~Nie poddam się~
Tydzień później
Słońce górowało na pięknym bezchmurnym niebie. Pośród lasu roztaczała się pusta asfaltowa droga. Było cicho, tego dnia nawet zwierzęta nie hałasowały. Spokojnie spały w swoich norkach jedynie ptaki od czasu do czasu śpiewały swoje pieśni. Wśród tej sielankowej ciszy rozbrzmiał głośny ryk silnika. Niebieski ścigasz mknął po drodze, a za jego kierownicą siedziała chuda niepozorna kobitka. Pod czarnym kaskiem widniał delikatny niewidoczny uśmiech. Na swoich plecach wiozła obładowany plecak i tryskając humorem docisnęła manetkę. Cieszył ją powrót do domu Kinweyów dzisiaj przypadał bowiem dzień ich wyjazdu, a to co wiozła ze sobą było ostatnim pakunkiem. Z piskiem opon skręciła w boczną drogę jakby z daleka chciała oznajmić małżeństwu, że nadjeżdża. Miała wrażenie, że w ciągu tego tygodnia przywiązała się do Marka i Lorett. Tak jakby oni zastępowali jej rodziców, a ona im córkę. Takie właśnie relacje panowały między nimi. Byli zastępstwem, ale naprawdę znaczyli dużo dla Ace. Pomogli jej odbić się od dna kiedy myślała o najgorszym. Oczywiście nadal nie potrafiła zapomnieć o Maroonie jednak wspomnienia o nim coraz częściej zaczęły przywoływać na jej twarzy uśmiech.
Z piskiem opon zatrzymała się przy płocie i zapukała aby Mark otworzył jej bramę. Coś wydawało jej się nie tak. Coś zdecydowanie tutaj nie grało. Było za cicho. Jakiś czas temu kiedy wyjeżdżała, krzyki Lorett o tym co powinien zabrać Mark słychać było na kilometr. Ta cisza byłaby normalna gdyby nie fakt, że Lorett i Mark byli w takim stanie od świtu. To było niemożliwe aby ucichli w niecałe pół godziny. Aceleve postawiła motor na stopce i jako, że Mark nie otwierał postanowiła jakoś wedrzeć się do środka.
- To są wasze nowe mundury.- powiedziała dowódczyni bezpiecznego miasta dając im do ręki skórzane kombinezony. Mia dostała czarną kurtkę zapinaną na suwak aż pod samą szyję. Na ramionach doczepione były metalowe płytki z odstającymi na rogu ochraniaczami. Zarówno na płytkach jak i na piersi widniało logo Hunterów. Mia dotknęła go znała go na pamięć był to niemal znak jej dzieciństwa. Biały luk z naciągniętą na cięciwę strzałą. Ten znak był logiem łowców i idealnie pasował zarówno do organizacji jak i do jej nazwiska.
- Ojciec to wymyślił? - zapytała Mia patrząc na kamizelkę z logiem i ochraniaczami na ramiona Mickey. Następnie przeniosła wzrok na dowódczynię, która popatrzyła na nią spod oprawek czarnych okularów. Sama nosiła podobny mundur zwykle szczycąc się jego formalną formą. W obecności Mii była jednak mniej dumna. Wiedziała bowiem, że znajduje się w obecności prawdopodobnie swojego przyszłego dowódcy.
- Dokładnie panno Hunt. Ojciec panienki uznał, że łowcy powinni mieć coś na kształt mundurów, aby stać się rozpoznanymi. - powiedziała dowódczyni z wyraźnym szacunkiem względem osoby szarookiej. Czarnowłosa spojrzała na mundury - jej i Mickey, która stała u jej boku z nietęgą miną.
- Dlaczego ojciec nic mi nie powiedział? - zapytała Mia znów przenosząc stanowczy wzrok na dowódczynię.
- W takim razie rozumiem, że nie powiedział ci też o tym, że ty i panna Brosa pełnicie warty w bezpiecznym mieście? - zapytała dowódczyni już bardziej odważnym tonem. Mia uniosła brew. Co to niby miało znaczyć? Czy ona właśnie powiedziała jej, że nie może uczestniczyć w poszukiwaniach Ace?! Czy to babsko prosiło się o kulkę w łeb? To było bowiem jedyne co przychodziło teraz Mii do głowy.
- Mówi pani, że nie możemy uczestniczyć w poszukiwaniach Ace? - zapytała Mickey jej ton był grzeczny, ale Mia wyczuwała jego chwiejność. Najwyraźniej brunetka też marzyła o wyciągnięciu broni. Dowódczyni zarzuciła swoje kremowe włosy do tyłu i zahuśtała się na krześle.
- Wybraliśmy do tego przeszkolone jednostki, nie powinniście się w to mieszać. Nie jesteście odpowiednie do takich zadań. - powiedziała i popuściła wodzę. Jej ton stał się naprawdę władczy co sprawiło, że Mia zacisnęła pięści ze złości. - Lepiej dla was będzie jeżeli zostaniecie tutaj nie powinniście się… - nie dokończyła. Mia uderzyła pięścią w biurko. Cios był tak mocny, że kubek Expresso wywrócił się i rozlał po wszystkich papierach blacie i wykładzinie.
- Nie tym tonem! - warknęła Mia obnażając swoje idealnie białe zęby. Dowódczyni dosłownie wbiła się w krzesło widząc, że wyprowadziła czarnowłosą z równowagi. W normalnych okolicznościach i gdyby nie stała właśnie przed córką dowódcy skarciłaby ją za takie zachowanie i Mia musiałaby pełnić nocne warty przez miesiąc. Wiedziała jednak, że musi po prostu poczekać, aż dziewczyna się uspokoi. Mia opuściła drżącą dłoń po czym chwyciła Mickey za rękę i pociągnęła w stronę drzwi. Na koniec rzuciła jeszcze dowódczyni mordercze spojrzenie i trzasnęła drewnianymi przeszklonymi drzwiami. Kiedy stanęły w pustym holu Mia po prostu stanęła. Zacisnęła pięści, a złość powoli przerodziła się w smutek. Mia ukryła twarz w dłoniach, a Mickey zawahała się wyciągając dłoń w kierunku ramienia przyjaciółki. Mickey wciąż miała nadzieję, wiedziała jak silna jest Ace wiedziała, że to iż jej Cyber-siatka zniknęła z radaru nie oznaczało jeszcze, że dziewczyna nie żyje. Mickey prawie co dwa miesiące naprawiała zniszczoną siatkę Ace. Mogła ją po prostu uszkodzić. Jednak to nie wyjaśniało jej ponad tygodniowej nieobecności. I to tak, że martwiło Mickey, jednak ta nie pozwala sobie na tak gwałtowne uwolnienie emocji.
- Szlag by to! - wrzasnęła Mia i rzuciła swój mundur na podłogę, tym razem dziewczyna nie umiała powstrzymać łez. Upadła na kolana, a Mickey wraz z nią. Oparła się o jej plecy cały czas trzymając lewą dłoń na ramieniu przyjaciółki.
- Też chcę, żeby już wróciła… Tęsknie za nią. - powiedziała brunetka cichutko. Na jej słowa Mia powstrzymała szloch i zaczęła się wsłuchiwać w ciszę jaka panowała na korytarzu. Tyle uczuć mieszało się w niej teraz jednak żadne z nich nie było pozytywne sam gniew i rozpacz po utracie bliskiej osoby. Mickey mocniej pociągnęła czarnowłosą za ramię tym samym zmuszając ją do obrócenia się. Mia spojrzała w zaszklone oczy Mickey.
- Musimy być silne. Dla niej…
Ace z impetem przeskoczyła przez płot i poprawiła pas od karabinu. Miała rację. Coś tu nie grało. Było kompletnie pusto. Samochód Kinweyów stał przed stacją obładowany rzeczami, ale samego małżeństwa nie było ani widać ani słychać. Ace przełknęła ślinę, a na jej czole zaczęły tworzyć się strużki potu. Czuła na końcu języka metaliczny smak, jak zawsze kiedy miała przeczucie, że zdarzy się coś złego. Coś sprawiło, że jej żołądek ścisnął się. Jej kroki i ruchy stały się ostrożniejsze. Podczas dwóch lat bycia Hunterką Ace nauczyła się jednego - jeżeli masz złe przeczucia lepiej dmuchać na zimne niż dać domniemanemu wrogi szansę na odstrzelenie ci łba. Wolnym krokiem podeszła więc do samochodu i ostrożnie przesunęła się do jego krawędzi. Wzięła głęboki oddech i przylgnęła do karoserii samochodu po czym wychyliła się zza bagażnika. Widok, który zastała przeraził ją. Od kolumn podtrzymujących dach stacji aż do środka domu Kinweyów ciągnęła się spora kałuża krwi. Wyglądało to co najmniej jakby ktoś ciągnął ciało i to było chyba jedyne wyjaśnienie tego wszystkiego. Oddech Ace przyśpieszył, a serce zaczęło walić jak młotem. Do oczu dziewczyny napłynęły łzy. Była pewna, że nie był to zombie, wiedziała też, że ciało musiało należeć do Kinweya i przez to dłonie Ace zadrżały. Nie łudziła się już, że oboje są cali i zdrowi, wiedziała też że nie była to sprawka zombie. Musiał tu być ktoś inny, żyjący człowiek z krwi i kości. Do mózgu Ace napłynęła spora dawka adrenaliny, która w mgnieniu oka opanowała jej ciało. Ace musiała zapomnieć o stracie dwóch osób, którzy zastępowali jej rodziców. Chciała jakoś to przeboleć, ale musiała to zrobić później, teraz kiedy była w obliczu zagrożenia nie mogła pozwolić sobie na łzy. Wyciągnęła więc desert Eagle z kabury i zacisnęła palce na rękojeści. Szybko przemieściła się zza samochodu i oparła się o kolumnę kiedy jednak nikt nie wynurzył się z domu Ace postanowiła przemieścić się dalej ze spuszczoną w dół lufą pistoletu. Chwilę później Ace stała w drzwiach domu Kinweyów i dopiero teraz usłyszała jakieś konkretne odgłosy. Głośny szelest papierów roznosił się wśród głuchych ścian domu. Ace wzięła głęboki oddech za tą ścianą gdzieś w salonie Kinweyów stał prawdopodobny oprawca małżeństwa. I ten ktoś zginie z jej ręki gdy tylko znajdzie wyjaśnienie tego wszystkiego. Rudowłosa mocniej zacisnęła palce na lufie pistoletu. Szybkim ruchem wyłoniła się zza ściany i skierowała lufę pistoletu w kierunku odgłosu. Po raz kolejny to co tam zastała było widokiem, którego Ace jednak wolała sobie oszczędzić. Na podłodze w salonie leżał Mark, to od jego ciała ciągnęła się smuga krwi. Ace na całe szczęście nie widziała jego twarzy przysłaniało go ciało Lorett ułożone na ciele Marka. Mulatka była skąpana we krwi męża, a przez środek jej czaszki przechodziła sporej wielkości dziura po strzale. Była tak duża, że Ace wiedziała iż była to po prostu egzekucja. Oprawca przyłożył lufę do głowy Lorett i wystrzelił. Tak po prostu. Ace potrząsnęła głową. Od tego widoku dostawała zawrotów głowy i mdłości. Czuła się dokładnie tak samo jak dwa lata temu, kiedy wbiegła do domu w pierwszą noc apokalipsy szukając pomocy, a znalazła jedynie dwa martwe trupy poddane brutalnej egzekucji. Dokładnie tak jak wtedy i teraz Ace nie miała czasu na użalanie się nad sobą. Zamiast tego postanowiła dać upust swojej złości.
Po środku pokoju pośród krwi i porozrzucanych papierów stała oprawczyni. Wysoka kobieta mniej więcej w wieku Ace ubrana od góry do dołu w czerń. Ciemne rurki, czarne kozaki i czarna skórzana kurtka, z białym wszechwidzącym okiem- symbolem odkupicieli. To miało oznaczać iż zostali oni zesłani przez Boga, takie bajeczki dla naiwnych dzieci. Dziewczyna była blada co gryzło się z niezwykle różowym kolorem jej ust które teraz lekko otworzyły się na widok uzbrojonej Aceleve, która niepostrzeżenie wparowała do pokoju. Włosy odkupicielki były w kolorze śniegu i związane w luźny warkocz obijały się o jej plecy. Niemal milisekundę później dziewczyna upuściła wszystkie papiery jakie trzymała w dłoniach i machinalnym ruchem chwyciła za broń. Teraz obie mierzyły w swoje głowy jednocześnie nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Co do cholery robią tu odkupiciele? I dlaczego zabiłaś tych ludzi?! W czym do cholery oni ci przeszkodzili?!! - Ace była wściekła. Właśnie straciła dwie ważne dla niej osoby w dodatku nie wiedząc dlaczego. Mniejsza o powód. Właśnie widziała jak odkupicielka zabiła dwie niewinne osoby zamiast ich chronić to wystarczyłoby jej aby wszcząć wojnę między odkupicielami, a łowcami. Jednak nie chciała tego wolała zabić tą nędzną sukę własnymi rękoma. Odkupicielka zachowała spokój nadal trzymając luźno rękojeść pistoletu.
- To sprawa odkupicieli dziewczynko.
- Sprawa, która naruszyła zasady pokoju między odkupicielami, a łowcami suko. - W tym momencie Ace straciła kontrolę nad swoim ciętym językiem, ale wcale tego nie żałowała. Swoimi słowami wzbudziła w odkupicielce coś na kształt wahania. Zdała sobie, że właśnie stanęła twarzą w twarz z wrogiem organizacji, zdała sobie sprawę, że było to spotkanie z łowczynią. Łowczynią, która była przynajmniej tak dobrze wyszkolona jak ona.
- Nic nie rozumiesz zresztą jak wy wszyscy. - powiedziała białowłosa i nieznacznie przesunęła się w bok, tym samym zmniejszając między nimi dystans.
- Co mam niby zrozumieć? - zapytała ironicznym tonem. - Rozumiem, że nie wtrącacie się w sprawy ochrony ludzi, ale zabijanie ich to już przesada! - Krzyknęła dziewczyna. Białowłosa nie spuszczała z niej wzroku, a jej twarz pozostała kamienna.
- Jesteście na tyle ślepi, że tego nie widzicie? - Mina białowłosej zmieniła się nieznacznie. Teraz wyrażała coś na kształt bezgłośnego ironicznego śmiechu. Widząc, że Ace patrzy na nią lekko zdziwionym wzrokiem postanowiła, że wyjaśni to rudowłosej, ale dla dziewczyny jej słowa nadal brzmiały zagadkowo.
- Apokalipsa jest nam potrzebna, bez niej nic by z nas nie zostało. Ona chroni nas przed zagładą. - Aceleve próbowała rozszyfrować słowa odkupicielki jednak nadal brzmiały one śmiesznie. Jak wybicie tak dużej liczby ludzi i skierowanie jej przeciwko tym jeszcze żywym miało w ogóle pomóc? To jeszcze bardziej pogarszało sytuację ziemi. Populacja ludzi w ciągu jednej nocy skurczyła się z 7 miliardów do zaledwie 700 milionów, odliczając od tego grubo ponad kilka milionów ludzi wybitych przez zombie w ciągu ostatnich dwóch lat na całym świecie. Jak tak drastyczna zmiana miała wywołać jaki kol wiek pożytek? Nie wyobrażała sobie kolejnych kilkudziesięciu czy setek tysięcy lat bez lekarstwa. Populacja ludzi żyjąc w bezpiecznych miastach w końcu nie wytrzymałaby, a to doprowadziłoby do końca.
- Dobre sobie - rzuciła Ace, to był jedyny komentarz jaki teraz nasuwał się jej na usta. - Wy odkupiciele jesteście dosłownie jak zombie. Bezduszne sępy żerujące na padlinie. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że w obliczu takiej katastrofy ktoś może okazać się tak bezduszny jak wy! - warknęła dziewczyna, a odkupicielka zareagowała cichym chichotem.
- Łatwo jest tak mówić kiedy nic się nie wie. - Kolejne tajemnicze słowa wypłynęły z ust odkupicielki.
- To może mnie oświecisz? - zapytała Ace kiedy jakiś płomyk ciekawości zapłonął pośród pożaru wściekłości jaka buzowała w dziewczynie. Jeżeli tajemnica jaką skrywali odkupiciele mogła się okazać tak ważna jak twierdziła białowłosa być może udałoby się wybaczyć organizacji. Jednakże nadal pozostawało morderstwo, którego dopuściła się białowłosa czego Ace nie miała zamiaru puścić jej płazem.
- A jaki miałoby to sens? Zaraz i tak zginiesz, jej plany zawsze się powodzą, a ty w tym nie przeszkodzisz.
- Jeszcze się przekonamy.
Obie jak na znak opuściły broń i rzuciły ją na podłogę. Wiedziały że krążenie wokół siebie z uniesionymi lufami nie miało najmniejszego sensu. Musiały to załatwić starym sposobem. Rzuciły się sobie do gardeł. Ace pierwsza zadała cios pragnąc przywitać białowłosą mocnym kopniakiem wymierzonym prosto w twarz. Odkupicielka jednak pochyliła się i natychmiast wstała mierząc pięścią w lewy policzek Ace. Dziewczyna jednak była niemniej zdolna niż odkupicielka. Zablokowała cios dziewczyny przedramieniem konkretniej zmieniła kierunek ciosu uderzając w jej nadgarstek. Tym samym dziewczyna pozostała kompletnie odsłonięta. Ace wykorzystała to i posłała silnie uderzenie prosto w nos białowłosej. Dziewczyna zachwiała się, a z jej nozdrzy wypłynęła stróżka szkarłatnej krwi. Nie pozostała jednak dłużna. Gdy na chwilę po uderzeniu Ace opuściła gardę odkupicielka wymierzyła mocnego kopniaka w jej bok powodując, że Ace zachwiała się i uderzając o drewniane oparcie rzeźbionej sofy przekoziołkowała przez nią lądując plecami na ciemnym dywanie na, którym porozrzucane były naderwane porwane kartki. W locie Ace rozpoznała pismo Lorett. Identyczne jak na liście zakupów. Nie tracąc czasu spróbowała wstać jednak w tym samym czasie odkupicielka przygniotła ją swoim ciałem siadając okrakiem na brzuchu Ace. Pociągnęła ją za szalik i na chwilę zatrzymała na nim wzrok jakby coś jej przypominał. Kiedy delikatny szok minął zagryzła usta i mocniej pociągnęła za szalik Ace. Po tak mocnym uścisku, który niczym pętla na szubienicy zdusił tlen w gardle Ace dziewczyna poznała, że jej wściekłość nasiliła się. Odkupicielka zagryzła wargę, a jej oczy w jednym momencie zaszkliły się. Uderzyła Ace w twarz mocnym prawym sierpowym, później lewym i znów prawym. Następnie w porywie wściekłości upuściła szalik pozwalając, aby obolała i niezdolna do władania nad mięśniami karku głowa Ace z łomotem upadła na podłogę. Ace czuła jedynie nieustającą falę bólu nasilającą się z każdym uderzeniem białowłosej i nieustającą nawet na chwilę. Wiedziała, że musi zabić odkupicielkę i wrócić do bezpiecznego miasta póki miała na to szansę. Jednak plan mógł się nie udać. Jeszcze kilka takich uderzeń i odkupicielka mogła spokojnie doprowadzić do jej śmierci. Oczy Ace przykryła ledwo dostrzegalna mgiełka kiedy patrzyła na wściekłe i zapłakane oblicze odkupicielki. No właśnie ona płakała… Nie był to jednak litościwy płacz sugerujący Ace, że dziewczyna zrozumiała co zrobiła i zaraz ją puści. Wręcz przeciwnie jej łzy i wyraz twarzy sugerowały jej iż był to płacz wściekłości. Teraz była jeszcze bardziej zdeterminowana, aby zabić Ace. Jeszcze raz chwyciła za szalik rudowłosej tym razem wolniej, a jej ruchy były dłuższe. Gdy jej zapłakane ciemne oczy spotkały się z jasnymi oczyma Ace dziewczyna już miała zamiar znów opuścić łowczynię na podłogę. Ta jednak nie dała jej tej satysfakcji. Podniosła rękę i płynnym ruchem uderzyła łokciem o kość policzkową odkupicielki. Kobieta odleciała w bok i uderzyła o krawędź stolika na kawę. Bezwładnie opadła na ziemię przyćmiona falą bólu. Dla Ace to była szansa. Podniosła się ignorując przeszywający ją ból. Mocno chwyciła kołnierz płaszcza odkupicielki i pociągnęła ją w kierunku okna. Kiedy już znalazły się na krańcu pokoju przygwoździła ją do ściany sprawiając, że dziewczyna stęknęła z bólu. Zmusiła odkupicielkę do spojrzenia na siebie. Podniosła zamglone od bólu oczy na pokiereszowane oblicze Ace. Łowczyni wyciągnęła swój myśliwski nóż z pochwy przy kostce i przyłożyła ostrze do gardła białowłosej.
- Masz ostatnią szansę… powiedz mi po co cię tu przysłano! - warknęła łowczyni twardym tonem spodziewając się odpowiedzi lub milczenia z grobową miną. Odkupicielka jednak nie zrobiła żadnej z tych dwóch rzeczy. Zamiast tego uśmiechnęła się delikatnie jakby przed jej oczyma nie stała śmierć. W jej ciemnych oczach radośnie tańczyły promyki światła. Uniosła dłoń i wzięła jeden z rudych kosmyków włosów Ace. Zacisnęła na nim palce.
- Jesteś taka jaką cię opisywał… - powiedziała, a następnie szybko przeskoczyła do innego tematu. - Gdybyś była praworęczna wszystko potoczyłoby się inaczej, kto wie może nawet on pokochałby mnie…- urwała w pół zdania i opuściła kosmyk włosów Ace. Rudowłosa miała wrażenie, że odkupicielka mówi kompletnie bez sensu. Jakby bełkotała i pewnie gdyby nie złość jaka w niej panowała puściłaby białowłosą wolno, jednak nadal nie potrafiła jej wybaczyć tego co uczyniła. Zabiła dwie drogie jej osoby i za to musiała zapłacić własnym życiem… Szybkim ruchem ostrza przecięła gardło odkupicielki. Stało się to na tyle szybko, że wyraz jej twarzy nie zmienił się i pomimo bólu jaki zapewne odczuwała odeszła z błogim uśmiechem na ustach. Ace usiadła na ziemi nawet nie patrząc na ciało białowłosej. Oba policzki bolały ją niemiłosiernie, ale to nie ten ból sprawił, że po policzkach Ace spłynęły łzy. Straciła dwie ważne dla niej osoby i musiała odebrać komuś życie w dodatku tego samego dnia. To było za dużo, o wiele za dużo.
Promienie popołudniowego słońca prażyły niemiłosiernie powodując, że na jej twarzy pokrytej kurzem zagościły krople potu. Ace z boleścią popatrzyła na swoje dzieło. Trzy krzyże wbite w świeżo rozkopaną ziemię stały za domem Kinweyów pośród zielonych traw i rosnących wokół kwiatów. Dziewczyna oparła łokieć na łopacie, dzięki której wkopała ciała Kinweyów i odkupicielki głęboko w ziemię tak aby nawet zombie nie miały siły się tam dostać. Delikatnie zachwiała się i podtrzymała się swojego narzędzia. Była zmęczona i czuła się niezwykle brudna stwierdziła, że musi zostać tu jeszcze chociaż godzinę nie ważne było jak bardzo tego nie chciała. Upuściła więc łopatę, która z brzdękiem odbiła się od ziemi. Złożyła dłonie w modlitwie i odmówiła modlitwę. Najpierw “ojcze nasz” przypomniała sobie jak mama uczyła ją tej modlitwy. Klęczała trzymając dłonie Ace w swoich dłoniach i wolno mówiła modlitwę, a mała dziewczynka powtarzała za nią plącząc się bezustannie wywoływała śmiech matki. Ace miała ochotę znów się poryczeć, ale w ostatniej chwili zdusiła łzy w gardle.
Będę silna, obiecuję, że nigdy się nie poddam… Nigdy nie pomyślę o samobójstwie, a kiedy nadejdzie mój czas dołączę do was obiecuję. Obiecuję wam, że kiedyś jeszcze się z wami spotkam… Ja naprawdę was pokochałam, pokochałam ten dom pełen śmiechu i radości… Mam nadzieję, że już jesteście z Clare… Mam do was prośbę. Jeżeli gdzieś tam na górze spotkacie Maroona lub moich rodziców proszę powiedzcie im, żeby jeszcze trochę na mnie poczekali…
Mia przechodziła przez przejście nieopodal bramy. Mickey wolnym krokiem podążyła za nią podobnie jak Mia z papierowymi pakunkami w dłoniach. Kopnęła jeden z większych kamieni, a ten potoczył się kilka metrów po czym uderzył w krawężnik tym samym zatrzymując się. Obie miały dosyć siedzenia tutaj, ale wiedziały, że nikt nie wypuści ich poza bramy miasta bez pozwolenia głównodowodzącej. To potulne czekanie i spokój tego miasta doprowadzało przyjaciółki do czystego szału. Może to spokojne życie byłoby wspaniałe gdyby nie fakt, że jednej z nich brakowało. Nie odzywały się. Każda z nich pogrążona we własnych myślach i nagle Mickey odezwała się triumfalnie.
- Rozwalmy kawałek muru starczy nieco C-4 i gotowe! - Mia uśmiechnęła się blado widząc, że nawet w obliczu takich okoliczności jej przyjaciółka ciągle myślała o rozwalaniu rzeczy. Zachichotała, ale szybko odrzuciła propozycje.
- Odpada dziurę w murze natychmiast zastąpiło by pole kinetyczne, a tego nie wysadzisz. - zauważyła Mia, a Mickey zaklęła pod nosem.
- Przeklęte pola kinetyczne! Rzeczy są po to, żeby je wysadzać! Po co robić coś czego nie da się wysadzić?! - wrzasnęła tym samym na dobre poprawiając humor Mii. Dziewczyna wybuchła gromkim śmiechem, a po chwili opanowała się i znów obaliła wybuchowe teorie Mickey
- No nie wiem może dla ochrony? - zapytała retorycznie, a Mickey udała obrażoną minę.
- Mówię ci kiedyś opracuję bombę, która rozwali nawet te przeklęte tarcze kinetyczne! - powiedziała brunetka triumfalnie i dobitnie kiwnęła głową po czym uniosła ją z dumą.
- Dobrze tylko proszę nie rozwal nam domu. - przypomniała Mia, a Mickey uniosła dłoń jakby chciała coś powiedzieć jednak za nim jeszcze otworzyła usta Mia wyprzedziła ją.
- Ani innych domów.
- Ani lasu. - ton Mii robił się coraz bardziej monotonny
- Ani tym bardziej pól ćwiczebnych! - powiedziała Mia tym razem uniosła też dłoń jakby karciła Mickey, która w tym samym momencie udała naburmuszoną minę odwróciła głowę patrząc na chichoczącą przyjaciółkę kątem oka. Całą sielankową scenę przerwał odgłos otwieranych wrót. Mia skupiła na nich wzrok. Coś tutaj nie grało. Strażnicy mieli zakaz otwierania wrót po zachodzie słońca tym czasem z nieba już zniknęło słońce, a niebo powoli ciemniało. Na zewnątrz panował półmrok. Warkot silnika sprawił, że obie przyjaciółki upuściły torby wypełnione żywnością na asfalt i rzuciły się do biegu. Doskonale znały ten silnik, wiedziały do kogo należał. Zatrzymały się przed bramą. Kilka metrów od nich stał niebieski ścigasz a na nim drobna kobitka, która właśnie teraz zamieniała kilka słów ze strażnikami. Dobrze wiedziały, że to ona rozpoznały ją już z daleka. Jej drobną sylwetkę, jej karabin snajperski oraz cienki szalik, którym opatulała szyję. Mickey złapała Mię za dłoń zmuszając przyjaciółkę do spojrzenia na nią. Na ustach brunetki widniał uśmiech, który sprawił, że Mia mimowolnie zacisnęła uścisk na dłoni przyjaciółki. Dziewczyna przed nimi zdjęła kask ukazując znaną im twarz. Co prawda dziewczyna wyglądała na wycieńczoną, a jej twarz pokrywały dwa wielkie sińce w kolorze dojrzałych śliwek. Obie przyjaciółki podbiegły do Aceleve i opatuliły ją ramionami muskając jej obolałą twarz swoimi mokrymi policzkami zanim ta zdążyła się zorientować kto kieruje się w jej stronę. Kiedy jednak zobaczyła je obie, radość opanowała jej serce i po raz kolejny tego dnia Ace zaczęła płakać. Jednak po raz pierwszy tego dnia były to łzy radości.
~*~
Co tu dużo mówić to po prostu jednocześnie najdłuższy i najbardziej brutalny rozdział jaki napisałam i jestem z tego dumna! Wybaczcie sadysta się odezwał xd a pro po mojej sadystyczności sceny walk tak mi się spodobały, że będę dodawać ich jeszcze więcej od tak dla zabawy :D Rozdział dedykuję wszystkim, którzy to czytają i komentują. Dziękuję :*
_______
CDN
Już dawno przeczytałam twoje rozdziały ale czekałam na tego.(Jestem dziwna i stwierdziłam, że komentarze pod starymi postami są brzydkie ^v^)Strasznie mi się to podoba, ostatnio mam dosyć tych miłosnych historyjek o Firy Tail =.=" bez urazy dla wszystkich autorek takich blogów. Więc wzięłam się do czytania twojego i powiem, że strasznie mi się podobało. A te brutalne walki to to co Zu-chan lubi najbardziej *v* Fantastycznie się to czyta i normalnie chyba nie usiedzę do następnego posta ;)
OdpowiedzUsuńWeny, pomysłów, weny i dużo dużo chęci życzę
^v^
PS.: Jeżeli masz ochotę to zapraszam do mnie http://fairytailmafiastory.blogspot.com/ To nie jest blog o wyrafinowanej miłości Lucy do Natsu czy kogoś tam tylko moje nieogarnięte pomysły i dzika fabuła o.O Zapraszam ^v^
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńLorett i Mark, zabiłaś ich, jak mogłaś :(((
OdpowiedzUsuńprzecież to tacy cudowni ludzie, no ale połączą się z córką więc powiedzmy że zostało Ci to wybaczone :D
"-Jesteś taka jaką cię opisywał…"
Jest, jest, jest, jest juhu :D:D:D
wybacz moją wariację ale kocham GO!!!!!!!!!!!!!!!!! (kochać kogoś kto nie istnieje hmmm :D)
Chcę muciossss morrrre!!!!!! i żeby nigdy weny nie zabrakło :***
Idę trochę poszaleć :D ON żyje!!! :D:D:D buziaaaa kochanie :***
Jak zwykle zachwycający rozdział ;).
OdpowiedzUsuńDo tej pory nie spotkałam się z żadną autorką, która umie tak doskonale opisać sceny walki (oczywiście na jakimś blogu, bo w książkach wiadomo - inaczej :), ale i tak niesamowicie Ci to wyszło ^^.).
I nie każ mi długo czekać na rozdział, w którym Maroon i Ace się spotkają :3 :)
Czekam na kolejną notkę ;*
moments: wiem że go kochasz tak jak ja kocham Taylora, mała wymiana? :P
OdpowiedzUsuńQu_Qua: dzięki jak już wspominałam lubię sceny walki ^^ Raz akurat nie w tym rozdziale, ale w najbliższym poprosiłam brata aby pokazał mi parę ruchów :P A co Ace i Maroona cóż będziesz musiała poczekać jeszcze kilka piątków ale mam nadzieję że będzie warto :F
Sceny walki opisane perfekcyjnie! W tym to masz talent :D Rozdział długi, PERFEKCYJNY i wciągający
OdpowiedzUsuńChciałabym tak pisać jak ty *p*
I mam takie pytanko: Dorwałaś w końcu tych Zwiadowców? xDDD
Pozdrawiam! :*
Nie jestem taka dobra bez przesady xd I tak dorwałam właśnie wciągam szósty tom ach zakochałam się w tej książce i Willu <3 PS.wiem psychofanka jestem *.* XD
UsuńHehe, wcale nie xD Ja się ostatnio niemal pobiłam o 10 część xD Ale jest moja *p* xDD
UsuńOj, jesteś dobra, jesteś!