musiało należeć do Kinweya i przez to dłonie Ace zadrżały. Nie łudziła się już, że oboje są cali i zdrowi, wiedziała też że nie była to sprawka zombie. Musiał tu być ktoś inny, żyjący człowiek z krwi i kości. Do mózgu Ace napłynęła spora dawka adrenaliny, która w mgnieniu oka opanowała jej ciało. Ace musiała zapomnieć o stracie dwóch osób, którzy zastępowali jej rodziców. Chciała jakoś to przeboleć, ale musiała to zrobić później, teraz kiedy była w obliczu zagrożenia nie mogła pozwolić sobie na łzy. Wyciągnęła więc desert Eagle z kabury i zacisnęła palce na rękojeści. Szybko przemieściła się zza samochodu i oparła się o kolumnę kiedy jednak nikt nie wynurzył się z domu Ace postanowiła przemieścić się dalej ze spuszczoną w dół lufą pistoletu. Chwilę później Ace stała w drzwiach domu Kinweyów i dopiero teraz usłyszała jakieś konkretne odgłosy. Głośny szelest papierów roznosił się wśród głuchych ścian domu. Ace wzięła głęboki oddech za tą ścianą gdzieś w salonie Kinweyów stał prawdopodobny oprawca małżeństwa. I ten ktoś zginie z jej ręki gdy tylko znajdzie wyjaśnienie tego wszystkiego. Rudowłosa mocniej zacisnęła palce na lufie pistoletu. Szybkim ruchem wyłoniła się zza ściany i skierowała lufę pistoletu w kierunku odgłosu. Po raz kolejny to co tam zastała było widokiem, którego Ace jednak wolała sobie oszczędzić. Na podłodze w salonie leżał Mark, to od jego ciała ciągnęła się smuga krwi. Ace na całe szczęście nie widziała jego twarzy przysłaniało go ciało Lorett ułożone na ciele Marka. Mulatka była skąpana we krwi męża, a przez środek jej czaszki przechodziła sporej wielkości dziura po strzale. Była tak duża, że Ace wiedziała iż była to po prostu egzekucja. Oprawca przyłożył lufę do głowy Lorett i wystrzelił. Tak po prostu. Ace potrząsnęła głową. Od tego widoku dostawała zawrotów głowy i mdłości. Czuła się dokładnie tak samo jak dwa lata temu, kiedy wbiegła do domu w pierwszą noc apokalipsy szukając pomocy, a znalazła jedynie dwa martwe trupy poddane brutalnej egzekucji. Dokładnie tak jak wtedy i teraz Ace nie miała czasu na użalanie się nad sobą. Zamiast tego postanowiła dać upust swojej złości.
Po środku pokoju pośród krwi i porozrzucanych papierów stała oprawczyni. Wysoka kobieta mniej więcej w wieku Ace ubrana od góry do dołu w czerń. Ciemne rurki, czarne kozaki i czarna skórzana kurtka, z białym wszechwidzącym okiem- symbolem odkupicieli. To miało oznaczać iż zostali oni zesłani przez Boga, takie bajeczki dla naiwnych dzieci. Dziewczyna była blada co gryzło się z niezwykle różowym kolorem jej ust które teraz lekko otworzyły się na widok uzbrojonej Aceleve, która niepostrzeżenie wparowała do pokoju. Włosy odkupicielki były w kolorze śniegu i związane w luźny warkocz obijały się o jej plecy. Niemal milisekundę później dziewczyna upuściła wszystkie papiery jakie trzymała w dłoniach i machinalnym ruchem chwyciła za broń. Teraz obie mierzyły w swoje głowy jednocześnie nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Co do cholery robią tu odkupiciele? I dlaczego zabiłaś tych ludzi?! W czym do cholery oni ci przeszkodzili?!! - Ace była wściekła. Właśnie straciła dwie ważne dla niej osoby w dodatku nie wiedząc dlaczego. Mniejsza o powód. Właśnie widziała jak odkupicielka zabiła dwie niewinne osoby zamiast ich chronić to wystarczyłoby jej aby wszcząć wojnę między odkupicielami, a łowcami. Jednak nie chciała tego wolała zabić tą nędzną sukę własnymi rękoma. Odkupicielka zachowała spokój nadal trzymając luźno rękojeść pistoletu.
- To sprawa odkupicieli dziewczynko.
- Sprawa, która naruszyła zasady pokoju między odkupicielami, a łowcami suko. - W tym momencie Ace straciła kontrolę nad swoim ciętym językiem, ale wcale tego nie żałowała. Swoimi słowami wzbudziła w odkupicielce coś na kształt wahania. Zdała sobie, że właśnie stanęła twarzą w twarz z wrogiem organizacji, zdała sobie sprawę, że było to spotkanie z łowczynią. Łowczynią, która była przynajmniej tak dobrze wyszkolona jak ona.
- Nic nie rozumiesz zresztą jak wy wszyscy. - powiedziała białowłosa i nieznacznie przesunęła się w bok, tym samym zmniejszając między nimi dystans.
- Co mam niby zrozumieć? - zapytała ironicznym tonem. - Rozumiem, że nie wtrącacie się w sprawy ochrony ludzi, ale zabijanie ich to już przesada! - Krzyknęła dziewczyna. Białowłosa nie spuszczała z niej wzroku, a jej twarz pozostała kamienna.
- Jesteście na tyle ślepi, że tego nie widzicie? - Mina białowłosej zmieniła się nieznacznie. Teraz wyrażała coś na kształt bezgłośnego ironicznego śmiechu. Widząc, że Ace patrzy na nią lekko zdziwionym wzrokiem postanowiła, że wyjaśni to rudowłosej, ale dla dziewczyny jej słowa nadal brzmiały zagadkowo.
- Apokalipsa jest nam potrzebna, bez niej nic by z nas nie zostało. Ona chroni nas przed zagładą. - Aceleve próbowała rozszyfrować słowa odkupicielki jednak nadal brzmiały one śmiesznie. Jak wybicie tak dużej liczby ludzi i skierowanie jej przeciwko tym jeszcze żywym miało w ogóle pomóc? To jeszcze bardziej pogarszało sytuację ziemi. Populacja ludzi w ciągu jednej nocy skurczyła się z 7 miliardów do zaledwie 700 milionów, odliczając od tego grubo ponad kilka milionów ludzi wybitych przez zombie w ciągu ostatnich dwóch lat na całym świecie. Jak tak drastyczna zmiana miała wywołać jaki kol wiek pożytek? Nie wyobrażała sobie kolejnych kilkudziesięciu czy setek tysięcy lat bez lekarstwa. Populacja ludzi żyjąc w bezpiecznych miastach w końcu nie wytrzymałaby, a to doprowadziłoby do końca.
- Dobre sobie - rzuciła Ace, to był jedyny komentarz jaki teraz nasuwał się jej na usta. - Wy odkupiciele jesteście dosłownie jak zombie. Bezduszne sępy żerujące na padlinie. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że w obliczu takiej katastrofy ktoś może okazać się tak bezduszny jak wy! - warknęła dziewczyna, a odkupicielka zareagowała cichym chichotem.
- Łatwo jest tak mówić kiedy nic się nie wie. - Kolejne tajemnicze słowa wypłynęły z ust odkupicielki.
- To może mnie oświecisz? - zapytała Ace kiedy jakiś płomyk ciekawości zapłonął pośród pożaru wściekłości jaka buzowała w dziewczynie. Jeżeli tajemnica jaką skrywali odkupiciele mogła się okazać tak ważna jak twierdziła białowłosa być może udałoby się wybaczyć organizacji. Jednakże nadal pozostawało morderstwo, którego dopuściła się białowłosa czego Ace nie miała zamiaru puścić jej płazem.
- A jaki miałoby to sens? Zaraz i tak zginiesz, jej plany zawsze się powodzą, a ty w tym nie przeszkodzisz.
- Jeszcze się przekonamy.
Obie jak na znak opuściły broń i rzuciły ją na podłogę. Wiedziały że krążenie wokół siebie z uniesionymi lufami nie miało najmniejszego sensu. Musiały to załatwić starym sposobem. Rzuciły się sobie do gardeł. Ace pierwsza zadała cios pragnąc przywitać białowłosą mocnym kopniakiem wymierzonym prosto w twarz. Odkupicielka jednak pochyliła się i natychmiast wstała mierząc pięścią w lewy policzek Ace. Dziewczyna jednak była niemniej zdolna niż odkupicielka. Zablokowała cios dziewczyny przedramieniem konkretniej zmieniła kierunek ciosu uderzając w jej nadgarstek. Tym samym dziewczyna pozostała kompletnie odsłonięta. Ace wykorzystała to i posłała silnie uderzenie prosto w nos białowłosej. Dziewczyna zachwiała się, a z jej nozdrzy wypłynęła stróżka szkarłatnej krwi. Nie pozostała jednak dłużna. Gdy na chwilę po uderzeniu Ace opuściła gardę odkupicielka wymierzyła mocnego kopniaka w jej bok powodując, że Ace zachwiała się i uderzając o drewniane oparcie rzeźbionej sofy przekoziołkowała przez nią lądując plecami na ciemnym dywanie na, którym porozrzucane były naderwane porwane kartki. W locie Ace rozpoznała pismo Lorett. Identyczne jak na liście zakupów. Nie tracąc czasu spróbowała wstać jednak w tym samym czasie odkupicielka przygniotła ją swoim ciałem siadając okrakiem na brzuchu Ace. Pociągnęła ją za szalik i na chwilę zatrzymała na nim wzrok jakby coś jej przypominał. Kiedy delikatny szok minął zagryzła usta i mocniej pociągnęła za szalik Ace. Po tak mocnym uścisku, który niczym pętla na szubienicy zdusił tlen w gardle Ace dziewczyna poznała, że jej wściekłość nasiliła się. Odkupicielka zagryzła wargę, a jej oczy w jednym momencie zaszkliły się. Uderzyła Ace w twarz mocnym prawym sierpowym, później lewym i znów prawym. Następnie w porywie wściekłości upuściła szalik pozwalając, aby obolała i niezdolna do władania nad mięśniami karku głowa Ace z łomotem upadła na podłogę. Ace czuła jedynie nieustającą falę bólu nasilającą się z każdym uderzeniem białowłosej i nieustającą nawet na chwilę. Wiedziała, że musi zabić odkupicielkę i wrócić do bezpiecznego miasta póki miała na to szansę. Jednak plan mógł się nie udać. Jeszcze kilka takich uderzeń i odkupicielka mogła spokojnie doprowadzić do jej śmierci. Oczy Ace przykryła ledwo dostrzegalna mgiełka kiedy patrzyła na wściekłe i zapłakane oblicze odkupicielki. No właśnie ona płakała… Nie był to jednak litościwy płacz sugerujący Ace, że dziewczyna zrozumiała co zrobiła i zaraz ją puści. Wręcz przeciwnie jej łzy i wyraz twarzy sugerowały jej iż był to płacz wściekłości. Teraz była jeszcze bardziej zdeterminowana, aby zabić Ace. Jeszcze raz chwyciła za szalik rudowłosej tym razem wolniej, a jej ruchy były dłuższe. Gdy jej zapłakane ciemne oczy spotkały się z jasnymi oczyma Ace dziewczyna już miała zamiar znów opuścić łowczynię na podłogę. Ta jednak nie dała jej tej satysfakcji. Podniosła rękę i płynnym ruchem uderzyła łokciem o kość policzkową odkupicielki. Kobieta odleciała w bok i uderzyła o krawędź stolika na kawę. Bezwładnie opadła na ziemię przyćmiona falą bólu. Dla Ace to była szansa. Podniosła się ignorując przeszywający ją ból. Mocno chwyciła kołnierz płaszcza odkupicielki i pociągnęła ją w kierunku okna. Kiedy już znalazły się na krańcu pokoju przygwoździła ją do ściany sprawiając, że dziewczyna stęknęła z bólu. Zmusiła odkupicielkę do spojrzenia na siebie. Podniosła zamglone od bólu oczy na pokiereszowane oblicze Ace. Łowczyni wyciągnęła swój myśliwski nóż z pochwy przy kostce i przyłożyła ostrze do gardła białowłosej.
- Masz ostatnią szansę… powiedz mi po co cię tu przysłano! - warknęła łowczyni twardym tonem spodziewając się odpowiedzi lub milczenia z grobową miną. Odkupicielka jednak nie zrobiła żadnej z tych dwóch rzeczy. Zamiast tego uśmiechnęła się delikatnie jakby przed jej oczyma nie stała śmierć. W jej ciemnych oczach radośnie tańczyły promyki światła. Uniosła dłoń i wzięła jeden z rudych kosmyków włosów Ace. Zacisnęła na nim palce.
- Jesteś taka jaką cię opisywał… - powiedziała, a następnie szybko przeskoczyła do innego tematu. - Gdybyś była praworęczna wszystko potoczyłoby się inaczej, kto wie może nawet on pokochałby mnie…- urwała w pół zdania i opuściła kosmyk włosów Ace. Rudowłosa miała wrażenie, że odkupicielka mówi kompletnie bez sensu. Jakby bełkotała i pewnie gdyby nie złość jaka w niej panowała puściłaby białowłosą wolno, jednak nadal nie potrafiła jej wybaczyć tego co uczyniła. Zabiła dwie drogie jej osoby i za to musiała zapłacić własnym życiem… Szybkim ruchem ostrza przecięła gardło odkupicielki. Stało się to na tyle szybko, że wyraz jej twarzy nie zmienił się i pomimo bólu jaki zapewne odczuwała odeszła z błogim uśmiechem na ustach. Ace usiadła na ziemi nawet nie patrząc na ciało białowłosej. Oba policzki bolały ją niemiłosiernie, ale to nie ten ból sprawił, że po policzkach Ace spłynęły łzy. Straciła dwie ważne dla niej osoby i musiała odebrać komuś życie w dodatku tego samego dnia. To było za dużo, o wiele za dużo.

Promienie popołudniowego słońca prażyły niemiłosiernie powodując, że na jej twarzy pokrytej kurzem zagościły krople potu. Ace z boleścią popatrzyła na swoje dzieło. Trzy krzyże wbite w świeżo rozkopaną ziemię stały za domem Kinweyów pośród zielonych traw i rosnących wokół kwiatów. Dziewczyna oparła łokieć na łopacie, dzięki której wkopała ciała Kinweyów i odkupicielki głęboko w ziemię tak aby nawet zombie nie miały siły się tam dostać. Delikatnie zachwiała się i podtrzymała się swojego narzędzia. Była zmęczona i czuła się niezwykle brudna stwierdziła, że musi zostać tu jeszcze chociaż godzinę nie ważne było jak bardzo tego nie chciała. Upuściła więc łopatę, która z brzdękiem odbiła się od ziemi. Złożyła dłonie w modlitwie i odmówiła modlitwę. Najpierw “ojcze nasz” przypomniała sobie jak mama uczyła ją tej modlitwy. Klęczała trzymając dłonie Ace w swoich dłoniach i wolno mówiła modlitwę, a mała dziewczynka powtarzała za nią plącząc się bezustannie wywoływała śmiech matki. Ace miała ochotę znów się poryczeć, ale w ostatniej chwili zdusiła łzy w gardle.
Będę silna, obiecuję, że nigdy się nie poddam… Nigdy nie pomyślę o samobójstwie, a kiedy nadejdzie mój czas dołączę do was obiecuję. Obiecuję wam, że kiedyś jeszcze się z wami spotkam… Ja naprawdę was pokochałam, pokochałam ten dom pełen śmiechu i radości… Mam nadzieję, że już jesteście z Clare… Mam do was prośbę. Jeżeli gdzieś tam na górze spotkacie Maroona lub moich rodziców proszę powiedzcie im, żeby jeszcze trochę na mnie poczekali…

Mia przechodziła przez przejście nieopodal bramy. Mickey wolnym krokiem podążyła za nią podobnie jak Mia z papierowymi pakunkami w dłoniach. Kopnęła jeden z większych kamieni, a ten potoczył się kilka metrów po czym uderzył w krawężnik tym samym zatrzymując się. Obie miały dosyć siedzenia tutaj, ale wiedziały, że nikt nie wypuści ich poza bramy miasta bez pozwolenia głównodowodzącej. To potulne czekanie i spokój tego miasta doprowadzało przyjaciółki do czystego szału. Może to spokojne życie byłoby wspaniałe gdyby nie fakt, że jednej z nich brakowało. Nie odzywały się. Każda z nich pogrążona we własnych myślach i nagle Mickey odezwała się triumfalnie.
- Rozwalmy kawałek muru starczy nieco C-4 i gotowe! - Mia uśmiechnęła się blado widząc, że nawet w obliczu takich okoliczności jej przyjaciółka ciągle myślała o rozwalaniu rzeczy. Zachichotała, ale szybko odrzuciła propozycje.
- Odpada dziurę w murze natychmiast zastąpiło by pole kinetyczne, a tego nie wysadzisz. - zauważyła Mia, a Mickey zaklęła pod nosem.
- Przeklęte pola kinetyczne! Rzeczy są po to, żeby je wysadzać! Po co robić coś czego nie da się wysadzić?! - wrzasnęła tym samym na dobre poprawiając humor Mii. Dziewczyna wybuchła gromkim śmiechem, a po chwili opanowała się i znów obaliła wybuchowe teorie Mickey
- No nie wiem może dla ochrony? - zapytała retorycznie, a Mickey udała obrażoną minę.
- Mówię ci kiedyś opracuję bombę, która rozwali nawet te przeklęte tarcze kinetyczne! - powiedziała brunetka triumfalnie i dobitnie kiwnęła głową po czym uniosła ją z dumą.
- Dobrze tylko proszę nie rozwal nam domu. - przypomniała Mia, a Mickey uniosła dłoń jakby chciała coś powiedzieć jednak za nim jeszcze otworzyła usta Mia wyprzedziła ją.
- Ani innych domów.
- Ani lasu. - ton Mii robił się coraz bardziej monotonny
- Ani tym bardziej pól ćwiczebnych! - powiedziała Mia tym razem uniosła też dłoń jakby karciła Mickey, która w tym samym momencie udała naburmuszoną minę odwróciła głowę patrząc na chichoczącą przyjaciółkę kątem oka. Całą sielankową scenę przerwał odgłos otwieranych wrót. Mia skupiła na nich wzrok. Coś tutaj nie grało. Strażnicy mieli zakaz otwierania wrót po zachodzie słońca tym czasem z nieba już zniknęło słońce, a niebo powoli ciemniało. Na zewnątrz panował półmrok. Warkot silnika sprawił, że obie przyjaciółki upuściły torby wypełnione żywnością na asfalt i rzuciły się do biegu. Doskonale znały ten silnik, wiedziały do kogo należał. Zatrzymały się przed bramą. Kilka metrów od nich stał niebieski ścigasz a na nim drobna kobitka, która właśnie teraz zamieniała kilka słów ze strażnikami. Dobrze wiedziały, że to ona rozpoznały ją już z daleka. Jej drobną sylwetkę, jej karabin snajperski oraz cienki szalik, którym opatulała szyję. Mickey złapała Mię za dłoń zmuszając przyjaciółkę do spojrzenia na nią. Na ustach brunetki widniał uśmiech, który sprawił, że Mia mimowolnie zacisnęła uścisk na dłoni przyjaciółki. Dziewczyna przed nimi zdjęła kask ukazując znaną im twarz. Co prawda dziewczyna wyglądała na wycieńczoną, a jej twarz pokrywały dwa wielkie sińce w kolorze dojrzałych śliwek. Obie przyjaciółki podbiegły do Aceleve i opatuliły ją ramionami muskając jej obolałą twarz swoimi mokrymi policzkami zanim ta zdążyła się zorientować kto kieruje się w jej stronę. Kiedy jednak zobaczyła je obie, radość opanowała jej serce i po raz kolejny tego dnia Ace zaczęła płakać. Jednak po raz pierwszy tego dnia były to łzy radości.
~*~
Co tu dużo mówić to po prostu jednocześnie najdłuższy i najbardziej brutalny rozdział jaki napisałam i jestem z tego dumna! Wybaczcie sadysta się odezwał xd a pro po mojej sadystyczności sceny walk tak mi się spodobały, że będę dodawać ich jeszcze więcej od tak dla zabawy :D Rozdział dedykuję wszystkim, którzy to czytają i komentują. Dziękuję :*

_______

CDN