~
Rozdzielone~
Ekhm siemanko misiaki ;* jak możecie poznać po ostatnich rozdziałach postanowiłam, że będę dodawała notki co piątek o ile nic mi nie wypadnie ;3 Dedykuję to wszystkim, którzy to czytają więc miłego czytania ;D
Uniosła dłoń na wysokość twarzy tak aby zasłonić sobie widok na słońce, a na jej twarz padł przyjemny cień. Musiało być południe, a Ace została brutalnie obudzona przez górujące słońce. Usiadła się opierając głowę o tył Pickupa i prostując nogi. Zadarła głowę do góry. Słońce świeciło naprawdę mocno, raziło ją tak mocno, że Ace zmrużyła oczy. Była pewna, że przez to ubieranie się na czarno gotuje się jak zupa. Rozluźniła szalik. Siedziała między jej ulubionym czarno-niebieskim ścigaczem, a ścianką Pickupa. . Poklepała maszynę i spojrzała przed siebie. Droga wyglądała na wręcz nieskończoną przynajmniej z tej perspektywy. Miło było zobaczyć w końcu coś więcej niż zniszczone budynki. Lasy były nienaruszone i tętniły życiem. Populacja ludzi była teraz tak mała, że dziura ozonowa jakimś dziwnym cudem nie tylko przestała się powiększać, ale zasklepiła się. Klimat wrócił do normy i nie ma już żadnych zachwiań, a to wszystko w dwa lata.
Natura była niesamowita.
A propo natury, zaczynała głodnieć. Sięgnęła po plecak tuż obok niej i zaczęła w nim grzebać. Znalazła szczelnie zapakowaną w aluminiową torbę kanapkę i butelkowaną wodę.
- Hej Ace, masz tam coś dla mnie? - usłyszała dziewczęcy głos Deene kiedy cichutko odsunęła szybę nad uchem Ace. Dziewczyna uśmiechnęła się i wyciągnęła jeszcze jedną kanapkę. Przełożyła ją przez szybę prosto w dłonie Deene. Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Dziękuję. - powiedziała z tym swoim dziecinnym uśmiechem na twarzy. Ace wyciągnęła głowę do góry żeby na nią spojrzeć i odpowiedziała jej tym samym.
- Nie ma za co - powiedziała po czym odgryzła kawałek kanapki. Rozejrzała się dookoła. Nigdzie nie dostrzegała ręki człowieka, tu panowała natura, pomimo tego, że jechali po asfaltowej drodze. Oprócz asfaltu dookoła otaczała ich kwiecista łąka, a złote słońce górowało na błękitnym bezchmurnym niebie. Wzięła głęboki wdech. Całe miasto pachniało gipsem i dymem, a tu pachniało świeżą poranną rosą i kwiatami. Zupełnie nie przypominało to zapachu do, którego przyzwyczaiła się Ace i stanowiło naprawdę przyjemną odmianę.
- To tak jakby Apokalipsa nigdy tu nie dotarła. - powiedziała Deene. Jednak Ace nie wiedziała do kogo mówiła. Mogła równie dobrze kierować swoją wypowiedź do brata. Połknęła ostatni kęs kanapki i zapiła wodą.
- Prawda Ace? - zapytała po raz kolejny. Ace zadarła głowę do, góry, aby zobaczyć twarz Deene wychylająca się z środka samochodu.
- Tak to prawda tu jest naprawdę spokojnie, ale jestem pewna, że w nocy już nie. - Powiedziała zbijając nadzieję Deene jak balon przywracając jej myśli o rzeczywistości.
- Chyba masz rację w dzisiejszych czasach nigdzie nie jest bezpiecznie. - powiedziała Deene lekko podłamana. Patric zauważył to i poklepał siostrę po ramieniu, uśmiechając się do niej.
- Nie martw się tam gdzie jedziemy jest bezpiecznie. - upewnił siostrę w przekonaniu, że być może jest jeszcze kilka miejsc na ziemi gdzie mogli czuć się bezpiecznie zarówno w dzień jak i w nocy. - Prawda Ace? - Aby na niego spojrzeć Ace musiała się obrócić i lekko podnieść. Miał litościwe spojrzenie, tak jakby chciał, aby Ace przynajmniej okłamała Deene, ale rudowłosa nie musiała tego robić. Bezpieczne miasta w końcu wzięły skądś swoją nazwę. To były najbezpieczniejsze miejsca na ziemi.
- Tak, Patric ma rację.
- A jak tam jest? - zapytała Deene.
- Cóż - odparła Ace, była kilka razy w bezpiecznym mieście i teraz starała się ująć w słowa wszystko co w tej chwilę powróciło z jej wspomnień.
- Bardzo to przypomina to stare czasy. Miasta są ogromne mniej więcej wielkości Chicago, ale to dlatego, że jest tam dużo wolnej przestrzeni, żeby ludzie pomimo tego, że otoczeni stalowymi ścianami nie czuli się jak w klatce. - To pierwsze co jej przyszło do głowy.
- To wszystko jest otoczone ścianami? - zapytała Deene.
- Tak wysokimi na mniej więcej dwa piętra. A na noc włączane są tarcze kinetyczne.
- Pełna ochrona co? - Patric dorzucił swoje pięć groszy.
- Dokładnie. - odparła krótko.
- A jak ludzie tam żyją? - dopytywała się.
- Większość z nich dołącza do Hunterów lub zajmuje się lub zboża, a dzieciaki chodzą do szkoły. - Deene skrzywiła się, a Ace wybuchła śmiechem.
- Czyli prawdziwa sielanka co?- najwidoczniej Patric cały czas nasłuchiwał.
- Ha. Niekoniecznie, każdy nawet najmłodsi uczą się posługi bronią i sztuki przetrwania kiedy znajdą się sami w nocy. To podstawowa nauka w szkołach. - Deene skinęła głową.
- Rozumiem. Mimo wszystko przetrwanie jest teraz najważniejsze. - Powiedziała Deene chwiejnym głosem, a Ace kiwnęła głową potwierdzając słowa Deene.
- Mogę cię o coś spytać Ace? - zapytał Patric w momencie gdy obie panie umilkły. Ace kiwnęła bezwiednie kiwnęła głową widząc szare oczy Patrica patrzące się na nią we wstecznym lusterku.
- Nie uważasz, że to trochę dziwne? - zapytał. - Mam na myśli tą apokalipsę. Wiem, że podejrzewacie odkupicieli, ale jakie oni mają z tego korzyści? Nie rozumiem tego. - Ace spuściła wzrok, to także męczyło ją wiele razy to było pytanie, które jak na razie pozostawało dla niej bez odpowiedzi i, które bardzo ją męczyło, jakakolwiek była ta przyczyna, zniszczyła jej życie. Chciała wiedzieć dlaczego odkupiciele tak postępują, dlaczego trzymają się na uboczu i ochraniają zombie. Dlaczego nie pomagają ludziom? Dlaczego zabijają łowców? Tyle pytań kłębiło się w jej umyśle, a one wszystkie sprowadzały się dopytania Patrica. Jakie oni mają z tego korzyści? Ace nie wiedziała.
- Jest coś czego nie wiemy, a tą właśnie wiedzę posiadają odkupiciele. - Wszyscy nagle zamilkli. Patric skupił się na drodze, a Deene na jedzeniu. Unikali tematu, wiedzieli, że więcej z Ace nie wyciągną cóż przynajmniej nie teraz.
- Mógłbyś nastawić radio na 109.98? - Zapytała Ace. - Powinniśmy być już w zasięgu nadajnika. - Deene sięgnęła dłonią w kierunku konsoli radia. Dotknęła konsoli i manewrując hologramem nastawiła radio. Nagle muzyka zaczęła się sączyć z głośników w środku.
MUZYKA (proszę nie zwracajcie uwagi na tiki kochanego Sama;3 Może być trochę przy długie ale zakochałam się w tej piosence dop.autorki)
Ace przycisnęła głowę do karoserii samochodu. To była piosenka jednego z zespołów działających w bezpiecznym mieście. Grali muzykę, od której Ace zawsze miała gęsią skórkę, ta muzyka zawsze do niej trafiała. Ta akurat opowiadała o złamaniu, o nadziei, o wszystkim co działo się w każdym człowieku podczas tej apokalipsy. I pomimo tego, że Ace nie była religijna to Hallelujah, które wyśpiewywał wokalista znaczyło dla niej wiele. Dawało nadzieję. Zamknęła oczy, próbując wsłuchać się w tekst, uspokoić się i dać promieniom słonecznym muskać jej jasną skórę, nadawać jej rudym włosom te jasne refleksy. Przypomniała sobie o całej nadziei jaką utraciła wraz z apokalipsą. Utraciła nadzieję na lepsze życie, nadzieję na normalność. Straciła rodziców, osobę, którą kochała z całego serca, a przez to jej dotychczasowe życie legło w gruzach. Rozpadło się jak domek z kart, którego ułożenia Ace nie znała i budowała je na nowo, na ślepo, nie wiedząc co robi po prostu starała się jej jakoś ułożyć powstrzymać od kolejnej rozsypki, przetrwać. Wzięła głęboki wdech, pomimo tego co powiedziała Deene chciałaby mieć przy sobie część swojego starego życia. Mieć Maroona u boku nawet jeżeli byłby odkupicielem. Skuliła się przyciskając kolana do piersi i zacisnęła drobne dłonie na szaliku. Zamknęła oczy.
Ten szalik.
To było jedyne połączenie z jej dawnym życiem, jedyne co udało jej się z niego zachować. Przypominał jej wszystko. Jego uśmiech kiedy przeplatał jej go przez szyję, jego stanowczy dotyk i ten ostatni wieczór kiedy czuła jego oddech na policzku, kiedy prawie ją pocałował. Na ten pocałunek czeka już dwa lata i dobrze wiedziała, że to była jedyna szansa, a ona ją straciła. Teraz kiedy siedziała w starym Pickupie dźwigająca arsenał broni jakim nie pogardziłoby wojsko zastanawiając się ile straciła mogłaby szczerze powiedzieć, że powinna strzelić sobie w głowę, lub coś równie szybkiego. Jednak wiedziała, że była potrzebna, miała trzy przyjaciółki, które zabiłyby ją za tą myśl i świat do obronienia. Nie mogła się teraz poddać. Nie teraz. Odpłynęła prawdopodobnie, aby znów zasnąć, jednak wtedy poczuła jak cień przysłania słońce. Musieli wjechać do lasu, pozostała spokojna pomimo tego odruchu kiedy sięgnęła po karabin snajperski. Była po prostu przygotowana na najgorsze. Cień był pożywką dla kreatur, nawet jeżeli nie było kompletnie ciemno, taki cień im wystarczał inaczej by nie przetrwały. Jednak miała nadzieję, że byli bezpieczni, ale myliła się. Przekonała się o tym dopiero gdy usłyszała głośny charkot, wydobywający się z krtani jednego ze stworów. Natychmiast wstała pomimo oporu powietrza jaki wytwarzał przyspieszający samochód udało jej się ustać na nogach. Schowała snajperkę na plecy i wyciągnęła dwie podręczne Bretty z kabur. Było ich za dużo w dodatku nadchodziły z obu stron. Ace wyciągnęła obie dłonie i zaczęła strzelać, mogąc mieć tylko nadzieję, że przy tej prędkości uda jej się trafić. Załatwiła kilku, ale to było za mało, one ciągle nadchodziły, z ziemi i z powietrza. Jeden z zombie był na tyle sprytny, że wspiął się na jedno z drzew, a za nim podążyły inne. I wtedy właśnie sposób na Pickupa dostała się dwójka zombie. Pierwszy wylądował tuż przed Ace co nie skończyło się dla niego dobrze. Szybka reakcja dziewczyny sprawiła, że ta natychmiast wycelowała broń między “oczy” stworzenia. Nie można było nazwać tego oczyma to były po prostu puste gałki oczne nic więcej. Nacisnęła spust, a ciemna maź rozlała się dookoła, zalewając pomarańczową karoserię Pickupa. Ace odetchnęła z ulgą kiedy ciało zombie opadło bezwładnie, ale to nie był koniec. To miało skończyć się o wiele gorzej. Drugi z zombie wylądował na przedniej szybie Pickupa i groźnie zacharczał w kierunku Patrika. Ace usłyszała jeszcze tylko przerażony krzyk Deene kiedy samochód wpadł w poślizg. Ace upadła i obiła się głową o ściankę Pickupa. W ostatniej chwili złapała za tył bagażnika tuż obok ścigacza. Czuła jak ręce ześlizgują się jej z karoserii. Spojrzała na mocowanie motocykla. Przypomniała sobie, że były zdalnie sterowane. W jednej sekundzie puściła jedną dłoń i uruchomiła Cyber-siatkę na swojej dłoni. Szybkim ruchem zamachnęła się nad mocowaniami, które natychmiast puściły podobnie jak dłonie Ace. Oboje - ona i maszyna potoczyli się po asfalcie. Ace jednak w przeciwieństwie do motocykla odbiła się zgrabnie od ziemi i wylądowała gładko na asfalcie ze stukotem obcasów. Zauważyła, że zombie zaczęły zwracać na nią większą uwagę, było ich wystarczająco, aby dać Mii i reszcie czas na ucieczkę. Nie mogła ruszyć w tą samą stronę musiała się zawrócić i odbić do autostrady, której uniknąć chciała Mia, głównie dlatego, że pod mostami było od groma zombie, a na drodze było mnóstwo ciał i porozrzucanych samochodów stanowiących przeszkodę dla jeepa, ale nie dla motocykla Ace. Podniosła maszynę i wsiadła na nią odpalając silnik. W tym samym czasie zombie zaczęły kręcić się wokół niej. Ace zawróciła z piskiem opon. Ruszyła do przodu, a zombie pojechały za nią. Jedyne co chciała zrobić to wydostać się z lasu ciągnąc za sobą hordę zombie. I to właśnie zrobiła, pędząc przez drogę najszybciej jak tylko mogła, a gdy na chwilę spojrzała za siebie widziała armię biegnącą za nią. Zauważyła, że jej Cyber-siatka, zaczęła migać. To było połączenie od Mii, którą zapewne, o całej sytuacji poinformowała Dee. Przełączyła połączenie na urządzenie celownicze, a na jej prawym oku pojawił się obraz przyjaciółki.
- Ace co się dzieje? - zapytała.
- Wypadłam z wozu, ale wzięłam, ze sobą motocykl. - powiedziała, a wtedy słońce musnęło jej twarz. Ace gwałtownie zatrzymała się gdy zauważyła, że znów znalazła się na pełnej życia i słońca polanie. Gwałtowny pisk jej opon spłoszył ptaki, które wydając z siebie przeraźliwe krakanie odleciały w błękitną toń nieba. Ace spojrzała za siebie. Armia zombie stała na granicy światła i cienia rozpaczliwie machając łapami w jej stronę, jakby próbowały ją chwycić pomimo odległości jaka ich dzieliła. Obróciła się, odwracając wzrok od zombie. Pochyliła się patrząc na kierownice motoru.
- Wracaj. - powiedziała Mia stanowczym głosem.
- Nie mogę, za mną jest dosłownie armia, którą od was odciągnęłam. - westchnęła Ace
- Cholera - zaklęła Mia. Ace zachichotała, ale Mii nie było do śmiechu.
- Odbiję od tej drogi na autostradę i będę na prostej drodze do bezpiecznego miasta. - powiedziała rozbawiona Ace.
- No dobra tylko się nie zgub- westchnęła sarkastycznie Mia, nieco rozbawiona i zdenerwowana jednocześnie.
- Obiecuję - pożegnała się Ace z rykiem silnika w tle. Położyła dłonie na kierownicy i ruszyła przed siebie. Chciała po prostu jak najszybciej się tam znaleźć.
____________
CDN
~Nasza przeszłość~
Dzień dobry misiaki ;* Do linków dodałam dwie pozycje. Ciekawy blog o fiary tail i mojego deviantarta na którym znajdziecie rysunki Ace i Mii niestety Mickey jeszcze nie narysowała trudno jest oddać ten jej charakterek w mimice twarzy ;) Notkę dedykuję mojej kochanej moments za pomoc przy wymyślaniu loga łowców co bardzo pomogło. Nie wiem czy o czymś nie zapomniałam, ale w każdym razie zapraszam do czytania! ;D
Spuściła ręcznik na ramiona, był mokry, ale w końcu jej włosy i ona sama pachniały czymś bardziej przyjemnym niż kurz i “krew”. Słyszała rozmowę Mii z bratem Deene, rozmawiali o planie. Brat Deene nalegał na wznowienie podróży z samego rana, jednak Mia uważała, że powinni odpocząć przynajmniej ze względu na Deene i zepsutego samochodu ,którego naprawą zajmowała się teraz Mickey. Nie mogła się dziwić, że Mickey z uśmiechem zaproponowała pomoc. Ace spojrzała przed siebie, na wschód słońca. Piękna ognista kula przemieszczała się nad budynkami zwiastując spokój. Gdziekolwiek czaił się cień zombie wykorzystywały go jako swoją pożywkę. Normalnemu człowiekowi wystarczyłaby zwykła latarka, aby je przestraszyć. Dlatego w bezpiecznych miastach latarnie były ustawione gęsto pomimo wysokich murów i tarcz kinetycznych. Położyła się na miękkim łóżku nadal zwrócona głową w kierunku okna. Jej rude włosy rozpostarły się niemal na całej poduszce. Brak szalika na szyi było jak odebranie jej ręki, nosiła go nieprzerwanie od dwóch lat. To była jej najważniejsza pamiątka po dawnym życiu. Życiu, które pragnęła przywrócić, o którym nie chciała zapomnieć.
- To on, prawda? - usłyszała dziewczęcy głos Deene za sobą i odruchowo obróciła się w jej stronę. Dziewczyna stała przy jej łóżku w jeansowej kurtce, czarnej bluzce i szkockiej spódnicy. W dłoni trzymała holograficzną ramkę, która jeszcze chwilę temu stała na szafce w salonie. Kolejna pamiątka z przeszłości. Zdjęcie przedstawiało dwójkę ludzi- Ace kiedy miała 14 lat i około 3 lata starszego od niej chłopaka. Ace stała obok chłopaka, a on obejmował ją ramieniem z naprawdę uroczym uśmiechem na twarzy. Chłopak był naprawdę przystojny w mniemaniu Deene. Miał dosyć jasną cerę, smukły nos i dosyć mocno zarysowaną szczękę. Wpatrywał się swoimi dużymi zielonymi oczami w obiektyw kamery. Jego brązowe włosy wydostawały się z objęć czarnej czapki. Najważniejsze jednak było to co mieli na sobie. Jeden długi czaro-biały szalik, który w połowie drastycznie zmieniał kolor. Połowa tego szalika właśnie teraz suszyła się na balkonie. Drugą połowę musiał mieć ten chłopak. Ace sięgnęła po ramkę, a gdy już odebrała ją z rąk Deene przesunęła się pozwalając jej usiąść. Uśmiech wstąpił na jej usta. Deene miała rację, to po nim Ace miała ten szalik.
- Miał na imię Maroon, nasi rodzice się znali, praktycznie wychowaliśmy się razem. - powiedziała. Deene usiadła obok niej. Miała wrażenie, że Ace musiała komuś o tym powiedzieć, a Deene była chętna aby jej wysłuchać. Ciekawiła ją historia Ace i Maroona. - To było na gwiazdkę. Bardzo chciałam kupić sobie zwykły biały szalik, ale znalazłam tylko ten i nie podobało mi się ta czerń, więc Maroon powiedział, że go przetniemy. Białą część wezmę ja, a on weźmie czarną. Nosiliśmy je cały czas. - zaśmiała się, po czym przerzuciła zdjęcie. Następnie także przedstawiało ich dwójkę. Tym razem jednak było lato i wieczór. Oboje wyglądali jakby wybierali się na imprezę i zapewne tak było. Ktoś zrobił im zdjęcie z daleka. Maroon i Ace stali na skrzyżowaniu rozmawiając. Maroon jak zwykle obejmował ją ramieniem. Z uśmiechem pomachał w stronę fotografa, Ace tak że się uśmiechała. - Pamiętam to. Moja przyjaciółka godzinę szykowała mnie na tą imprezę. Naprawdę chciałam ładnie wyglądać, jakbym próbowała krzyknąć; Hej Maroon jestem dziewczyną wiesz?! To było głupie, a teraz już go nie ma. Przynajmniej mam taką nadzieję. - Deene gwałtownie odwróciła się w jej stronę z wyraźnym wyrzutem w tych brązowych oczach.
- Masz nadzieję?! - Niemal krzyczała. Ace uciszyła ją przykładając palec do ust. Musiała pamiętać, że nie byli sami. - przepraszam, ale masz nadzieję że ktoś kogo kochasz nie żyje? - Deene czuła się naprawdę zaskoczona. W każdym słowie jakie Ace wypowiedziała o Maroonie Deene czuła miłość. Wiedziała, że każde wspomnienie Ace o Maroonie przesiąkało miłością i nie wyobrażała sobie, że Ace życzy śmierci osobie, którą kocha.
- Deene on był praworęczny, jeżeli nie został jednym z nich to stał się odkupicielem i wiem, że jeżeli się spotkamy będę musiała go zabić - Deene zamilkła kiedy mówiąc to Ace patrzyła jej w oczy i z każdym słowem jej akwamarynowe tęczówki wydawały jej się coraz bardziej metaliczne, a na końcu stanęły w nich łzy. Teraz rozumiała nadzieję Ace, bo nic nie boli tak bardzo jak zabić ukochanego własnymi rękoma.
Przetarła czoło i zaklęła pod nosem zdając sobie sprawę, że jej dłonie były pokryte smarem. Usłyszała jak ktoś puka w karoserię samochodu.
- I jak sobie radzisz młoda? Pomóc ci? - usłyszała głos Patrica- brata Deene. Chwyciła jedną z wystających rur i pchnęła samą siebie do przodu. Kółka deskorolki zaszeleściły, a Mickey wydostała się spod samochodu. Patric stał obok miejsca z, którego jeszcze niedawno wystawały jedynie nogi Mickey. Dziewczyna chwyciła jedną z mokrych chusteczek i przetarła dłonie. Naciągnęła czerwoną czapkę mocniej na czoło.
- Coś się stało? - zapytała. Wiedziała, że musiał być zmęczony ludzie zwykle byli. Mickey jednak była przyzwyczajona i wystarczył jej kubek mocnej kawy. Była łowczynią musiała radzić sobie ze zmęczeniem. Patric usiadł obok niej i podał jej butelkę wody.
- Myślałem, że potrzebujesz pomocy, ale widzę, że już kończysz. - powiedział uśmiechając się na widok poskładanego do kupy samochodu. Pickupa w kolorze dojrzałej pomarańczy raczej nie można było nazwać nowym. Karoseria była porysowana, a siedzenia w środku wyłożone materiałem ponieważ zapewne nic z nich nie zostało. Natomiast silnik działał jak nowy, za sprawką Mickey oczywiście. - Wiesz nigdy nie widziałem kobiety, która zna się na silnikach lepiej niż ja. Potrafi odstrzelić łeb zombie…
- I potrafi zbudować bombę z środków do czyszczenia toalet. - wtrąciła się, a Patric wybuchł gromkim śmiechem. Mickey spojrzała na twarz Patrica i uśmiechnęła się. Wcześniej wydał się jej cichy i znacznie starszy miał może 25 lat. Ciekawe co robił w trakcie apokalipsy i gdzie była jego rodzina. Widziała obrączkę na jego palcu. Pamiątkę po być może nie żyjącej już żonie.
- Chcesz go wypróbować?- zapytała Mickey wstając na równe nogi i poklepując drzwi Pickupa, rzuciła mu kluczyki, a ten natychmiast złapał je i wstał.
- Jasne - uśmiechnął się. Mickey uśmiechnęła się i wzięła więcej mokrych chusteczek wycierając twarz, wiedziała, że była cała w smarze. Podeszła do zbrojowni. Wzięła desert eagle z najniższej półki i dwa pasujące magazynki. Przeładowała. Charakterystyczne kliknięcie zwróciło uwagę Patrica. Odwróciła się w jego stronę chowając pistolet do kabury. Patric spojrzał na nią pytającym wzrokiem kiedy otworzyła drzwi Pickupa dosiadając się do niego.
- Przezorny zawsze ubezpieczony. - odparła. Patric wzruszył ramionami z miną, która oznaczała, że przyznał jej racje. Ruszył do przodu, a gdy wyjechali z garażu stalowe drzwi automatycznie zamknęły się za nimi. Patric skręcił gwałtownie w lewo, kiedy zauważył, że znajdowali się w wyschniętym korycie rzeki. Kierownica dosłownie paliła mu się w dłoniach. Zauważył niestrome zbocze po, którym można było wjechać. Zapewne stworzone specjalnie po to, aby dostać się na główną drogę.
- A więc … Co robiłaś podczas apokalipsy? - zapytał. Mickey spojrzała na krzyżyk wiszący na lusterku. To był dosyć trudny temat. Zawsze gdy o tym opowiadała bała się, że ludzie odwrócą się od niej. Dlatego tak ceniła sobie słowa Mii. “Nieważne co zrobiłaś w tamtym życiu teraz jest teraz. Najważniejsze, aby trzymać się razem bo każde życie się liczy.”
- Byłam w więzieniu. - powiedziała.
- Odwiedzałaś kogoś? - zapytał nadal nie spuszczając wzrok z drogi. Mickey pokręciła głową.
- Zostałam skazana. - Patric ostro wszedł w zakręt po czym zahamował. Mickey wiedziała, że tak zareaguje. Popatrzyła na niego, był zszokowany, ale nie zły. Jego wargi nie drżały on po prostu zacisnął je i ruszył dalej.
- Za co? - dociekał się.
- Byłam saperem w wojsku, rodzinna tradycja. Podczas jednej z misji bomba wybuchła przedwcześnie, to nie był model jaki mi podano. Wybuchł zmiótł mnie do morza, ale ta blizna to jedyne co może świadczyć o tamtym wypadku. - Powiedziała podnosząc prawą rękę. Szrama wyglądała okropnie jakby ktoś oderwał jej rękę i pozszywał z powrotem. - Oskarżono mnie o krytyczne niepowodzenie misji. Prawie wywołałam wojnę między USA, a Brazylią. Została zdegradowana i skazana. To bardzo proste, zawsze trzeba znaleźć kozła ofiarnego.- Patric zmienił bieg. Skręcił między budynkami, a w każdy zakręt wkładał ogromne pokłady gniewu.
- To głupie. - powiedział w końcu gwałtownie zatrzymując się.
- Wiem - zachichotała klepiąc go po plecach kiedy położył głowę na kierownicy. Nie dowierzał w ludzką głupotę, a najbardziej w to, że ona po prostu się z tego śmiała. Jednak wtedy, gdy obrócił się w jej stronę, a ona nadal pokazywała szereg swoich białych zębów, zrozumiał, że zostawiła przeszłość za sobą, on też chciał to zrobić.
- A ty? - zapytała. Patric wyprostował się i zaczął bawić się obrączką. Powrócił umysłem do swoich wspomnień. Pamiętał jaki był szczęśliwy i zdenerwowany. Pamiętał jak bardzo wyczekiwał tego dnia.
- Moja żona właśnie zaczęła rodzić, tamtego dnia chciałem być przy niej, aż do końca. Czekaliśmy na to dziecko tak długo… To miał być chłopiec wybraliśmy już nawet imię. Elliot. Przyszła cała moja rodzina w tym Deene. I wtedy powiedziano mi, że poród jest bardzo skomplikowany i poproszono mnie o wyjście z sali. W tamtej chwili gdy po raz ostatni spojrzałem w jej oczy miałem wrażenie, że już nigdy więcej jej nie zobaczę, jej akcja serca zatrzymała się. I Wtedy gdy wyszedłem oni wszyscy, wszyscy dookoła mnie zaczęli się w to zmieniać, jedynie nie Deene. Chwyciłem ją i wbiegłem powrotem do mojej żony, ale ona już nie żyła. Nie zmieniła się w zombie zmarła jeszcze przed apokalipsą. A nad nią pochylał się jej lekarz i położna. Wiesz jakie to uczucie widzieć jak pożerają kogoś tak bliskiego? - Mickey zaniemówiła. Jakby wielka gula stanęła w jej gardle utrudniając mówienie. Patric dalej leżał na kierownicy, a jego brązowowłosa towarzyszka podkuliła nogi. Położyła swoją dłoń na jego plecach.
- Ja też kogoś straciłam. Kogoś kogo kochałam, to między innymi o jego śmierć mnie oskarżono, ale cieszę się, że zginął wtedy. Cieszę się, że nie zmienił się w zombie. Wtedy musiałabym go zabić. - Patric podniósł się znad kierownicy sprawiając, że dłoń Mickey przesunęła się na jego ramię.
- Deene nie miała tyle szczęścia. Byłem wtedy na służbie, więc miałem przy sobie pistolet, ale Dee miała tylko siekierę. Musiała nią zabić naszą matkę. - Ci ludzie tyle przeżyli. Co dzień uciekając nie odnalezieni przez hunterów. To były dwa lata ucieczki przed nocą i przeszłością. Patric odpalił silnik.
- W każdym razie dziękuję, że podzieliłaś się ze mną swoją przeszłością. To wiele dla mnie znaczy wiedząc, że dzisiaj ludzie to nie tylko zombie.
Mickey uśmiechnęła się jak na dźwięk jakiegoś dobrego żartu. Poklepała ramię Patrica zdając sobie sprawę, że dalej trzyma ją na jego ramieniu.
- Powinniśmy już wracać- powiedziała poprawiając kucyk. Przytaknął ruszając z piskiem opon.
- Coś się stało? - zapytała zaspana Ace wchodząc do kuchni w zamiarze zrobienia kubka gorącej kawy. Zobaczyła Mie leżącą na kanapie. Wyglądała na zamyśloną. Delikatnym i zdecydowanym ruchem czyściła ostrze katany. Mia zawsze była dosyć małomówna, ale kiedy już się odzywała naprawdę miała gadane i do tego te jej wrodzone zdolności przywódcze. Była stworzona do przewodzenia grupą.
- Dowódco dzwoniło. - powiedziała. Ace wyłączyła Express i odwróciła się powrotem w kierunku Mii. Popołudniowe słońce oświetliło jej twarz. Telefony od dowództwa nie w terminie raportów nie zwiastowały niczego dobrego i to właśnie dlatego Ace otuliła swój niebieski kubek dłońmi z niecierpliwością czekała na to co powie Mia.
- I co? - zapytała.
- Kazali nam opuścić Chicago, ale zostawić wskazówki dla prawdopodobnych ocalałych. Mamy jechać do schronu w góry i tam odeskortować Deene i Patrica. - Opuścić Chicago co? Nie robiła tego od półtora roku i pomimo tego nadal nie mogła nazwać tego miejsca swoim domem. Nie dopóki okna zabezpieczane są stalowymi roletami. To na pewno nie był jej dom.
- Potrzebują nas do czegoś jak mniemam- powiedziała Ace z przekonaniem w głosie. Mia kiwnęła głową po czym schowała miecz do pokrowca. Dopiero teraz gdy Mia położyła miecz na łóżku Ace zauważyła jeszcze trzy obok ułożone w równym rządku i jeden największy i najcięższy z mieczy Mii leżący tuż obok kanapy. Na mutantów, najgorsze przypadki, których nie spotykają zbyt często, fuzja kilku ciał. Pierwszy raz kiedy Ace zobaczyła mutanta zwymiotowała. Mia wyciągnęła miecz. Był w przeciwieństwie do innych mieczy ten był czarny, przez co krew nie odznaczała się zbytnio i Mia postanowiła wyczyścić tak, że jego. Przygotowywała się do wyjazdu.
- Zapewne tak. Nie mogą sobie pozwolić na straty w ludziach. Musimy pakować manatki i wyruszyć o świcie.- Ace zacisnęła palce na niebieski kubku.
- Gdzie jest Mickey? - zapytała. Mia spuściła wzrok na ostrze, które czyściła, było wręcz ogromne.
- Razem z Patriciem zostawiają wskazówki. - powiedziała. - Wiesz kody do drzwi kierunki, aby wiedzieli w, którą stronę mają się udać w razie czego. - Powiedziała dziwnym lekko przedrzeźniającym głosem. I wtedy Ace zrozumiała, że Mia przed chwilą cytowała swojego nauczyciela. Ona w przeciwieństwie do Mickey i do Ace była od zawsze związana z Hunterami. Urodziła się i wychowała pośród innych łowców. Ludzi przygotowanych na najgorsze. Niegdyś uważani za niereligijną sektę teraz za przywódców tego świata.
_________
CDN
~Bezpieczni~
Po pierwsze dziękuję za wytrzymanie tych 11 dni przerwy i za to, że ktokolwiek to czyta :3 Jeżeli macie do mnie jakiekolwiek pytania możecie śmiało je zadawać nie mam zamiaru gryźć, ale chętnie na nie odpowiem ;3
Trzask drzwi rozległ się ogromnym hukiem. Zdyszana upadła na kolana i wzięła serię głębokich wdechów. Byli bezpieczni! Jej brat położył dłoń na jej ramieniu zmuszając Deene do spojrzenia na niego. To był odruch bezwarunkowy. Popatrzyła w jego piwne oczy i uśmiechnęła się. Usiadła na ziemi i odgarnęła grzywkę do tyłu rozglądając się dookoła. Byli w wąskim korytarzu o, ile tak mogła to nazwać. Było to bowiem przejście między placem z, którego wyprowadziła ich tajemnicza Hunterka, a budynkiem zamkniętym na równie szczelne drzwi. Przejście było naprawdę dobrze chronione przez siatki z drutami pod napięciem. Natomiast od góry otaczało ich coś w rodzaju tarczy, wiadomo było przecież, że zombie po mimo, iż były naprawdę bezrozumnymi istotami to i tak domyślą się, że jeżeli nie mogą czegoś obejść to najlepiej na to wskoczyć. Przynajmniej tak myślała z uwagi na to, że wiele razy musiała uciekać przed skaczącym na nią zombie. Usłyszała wybuch, naprawdę głośny wybuch i odwróciła się. Ponad murem wznosiła sie chmura dymu i ognia, nie minęła sekunda, a wybuch powtórzył się.
Drugi raz.
Trzeci raz.
Słyszała go tyle razy, że przestała martwić się o to czy z Hunterką wszystko w porządku. Zrozumiała bowiem, że gdzieś tam za tym murem ktoś próbuje ich uratować.
Precyzyjne cięcie miecza. Rana przecinająca szyję i lepka maź osiadająca na twardym stopie stali i srebra. Tego nie można było już nazwać krwią. Pomimo, że nadal. Była to ciecz płynąca strumieniem z tętnic jej kolor był ciemny, niemal wpadający w czerń. Ona. Poruszała się zwinnie wśród tłumu oblegających ją stworzeń. W niczym nie przypominających tego kim byli kilka lat temu. Teraz były to bezmózgie stworzenia, łyse, blade i łaknące krwi. Padali jeden za drugim gdy ta wykańczała ich precyzyjnymi cięciami mieczy bądź strzałem w gardło z bliskiej odległości. Kluczem było to, aby wiedzieć gdzie należy strzelać. Nie mieli słabych punktów, gdy strzelisz mu w nogę, w rękę czy w serce pozostanie obojętny, bo jego serce pomimo, że nadal. Bije to nie poczuje bólu. Nie rozerwie się na strzępy bo nie musi nic, nie jest już tak ważne. Kluczem był ich rdzeń kręgowy. Gdy zerwie się ich rdzeń kręgowy lub strzeli się prosto w mózg i odetnie połączenie z nim padają niczym trupy którymi z teoretycznego punktu widzenia były. Kolejny wybuch tuż obok niej załatwił kilkunastu przeciwników. Mickey zaczęła robić to na czym znała się najlepiej i co naprawdę dobrze jej wychodziło. Zaczęła wysadzać. Jednak nie rzucała granatami na oślep, nie… ona wiedziała co robi. Wiedziała w które miejsce uderzyć żeby zabić jak najliczniejszą grupę wrogów i żeby przypadkiem nie trafić w czuły punkt drogi i nie posłać grupy wrogów i Mii wprost do kanałów gdzie już nie będzie mogła pomóc towarzyszce.
Nagły i szybki ostrzał padał na ulicę z góry budynków. Obydwie spojrzały w górę, na dachy budynków. Widziały zarys kobiecej postaci stojącej na gzymsie. Nie widziały jednak tego pełnego zadowolenia uśmieszku na twarzy. Unosiła swoją lewą dłoń pokrytą Cyber-siatką, a dwie wieżyczki stojące tuż obok niej co chwilę wystrzeliwały kolejną serię ataków skierowanych na grupę zombie. To był jej sposób aby wesprzeć swoje przyjaciółki na polu walki, innego nie znała. Nie była dobra w walce wręcz przynajmniej nie tak jak Mickey czy Mia. Tak mogła im pomóc, jednocześnie nie będąc na polu walki. Gdy po chwili Mia spojrzała w górę jej przyjaciółki już tam nie było. Ace zniknęła z pola walki.
Deene usilnie próbowała powstrzymać szybki oddech. Chodziła więc w tą i z powrotem, od kraty do kraty. To był jedyny znany jej sposób na uspokojenie się. Do jej wykończonego ciała jeszcze nie docierało, że pierwszy raz od dwóch lat w nocy mogła czuć się bezpieczna, że była przez kogoś chroniona. I to przez kogoś, kto nie mógł zawieść, nie potrafił. To była kobieta, która jednocześnie z bezpieczeństwem reprezentowała sobą nadzieję na odpowiedzi na wszystkie kłębiące się w głowie Deene pytania. Minęły dwa lata odkąd noc przestała być bezpieczna, a ona nawet nie wiedziała dlaczego. Dlaczego to im dane było przeżyć to wszystko i patrzeć na zagładę reszty ludzkości. Dlaczego?
Poczuła delikatny dotyk na ramieniu. Była jak duch, ta piękna rudowłosa kobieta. Dopiero teraz Deene zobaczyła ją w całej okazałości. Była wysoka i zgrabna ta kręcona burza włosów, która służyła Deene za znak nagle przestała się wyróżniać i spokojnie spłynęła falami po ramionach łowczyni. To co teraz przykuwało uwagę Deene były oczy snajperki. Były tak boleśnie znajome, miały taki podobny odcień do oczu jej matki, przynajmniej do póki ona jeszcze żyła. Do póki Deene nie była zmuszona jej zabić.
- Jesteście już bezpieczni Deene. - powiedziała łowczyni swoim mocnym i dojrzałym głosem. Nie oszukujmy się kto nie byłby dojrzały w obliczu takiej wojny. Nawet ona mająca tylko 14 kiedy rozpoczęła się inwazja musiała dojrzeć. Nie miała zamiaru się rozklejać przy łowczyni, ale nie mogła zadać pytań, jej oczy onieśmielały Deene na tyle, aby nie mogła wykrztusić z siebie słowa.
- Jak w ogóle do tego doszło? Nikt nigdy nie… - zamiast niej zrobił to jej brat cały czas będący obserwatorem całej sytuacji. Widział onieśmielenie swojej siostry i całkowicie ją rozumiał więc postanowił przejąć inicjatywę.
- Nikt nigdy wam tego nie wyjaśnił? - Na twarz Ace weszło zdziwienie. Jakby to było coś nowego, cóż żyła wśród ludzi zapoznanych z tą sytuacją. Nie wiedziała, że był jeszcze ktoś kto nie wpadł na Łowców.
- Nikt. Słyszeliśmy tylko wasze ogłoszenia, te które zawsze puszczacie w radiu. - Tak, to miało sens. Nie wpadli na łowców ale wiedzieli o nich przez to ogłoszenie. Komunikat dla ludzi kryjących się i czekających na dobrą nowinę, ludzi mających nadzieję że nie są sami.
- To dosyć długa historia. - powiedziała kobieta odwracając się do nich plecami. Podniosła cyber-siatkę na wysokość zamka w stalowych drzwiach, a te natychmiast otworzyły się na oścież. - Może omówimy to w bezpiecznym miejscu. - Zaproponowała Hunterka, po czym znikła w czeluści za drzwiami. Deene i jej brat podążyli za nią ślepo wierząc w to, że dziewczyna ich ochroni. Miejsce w, którym się znaleźli było dosyć szerokim korytarzem, którego sufit układał się łuk. Deene od razu rozpoznała to miejsce, jak dawno była w metrze? Nagle napłynęła do niej fala wspomnień gdy codziennie w rodzinnym mieście stała na peronie otoczona innymi pełnymi werwy ludźmi, a także przyjaciółmi ze szkoły. Wtedy narzekała na wszystko. Na wczesne wstawanie, na głupie bordowe spódniczki w kratkę i na ciągły tłok w pociągu. Teraz gdy tamto życie było tak odległe zaczęła za nim tęsknić, za tymi wszystkimi znienawidzonymi rzeczami. Tak bardzo brakowało jej starego życia. Teraz to przypominało stację metra jedynie dzięki torom leżącym u jej stóp. Rozejrzała się za nimi był tylko gruz zalewający boczne wyjście sugerując, że należy iść w drugą stronę. Spojrzała w górę na ledwo tlące się światło jarzeniówek to było jedyne co oświetlało im drogę. Ace odwróciła się w jej stronę, gdy zauważyła jak Deene spogląda na gruz zapewne zastanawiając się jak przejście się zawaliło.
- Zdetonowałyśmy pewną część ulicy, ten tunel wyjeżdżał prosto do innego miasta nie chciałyśmy, aby inne zombie dostały się na nasz teren, tamto miasto nie jest zabezpieczone. - odparła łowczyni i zaczęła się kierować w głąb tunelu. Deene i jej ojciec ruszyli tuż za nią. Ace zaczęła się zastanawiać skąd oni pochodzą, wyglądali jej na Teksańczyków, ale Ace nie była dobra w rozpoznawaniu pochodzenia, nigdy nie zajmowała się takimi badaniami. Wolała badać materię organiczną, przypominało jej to dobre czasy kiedy każdym nawet najmniejszym odkryciem w tej dziedzinie chwaliła się matce, która często dawała jej lekcje i uczyła ją o swojej dziedzinie, wtedy to miało pomóc w wytworzeniu szczepionki, a teraz Ace musiała powstrzymać początkowo dobre dzieło swojej matki.
- Więc? - zapytała Deene, miała dosyć niezręcznej ciszy, a to był praktycznie jedyny sposób na powstrzymanie jej. Ace westchnęła pozwalając aby w jednej chwili napłynęły do niej słowa Mii, kiedy wyjaśniała jej wszystko po raz pierwszy ciekawe czy ona też się tak wtedy czuła. Tak zdenerwowana.
- Szczepionka na raka, którą podawano każdemu od wielu lat. - zaczęła Ace nie zatrzymując się nie było czasu do stracenia.
- Mówisz o tej, którą dostałam w szkole, a tato w pracy? Myślisz, że to przez to? Ale przecież ja też ją dostałam, a nie zmieniłam się w to… w to coś. - jej głos załamał się w pół zdania, a ona wypluła ostatnią część zdania jak ostrą papryczkę, która drażniła jej gardło.
- Wszyscy ocaleli są leworęczni to dlatego żyjemy, nasza prawa półkula mózgowa jest silniejsza i wyparła szczepionkę z organizmu. Nie wiemy jak dokładnie to działa wiemy, że to zaawansowany wirus być może nawet w połowie syntetyczny, atakuje układ nerwowy degraduje wyższe funkcje życiowe i być może ktoś steruje tymi stworami. - Powiedziała Ace, to były wszystkie informacje jakie mieli na temat szczepionki, wiedziała, że technologia jakiej używano do wytworzenia szczepionki wyprzedzała znaną jej o wiele lat. Na takim etapie wytworzenie szczepionki graniczyło z cudem.
- Kto? - zapytała Deene ciekawa każdego szczegółu za co Ace jej nie winiła, wiedziała, że gdyby znalazła się na jej miejscu z pewnością zrobiła by to samo.
- Evente. - odparła krótko, ale po chwili znów złapała oddech i dodała.- Zwani także jako odkupiciele. Oni są naszymi jedynym podejrzanymi, jednak nie mamy dowodów na ich winę.
- Ale ścigacie ich? - zapytała Deene jednak Hunterka tylko pokręciła głową.
- Cóż powiedzmy, że ostatni raz nie skończył się zbyt dobrze dla obu stron więc staramy się nie wchodzić sobie w drogę. - Jej głos był zniesmaczony, co sugerowało, że odkupiciele nacisnęli jej na odcisk i naprawdę nie miała ochoty rozmawiać o nich, a przynajmniej nie potrafiła bez zgryźliwego tonu.
- Więc dajecie im dalej zmieniać ludzi w zombie?! - Wykrzyknął brat Deene przerywając marsz. Ace bez słowa weszła na schody prowadzące do wyjścia z metra, ale zatrzymała się przy stalowych drzwiach na samej górze i walnęła pięścią w ich powierzchnie. Huk rozległ się między pustymi ścianami. Mrugające błękitne jarzeniówki wytworzyły na jej rdzawych włosach fioletowe refleksy. Drżała. Była wściekła. Słowa jej brata, były kpiące i niewdzięczne, pomimo tego, że przed chwilą ona i jej przyjaciółki ryzykowały dla nich życiem.
- To zdarzyło się z dnia na dzień! Nikt nie został zmieniony w Zombie od tego czasu! - Warknęła. Brat Deene cofnął się o krok, a ona sama westchnęła czuła się przytłumiona przez głupotę własnego ojca. Był uparty jak osioł ile razy mówiła mu, żeby strzelał w kręgosłup to tego upierał się, że serce to czułe miejsce każdego człowieka! Problem był w tym, że ich przeciwnicy już dawno przestali być ludźmi. Ace wyprostowała się i jeszcze raz stuknęła drzwi z tym, że z pomocą Cyber-siatki, spokojniej, delikatniej. Drzwi otworzyły się.
- Zapraszam księżniczko. - Jej ton był przesiąknięty sarkazmem, ale pomimo jej zaproszenia poszła przodem po raz kolejny każąc im oglądać jej idealną wysportowaną sylwetkę w obcisłym czarnym kostiumie i długi czarny karabin snajperski, który Deene wydał się naprawdę specjalistyczny. Sprzęt Hunterów musiał być specjalistyczny, wzięli cały sprzęt od bandy napakowanych zombie, którzy niegdyś zwani byli wojskiem. Ace musiała mieć jeden z najbardziej specjalistycznych karabinów na świecie. Sięgnęła dłonią w kierunku ściany i przełączyła światło sprawiając, że pomieszczenie rozbłysło. Rozejrzała się, wszystko było w tym samym stanie w jakim je zostawiła. Płytki były białe, ale lekko rozbite i brudne. Nikt nie dbał o porządek w ich piwnicy- połączeniu zbrojowni i garażu. Po ich prawej stało kilka motorów puste było jedynie miejsce przy mosiężnych stalowych drzwiach garażowych. Mia i Mickey jeszcze nie dotarły jednak nadal. Widziała ich czujniki na swojej Cyber-siatce. To ją uspokajało. Spojrzała na prawo, cała ściana była pokryta bronią wszelkiego kalibru, a blat przed nią nożami i mini bombami Mickey. Ace zdjęła karabin z pleców po czym powiesiła go na samej górze. Odłożyła pas z amunicją na blat to samo zrobiła z pistoletem i dwoma nożami. Deene była pod wrażeniem. Ace była niepozorną osóbką, a dźwigała arsenał broni, jakim nie pogardziłby terrorysta. W końcu jednak obróciła się i spojrzała od razu na Deene. W jej wzroku nie było pogardy, smutku, złości i nienawiści, ale coś w rodzaju uśmiechu. Przez ten akwamarynowy kolor jej oczu, przed oczyma Deene stanęła jej matka. Matka, która już nie istniała.
- Chodźcie na górę. Odpoczniecie. - powiedziała, a Deene tylko lekko uśmiechnęła się. Od jak dawna nie brała prysznica?
- Dziękuję za to co dla nas robisz. - powiedziała kiedy oboje posłusznie podążyli za Ace w stronę schodów ukrytych za ścianą pełną ekwipunku. Były metalowe, a przez to, że otoczone były czerwoną cegłą przywodziły na myśl schody pożarowe.
- Wiesz Deene to moja praca. - Hunterka uśmiechnęła się i poprawiła biały szalik przykładając go do ust. Był zakurzony, będzie musiała go uprać. Zacisnęła na nim palce, a fala wspomnień napłynęła. Nie chciała się rozstawać z dotykiem tkaniny.
- Ten szalik, nie jest ci w nim za gorąco? - zapytała brązowowłosa. Ace obróciła lekko głowę nadal nie zatrzymując się. Uniosła brwi w wymowny sposób po czym zachichotała, jakby przyznawała jej rację.
- To pamiątka po kimś bardzo ważnym. - powiedziała z lekkim uśmiechem na ustach. Ten uśmiech był przesiąknięty bólem, tak bardzo, że Deene przestała widzieć w nim uśmiech. Ideą uśmiechu była radość, a ona nie widziała go na twarzy Ace. Weszli na górę, a Ace nacisnęła przycisk na balustradzie schodów. Egipskie ciemności jakie mieli przed sobą nagle roztoczyła jasność. Wnętrze budynku było stare. Ściany były wykonane z czerwonej cegły i niepokryte niczym. To było jedno wielkie pomieszczenie. W prawym rogu znajdowała się mała kuchnia ze stołem i czterema krzesłami. Obok niej roztaczał się spory salon. Na lewo Denne zauważyła ścianę nie łączącą się z żadną inną. Ściana była pokryta zdjęciami a przy niej postawiona była mała komoda tak, że pokryta przeróżnymi przedmiotami. To musiały być pamiątki tych dziewczyn po ich dawnym życiu. Za ścianą znajdowały się trzy niepościelone łóżka z szafkami nocnymi. Każdy mebel wydał się Deene stary, ale to dodawało mieszkaniu tego tajemniczego uroku, tego samego jaki roztaczały wokół siebie Hunterki. Każde okno przysłaniały rozsuwane metalowe zasłony, nawet świetlik roztaczający się nad niemal całym mieszkaniem. Ace weszła w głąb mieszkania pewnym krokiem niczym prawdziwa pani domu.
- Powinniście odpocząć, przygotuje dla was ubrania powinniście się wykąpać. - powiedziała. Pokazała na drzwi obok kuchni zapewne prowadzące do łazienki. Podczas gdy ona zaczęła grzebać w komodzie. Oboje- Deene i jej brat- czuli się nieswojo w tym mieszkaniu, a to najwyraźniej rzucało się w oczy ponieważ Ace podniosła na nich oczy, uśmiechnęła się po czym dodała.
- Czujcie się jak u siebie w domu.
_________________
CDN
~Nie oddamy ziemi~
Hej! Więc nie chciałam, żeby między prologiem, a pierwszym rozdziałem była długa przerwa bo to jakoś nie trzymało się kupy xd I jeszcze coś chodzi o imiona myślałam, że są proste, a jednak osoby, które czytały to opowiadanie często nie potrafiły wymówić imienia Ace co oznacza asa w języku angielskim i wymawia się Ejs, Mia jest prostym imieniem, a Mickey łatwo można skojarzyć z myszką miki ;3 Miłego czytania misiaki :*
Słońce górowało nad pięknym, bezchmurnym, błękitem nieba. Jego promienie były tak mocne, że cała niegdyś zielona trawa wyraźnie pożółkła, a wszechobecny asfalt parował nagrzany jak patelnia postawiona na gazie. Było jednak pewne miejsce, gdzie te promienie nie były aż tak dokuczliwe. W cieniu pod mostem łączącym oba klify dosyć niskiego wąwozu na dnie, którego kiedyś płynęła rzeka, teraz pozostała tam jedynie sucha łąka. W ścianę wąwozu wbudowane były ogromne stalowe drzwi, szczelnie zamknięte przed wszystkim co miało się do nich zbliżyć. Wśród ćwierkotu ptaków i szczekania psów ukrywających się w porozrzucanych po mieście tekturowych pudłach, rozległy się strzały. Pojedyncze dźwięki przerwane krótkimi pauzami. Przyłożyła celownik karabinu do oka, odcień jednego był akwamarynowy, natomiast drugie tonęło w założonym na oko panelu celowniczym. Metalowe urządzenie przywierało do jej oka i ciągnęło się aż za tył głowy. Pewnie trzymała palec na spuście, a jej dłoń nie zadrżała nawet przez moment. Spojrzała na tarcze przyczepione do ściany po drugiej stronie mostu. Docisnęła spust, a kolejny strzał rozległ się w tej wszechobecnej ciszy.
Znów trafiła.
Westchnęła zakładając karabin na ramię i poprawiła biały szalik, którym luźno oplotła szyję pomimo tego, że temperatura powietrza sięgała 30 stopni. Spojrzała na tarczę przed sobą, to było zbyt proste. Czasem myślała tak o swoim dotychczasowym życiu określając je właśnie tym mianem. W rzeczywistości jednak była pogrążona w trwającej nieskończoną ilość dni monotonii skupiającej się wyłącznie na uciążliwej walce. Odwróciła się, na drewnianym stole za nią stało metalowe pudło przypominające futerał. Położyła snajperkę przed sobą i odłączyła celownik od całego mechanizmu. Włożyła karabin do futerału i zatrzasnęła go. Nie potrzebowała żadnych zamków, ani wymyślnych skrytek. Idioci z którymi teraz walczyła nie umieliby nawet użyć klamki, a co dopiero otworzyć zatrzask. Uśmiechnęła się pod nosem.
Ile lat minęło odkąd to wszystko się zaczęło? Ile lat minęło od wybuchu tej epidemii? Ile lat minęło odkąd jej każdą noc zajmowała walka? Rok? Dwa? Była pewna, że była jesień… wtedy nie było tak ciepło. Tonęła w tej monotonii tak długo, że przestała dbać o czas, który mijał strasznie szybko. Przynajmniej nie była sama… gdyby tak było naprawdę byłaby teraz na skraju szaleństwa. Wzięła do ręki jabłko leżące na stole i ugryzła kęs. Odwróciła głowę w kierunku zachodu gdzie ciemnopomarańczowe słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Zapowiadała się długa noc…
Opustoszałe budynki, olejna farba jaką pokryte były ściany korytarza odrywała się warstwami od tynku. Dźwięk kroków był głośniejszy niż zwykle, jednak to i tak nie miało znaczenia. Pewnie stąpały po rozkruszonym szkle. Dwie dorosłe kobiety w środku pustego budynku. Każdy był pusty, całe miasto było puste, chociaż było takie wielkie nikt już w nim nie mieszkał. Jedna z nich idąca z tyłu przystanęła na chwilę przy jednym pokoju, wyraźnie dziecięcym pokoju. Z tuzinami porozrzucanych po podłodze zabawek i małym niepościelonym łóżkiem. Musiało spać kiedy to… kiedy to się stało. Podciągnęła pasek wojskowej materiałowej torby wypełnionej jedzeniem i napojami. Była cięższa niż zwykle biorąc pod uwagę ile mieszkań było w tym budynku z zapasem konserw, zamrożonego mięsa i innej żywności z tak długim okresem przydatności. Weszła do pokoju i nadstawiła ucha, jej przyjaciółka właśnie przeszukiwała kuchnię. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu, a jej uwagę przykuła niska lakierowana komoda z pękniętym lustrem i masą porozbijanych zdjęć na niej. Podniosła jedno z nich i strzepała drobinki szkła. Fotografia przedstawiała małą uśmiechniętą dziewczynkę siedzącą na kocu i bawiącą się z dużym białym psem liżącym jej policzek. Dziewczyna uśmiechnęła się, jej już nie było.
Wiedziała o tym i chociaż nie znała żadnego z mieszkających tu niegdyś ludzi to czuła wobec nich współczucie i obowiązek uwolnienia ich. Zawsze czuła ten obowiązek, narzucony na jej barki zanim jeszcze się urodziła. Przeniosła wzrok na lustro. Pęknięte po przekątnej i odbijające jej twarz. Twarz wysokiej kobiety o jasnej mlecznej cerze gryzącej się z krótkimi kruczoczarnymi włosami i jasnymi suchymi ustami. Od rana nie piła wody, nie miała na to czasu. Jej odbicie patrzyło na nią z wyrzutem w szarych oczach i w sposobie w jaki dziewczyna unosiła brwi. Zawsze gdy patrzyła w lustro miała wyrzuty do samej siebie, za bardzo wiele rzeczy, między innymi za to, że przeżyła. Jednak nic nie mogła z tym zrobić, mogła tylko dalej robić swoje z nadzieją, że to może kiedyś przynieść skutek.
- Hej Mia! - usłyszała stłumiony głos zza ściany, w pośpiechu odstawiła zdjęcie na komodę i przebiła się przez stos zabawek wchodząc do kuchni. Jej towarzyska zdążyła już splądrować każdą szafkę i szparę, w której mogło znajdować się jedzenie i przy okazji wypełniła cały swój plecak. Zacisnęła pasek torby, a Mia przeniosła wzrok na bliznę tuż przy zgięciu nadgarstka. Nadal nie mogła uwierzyć, że są w tym samym wieku. Mickey wyglądała na starszą od niej, a może to Mia wyglądała na młodszą? Nie wiedziała. Mickey z pewnością odmładzały jej ubrania. Czarna czapka naciągnięta na długie proste włosy koloru czekolady, czerwony bezrękawnik, czarne bojówki i długie ciężkie trapery, których podeszwa przynajmniej Mii często się przydawała. Mickey przeniosła wzrok jasnobrązowych oczu na towarzyszkę, a następnie za sylwetkę czarnowłosej. Mimowolnie odwróciła wzrok i już wiedziała na co spogląda towarzyszka.
Za szybą w przeciwległym do kuchni pokoju słońce stopniowo zaczęło chować się za budynkami.
- Zmywajmy się - rzuciła brunetka, a Mia przytaknęła. Zaczęły pospiesznym krokiem wychodzić z budynku.
- Nie uważasz, że to za długo już trwa?- zauważyła brunetka kiedy to schodziły z jednego piętra na drugie po schodach. Mia zatrzymała się.
- Wiem, że to już dwa lata Mickey, ale…
- Nikt nie może znaleźć szczepionki, nawet Ace! Jest ich coraz więcej. Z każdym dniem mam coraz większe wrażenie, że już nie odzyskamy ziemi. - szepnęła brunetka zaciskając palce na ramieniu plecaka. Mia potrząsnęła głową. Nie miała zamiaru karcić przyjaciółki za takie myśli, ale jeżeli Mickey nadal trwałaby w takich przekonaniach, to straciliby kolejnego sprzymierzeńca, a słowa które wypowiedziała przed obliczem założyciela nie miałyby sensu. Mickey stopniowo zatracała się w tym wszystkim, bo tak naprawdę miały tylko siebie nawzajem. Tylko one trzy były zdolnymi do rozmowy ludźmi w tym mieście duchów. Gdyby, któraś z nich została sama już dawno straciłaby nadzieję. Na szczęście żadna z nich nie była sama i mogły na sobie polegać, dlatego według Mii, Mickey powinna już dawno się otrząsnąć.
- Jaki to miałoby wtedy sens? Ratujemy ocalałych i próbujemy uratować to co się da. Taki jest sens istnienia łowców. - na usta Mii wstąpił pocieszający przyjaciółkę uśmiech. Ta popatrzyła na nią i przytaknęła. Popatrzyły na siebie z tajemniczymi uśmiechami na ustach. Szybko uniosły ręce i złączyły je w mocnym uścisku.
- Nie oddamy ziemi! -powiedziały na równo zdeterminowanym głosem i obie uśmiechnęły się jeszcze szerzej. Dobrze znały te słowa, wypowiadały je milion razy odkąd się poznały, to było hasło. Hasło na, którego dźwięk wiedziały co robić i o co tak właściwie walczą.
Ulice były opustoszałe od niepamiętnych czasów. Tak dawno widziały na nich coś więcej niż ślady własnych opon czy odciski zwierząt, które teraz coraz częściej wybierały tę drogę. Na ulicy przy jednej z kamienic stał terenowy ciemnogranatowy Jeep. Mickey poklepała maskę samochodu z wyczuwalną czułością. Była wyraźnie przywiązana do tego samochodu. Mia wskoczyła przez okno samochodu i natychmiast gdy tylko usiadła na przednim siedzeniu dobrała się do konsoli przy panelu kontrolnym. Może z zewnątrz samochód wyglądał na dosyć starą terenówkę to w środku było to dzieło współczesnej techniki. Przesunęła palcem po dotykowym panelu konsoli. Urządzenie natychmiast ją rozpoznało.
- Status rozpoznany rozpoczynam procedurę. - urządzenie odezwało się damskim lekko mechanicznym głosem. Drzwi obok trzasnęły. Mickey wsiadła do środka i niemal natychmiast bezwiednie rzuciła torbę na tylne siedzenie. Uruchomiła pojazd i wrzuciła bieg.
- Wiesz mogłabyś zacząć używać drzwi Mia. - powiedziała sarkastycznie. Mia uśmiechnęła się pod nosem i przesunęła dłoń z konsoli na szybę sprawiając, że obraz pojawił się na jej części przedniej szyby, tak aby nie przeszkadzać Mickey.
- A jaka to by była zabawa? - odparła sarkastycznie. Mickey już miała otwierać usta aby coś powiedzieć, ale nie zdążyła. Usłyszały wybuch i to dosyć potężny wybuch za sobą. Mickey gwałtownie zawróciła. Spojrzała na Mię. Dziewczyna natychmiast dorwała się do konsoli. Mapa całego Chicago pojawiła się przed nią. Za nimi znajdowała się pustka ani jeden czerwony punkt nie świecił się. Jednak przed nimi była ich chmara, czerwonych punktów oraz dwa białe.
- Bomba trzecia poszła, mamy cywili w sektorze 4-C. Dzwoń do Ace niech uruchomi wieże. - Powiedziała Mia zagryzając wargi.
- Masz zamiar tam jechać? - zapytała Mickey z krzywą miną wskazując na krajobraz przed sobą. Ledwie oświetlona przez zachodzące za nimi słońce pustka miasta duchów. Mia obróciła głowę w jej kierunku.
- A mamy jakieś inne wyjście? - zapytała dziewczyna. - Musimy ich znaleźć i zaprowadzić do bazy. - odparła obracając głowę z powrotem na konsole. Mickey uśmiechnęła się i zacisnęła palce na kierownicy. Mocniej przycisnęła pedał gazu i wrzuciła bieg.
- Lepiej się trzymaj Mia!- powiedziała z zadowolonym uśmiechem na twarzy. Samochód ruszył z głośnym piskiem opon. To był naprawdę cud techniki poruszał się szybciej niż jaki kol wiek znany światu pojazd, a przy tym nie dawał tego odczuć pasażerom. Mia przyłożyła dłoń do ucha i przycisnęła malutki przycisk w odbiorniku.
- Cywile w sektorze 4-C.
- Widzę. - odezwała się miękkim głosem. Ledwie słyszalnym głosem. Jej jaskrawe rude włosy rozwiał mocny wiatr, okalający wysoki budynek na, którego dachu stała. Jej czarny stój składający się ze spodni, długich butów, czarnej skórzanej kurtce z białymi pasami na krawędziach rękawów które ona zwinęła na wysokość przed ramienia, czarnego kaptura zarzuconego na plecy i czarnych przylegających spodni. No i oczywiście jej dwa nieodzowne elementy; Biały szalik okalający jej szyję, przechodzący w szarość na końcu i panel sterowania na lewym oku. To on pozwalał jej zobaczyć to co działo się na samym dole budynku, niezbyt wyraźnie, ale jednak. Widziała chmarę bezrozumnych stworzeń złudnie podobnych do ludzi, w końcu kiedyś i oni nimi byli. Teraz byli tylko do nich podobni. Ich skóra przybrała odcień brudnej szarości, a w każdym miejscu widać było błękitne żyły układające się w mozaiki wzorów. Ich oczy to było coś co najbardziej przerażało człowieka te białe bezrozumne oczy, były czymś przez co można było dostać traumy i czymś do czego ona już zdążyła się przyzwyczaić. Było ich całe mnóstwo, ale to nie było coś co dziwiło Ace, w końcu niegdyś Chicago było pełnym życia i ludzi miastem. Teraz było domem tylko trzech dziewczyn. Kiedyś ludzie myśleli, że to co będzie przyczyną ich powolnego wymarcia będzie wypalenie się słońca lub wymarcie jakiegoś czynnika na planecie w rzeczywistości jedynym co doprowadziło do wymarcia ludzkości byli oni sami. Ich chciwość i ciekawość wykończyła ich.
Zauważyła światło wśród tłumu zombie, światła samochodu. Mia miała rację był tu cywil. Szybko schyliła się do ustawionego przy gzymsie karabinu i spojrzała przez celownik. Auto stało po środku opustoszałej okolicy, ale było puste nie licząc kilku zombie próbujących wydłubać z niego coś do pożarcia. Przejechała wzrokiem po okolicy i w końcu zauważyła ich- dwójkę cywilów o których mówiła Mia, ludzi, którzy znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Mężczyznę, ubranego w zieloną wiatrówkę, parę ciemnych przetartych jeansów i czarną czapkę z daszkiem. Trzymał w ręku strzelbę z której co raz wystrzeliwał w kierunku napastników. Zombie były stworzeniami mającymi tylko jeden czuły punkt- rdzeń kręgowy to w niego należało celować. Za nim stała dziewczyna. Miała nie więcej niż 16 lat. Miała długie włosy związane w warkocz. Skórzaną kurtkę, ciemne spodnie i parę przetartych kolorowych glanów. Podobnie jak chłopak miała w ręku broń, jednak robiła z niej znacznie lepszy użytek. Nadawała się na jedną z nich. Musieli wiedzieć co ich czeka dlatego byli ubezpieczeni. Może wiedzieli, że są na terenie objętym ochroną łowców? Może wywołali wybuch, żeby zwrócić swoją uwagę?
Zauważyła, że jeden z tych “sprytniejszych stworzeń” wdrapuje się na dach z drugiej strony, tuż za plecami cywilów. Zacisnęła palce na spuście broni. Rozległ się cichy pojedynczy strzał zagłuszony przez charkoty i syki stworzeń. Jednak młoda dziewczyna natychmiast dostrzegła kulę, która przeszyła powietrze tuż obok jej twarzy. Odwróciła głowę. Ciemna krew sączyła się obficie, a stworzenie opadło na ziemię. Jego gardło zostało dosłownie rozszarpanie, a głowa potoczyła się po dachu odrywając się od reszty tułowia. Nic dziwnego jeżeli Ace używała pocisków rozszarpujących. Dziewczyna natychmiast wyszukała wzrokiem wybawcę, a to co przykuło jej uwagę to czerwone włosy wystające z gzymsu na dachu. Gdyby nie kolor włosów dziewczyny z pewnością nawet by jej nie zauważyła. Odetchnęła z ulgą i przetarła spocone czoło. Ona i jej brat powoli tracili nadzieję w to, że teren nadal był pod ochroną łowców, jednak ta dziewczyna na dachu… to wszystko mówiło same za siebie. Przez chwilę Ace zajęła się osłanianiem tej dwójki, musiała poczekać aż Mia i Mickey tu dotrą inaczej nie mogła się stąd ruszyć. Jej zadaniem było ich chronić. Jednak było ich trochę za dużo, a oni nie wiedzieli jak się stamtąd wydostać. Ace wiedziała, że niedaleko nich znajdują się tak zwane bezpieczne ścieżki. Były to przejścia pomiędzy budynkami otoczone drutem pod silnym napięciem. Musiała tylko…
Jest! Na lewej dłoni dziewczyny, kilka pasków tworzących coś na kształt siatki przylegającej do dłoni. Przeniosła wzrok na swoją lewą dłoń sama coś takiego miała. No może nie dokładne odzwierciedlenie, jej wersja była bardziej jakby to powiedzieć, zmodyfikowana. Podniosła lewą dłoń i przycisnęła środkowy palec do wewnętrznej strony dłoni, siatka zaświeciła się i pokryły ją błękitne hologramy półprzezroczystych płyt. Cybernetyczny siatka. Musiała ich na chwilę zostawić samych, musiała znaleźć sygnał siatki dziewczyny. Wystarczyło tylko kilka razy ustawić odpowiednią kombinację przycisków. Siatka na dłoni dziewczyny poryła się zielonymi płytkimi i zabłyszczała. Ta natychmiast spojrzała na dach, jakby wiedziała od kogo ma zamiar odebrać wiadomość, a gdy zobaczyła uniesioną dłoń kobiety okalaną błękitnym światłem natychmiast ukryła się za bratem i uniosła lewą rękę do góry. W ułamku sekundy przed jej twarzą znalazł się hologram twarzy rudowłosej Ace. Jednak ona widziała tylko zarys jej szczęki i pełnych pudrowych ust.
- Posłuchaj mnie uważnie… - odezwała się dziewczyna odsłaniając szereg śnieżnobiałych zębów. Zrobiła krótką pauzę, tak jakby chciała powiedzieć jej imię.
- Deene - powiedziała dziewczyna, uprzedzając fakty. Usta dziewczyny na hologramie wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu.
- Posłuchaj mnie uważnie Deene. -powtórzyła- Przed tobą powinny znajdować się dwa duże budynki, a między nimi niskie fundamenty z metalowymi drzwiami. - Deene podniosła oczy na wskazany przez kobietę kierunek i rzeczywiście drzwi tam były, ciężkie drzwi, nie do otworzenia. Właściwie to nawet nie miały klamki. Musiały być sterowane zdalnie. Deene przeniosła wzrok na hologram wyświetlany przez jej cyber siatkę.
- Widzę. - powiedziała cicho.
- Podejdziesz tam ze swoim bratem poproszę, moją przyjaciółkę żeby na chwilę otworzyła drzwi, a gdy to zrobi będziecie mieli tylko kilka sekund na to, żeby wejść do środka, tam będziecie bezpieczni, a ja poprowadzę was dalej. - dała im kolejne wskazówki. Od dachu garażu na, którym się znajdowali było jakieś 100 metrów do drzwi o, których mówiła Ace. Dziewczyna wzięła głęboki oddech te drzwi były ich jedyną nadzieją na przeżycie. Przeniosła oczy z powrotem na hologram.
- Dziękuję- powiedziała w kierunku nieznajomej, a ta tylko uśmiechnęła się.
- Będę was osłaniać. - powiedziała szybko, a hologram znikł. Najwyraźniej nikt nie mógł rozmawiać i trzymać broni jednocześnie. Deene szturchnęła brata.
- Na trzy. - szepnęła w jego kierunku.
Podniosła dłoń do ucha.
- Kiedy ci powiem otwórz drzwi 4-C5. - Powiedziała rozkazującym tonem. Nie był on władczy, właściwie bardziej prosiła niż wymagała.
- Nie ma sprawy.
,,Raz” odliczanie zaczęło się niemal równocześnie. Dwoje głosów nie słyszących siebie nawzajem wpadło we wręcz idealną synchronizację.
Dwa.
Deene zacisnęła prawą dłoń na lewym nadgarstku brata gotowa w każdej chwili rzucić się do biegu. Ace spoglądała przez celownik, próbowała jakoś przygotować się do zabezpieczania dwójki cywilów.
Trzy.
Dwójka ludzi rzuciła się do biegu. Stalowe drzwi zaczęły się otwierać, a strzały snajperki roznosiły się jeden za drugim.
___________
CDN