~Godzina zero~
Witam wszystkich bardzo serdecznie ;D Jestem naprawdę szczęśliwa, że mogę wam przedstawić prolog mojego opowiadania:3 Mam nadzieję, że się wam spodoba, a teraz wybaczcie, ale zacznę przynudzać. Po pierwsze rozdziały nie będą ukazywać się systematycznie ponieważ mam innego bloga, którego będziecie mieli w linkach no i szkołę, więc opóźnienia mogą być nawet duże od tygodnia nawet do miesiąca, ale postaram się żeby do tego nie doszło ;) Jest coś jeszcze w tekście zawarłam subtelne wskazówki dotyczące przetrwania tych trzech dziewczyn, może ktoś zgadnie? ^^
Jej szybkie i nerwowe kroki zgubiły się w tłumie przechodniów. Przystanęła i gwałtownie wypuściła powietrze z płuc, a blada chmurka ciepłego oddechu otuliła jej twarz. Na dworze wieczorami robiło się coraz zimniej, tylko dlatego wzięła ze sobą jeansową kurtkę. Obejrzała się. Waszyngton tętnił życiem jak zwykle zresztą, jednak pośród tych wszystkich samochodów nie umiała znaleźć swojego autobusu. Przebiła się grzecznie na początek i zachwiała się na nierównym krawężniku. Jej Cyber-siatka cicho zadzwoniła oznajmiając jej o przychodzącej wiadomości. Podniosła lewą dłoń, a kilka holograficznych płytek pojawiło się na jej przedramieniu. Głupio uśmiechnęła się do hologramu, kiedy przeczytała treść sms’a.
“Złapałaś ten autobus Ace czy mam wychodzić?” Niby nic, a na jej ustach i tak pojawił się uśmiech.
“Nie martw się poradzę sobie;*” Odpisała z tym samym nie znikającym uśmiechem na wargach. I w tym samym momencie nadjechał jej autobus, z niecierpliwością zaczekała, aż drzwi się otworzą. A gdy tak się stało dziewczyna jak najszybciej wskoczyła na schodek i zajęła wolne miejsce przy oknie. Położyła torbę na kolanach i poczekała aż wszyscy wsiądą. Chciała jak najszybciej być w domu. Usiąść na kanapie i obejrzeć swój ulubiony serial kłócąc się z tatą o pilota. Obok niej usiadła starsza kobieta niosąca stertę toreb. Odetchnęła z ulgą kiedy zdobyła miejsce obok rudowłosej dziewczyny i uśmiechnęła się tym przyjemnym babcinym uśmiechem w jej kierunku. Ace odpowiedziała tym samym i oparła głowę o szybę autobusu. Miała wrażenie, że zaraz zaśnie.
Autobus powoli kierował się w kierunku centrum. I nagle każdy dookoła Ace zaczął kaszleć, dosłownie każdy. To było co najmniej dziwne. Dziewczyna spojrzała na staruszkę siedzącą obok niej, ona także kaszlała i znacznie pobladła. Zaczęła robić się biała, a jej żyły zaczęły wystawać i znacznie pociemniały. Co tu się działo?! Autobus zatrzymał się, a Ace wyjrzała znad siedzeń. Każdy, nawet kierowca wyglądał tak samo jak staruszka. Każdy prócz Ace. Zdezorientowana dziewczyna usiadła na swoim miejscu i znów przeniosła wzrok na pochylającą się staruszkę, przestała kaszleć. Po prostu zwiesiła głowę, więc Ace zbliżyła się i dotknęła jej ramienia.
- Proszę pani wszystko w porządku? - zapytała, ale nie dostała odpowiedzi. Dłoń staruszki chwyciła ją w kleszcze, a ona sama pokazała dziewczynie twarz. Jej oczy całkowicie pokrywały białka, ale jej wzrok był całkowicie świadomy. Otworzyła szczękę szerzej niż każdy człowiek mógłby i wydała w siebie przeraźliwy charkot, który powielił się kilkanaście razy. I wtedy Ace usłyszała krzyk. Ktoś jeszcze w tym autobusie był żywy. Nie na długo przynajmniej, Ace wiedziała, że ktokolwiek to był już mu nie pomoże i kim kol wiek była ta staruszka kiedyś, teraz już nie była sobą. Kopnęła więc kobietę prosto w twarz, co odrzuciło ją na drugi koniec autobusu i dało Ace chwilę na oswobodzenie się. Nie tracąc czasu chwyciła mały młotek, używany w trakcie wypadków. Rozbiła nim szybę i wydostała się z autobusu. Na ulicach zapanował chaos. Ace wiedziała, że musi uciekać.
- Więzień numer 0923 Brosa Mickey. - Powiedział ktoś za nią, a na dźwięk swojego imienia Mickey odwróciła się odrywając od ścielenia więziennego łóżka. Za drzwiami do jej celi rozmawiało dwóch strażników. Pierwszy z nich, który wypowiadał jej imię był dziewczynie dobrze znany, był tutaj odkąd Mickey tu trafiła. Drugi musiał być nowy, Mickey nigdy go widziała i to by wyjaśniało dlaczego została przedstawiona. Usiadła na łóżku, którego sprężyny zaklekotały. Uniosła dłoń.
- Dzień dobry strażniku. Alerss.- przywitała się z lekkim uśmiechem na ustach. Zdążyła już przywyknąć do ciasnej celi, brutalnego traktowania i bycia zmuszanym do ciągłego bronienia się. Innymi słowy przestało ją to obchodzić. Gdziekolwiek by nie była to, to coś czego chciała nie istniało już tutaj. Nie na tym świecie.
- Dzień dobry Mickey. - przywitał się i w momencie gdy Mickey uznała sprawę za zamkniętą i położyła się na łóżku z książką w dłoni, dodał- Znów masz zamiar siedzieć cały dzień w celi? - zapytał. Mickey prychnęła.
- Wolę dobrą książkę, niż patrzeć jak ta banda pół mózgów biega w tą i z powrotem za piłką. Żeby to jeszcze faceci byli. - burknęła dziewczyna. Strażnik roześmiał się.
- I to drogi panie Johnatannie jest nasza Mickey. - powiedział i wtedy zaczęli się oddalać.
- Nie rozumiem, wydaje się całkiem niegroźna. - powiedział Johnatann kiedy oddalili się od celi Mickey. Strażnik Alerss wydał z siebie dźwięk jedynie podobny do śmiechu, dla Johnatanna jednak nim nie był. Bardziej przypominało to rechot ropuchy.
- Byłaby gdyby nie potrafiła w przeciągu pięciu minut zbudować bomby z niczego konkretnego. - powiedział głośno, tak, że nawet Mickey mogła to usłyszeć. I na dźwięk jego słów brunetka uśmiechnęła się.
Słońce już dawno zaszło, a Mickey nadal leżała na łóżku z tą samą lekturą w dłoni. Nie miała zamiaru zrywać się z łóżka póki nie usłyszała przeraźliwych charkotów dochodzących z dołu. Z początku wydawało jej się, że to była kolejna bójka, ale wtedy drzwi do jej celi znienacka otworzyły się. Dziewczyna natychmiast odrzuciła książkę i usiadła wpatrując się w otwartą na oścież cele. Coś było nie tak. Coś było cholernie nie tak! Charkoty nasilały się, a Mickey wzięła głęboki oddech. Wstała i powoli skierowała się w kierunku drzwi. Klęła za każdym razem gdy jej buty zaskrzypiały na linoleum. Nie chciała, żeby to coś- cokolwiek wydawało ten charkot dopadło także i ją. Kiedy w końcu weszła na korytarz zobaczyła to. Wyglądało jak człowiek i było mniej więcej tej samej wielkości, ale to nie był człowiek. Jej blade ślepe oczy spojrzały prosto na Mickey. To była jedna z jej współwięźniarek, świadczył o tym jej pomarańczowy kombinezon, jednak Mickey nie mogła jej rozpoznać, bo ta w niczym nie przypominała siebie. Mickey przełknęła ślinę, a stwor natychmiast z zadziwiającym tempie podążył w jej kierunku. Zapewne czując krew nieustannie krążącą w jej żyłach. W ostatniej chwili Mickey zrobiła unik i kopnęła stworzenie na drzwi do jej więziennej celi na chwilę ją otumaniając. Zaczęła biec w przeciwnym kierunku - w kierunku schodów. Jednak w momencie gdy stanęła na ich szczycie, zamarła. Zobaczyła, że dolne piętro jest wypełnione tymi stworami- wypełnione osobami, które kiedyś znała. Z przerażeniem cofnęła się i otworzyła pierwsze lepsze drzwi zamykając się w środku. Pomieszczenie było puste wypełniały je jedynie półki wypełnione środkami do czyszczenia i małe biurko. Czyli wszystko czego było jej trzeba. Zauważyła mały nóż na biurku i chwyciła go sprawnym ruchem lewej dłoni. Miała nadzieję, że nie wyszła z wprawy.
Spojrzała przed siebie, na wspaniały i przynoszący nadzieję wschód. Czuła jak krew spływa po jej lewej dłoni, ale to tylko wzmacniało jej uścisk na kolbie pistoletu. Usłyszała pojedynczy strzał za sobą i odwróciła się. Za nią stał mężczyzna, którego doskonale znała i któremu ufała, podobnie jak ona ubrany była na czarno, a to tylko podkreślało jak ciemne były jego brązowe włosy. Właśnie powalił kolejnego ze stworów, także reszta cofnęła się w cień z charkotem. Odwrócił się w jej kierunku z uśmiechem na ustach, a po chwili stanął u jej boku. Miał na imię Fave i tak jak jego imię on sam był naprawdę godny zaufania. Stanął obok niej, a dziewczyna obdarowała go wzrokiem szaro-niebieskich oczu.
- Piękny wschód prawda Mia? - zapytał. Dziewczyna uśmiechnęła się ciesząc się tym, że ciepłe promyki muskały jej twarz, która zdawało się jakby wieki nie widziała słońca. Przynajmniej tak czuła Mia.
- Mhm. - przytaknęła przez zaciśnięte wargi kiedy patrzyła na krajobraz sennego Nowego Yorku. - Dobrze, że to już koniec. - powiedziała.
- To dopiero początek- powiedział, a dziewczyna zmarszczyła brwi. Chwycił dziewczynę za jej prawą rękę i splótł swoje palce z jej palcami. Spojrzała na niego, a on zrobił to samo.
- Jednak jeżeli to ma być nasz koniec to chce go spędzić razem z tobą Mia.
Globalne ocieplenie, topnienie lodowców, zmiana trajektorii księżyca, meteoryt, zatrzymanie się ruchu obrotowego ziemi…
My ludzie mieliśmy wiele teorii na temat naszej zagłady. Wyznaczaliśmy wiele dat naszego końca, a każdą z nich przeżywaliśmy. Uważaliśmy, że kiedy nadejdzie koniec będziemy o tym wiedzieli. Myśleliśmy, że będzie za tym stała jakaś wyższa siła. Byliśmy pewni, że wiemy wszystko, że będziemy gotowi na ten koniec. Uważaliśmy, że kiedy on nastąpi my nie będziemy mieli nic do gadania, bo na ziemi już nikogo nie będzie. Koniec jednak nie dotyczy ziemi, ale nas - ludzi, a ten koniec nastąpił szybko i niespodziewanie. Żadna data nie została wyznaczona, nie byliśmy zdolni do opuszczenia planety, a za tym końcem nie stała żadna wyższa siła…
Myśleliśmy, że coś zniszczy nasz świat, ale w rzeczywistości to my go zniszczyliśmy…