piątek, 11 stycznia 2013

|14|


~Hariet~ 

Wpatrywała się wyczekującym wzrokiem w swoją Cyber-siatkę leżącą na stole przed nią. Tuż obok kubka zimnej Latte z dodatkiem wanilii, podwójnie spienionym mlekiem i lodami. Podświadomie czekała na wiadomość zamiast cieszyć się widokiem jaki roztaczał się przed nią. Domy na osiedlu  wzniesione zostały na wzgórzu wskutek czego z tarasu roztaczał się piękny widok na cała okolicę. Domy niosły ze sobą mozaikę życia. Pola niosły ze sobą ciepłe przyjemne kolory żółci i brązu. Lasy niosły ze sobą kolory żywej zieleni. Natomiast mury za nimi niosły bezpieczeństwo. W końcu postanowiła chociaż przez chwilę o tym nie myśleć. Opadła więc na poduszki jakimi wyłożone było wiklinowe krzesło. W locie chwyciła kubek w dłoń postanawiając trochę oczyścić umysł i ochłodzić się przy okazji. Przydałby się tu wiatrak. Pomyślała co raz podnosząc dekolt bluzki i do opuszczając dając w ten sposób sobie troszkę chłodu. Poczuła na sobie wyczekujący wzrok Mii, która w końcu wyszła na taras. Podniosła na ciemnowłosą przyjaciółkę wzrok błękitnych oczu. Ta natomiast uśmiechnęła się i podała jej plik kartek. 
- Co to? - zapytała niepewnie spoglądając na kartki zapełnione drobnym drukiem. To dziwne, że w ogóle jeszcze używano kartek pomimo tej technologii jaka ich otaczała łowcy nadal woleli używać listów. Być może i co najbardziej prawdopodobne po prostu bali się przechwycenia wiadomości przez odkupicieli. Uśmiech Mii wydał jej się podejrzany. 
- Ojciec chciał, abyś to zobaczyła. - powiedziała Mia opadając na wiklinowe krzesło naprzeciwko Ace. 
Rudowłosa westchnęła i zaczęła śledzić tekst. Pierwsze co rzuciło się dziewczynie w oczy były podziękowania. Hunt dziękował jej za uratowanie życia zarówno jego jak i Mii. Tak w skrócie to była treść, która zajmowała niemal połowę strony. Później zaczynały się rozważania na temat kolejnej ich misji. Ace zadrżała wczytując się w kolejne słowa. Miała ochotę zakryć usta dłonią, jednak stłumiła łzy w gardle i zaczęła dalej czytać. W końcu odłożyła plik kartek na stół i spojrzała na Mię. Wargi rudowłosej drżały. Na ten widok panna Hunt posłała przyjaciółce zdziwione spojrzenie. Dziewczyna jednak była na tyle zaskoczona, że musiała dopić swoją kawę do końca zanim w ogóle zdołała coś z siebie wykrztusić.
- Lorett Kinwey? 
zapytała Ace. Jej głos nadal drżał na wspomnienie imienia zmarłej kobiety po plecach dziewczyny przeszły ciarki. Nadal pamiętała widok jej martwego ciała, ten obraz prześladował ją w najgorszych koszmarach. 
- Tak. - powiedziała Mia przeciągając głos. - Pracowała na uniwersytecie w Chicago, miała wspaniały umysł. Podobno przyjeżdżała tam za dnia nawet w środku apokalipsy. - dodała Mia. 
- Więc jakim cudem nasze radar jej nie wykryły? - zapytała Ace. To było rzeczywiście dziwnie biorąc pod uwagę fakt, że niemal dwa lata strzegły tego miasta. Mia jednak tylko wzruszyła ramionami nie potrafiąc tego wyjaśnić. Z pomocą jednak przyszła Mickey, która widząc rozmowę przyjaciółek natychmiast dołączyła się i usiadła na trzecim krześle przy stoliku. 
- Być może specjalnie wysyłała jakieś sygnały radiem wiecie coś co zagłuszyło by nasz sygnał i pozwoliło jej przejść nie wykrytą, lub po porostu system nie wykrył jej obecności, jakaś usterka, której nie zauważyłam. - Mickey przerwała wypowiedz i przygryzła wargę przyjmując zamyślony wyraz twarzy, po chwili jednak pokiwała przecząco głową. - Biorę jednak pod uwagę tą pierwszą opcję. - uśmiechnęła się delikatnie. 
- Dobra mniejsza z tym - Ace machnęła ręką powstrzymując się od szerszego uśmiechu, wiedziała bowiem, że Mickey nigdy nie przyznała by się do popełnienia błędu w dziedzinie techniki, przecież to była jej specjalność. 
- Sęk w tym, że ona odkryła pewne powiązania wirusa z techniką? - zapytała Ace, a Mia pokiwała głową. 
- Dokładniej mówiąc badała dogłębnie wirusa i zapisywała pewne kody, informacje, próbowała go porównać ze znanymi jej kodami komputerowymi. Nie wiemy jednak jakie przyniosło to skutki. - powiedziała Mia. Mickey uniosła brwi. 
- Nie wysłali tam żadnej drużyny? - zapytała. Mia pokiwała głową. 
- Wysłali i w tym sęk. Drużyna raportuje, że Chicago jest oblężone jakby wszystkie zombie z okolicy nagle postanowiły się tam zebrać. Jest ich tylko dwójka po za tym jedno z nich jest ranne. - westchnęła Mia. Ace jednak nie obchodziło, że któreś z jej współpracowników jest ranne i oblężone, oczywiście nie było jej to obojętnie, ale teraz coś innego zajmowało jej myśli. 
- Mówisz, że zombie się przegrupowały? - głos Ace był przejęty jednak nie potrafiła ukryć rozbawionego wydźwięku. To brzmiało bowiem jak najgłupsza rzecz o jakiej słyszała. Zombie nawet nie myślą o niczym innym jak jedzenie, więc jakim cudem miały się ze sobą zmówić? Bez sensu. 
- Na to wygląda. - odparła Mia. Zapadła grobowa cisza, którą przerwała Mickey. Każda zastanawiała się czy istnieje jakieś logiczne wyjaśnienie tego wszystkiego jednak, że nie widziały wyjścia, więc Mickey idąc śladami Patrica przeniosła się na inny temat, który także drażnił ją odkąd wyszła na taras. 
- Znasz tą Lorett prawda? - zapytała. Widziała przejęty wyraz twarzy przyjaciółki, rzucił się jej w oczy kiedy tylko ją zobaczyła. Aceleve pokiwała głową. 
- Ona i jej mąż przyjęli mnie do swojego domu i to oni zostali zabici przez odkupicielkę. - wyjaśniła, a jej głos łamał się coraz bardziej z każdym wypowiedzianym słowem. Mia zamarła. 
- O mój boże! - niemal krzyknęła kuląc się w wiklinianym krześle. Zakryła usta dłonią i wpatrzyła się przejętym wzrokiem w swoje kolana. Mickey i Ace wymieniły porozumiewawcze spojrzenia wiedziały, że przyjaciółka właśnie skojarzyła fakty o, których one nie miały zielonego pojęcia. 
- Co się stało? - zapytała Ace. Mia uniosła się z trudem wpuszczając powietrze do płuc. 
- Odkupiciele wiedzą o pracy Lorett to dlatego wysłali do jej domu jedną ze swoich nie wiedzieli jednak, że Lorett wracała  do placówki i to tam kontynuowała badania! - tym razem naprawdę krzyknęła. Jeżeli odkryli tą bolesną prawdę to przegrupowanie zombie może być ich sprawką. Być może do tej pory zombie były puszczane wolno, a teraz ktoś chciał zdobyć informacje i dlatego ich tam wysłał, aby zmiażdżyć wszystkich łowców jacy by się tam pojawili. Ta dwójka musiała być naprawdę niezła żeby utrzymać się tak długo. 
- Więc musimy tam przyjść przed nimi. - stwierdziła w końcu Ace. Uśmiechając się dziarsko chciała jakoś rozluźnić atmosferę. Wydawało jej się, że można ją było kroić nożem. 
Mia i Mickey uśmiechnęły się na ten widok. Popatrzyły po sobie i kiwnęły głowami. 
- Dobra no to ruszamy jutro? - zapytała Mickey, a Mia kiwnęła głową. 
- Taki od początku był plan. - dziewczyny uśmiechnęły się na myśl o tym, że wracają do Chicago. Być może oblężonego, ale to nadal było miasto w, którym spędziły dwa lata swojego życia. 

Wbiła w niego zmartwione spojrzenie, jednak on tego nie zauważył, dalej w szaleńczym tempie jechał po zagraconej drodze. Na całym odcinku asfaltu znajdowały się zniszczone samochody rozbite o siebie,  tworzące całkiem przejezdne barykady. Maroon będący świetnym kierowcą radził sobie z nimi całkiem nieźle. Ich czarne audi zwinnie omijało przeszkody pomimo zawrotnej prędkości auto płynnie poruszało się po jezdni. Jednak sam Maroon wydał jej się dziwny. Cóż wiadomość o śmierci Hariet wstrząsnęła nimi wszystkimi. Hariet była ich przyjaciółką. Nieco zbyt poukładaną i łatwowierną, ale przyjaciółką. Jako jedyna z ich grupy nie potrafiła oprzeć się lekom Event. Była na nie okropnie podatna raz była sobą, a innego dnia nie potrafiła sama za siebie myśleć. W takie dni pomagał jej właśnie Maroon, tylko on był zdolny przywracać dawną Hariet ponieważ był dla niej czymś więcej niż przyjacielem. Może gdyby to uczucie nie było jednostronne Hariet jeszcze by żyła.
I właśnie tą myślą Ariane trafiła w sedno sprawy. Maroon obwiniał się za śmierć Hariet pomimo iż nie miał w niej żadnego udziału. Jednak oni nie mieli na to wpływu. Misja Hariet po prostu zakończyła się w najgorszy możliwy sposób, a oni po prostu chcieli wiedzieć dlaczego. Kto zabił ich przyjaciółkę? 
- Maroon nie musisz się obwiniać. To nie twoja wina. - Powiedziała Ariane mająca dosyć wszechobecnej ciszy. Położyła dłoń na jego ramieniu, jednak Maroon zbyt pochłonięty jazdą i nie spojrzał na nią. Zjechał w końcu w boczną leśną ścieżkę na, której polanie znajdował się cel Hariet. Maroon z piskiem opon zahamował przed płotem i zaciągnął hamulec ręczny. W tym samym momencie w, którym zgasił silnik odwrócił głowę w stronę Ariane, która zrezygnowana zabrała dłoń z jego ramienia. 
- Wiem. - odpowiedział w końcu i powędrował wzrokiem na twarz Ariane. - Chce po prostu dowiedzieć się kto to zrobił i czy było to koniczne. Co Hariet mu zrobiła? - zapytał retorycznie nie czekając na odpowiedz Ariane. Sięgnął za siebie. Na tylnim siedzeniu leżał złożony długi stalowy łuk, a obok kołczan wypełniony metalowymi strzałami. Maroon sięgnął za siebie, wziął łuk i przerzucił go przez ramię, kołczan natomiast zaczepił na specjalnych klamrach z tyłu kurtki. Wyszedł z samochodu nieco wolniej od Ariane, która stała już przed bramą przyglądając się z zaciekawieniem budynkowi. Szczególnie interesował ją drut kolczasty na ogrodzeniu podłączony do nieaktywnych kabli. 
- Mieli niezłe zabezpieczenia. - stwierdziła, a Maroon pokiwał głową, jemu także rzuciło się to w oczy. Zdecydowanie było to rozsądne posunięcie. Rozejrzał się uważniej i zauważył niskie pnie drzew dookoła domu. 
- Wykarczowali też las. - stwierdził. Ariane wzruszyła ramionami. 
- To raczej normalne posunięcie wątpię by dysponowali tarczami kinetycznymi.
- Hm… prawda. Lorett Kinwey była dobrym technikiem, ale wątpię żeby zbudowała tarczę kinetyczną bez odpowiednich materiałów. - Ariane pokiwała głową. Miała jednak już dosyć takiego rozważania, więc podeszła do bramki. Wiedziała, że była zatrzaśnięta. Płynnym ruchem uniosła do góry swoją prawą nogę zginając ją przygotowując na większy opór. Jednak gdy jej kozaki z impetem odbiły się od drewna jakim pokryta była bramka nie napotkały praktycznie żadnego oporu dziewczyna zachwiała się i natychmiast odzyskała równowagę. Bramka była otwarta? 
Dziwne. Po zabiciu Hariet ci ludzie zostawili swój dobytek od tak? Maroon poklepał ją po plecach i poszedł przodem. Podobnie jak Ace kilka tygodni temu zaskoczył go widok załadowanego samochodu i strumienia zaschniętej już krwi ciągnącej się od pojazdu, aż do środka domu. Wiedział jednak, że nie może zakładać iż jest to krew Hariet. Nie może także pomijać istotnych szczegółów, rozejrzał się więc uważnej i zauważył ślady opon wyryte głęboko na piaskowym podjeździe. 
- Motor. - stwierdził. Ariane mruknęła pod nosem coś co brzmiało mniej więcej tak:
- Krew dookoła, a tego tylko motory interesują. - Maroon uśmiechnął się i dołączył do przyjaciółki, która zdążyła już znaleźć się przy samochodzie. 
- Myślisz, że to Hariet? - zapytała. Zapewne miała na myśli osobę, którą ciągnięto. Maroon pokiwał przecząco głową. 
- To ktoś zdecydowanie większy, mężczyzna. - stwierdził. 
- Lorett Kinwey miała męża? - zapytała Ariane kiedy przeszli próg domu. Zauważyła coś co ją zaniepokoiło. Ślady krwi pochodziły sprzed co najmniej dwóch tygodni w takim czasie ciała były by już w stanie dosyć mocnego rozkładu. Dlaczego więc nie czuła tego charakterystycznego smrodu?
- Z pewnością - odparł Maroon. Za śladami krwi doszli do salonu, tak rozegrała się przed nimi prawdziwa krwawa masakra. Maroon zamarł. Dokoła porozwalane były papiery pokryte kroplami krwi. Struga ciągnęła się, aż do kąta pokoju gdzie utworzyła ogromną kałużę. Za dużą jak na jedną osobę, tutaj musiał zginąć także ktoś inny. Na ścianach zauważył też krew tętniczą. Strzał w głowę. Czysty i precyzyjny. 
Strzał oddany przez pistolet Hariet. Tylko gdzie ona była?
- Maroon! - zawołała Ariane z drugiego końca pokoju. Stała pod oknem. Cała ściana łączcie ze szklaną taflą pokryta była krwią. Ariane wyjęła coś z framugi okna i ścisnęła w dłoni. Otworzyła ją i wyciągnęła w kierunku Maroona.  Chłopak zastygnął. 
- Hariet. - wyszeptał. Na dłoni Ariane leżało kilka białych włosów. Maroon obrócił głowę. 
- Poszukam ciał, a ty zajmij się dokumentami. - Oznajmił Maroon. Nie chciał widzieć więcej krwi, a już na pewno nie krwi Hariet. Otworzył jedno z okien, aby wpuścić do pomieszczenia trochę świeżego powietrza, a to niczym chłodna ściana uderzyło o jego sylwetkę. Chłopak omiótł wzrokiem ogród i wtedy je zauważył. Trzy krzyże stojące samotnie, prażyły się w popołudniowym słońcu. Kinweyowie i Hariet, trzy krzyże. Wyskoczył przez okno zostawiając Ariane sam na sam z dokumentami. Podszedł do krzyży na bezpieczną odległość czyli tam gdzie ziemia nie wyglądała na rozkopaną. W przeciwieństwie do Antoniego, miał szacunek dla ciał zmarłych. Nie miał zamiaru odkopywać ciała Hariet. Po pierwsze to nie było zgodne z jego religią, a po drugie nie chciał jej takiej widzieć. Wiedział jak wygląda martwe ciało po kilku tygodniach od śmierci. Hariet była już w stanie późnego rozkładu. Taki widok nie mógł być przyjemny. 
Maroon złożył dłonie. Ile lat minęło odkąd ostatni raz się modlił? Nie potrafił powiedzieć. W obliczu takich wydarzeń trudno jest w cokolwiek wierzyć. Jego modlitwa nie była jednak skierowana do Boga, ale do Hariet. Do tej przyjaznej, naiwnej dziewczyny, której uśmiech był niemal tak olśniewający jak najpiękniejszy górski krajobraz. Hariet była jego przyjaciółką, nikim więcej, ale było to wystarczająco dużo, aby w oczach Maroona stanęły łzy. Powstrzymał je jednak kiedy rozbrzmiało wołanie Ariane. Chłopak otrząsnął się i opuścił ręce. Towarzyszka broni prosiła, aby do niej przyszedł. Czyżby znalazła to po co przybyli? 
Kolejny raz wskoczył przez to samo okno. Scenografia przedstawiała się jednak nieco inaczej. Co prawda w środku wciąż było od groma krwi, ale przynajmniej już nie pachniało stęchlizną, a Ariane poukładała papiery w jedną stertę. 
- Jakieś ślady tych dokumentów? - zapytał. Ariane pokiwała przecząco głową. 
- Na pewno nie tutaj, ale popatrz na to. - powiedziała wyciągając w jego stronę holograficzną ramkę na zdjęcia. Maroon wziął ją w dłonie i popatrzył na wyświetlone zdjęcie. Były na nim trzy osoby, dwoje z nich to starsze małżeństwo, zapewne Kinweyowie. Ostatnią osobę rozpoznał natychmiast, stała uśmiechnięta obejmując małżeństwo ramionami. Zobaczył Ace. 
- Wygląda na to, że twoja Ace zabiła Hariet.

~*~

Cześć wszystkim :3 Taki rozdział na mam nadzieję miłe rozpoczęcie weekendu, który dla mnie będzie istnym koszmarem -,- Wyobraźcie sobie, że musicie spędzić 20 godzin w kościele bo inaczej wywalą was z bierzmowania...Piękny scenariusz prawda? Fuck this shit D:
Dobra mi życzcie  żebym nikogo nie zabiła po drodze tam, a ja wam życzę miłego weekendu :3 

________

CDN

4 komentarze:

  1. Czytając pierwszy raz ten rozdział myślałam o tym czy Maroon będzie wściekły na Ace i tego się właśnie najbardziej obawiam.. chociaż.. Ty wiesz co :P:D
    Sky rozdział jak zwykle genialny, ja po prostu nie mogę oderwać się od czytania i chyba kolejny pójdzie do druku, bo już Leo wydrukowany (tak na marginesie to co z Leo?:D)

    Mam nadzieję że nie popełnisz żadnej zbrodni i wytrzymasz w kościele (nie zazdroszczę).. no nic kochanie życzę powodzenia :*:*:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miało być Nova a nie Sky.. jakoś z przyzwyczajenia wybacz :P:D

      Usuń
  2. Niesamowity rozdział, z resztą jak każdy ;) Teraz nie będę mogła się doczekać kolejnego, bo ciekawi mnie jak opiszesz reakcję Maroona, no i oczywiście jak już spotka się z Ace, jak będzie wyglądać ich rozmowa. Oby kolejna notka była tak samo wspaniała jak poprzednie ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :) Masz niesamowity blog , bardzo mi się podoba :*Dlatego mianowałam twój blog do Liebster Award .Jeżeli chcesz dowiedzieć się, jak w tym uczestniczyć, wejdź na nasz blog. Wszystko jest tam napisane .; ]

    http://caloric-lollipop.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń