piątek, 2 listopada 2012

|5|


~Lorett i Mark~

Dzień dobry misiaki ;* Mogliście ba na pewno zauważyliście że zmieniłam szablon na że tak powiem bardziej mroczny, który zresztą bardziej pasuje do nieco horrory-stycznej treści opowiadania ;3 dziś jest piątek więc pora na nowy rozdział zapraszam więc do czytania ;D 

Czerwony wskaźnik paliwa chylił się powoli ku zeru. Ace gwałtownie skręciła, a pisk opon rozniósł się dookoła. Paliwo kończyło się, a ona niebyła jeszcze nawet w połowie drogi. Autostrada nie była jednak daleko. Wtedy jednak spojrzała w niebo. Jego błękit zabarwił się soczystą pomarańczą. Powoli zapadał zmrok, odbijający się strachem w oczach Ace. Bez paliwa była skazana na wymarcie, dosłownie. Musiała znaleźć stację paliwową, albo jakąś kryjówkę, oba najlepiej. Przystanęła na chwilę podnosząc lewą dłoń. Cyber-siatka zabłyszczała, a Ace zaczęła szukać na mapie najbliższej stacji benzynowej i znalazła ją. Przy polnej drodze niedaleko, powinna zdążyć dojechać przed zmrokiem, musiała się tylko pospieszyć. Uruchomiła więc ponownie silnik który zaryczał niczym lew i ruszyła do przodu. Skręciła na polną drogę i postanowiła się trzymać jak najdalej od ściany lasu. Była pewna, że już widziała tam blade ślepia czekające na to, aż Ace się zbliży. Jednak ona jedynie przyspieszyła, próbując uniknąć ich szpon. Zatrzymała się na górze, czekała ją jeszcze droga w dół, ale stąd widziała stację. Była otoczona tekturą i deskami ze wszystkich stron, a za tą tekturą zauważyła metalową siatkę. Wytężyła wzrok, a osłonka na jej prawym oku przybliżyła obraz. Teraz Ace mogła się dokładniej przyjrzeć całej stacji. Metalowa siatka, była podpięta pod bezpieczniki domu co zapewne oznaczało, że była pod napięciem. Jakikolwiek zombie próbował się przebić smażył się jak frytka. W dodatku nie mieli na co się wspiąć dookoła stacji było jedynie szczere pole. To nie była opuszczona stacja ktoś musiał nadal tutaj być. To oznacza, że jeżeli przyjmą ją chociaż na tą jedną noc mogła być ocalona! Pytaniem było czy ją wpuszczą? Wtedy leśne syki stały się głośniejsze i bardziej natarczywe. Było mało czasu w lesie zabrakło już słońca, a zombie chętnie wychodziły ze swych nor. Wiedziała, że za chwilę nie będą bały się znaleźć i tutaj, gdzie teraz na szczęście jeszcze panowało słońce. Musiała się spieszyć. Znów ruszyła do przodu, aby za chwilę zatrzymać się wślizgiem tuż przy płocie. Zeszła z maszyny i przeszła do przodu szukając furtki i znalazła ją szczelnie zablokowaną od środka. W dodatku wymagało by to wyłączenia prądu. Więc Ace zrobiła to co w takiej sytuacji zrobiłby każdy człowiek.
Zaczęła krzyczeć.
- Proszę wpuście mnie! - krzyknęła na cały głos. Wiedziała, że krzykiem przyciąga powoli wychodzące zombie, ale czy miała jakieś wyjście? A tak było jeszcze jedno. Zostać tu czekając aż zjedzą ją zombie. - Proszę skończyła mi się benzyna! Proszę mam jedzenie! Wpuścicie mnie! - krzyczała bez przerwy, drażniąc gardło. Tłukła w bezpieczną tekturę mając nadzieję, że to pomoże i najwyraźniej miała rację. Bo przez jej krzyk i stłumione jęki stworzeń przebił się dźwięk otwieranych drzwi. - Proszę! - powtórzyła, a tym razem jej głos był pełen zrezygnowania i nadziei na to, że ktoś w końcu się nad nią zlituje. Kolejny dźwięk przebił się przez krzyk.
- Natychmiast wyłącz te bezpieczniki! - Ace usłyszała kobiecy krzyk. Z tego co słyszała kobieta było nieco zdenerwowana i do tego w średnim wieku, jej głos miał ten typowy wydźwięk. I wtedy z metalowego ogrodzenia przestały sypać się iskry, a Ace ustawiła motor u swojego boku gotowa na ucieczkę lub na przyjęcie gościny. Kobieta zaczęła nieudolnie otwierać kłódkę cicho klnąc pod nosem. I wtedy inicjatywę przejął jakiś mężczyzna. Jego kroki były cięższe, a głos zachrypnięty.
Ace obejrzała się za siebie. Zombie zaczęły powoli wychodzić z lasu przed nią. Rudowłosa wyciągnęła snajperkę i umieściła lewe oko w celowniku. Dawała ludziom czas na otworzenie dla niej drogi. Strzały rozlegały się jeden po drugim, a trupy padały dokładnie w takim samym tempie, jeden z nich zdążył dobiec do niej, ale jedyna krzywda jaką jej wyrządził zanim odstrzeliła mu łeb to zadrapanie lewej ręki. I kiedy kłódka w końcu dała za wygraną, drzwi otworzyły się, a kobieta myślała o tym, że ktoś za tymi drzwiami kuli się ze strachu. Zamiast tego zobaczyła zdeterminowaną dziewczynę, która raz po raz zabijała kolejne stwory zanim one mogły się chociaż zbliżyć. Po kilku sekundach  szok minął. Mężczyzna wyszedł przed furtkę i wyciągnął myśliwską snajperkę. Był nieco przy tuszy i z pewnością ważył więcej niż 90 kilo, ale były to pewne w połowie mięśnie. Ace mogła ocenić jego wiek na 40 góra 50 lat. Jego czarne włosy i broda już lekko posiwiały, a na jego twarzy pojawiły się pierwsze zmarszczki. W pierwszym momencie kiedy stanął przed nią poczuła spojrzenie jego ciemnych oczu na sobie, wydawały jej cię odrobinę wściekłe. Wtedy kiedy straciła głowę zastanawiając się nad wszystkim, kobieta której głos usłyszała chwyciła ją za ramię pospieszając ją aby w końcu weszła do środka. Ace przełożyła więc snajperkę na plecy i chwytając za kierownicę pchnęła motor do przodu. Starała się robić to jak najszybciej, praktycznie biegła, a gdy znalazła się przy stacji postawiła motor na stopce. W tym czasie mężczyzna wycofał się za bramkę i krzyknął w stronę rudowłosej.
- Bezpieczniki!- To chyba miało oznaczać, że Ace musi włączyć prąd z powrotem. Przeniosła więc wzrok na pomarańczowy kabel biegnący od generatorów i tak znalazła skrzynkę z bezpiecznikami tuż obok okna. Podbiegła do niej i spojrzała za siebie kiwając głową na znak, że jest przygotowana. W tym samym czasie kobieta zamknęła drzwi za mężem i szybkim ruchem założyła kłódkę, to już nie wymagało tyle zachodu, a kiedy jej ręce nie miały już styczności Ace włączyła bezpieczniki. I kiedy było już po wszystkim Ace opadła na beton opierając się o ścianę. Ile się dzisiaj wydarzyło? Miało być przecież tak spokojnie. Mieli dojechać do bezpiecznego miasta wziąć rozkazy od dowódcy i odpoczywać przez co najmniej tydzień. Może w końcu poczułaby się jak za dawnych czasów. Jednak to nie było jej dane, jednak nie. Spojrzała w górę. Kobieta szła w jej kierunku i dopiero teraz Ace mogła jej się przyjrzeć. Miała ciemną skórę koloru mlecznej czekolady, krótkie ciemne kręcone włosy i coś co najbardziej fascynowało Ace w jej wyglądzie, te jasnoniebieskie skandynawskie oczy. Musiała być mulatką. Podeszła do niej i przykucnęła obok. Położyła dłoń na ramieniu Ace.
- Wszystko w porządku? - zapytała. Ace pokręciła głową.
- Bałam się. - przyznała. To prawda, od dwóch lat Ace miała przeżyć samotną noc wśród zombie. Mia i Mickey zawsze tam były, aby kryć jej tyły. Więc nie wiedziała co naprawdę znaczy samotność i nie chciała wiedzieć.
- Wiem, każdy się czasem boi…- powiedziała kobieta kojącym głosem. Ace schowała twarz w kolanach. Jej czerwone włosy dodatkowo ją zasłoniły. Z trudem powstrzymywała łzy. Zagryzła wargi próbując się uspokoić. Cholera dlaczego to zawsze działo się jej?
- Jestem łowczynią nie powinnam się bać. Po prostu nie powinnam. - Powiedziała podnosząc głowę. Popatrzyła kobiecie prostu w oczy, a ta po prostu uśmiechnęła się, odgarnęła kosmyk włosów Ace za ucho i pocałowała czubek jej głowy. Może dla niej Ace wyglądała jakby potrzebowała kogoś bliskiego i tak było. Ace potrzebowała wiele bliskości, może niekoniecznie bliskości tej kobiety, ale bliskość była bliskością. Ace wiedziała, że bliskość jakiej pragnie, ramiona w, które chciała się wtulić już nie istniały. Więc zrobiła to co zawsze otuliła się swoim szalikiem, otuliła się całym swoim światem.
- Już wszystko w porządku strach to ludzka rzecz skarbie. - powiedziała kobieta opiekuńczym tonem gładząc Ace po włosach próbując ją uspokoić. Powoli zaczęła jej przypominać matkę, chociaż zarówno jak i ich wygląd i głos były zupełnie różne to gesty jakie wykonywała, sposób w jaki ją pocieszała tak bardzo przypominał jej matkę. Ace miała ochotę się rozpłakać. Dawała sobie radę przez te dwa lata, ale nadal uważała się za dziecko, nadal potrzebowała matczynego ciepła. Tak bardzo brakowało jej rodziny.
- Ale strzelasz nieźle dzieciaku. - przyznał mężczyzna tym samym włączając się do rozmowy. Obie kobiety przeniosły na niego wzrok. Mężczyzna właśnie przeładował broń, która wydała z siebie charakterystyczne kliknięcie. Ace spojrzała mu w oczy pierwsze wrażenie tego mężczyzny było nieco dziwne, jakby niezbyt ją lubił, ale teraz jego oczy były uśmiechnięte. Może Ace zapunktowała kiedy zaczęła odstrzeliwać łby stworom? To “dzieciaku” trochę ją drażniło, miała ochotę bezczelnie powiedzieć, że miała imię, ale wtedy przypomniała sobie. Nie przedstawiała się.
- Jestem Ace. - powiedziała dziewczyna spoglądając mężczyźnie w oczy. Uśmiechnął się gdy to powiedziała, jednak nie odezwał się zrobiła to za niego jego żona.
- Jestem Lorett Kinwey, a to mój mąż Mark.- Powiedziała kobieta z pocieszającym uśmiechem na ustach. Nadal nie przestawała głaskać Ace po ramieniu. Ace czuła dziwnie przyjemne ciepło sączące się z dłoni Lorett. Kiedy skupiła na nim większą uwagę miała wrażenie jakby fala tego ciepła zalała ją całą.
- Ace to skrót prawda? - zapytał Mark. Ace przeniosła na niego wzrok. Kręcił się obok motoru dokładnie go oglądając, jakby miał jakieś plany dotyczące maszyny. Ace przytaknęła.
- Zabawne, że nikt nigdy się nie orientuje. Aceleve(Ejslive) to moje pełne imię.- Ace zachichotała wyjawiając swoje imię małżeństwu. Prawie zapomniała jak ono brzmi, przez dwa lata Mia i Mickey mówiły do niej tym zdrobnieniem. Maroon zawsze zwracał się do niej pełnym imieniem, mówiąc, że dla niego jest piękne.
- W dzisiejszych czasach moja droga imiona są zbyt futurystyczne, aby zwracać uwagę na ich długość. - Tym razem odezwała się Lorett.
- Może i tak. - Ace przyznała rację kobiecie. Zarówno jej rówieśnicy jak i ludzie młodsi od niej posiadali naprawdę niezwykłe imiona porównując do starszych rodziców i Kolegów. Najbardziej bawiło ją imię Mickey ona też często się z niego śmiała wyjaśniając, że kiedy była naprawdę mała śmiała się za każdym razem gdy patrzyła na myszkę Mickey dlatego niezdecydowani rodzice tak ją nazwali. Lorett wstała i wyciągnęła dłoń w stronę Ace.
- Nie jesteś głodna Aceleve? - zapytała kobieta z uśmiechem na twarzy. Ace przytaknęła chwytając dłoń Lorett. Nigdy nie była typem, który skarżył się na swoje dolegliwości, ale jeżeli Lorett proponowała jej posiłek to Ace musiała przyznać, że jest cholernie głodna. Obie kobiety weszły do środka domu zostawiając Marka na podjeździe, nadal wydawał się zafascynowany motorem Ace. Rudowłosa zaczęła się zastanawiać czy mężczyzna czegoś nie kombinował, jednak przynajmniej na razie tylko go oglądał i wątpiła, że chciał go zdemontować. Raczej by tym nie ryzykował. Ace pozostała więc całkowicie spokojna. Skupiła się na pomieszczeniach. Kiedy weszły do środka Ace zobaczyła sklep z kompletnie opróżnionymi półkami i zdewastowaną ladą. Przez chwilę zapomniała, że to kiedyś była stacja benzynowa. To musiały być ich pierwsze zapasy, jednakże jak radzili sobie dalej.
- Jak zdobywacie jedzenie? - zapytała Ace kiedy Lorett zamierzała otworzyć drzwi prowadzące do ich mieszkania.
- Cóż Mark jeździ do pobliskiej hali sklepowej jest tam naprawdę dużo jedzenia, kto wie kiedy się skończy- zaśmiała się Lorett, ale na usta Ace wstąpił jedynie cień uśmiechu.
- Wiecie jeżeli się zastanowicie możemy pojechać do bezpiecznego miasta. - powiedziała Ace wchodząc do mieszkania. Rozejrzała się było tu dosyć nowocześnie, a jednocześnie Ace czuła, że tu jest naprawdę staroświecko. Być może to ten zapach, który czuła zawsze gdy wracała do domu. Jakby dopiero co wyjęto jakieś naprawdę smakowite mięso z piekarnika. Całe ściany korytarza pokryte były białą boazerią. Korytarz miał trzy rozwidlenia. Jedno to najbliżej niej prowadziło do kuchni, drugie po jej prawej do salonu, trzecie do łazienki. Długi perski dywan, który rozłożony był wzdłuż całego korytarza niczym wskazówka prowadził do schodów na, których szczycie Ace zapewne znalazłaby sypialnię. Lorett weszła do kuchni, a Ace wiernie podążyła za nią.
- Bezpieczne miasto? Coś takiego w ogóle istnieje? - zapytała kobieta. Ace uśmiechnęła się, nie była nawet zdziwiona, że o tym nie wiedzieli.
- Słyszałam o waszej organizacji, wiemy wszystko na temat apokalipsy na samym początku była tu jedna z was, kazała się chować. - powiedziała Lorett. Na samym początku. Na samym początku nie było bezpiecznych miast budowanych w niemal ekspresowym tempie. Nic dziwnego, że przez dwa długie lata państwo. Kinwey zbudowali tu tak potężną twierdzę. Niemal nie do przebicia. Zdeterminowany, żyjący w strachu człowiek potrafi zrobić niemal wszystko. Ocalali są tego najlepszym dowodem. Pomimo tego ile złego dzieje się na świecie, oni starają się żyć jak dawniej, starają się przeżyć dla całej ludzkości. Starają się nie zwariować.
- Bezpieczne miasta to miasta twierdze strzeżone przez Hunterów, jedno z nich jest w górach, tuż za autostradą. - potwierdziła Ace. Lorett zaczęła kręcić się po kuchni. Wszystko tutaj było idealne. Czyste i schludne. Meble z przecieranego białego drewna dodawały temu miejscu jeszcze więcej sentymentalności. Sprawiały, że Ace czuła się niemal jak w domu.
- To właśnie tam zmierzałam. - dodała szybko rudowłosa. Lorett wyciągnęła patelnię.
- Myślisz, że będziemy tam bezpieczni? - zapytała Lorett odwracając się w stronę Ace, która zajęła sobie miejsce przy stole. Dziewczyna zaczęła bawić się jednym z zielonych jabłek leżących na półmisku. Uśmiechnęła się i spojrzała w skandynawskie oczy Lorett. Ten uśmiech i to spojrzenie dawało Lorett pewność, że Ace mówi prawdę. Dawało jej pewność, że może jednak uda jej się przeżyć tą starość spokojniej niż dotychczas, że może chociaż na jedną noc odnajdzie spokój.
- Jestem tego pewna- odparła rudowłosa. Lorett skinęła delikatnie głową. Pociągnęła nosem jakby powstrzymywała się od łez i aby Ace nie widziała jak kobieta się rozkleja odwróciła się do niej plecami wracając do przyrządzania gościowi czegoś do jedzenia.
- Porozmawiam ze swoim mężem. - powiedziała Lorett powodując delikatny uśmiech na twarzy Aceleve. Dziewczyna niemal natychmiast podniosła lewą dłoń, chcąc powiadomić Mię, aby się nie martwiła, jednak kiedy podniosła dłoń zobaczyła nic innego jak porwaną Cyber-siatkę.

Kiedy wjechali do bezpiecznego miasta było już dawno po zmroku. Stalowe bramy miasta zamknęły się za nimi. Dłonie Mii drżały gdy odrywała je od konsoli. Biały punkt na mapie przestał migać godzinę temu. Jej ręce drżały podobnie jak jej wargi. Była bliska płaczu wiedząc, że jej przyjaciółka prawdopodobnie nie żyje. Wiedząc, że zginęła przez nią. Powinna wybrać szybszą drogę! Zamiast tego naraziła ich wszystkich na niebezpieczeństwo. Czuła się winna, a ta winna zżerała ją od środka. Mickey natomiast mocno zacisnęła dłonie na kierownicy i nerwowym ruchem zaczęła zmieniać biegi. Kiedy w końcu zaparkowała tam gdzie kazali im strażnicy miasta mocno przywaliła w kierownicę wyżywając się na swoim aucie. Położyła głowę na niej. Nastała cisza. Niezmącona i pełna nerwów. W końcu jednak Mickey podniosła głowę i spojrzała Mii w oczy. Obie czuły się w jakiś sposób winne, ale wtedy coś do niej dotarło. Dlaczego od razu skazywały Ace na śmierć? To była ich przyjaciółka i kompanka, dobrze wiedziały na co ją stać. I wtedy iskra nadziei, którą Mickey miała w sobie rozbłysła niczym pokaz fajerwerków. W jej oczach zapłonęła determinacja. Położyła dłoń na ramieniu Mii i spojrzała jej głęboko w oczy. Ich spojrzenia diametralnie się różniły. Jedno bez nadziei, drugie aż nią kipiało.
- Posłuchaj! Jutro z samego rana zlecimy poszukiwania! Jestem pewna, że Ace żyje! Ty też musisz mieć tą nadzieję! - powiedziała Mickey wprawiając Mie w zakłopotanie. Po chwili jednak dziewczyna uśmiechnęła się.
- Masz rację.
- Wiem, że mam inaczej być nie może!- powiedziała Mickey kipiąc pewnością siebie. Najpierw patrzyła przyjaciółce prosto w oczy, aby za chwilę przenieść wzrok na postać za nią. Na sam jej widok uśmiechnęła się. Za szybą zobaczyła wysokiego bruneta ubranego w czarny płaszcz z arsenałem broni przy sobie. Spoglądał w ich stronę swoimi fioletowymi oczyma, a jego wzrok utkwił w sylwetce Mii.
- Chyba ktoś chce cię widzieć. - powiedziała Mickey kiwając głową w stronę chłopaka. Mia natychmiast odwróciła się. W jej oczach znów stanęły łzy. Tym razem jednak zupełnie inne. Zobaczyła właśnie kogoś, kogo przez długi czas naprawdę chciała zobaczyć i kogoś za kim cholernie tęskniła. Kogoś kto był jej naprawdę drogi. Nic dziwnego więc, że kiedy ich oczy się spotkały. Mia natychmiast otworzyła drzwi auta i pobiegła w jego stronę z jego imieniem na ustach.
- Fave! - wykrzyczała za nim wtopiła się w jego ramiona. Poczuła się jak dwa lata temu, wtedy jednak nie miała tyle odwagi aby to zrobić. Teraz jednak nie bała się niczego i miała gdzieś zdanie innych. Chciała po prostu poczuć ciepło Fave, ten jeden raz. Teraz naprawdę tego potrzebowała.

___________

CDN

3 komentarze:

  1. Pierwsza, pierwsza, pierwsza :D
    Zacznę może od wyglądu.. uuuu mroczniaście :D:D (stwarzam nowy słownik).. szkoda, że wchodząc na bloga w ekran nie wpada jakieś zombie albo nie tryska krew :D nie no żartuje.

    Co do rozdziału Mark i Lorett uwielbiam ich, tacy ciepli ludzie a Ty... ehhh.. no ludzie są wspaniali.. nie chcę za bardzo wybiegać w przód :D

    No i na końcu romantyczna scenka, to co uwielbiam :D Fave i Mia mmmm :D

    No kochanie nic więcej nie mogę dodać bo czytając Ciebie zazwyczaj mam stresa.. serio.. serce wali jak oszalałe.. jakby zaraz miało mnie coś dopaść :* buziaaaaa :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cśśśśś! Nie paplaj madzia! ;d Tak wiem w końcu, ogólnie tak się zorientowałam, że mało romansu tu do tej pory było, począwszy od teraz postaram się to naprawić! ;*

      Usuń
  2. Brak mi słów...
    TO jest niesamowite *_*
    Nie masz pojęcia jak mi serce waliło, gdy to czytałam ♥
    Czekam na kolejny rozdział ;*

    OdpowiedzUsuń